piątek, 3 grudnia 2021

Vivian Gornick "Przywiązania"


Autobiografia Vivian Gornic stała się punktem wyjścia do poszukiwania uniwersalnego znaczenia zjawisk i zdarzeń. Potrzeba myślenia, poszukiwania autentycznego, bo własnego sensu życia, podpatrywanie matki, ciotek, sąsiadek stają się ważnym głosem w sprawie widzenia roli kobiety, ale zarazem formułowania relacji matki i córki, która jest centralną osią tej książki. Jak mówi sama Gornick w wywiadzie dla GW:

To [pisanie o relacjach z matką] nie było sexy! Nikt nie wierzył, że może się z tego zrodzić dobra proza. Bo cóż to niby za temat, co w tym odkrywczego? Więcej, pisanie o matkach i ojcach uznawano za przejaw sentymentalizmu, który był czymś odrzucającym.

Myślę, że po prostu bano się sięgnąć po prawdę. A była ona dla wielu nieznośna, skomplikowana. Kochaliśmy rodziców, ale równocześnie często ich nienawidziliśmy. Ojców idealizowano, matki stawiano za wzór. A jeśli już sięgano po tematy rodzinne, pisano w zasadzie wyłącznie o mężczyznach, kobiety były z tych narracji wyłączane, nagle stawały się przezroczyste, mdłe. Nie robiły nic, co byłoby godne opowiedzenia, nie miały głosu. Pisać o matkach? Jakież to banalne! Co można powiedzieć czytelnikowi o kimś, kto karmił nas kaszką, tulił i zabierał w wózku na spacer?

„Przywiązania” były pierwszą w moim pokoleniu książką – bo zadziałały jak efekt domina – w której opowieść o relacji matki i córki stała się tematem głównym.

Gornick nazywa rzeczy po imieniu: jesteśmy zniewolone, wpisane w seksualne, emocjonalne czy ekonomiczne niewolnictwo. Boimy się wyjść z narzuconych ram i zazwyczaj nie dostrzegamy tego problemu. Określamy siebie zazwyczaj w relacji do mężczyzn (córka, żona, rozwódka, kochanka). Usilnie robi to matka autorki, która jest wdową i dla której zmarły mąż pozostaje punktem odniesienia pomimo nieobecności. 

Gornick odziera swoje przemyślenia ze społecznego tabu, wyzbywa się sentymentalizmu i prawdziwie dzieli się z innymi swoimi wnioskami. Jej matka myli miłość z poświęceniem prowadzącym do samounicestwienia, sąsiadka z seksualną fascynacją, dlatego zabiera głos, by przekonać inne kobiety do rozwinięcia w sobie potrzeby próbowania samostanowienia, do nadania życiu znaczenia na własnych zasadach. Jako przedstawicielka tzw. drugiej fali feminizmu, autorka wyraźnie pokazuje jak typowe starcie pokoleniowe nakłada się na relację kobiecą: matka reprezentuje jeszcze ciągle silną zależność od mężczyzn, ale po części zależność na własne życzenie. Córka natomiast wbrew otrzymanemu patriarchalnemu wzorcowi wychowania próbuje układać życie według własnego projektu - i nawet jeśli robi to nieudolnie, walczy o prawo do popełniania własnych błędów.

Tym samym Przywiązania to znacznie więcej niż powieść autobiograficzna. Stanowiła odważny wyłom w latach powojennych, kiedy temat relacji matki i córki nagle zniknął z powieści i opowiadań. Zadziwiające, że polskie wydanie (które ukazało się 30 lat po edycji amerykańskiej) nie wydaje się ani trochę nieaktualne. Książka jest na wskroś poważna, ale liczne klisze charakterystyczne dla wspomnianej relacji (a także po prostu relacji kobiecych) są tak irytujące, że aż komiczne. Być może dlatego właśnie ta książka wywołuje mnóstwo emocji i przemyśleń. Nie można nie docenić autoironii i humoru autorki, a także jej determinacji w walce o bycie "kobietą osobną". Świetny esej o cenie, jaką kobiety płacą za niezależność i wolnomyślicielstwo.

Wątki kobiece są w tej książce tak liczne, że trudno się do wszystkich odnieść: stosunek do własnych marzeń i własnego ciała, do seksu i Miłości, do tzw. kobiecych obowiązków i ich jałowości, ale też sposobu wyrażania troski o najbliższych, wreszcie siostrzeństwa kobiet i różnorodnych wzorców kobiecości, które młoda Gornick mogła obserwować w kamienicy, w której mieszkała latami razem z matką.

Niesamowicie klimatyczna to lektura, zabawna, ironiczna, zmuszająca do myślenia. Na osobiste, może i bezwzględne, ale pełne zrozumienia obserwacje własnej rodziny i sąsiadów nakłada się historia Nowego Jorku lat 30. i 70. XX wieku. Jak mówi Gornick:

Scenki ze spacerów po Nowym Jorku stały się wprowadzeniem do historii z naszego życia, umożliwiły mi ukazanie tego, kim byłyśmy i kim się stałyśmy.

Nowy Jork stał się nie tylko bohaterem książki, ale pozwolił też wprowadzić figurę flâneuse, która nie jest wszak "konsumentką w domu towarowym"*, ale pełnoprawną "wędrowniczką nowojorską", choć owo wędrowanie skażone jest zagrożeniami typowymi na drodze samotnie szwendającej się kobiety (co samo w sobie staje się głosem feministycznym pobrzmiewającym do dzisiaj w wątpliwym prawie kobiet do tego, żeby iść dokądkolwiek, kiedykolwiek i z kimkolwiek).

Wspaniała książka, którą warto czytać poszukując analogii i treści uniwersalnych. Nie bez przyczyny Gornick uchodzi za prekursorkę eseju autobiograficznego.

_____________________________________________

* "Badania feministyczne stworzyły kategorię żeńskiego flâneura, którą jest flâneuse. Jest to rodzaj spacerowiczki, która ma identyczną perspektywę postrzegania i ten sam sposób percepcji co flâneur, jednak jako kobieta wyraźniej rejestruje inne, kobiece przestrzenie miasta. W podstawowym znaczeniu pojawienie się flâneuse związane było z zaistnieniem w przestrzeni miejskiej kobiety jako konsumentki. Flâneur, spadkobierca dandyzmu, praktykował skrajny estetyzm, żył zanurzony w nurcie miasta; był mobilny, mógł udać się tam, gdzie nie wypadało iść kobiecie. Dlatego dopiero pojawienie się domów handlowych dało kobietom swobodę poruszania się bez wzbudzania podejrzeń (XIX-wieczna moralność dość długo hamowała narodziny flâneuse). Kobieta znalazła przestrzeń, w której mogła przyjąć strategię flâneura. Dodać należy, że określenie flâneuse nadal jest kontrowersyjne i nieakceptowane przez niektóre środowiska feministyczne, gdyż sprowadza kobietę do roli konsumentki poddającej się urokowi sklepowej witryny." (Aleksandra Bajerska, Literackie przechadzki po Paryżu)

sobota, 25 września 2021

Magdalena Parys "Biała Rika"

Moje dotychczasowe spotkania z twórczością Magdaleny Parys (Książę) to (znakomita skądinąd) literatura szpiegowsko-historyczna (lub na odwrót, jak kto woli). Tym razem z zaskoczeniem odkrywam nowy talent Autorki: zdolność niesłychanego skupienia i uważnego spojrzenia na drobiazgi, detale, prozaiczne wydarzenia, które w swoim zagęszczeniu tworzą linię życia dojrzewającego dziecka, dzieje rodziny, a wreszcie układankę, która wypełnia kolejny fragment historii, a nawet herstorii, jeśli uwzględnić fakt, że nie chodzi w niej o bohaterów, wielkie bitwy, pomniki i heroizm, lecz o codzienne zmagania z nieubłaganym losem, w którym pomimo starań większości z nas pozostaje głównie poddanie się biegowi zdarzeń. 

Autorka nie boi się wpleść w te na pół dziecinne rozważania trudnych i nie zawsze zrozumiałych dla dziecka kwestii: dlaczego rok '68 jest owiany dziwną tajemnicą? dlaczego ojciec dziecka nie zawsze jest mężem mamy? dlaczego słowo Żyd lub Niemiec budzi emocje? i dlaczego odmienne emocje?

W tej historii przeszłość przeplata się z teraźniejszością, a wszystko to jest zasługą pamięci. Raz jest to pamięć dziecka, wspomnienia,  które kształtują naszą osobowość już od najmłodszych lat, przeżywane najintensywniej, wszystkimi zmysłami. Innym razem to pamięć rodzinna, na którą składają się wspomnienia wszystkich bohaterów tej powieści, nierzadko sprzeczne względem siebie, czasem komplementarne, ale prawie zawsze chaotyczne, co świetnie oddaje nielinearna fabuła książki. 

Forma opowieści jest niezwykła, fragmentaryczna, jak typowe wspomnienia człowieka, który ze strzępków i obrazów przeszłości próbuje złożyć sensowny i kompletny obraz. Na początku może wydawać się to trudne z odbiorze, ale po kilku rozdziałach odnajdujemy w tym smak i zabawę. Historia codzienności wydaje się wówczas jeszcze bardziej wiarygodna: nieuporządkowana, pozornie błaha, a przecież tak niesłychanie bliska i osobiście ważna (pod tym względem Rika przypomina nieco Nieważkość Julii Fiedorczuk i Stramera Mikołaja Łozińskiego

Biała Rika jest opowieścią o poszukiwaniu własnej tożsamości poprzez wspomnienia, ale także opowieścią o kobiecości, o rozdarciu i tęsknocie za rodzinnym domem, o wykorzenieniu i utracie. Jako mieszkanka poniemieckiego miasta, urodzona w tym samym czasie, co Autorka powieści, czytałam tę książkę bez wytchnienia, zachwycona sposobem ujęcia niełatwych losów rodzin dzielonych przez historię i granice, zagubionych w różnych wymiarach tożsamości i szans prawdziwego osiedlenia. Trudno sobie wyobrazić, jakim kosztem emocjonalnym musiała być okupiona ta powieść - jestem zachwycona, że powstała i odczuwam ulgę, że ktoś potrafił tak znakomicie wyrazić to, co sama odczuwam, zwalniając mnie z tego zadania.



czwartek, 23 września 2021

Marek Szymaniak "Zapaść: reportaże z mniejszych miast "

 

Sięgam po tę książkę w szczególnej chwili, kiedy ostatecznie wykończona zostanie Bogatynia. Miasto rodzinne mojej mamy, które żyło wyłącznie z i dzięki kopalni w Turoszowie. Nie żałuję węgla - żal mi klimatu i martwię się o przyszłość moich dzieci, ale nie sposób nie odczuwać smutku będąc świadomym skutków zamknięcia kopalni dla topniejącej już od lat społeczności lokalnych mieszkańców.

Szymaniak stworzył w swoich reportażach cały katalog podobnych klęsk: zamykane fabryki, brak transportu publicznego, nierzadko nawet dróg, niedobór przyzwoitych sklepów i usług, opieki medycznej, dobrych szkół i szeroko rozumianej kultury. Wreszcie ludzie wyjeżdżający w poszukiwaniu pracy i ciekawszego otoczenia. Nostalgia za PRL, często wykpiwana, w wypowiedziach rozmówców Szymaniaka wypowiadana jest z pełną powagą i faktycznie odczuwana. I nie o ustrój tu chodzi, ale o wielkich pracodawców (fabryki, kopalnie, elektrownie), które organizowały życie miasta: od miejsc pracy, po opiekę i kulturę. 

Decyzje o emigracji, znacznie rzadszych - zazwyczaj nieudanych - powrotach, opowieść o wykorzenieniu i poczuciu beznadziei... Czy trzeba dodawać, że Ci, którzy mogliby pokierować losem miast i miasteczek nieco lepiej są tym najmniej zainteresowani, bo oni akurat świetnie funkcjonują w Warszawie albo Brukseli? Wielu z nich walczy tylko o miejsce w samorządzie lokalnym. Oni - zdaniem Autora - wypadają najgorzej. Historie o udawanych budżetach obywatelskich, rewitalizacjach prowadzonych bez konsultacji z mieszkańcami, gigantycznych, nietrafionych inwestycjach i uwłaszczaniu urzędów powtarzają się codziennie – świetnie pokazuje to rozdział o lokalnej prasie.

Czy nieliczni aktywiści walczący o prawa mniejszości;  protestujący przeciwko zamknięciu szpitala; angażujący się w walkę o dobre powietrze; zakładający spółdzielnie mieszkaniowe zdołają doprowadzić do odczuwalnej poprawy jakości życia w małych miastach? 


 

wtorek, 21 września 2021

Olga Drenda, Bartłomiej Dobroczyński "Czyje jest nasze życie?"

 

Książka utrzymana jest w konwencji dialogu dwojga intelektualistów, którzy podejmują tematy uniwersalne: nasz stosunek do ciała, eutanazji, kontroli i inwigilacji życia prywatnego, potrzeby transcendencji. Nie stronią przy tym od zagadnień skoncentrowanych na naszej nacji, w szczególności skłonności do pouczania innych przy jednoczesnym, uderzającym wręcz, kompleksie niższości wobec obcych albo przekonaniu o monopolu na prawdę historyczną i mesjanistyczne cierpienie (do którego akurat roszczą sobie prawa także inne narodowości, w tym pozaeuropejskie). 

Książka ciekawie ukazuje zniuansowane postawy współczesnych Polaków, Europejczyków, ludzi. Nie jest to mocno pogłębiona analiza filozoficzna czy historiozoficzna, ale dzięki temu czyta się ten zapis rozmowy lekko, z autentycznym zainteresowaniem.


niedziela, 19 września 2021

Albert Camus "Upadek"


Nawet nie zamierzam się porywać na recenzję Upadku. Uwielbiam egzystencjalistów, ale Camusa po prostu kocham, więc nie będę krzywdzić jego literatury memłając się z analizach literackich. Zostawiam to portalom dla uczniów, które gwałcą literaturę objaśniając "co poeta miał na myśli".

Co ja miałam na myśli sięgając po Upadek ponad pół wieku po jego publikacji i przynajmniej 35 lat po tym, jak nękano mnie nim w szkole. Odpowiedź jest prosta: Amsterdam. Gdziekolwiek jadę, wlecze się zaraz za mną wspomnienie książki, w której dane miejsce odegrało ważną rolę. Potrafię sięgnąć po mocno starzejące się książki Nienackiego, o ile akcja toczy się w Pradze, albo po Królową Południa tylko dlatego, że muszę ją sobie odświeżyć przed wyjazdem do Hiszpanii.

Kanały Amsterdamu widziane z lotu ptaka przypominają serię koncentrycznych kręgów wyłaniających się z centrum miasta. Camusa nawiązał zatem do kręgów piekła, z których ostatnim jest dzielnica czerwonych latarni i zarazem lokalizacja baru Mexico City (to tutaj co noc przychodzi Clamence snując swoją opowieść). 

"(...) koncentryczne kanały Amsterdamu przypominają kręgi piekła. Mieszczańskiego piekła, oczywiście, zaludnionego złymi snami. Kiedy przybywa się z zewnątrz, w miarę przechodzenia przez te kręgi, życie, a więc i jego zbrodnie stają się gęstsze, bardziej ciemne. Tu jesteśmy w ostatnim kręgu". 

Upadek Clamence’a to nie tylko utrata pozycji społecznej i majątku - to wejście w kręgi piekieł: mroczne, dantejskie podziemia Amsterdamu. Paraleli jest więcej (Holocaust, II wojna światowa i dzielnica żydowska istniejąca "do momentu, kiedy nasi bracia hitlerowcy oczyścili teren"). Nic dziwnego, że po latach, po tragediach, po wydarzeniach - nie przestaje fascynować siła egzystencjalnej koncentracji człowieka na własnej osobie. Resztę trzeba czytać i smakować...




piątek, 17 września 2021

Tana French "Kolonia"

 

Zawsze uważałam, że najbardziej przerażające są te kryminały i thrillery, które wydają się najbardziej prawdopodobne: rozgrywają się w banalnych okolicznościach, gdzieś w sąsiedztwie, w zwykłym domu, wśród najzwyklejszych w świecie ludzi. A czy może być coś bardziej banalnego niż osada domków jednorodzinnych dla klasy średniej?

Tana French jest mistrzynią takich zwyczajnie niezwykłych opowieści. Tym razem najmocniejszą stroną powieści są fantastycznie wykreowani bohaterowie. Nie trzeba się z nimi utożsamiać ani darzyć ich przyjaźnią, ale każdy, kto zagłębi się w książkę dostrzeże wspaniałą kreację bohaterów. Powieść przepełniona jest także - jak przystało na pełnokrwisty kryminał - ciekawymi zwrotami akcji i intrygującymi tajemnicami. Autorka raz po raz bawi się z nami w kotka i myszkę, wprowadzając nas w ślepe zaułki i myląc tropy. Przede wszystkim jednak zagłębia się w najdalsze zakamarki ludzkiej psychiki.

 



Jared Diamond "Trzeci szympans : ewolucja i przyszłość zwierzęcia zwanego człowiekiem"

 

Dzielimy aż 98 procent genów z szympansami, a jednak tylko my jesteśmy dominującym gatunkiem na Ziemi, podczas gdy tak bliskie nam genetycznie szympansy, pozostają pod wieloma względami równie nam odległe jak wszystkie inne naczelne. Ta kwestia jest nadrzędnym pytaniem, które towarzyszy nam w czasie lektury absolutnie fascynującej książki Jareda Diamonda. Książki tyleż prowokacyjnej, co mającej solidne podstawy naukowe. Laureat nagrody Pulitzera, Jared Diamond odkrywa jednak nie tylko to, jak szybko rozwinęliśmy zdolność rządzenia światem, ale też jak krótka dzięki nam stała się droga do jego nieodwracalnego zniszczenia. 

Autor stawia kilka następujących tez:

  1. Człowiek to w zasadzie, obok szympansa zwyczajnego i bonobo, jest po prostu kolejnym gatunkiem szympansa.
  2. Cykl życiowy Homo Sapiens jest wyraźnie odmienny niż cykle życiowe innych gatunków.
  3. Pierwszy kontakt nierównych sobie cywilizacji prawie zawsze prowadził do ludobójstwa.
  4. Najpewniej z czasem zużyjemy wreszcie wszystkie zasoby i wykończymy się jako gatunek, bo cała historia wskazuje, że nic ponadto nam się nie udaje...

Powyższe tematy łączą się w stosunkowo nowy obraz człowieczeństwa. Barbarzyńskiego, bo jeśli różni nas od szympansów zaledwie 1,6 procent genów (dla porównania dwa gatunki gibonów różnią się 2,2% genów), to w zasadzie jesteśmy odmianą szympansa - zadziwia zatem fakt, że eksperymentujemy na swoich kuzynach. Ludobójczego, bo każde spotkanie między bardziej i mniej zaawansowaną cywilizacją kończyło się hekatombą. Zadufanego w sobie, bo żadna z powszechnie uważanych za ludzkie cech (język, sztuka, rolnictwo, narkotyki, skłonność do zabijania wewnątrz własnego gatunku), nie jest wyłącznie ludzka. Dziwnego, bo nasz cykl życiowy znacząco odróżnia nas od kuzynów, szympansa zwyczajnego i bonobo: zdolność kobiet do uprawiania seksu w każdym momencie cyklu menstruacyjnego, wkład samców w wychowywanie potomstwa, życie w koloniach rozrodczych podobnych do ptasich (miasta). Samobójczego, ponieważ ludzkości zagrażają dwie fatalne katastrofy: zagłada atomowa i zniszczenie utrzymującego nas przy życiu środowiska naturalnego, przy czym jedna może się wydarzyć lub nie, podczas gdy tę drugą stopniowo i coraz szybciej wdrażamy w życie od kilkudziesięciu tysięcy lat.

Około 10 tysięcy lat temu tempo naszego rozwoju uległo przyspieszeniu: zajęliśmy Amerykę, co zbiegło się w czasie z wymarciem dużych ssaków (po części wymarły zresztą właśnie dzięki nam). Rozwój rolnictwa, a parę tysięcy lat później pojawienie się pierwszych tekstów pisanych, przyspieszyły rozwój naszej technicznej wynalazczości. Już pierwsi osadnicy polinezyjscy i Malgasze spowodowali masowe wytępienia gatunków. Wynalazek Gutenberga i światowa ekspansja piśmiennych Europejczyków pozwala nam szczegółowo śledzić rozwój i zmierzch ludzkiej cywilizacji. Kurczą się obszary użyteczne rolniczo, ubywa zapasów pożywienia w morzach i innych naturalnych produktów, zmniejsza się zdolność środowiska do absorbcji odpadów. Coraz więcej ludzi z coraz większą siłą konkuruje o malejącą ilość zasobów.

Ludzie prehistoryczni prawdopodobnie wytępili gatunki nie tylko w tych rejonach świata, które przedtem były nie zamieszkane. W ciągu ostatnich dwudziestu tysięcy lat do wymierań dochodziło również na tych obszarach, które długo przedtem były zamieszkane przez ludzi — w Eurazji, gdzie wyginęły nosorożce włochate, mamuty, jelenie olbrzymie („Jelenie irlandzkie”), oraz w Afryce, która utraciła bawołu olbrzymiego, gnu olbrzymie i olbrzymiego konia. Te ogromne zwierzęta również mogły być jednymi z ofiar ludzi prehistorycznych, którzy od dawna polowali na nie, ale w pewnym momencie zdobyli umiejętność polowania za pomocą skuteczniejszej broni niż kiedykolwiek przedtem. Wielkie ssaki Eurazji i Afryki nie były naiwne w stosunku do ludzi, ale wyginęły z tych samych dwóch prostych przyczyn, które spowodowały, że całkiem niedawno musiały ustąpić niedźwiedzie grizzly z Kalifornii, a niedźwiedzie brunatne, wilki i bobry z Wielkiej Brytanii — po tysiącach lat prześladowania przez ludzi. Te przyczyny, to przewaga liczebna i lepsza broń.

Przekonany o czysto ludzkiej przyczynie wyginięcia ptaków Moa, wielkich ssaków obu Ameryk, oraz olbrzymich stworzeń Australii, sypiąc przykładami, autor neguje teorię wymierań spowodowanych zmianami klimatycznymi, uważając za niemożliwe, by niesamowitym przypadkiem wielkie zwierzęta poddały się zmianom klimatu w przeciągu tysiąca lat od pojawienia się na danym terenie Homo Sapiens, choć wcześniej nie uległy podobnym zmianom przez miliony lat.

My, ludzie, dostarczamy najważniejszego przykładu przestawiającego się drapieżcy. Możemy jeść wszystko, od ślimaków i glonów morskich po wieloryby, grzyby i truskawki. Możemy eksploatować jakiś gatunek prawie do wytępienia, a wtedy przerzucić się na inny pokarm. Stąd też fala wymierania gatunków następowała zawsze po tym, jak ludzie docierali do nie zamieszkanej przedtem części globu. Ptak dodo, którego nazwa stała się synonimem gatunku wymarłego, dawniej żył na wyspie Mauritius. Po odkryciu tej wyspy fw roku 1507 wymarła połowa gatunków ptaków lądowych i słodkowodnych. Dodo były szczególnie duże, jadalne, nielotne i łatwe do schwytania przez głodnych marynarzy. Gatunki ptaków na Hawajach również wymierały masowo po odkryciu tych wysp tysiąc pięćset lat temu przez Polinezyjczyków, tak samo jak gatunki wielkich ssaków amerykańskich wyginęły po przybyciu przodków Indian jedenaście tysięcy lat temu. Fale wymierań towarzyszyły także głównym wynalazkom w technice polowania na terenach od dawna zajmowanych przez człowieka. Na przykład dzikie populacje arabskich oryksów, pięknych antylop z Bliskiego Wschodu, przetrwały milion lat polowań, aż uległy dalekonośnym sztucerom w roku 1972.

Osiągnęliśmy poziom zniszczenia, w którym  dalsza degradacja środowiska będzie trwała dziesiątki lat nawet bez udziału człowieka. Populacje wielu gatunków spadły do poziomu, z którego nie mogą się już odrodzić. Ten pesymistyczny pogląd przedstawił ponad sto lat temu (1912 r.) w cynicznej wypowiedzi holenderski odkrywca i profesor Artur Wichmann (autor monumentalnego traktatu o eksploracji Nowej Gwinei). Przeanalizował wszystkie dostępne źródła informacji o Nowej Gwinei (od najstarszych doniesień przenikających poprzez Indonezję do raportów wielkich ekspedycji XIX i XX wieku). Analizując informacje z tak różnych okresów historycznych zaobserwował, że kolejni odkrywcy popełniali wciąż od nowa te same absurdalne błędy, a ich bezpodstawna pycha z powodu przesadnie ocenianych dokonań, odmowa przyjęcia do wiadomości katastrofalnych niedopatrzeń, ignorowanie doświadczeń poprzednich badaczy, owocowały powtarzaniem takich samych błędów. Wichmann nie łudził się - przewidywał, że kolejni eksploratorzy będą popełniali stare błędy („Żadnej nauczki, wszystko poszło w niepamięć!”).

Diamond próbuje uwolnić się od tak katastroficznego myślenia - przywołuje widmo zagłady nuklearnej towarzyszące nam od lat, ale jednak widmo niespełnione. Pisze o naszej osobistej odpowiedzialności, wierząc, że potrafimy oprzeć się pokusie kupna futra z wymierających dzikich kotów, albo zjedzenia steku z wieloryba, czy zupy z płetwy rekina. Czy optymizm Autora jest uzasadniony? Nie sądzę. Książka powstała kilkadziesiąt lat temu a ospałe decyzje rządów i korporacji pokazują, że pazerność i bezmyślność nadal pozostają domeną naszego gatunku. 

W jednej z najciekawszych części książki, Autor rozprawia się zdecydowanie z mitem, jakoby  biali są/byli w jakiś sposób genetycznie lepiej uwarunkowani do zdobycia świata (wątek ten znacznie szerzej omówiony jest w książce Strzelby, zarazki, maszyny tego samego autora oraz w Sapiens Yuvala Harariego). Taki punkt widzenia jest źródłem rasizmu i przekonania o własnej wyższości. Diamond twierdzi, że wszyscy przedstawiciele Homo Sapiens mają bardzo podobne zdolności umysłowe. Potomkowie plemion łowców-zbieraczy, żyjący do dzisiaj na Nowej Gwinei kilkadziesiąt lat temu byli jeszcze w epoce kamienia łupanego, a dzisiaj pilotują samoloty. Nie dokonali przecież w kilkadziesiąt lat skoku ewolucyjnego - po prostu wcześniej nie wytworzyli bardziej zaawansowanych narzędzi z braku takiej potrzeby (najpewniej brak zagrożenia), co nie znaczy, że nie mieli ku temu zdolności umysłowych. Dlaczego zatem to w Eurazji powstały najsilniejsze cywilizacje, które konkurując ze sobą wymusiły nieustanny rozwój? Odpowiedzią jest środowisko naturalne. Tylko w Eurazji możliwe było wdrożenie upraw wysokokalorycznych zbóż oraz udomowienie wielkiej piątki zwierząt: owiec, kóz, krów, świń i - najważniejszych z perspektywy transportowej, a więc i militarnej - koni. Amerykańska lama i alpaka nie nadawały się do ciężkiej pracy ani prowadzenia wojen, podczas gdy w Eurazji konie i woły budowały i obalały imperia. Cywilizacje amerykańskie musiały być budowane siłą ludzkich mięśni. Ten sam Homo Sapiens, który przez Alaskę przedostał się do ziemi obfitej w zwierzynę, myśląc zapewne, że odnalazł raj, kilka tysięcy lat później, zabijany przez europejskich braci, na własnej skórze odczuł, jaką różnicę dają millenia rozwoju wspomaganego siłą udomowionych zwierząt.

Pomny tych obserwacji historycznych Diamond zastanawia się:

Przechodzi mnie dreszcz przerażenia na myśl, że astronomowie, gotowi teraz wydawać setki milionów dolarów na poszukiwanie życia pozaziemskiego, nie postawili sobie nigdy poważnie oczywistego pytania: co będzie, jeżeli je znajdziemy albo ono nas znajdzie. Astronomowie milcząco zakładają, że my i małe zielone potworki przywitamy się i zasiądziemy do fascynujących konwersacji. I tu także nasze ziemskie doświadczenie daje nam wskazówki. Odkryliśmy już przecież dwa gatunki, które są bardzo inteligentne, chociaż mniej zaawansowane technicznie niż my – szympansa pospolitego i bonobo. Czy tak zareagowaliśmy, usiedliśmy i spróbowali się porozumieć? Oczywiście, że nie. Zamiast tego strzelamy do nich, tniemy na kawałki, odcinamy ręce na trofea, wystawiamy w klatkach, wstrzykujemy wirusa AIDS w eksperymentach medycznych i niszczymy albo odbieramy im siedliska. Taka reakcja była do przewidzenia, ponieważ odkrywcy, którzy natrafiali na technologicznie mniej zaawansowanych ludzi, również regularnie strzelali do nich, dziesiątkowali ich populacje nie znanymi dotąd chorobami i niszczyli albo przejmowali ich siedliska.. Jacyś zaawansowani kosmici, którzy by nas odkryli, z pewnością potraktowaliby nas w ten sam sposób. Przypomnijmy sobie tych astronomów, którzy wysłali w przestrzeń kosmiczną sygnały radiowe z Arecibo, opisując położenie Ziemi i jej mieszkańców. W swoim samobójczym szaleństwie akt ten może się tylko równać z szaleństwem ostatniego władcy Inków, Atahualpy, który — pojmany przez zwariowanych na punkcie złota Hiszpanów – opisał im bogactwo swojej stolicy i jeszcze dał przewodników na drogę. Jeżeli rzeczywiście są jakieś cywilizacje radiowe w zasięgu odbioru, to, na litość boską, wyłączmy nasze nadajniki i starajmy się uniknąć wykrycia albo będzie po nas.

Pozostaje liczyć na to, że jesteśmy jedyną cywilizacją w Kosmosie i z radością dać się porwać znakomitej narracji i niezwykle przystępnego omówienia procesów ewolucji i rozwoju cywilizacji. Nawet jeśli już niewiele pokoleń będzie mogło wypierać się pokrewieństwa ze zwierzętami...

środa, 15 września 2021

Tana French "Ostatni intruz"


Zachęcona lekturą Lustrzanego odbicia, zaczęłam - całkiem już rozmyślnie - szukać w bibliotekach książek Tany French. Odpowiada mi jej inteligentny styl i zawiłe intrygi. 

Ostatni intruz to petarda i niezgorsze kompendium wiedzy na temat manipulacyjnych gierek prowadzonych przez policję. Autorka dużo miejsca poświęciła bohaterom, ich odczuciom, kolejnym krokom prowadzącym do rozwiązania sprawy. Może się wydawać, że akcja jest prowadzona mozolnie, ale to właśnie w tym zabiegu tkwi cały potencjał powieści. W miarę upływu stron kolejne znaki zapytania znikają, a prawda zostaje uwolniona przez zdeterminowaną parę detektywów z pęt kłamstw i oszczerstw. 

 



poniedziałek, 13 września 2021

Ta-Nehisi Coates "Między światem a mną"


Jedna z tych książek, które trzeba przeczytać.

Amerykański reporter Ta-Nehisi Coates pisze do swojego syna list. Pisze do niego, bo chłopak widział, jak zaduszono Erica Garnera za to, że sprzedawał papierosy, Renishę McBride za to, że szukała pomocy po tym jak rozbiła samochód i zapukała do domu Theodora Wafera, który strzelił jej w głowę. Tłumaczył, że uznał ją za włamywaczkę.

Dziś już wiesz - jeśli wcześniej nie wiedziałeś - że wydziałom policji tego kraju wydano pozwolenie, by unicestwić twoje ciało

- stwierdza Coates, który od lat dokumentuje amerykański systemowy rasizm. Tym razem, w przejmującym liście-eseju opowiada synowi, a przy okazji całemu światu, własną biografię, momenty, w których odkrywał własne, czarne ciało i implikacje jego posiadania. To, co decyduje o wybitności tej opowieści to umiejętność balansowania pomiędzy tym, co prywatne, intymne, wzbudzające emocje, a refleksją socjopolityczną. 

Coates opowiada o tym, jak życie czarnego dziecka, nawet pochodzącego z dość uprzywilejowanej i zamożnej rodziny, jest wypełnione nauką przetrwania - tworzenia wspólnoty czarnych, którzy nastawieni są na atak i obronę - lokalnych gangów, tworzących własny język i gesty. 

Odebranie ciała jest aktem terroryzmu (...)
- to ono zmusza czarnych chłopaków do jego “teatralnego demonstrowania”. Sam dorastając tworzył homogeniczną wizję czarnej historii, ze wspaniałą “afrykańską” mitologią, naiwną wiarą w jeden projekt emancypacji. Gdy trafia na studia na waszyngtoński Uniwersytet Howarda odkrywa, “że jest on czymś więcej niż negatywem świata ludzi przekonanych, że są biali”. “Kto jest Tołstojem Zulusów”, miał zapytać Bellow. Poprawna odpowiedź brzmi: Tołstojem Zulusów jest Tołstoj. Żeby jej udzielić trzeba jednak przejść długą drogę odrzucenia białej dominacji. O niej, o lekturach, inspiracjach, muzyce, ważnych dla siebie ludziach, Coates również pisze synowi w tej niezwykłej książce. 

Pisze też o tym, jak odkrywał na uczelni inny świat, w którym byli “Inni, Potwory, Autsajderzy” i “wszyscy w ludzkich szatach”. Marzenie o byciu białym, “o byciu Człowiekiem” utwierdza bowiem czarnych w budowaniu granic, “nienawiść formuje tożsamość”, pisze reporter:

Znajdujemy nazwy dla znienawidzonych obcych i w ten sposób potwierdzamy swoją plemienną przynależność.
Ta jednolita wizja pęka jednak na studiach... (spoilera nie będzie!)

A ja czytając tę książkę - książkę o Czarnych, którzy szukają własnej tożsamości, tożsamości innej niż opozycja wobec Białych, myślałam o kobietach. Które od dziecka uczą się uważać (wszechobecne zagrożenia), które definiowane są nie jako indywidualne byty, ale w opozycji do mężczyzn. Które uczą się, jak trwać nie udając mężczyzny, lecz zachowując własną tożsamość, a jednocześnie walcząc o swoje miejsce w świecie zawłaszczonym przez mężczyzn. Wykluczenie ma jednak sporo twarzy. 


 

czwartek, 9 września 2021

Tana French "Zdążyć przed zmrokiem"


 

Jak zwykle niezawodna Tana French. I powieść dla wszystkich tych, którzy lubią niewyjaśnione zagadki, napięcie w umiarkowanym stopniu zawiłości. Kryminał, przy którym można się odprężyć i zrelaksować.

Miejscem akcji jest małe miasteczko na południu Irlandii, Knocknaree. Na prowadzonych przez archeologów wykopaliskach na starożytnym kamieniu ofiarnym zostaje znalezione ciało dwunastoletniej dziewczynki. Dochodzenie w tej tajemniczej sprawie prowadzą funkcjonariusze Rob Ryan i Cassie Maddox. Zdarzenie wydaje się być o tyle beznadziejne, że przypomina sprawę dziwnego zaginięcia dwójki dzieci sprzed dwudziestu lat. Rozwikłanie zagadki zabójstwa utrudnia fakt, że uczestnikiem wydarzeń w starej sprawie zaginięcia dzieci jest detektyw Ryan. Rob musi zmierzyć się z potwornymi wspomnieniami sprzed 20 lat, jak i trudnościami związanymi ze śledztwem.



 

wtorek, 7 września 2021

John Steinbeck "Tortilla flat"


Oczywiście nie są to jeszcze genialne Myszy i ludzie (1937 r.) ani nagrodzone Pulitzerem Grona gniewu (1939 r.), po których Steinbeck stał się jednym z najbardziej poczytnych pisarzy amerykańskich. To "zaledwie" pierwsza głośna powieść Johna Steinbecka, wielkiego społecznika i humanisty, która została przyjęta dobrze, lecz… antyspołecznie. Krytyce, nawet jeśli doceniali literacką sprawność autora Tortilli Flat, to jednak zarzucali mu ocierające się o rasizm brodzenie w stereotypach i uwłaczanie meksykańskim Amerykanom, którzy w powieści mienią się dźwięcznie jako paisanos. W 1935 r. takie opinie mogły zaszkodzić początkującemu pisarzowi. 

W niewielkim miasteczku Monterey, tuż po zakończeniu I wojny światowej żyje grupa paisanos, potomków hiszpańskich konkwistadorów. To lekkoduchy, których łączy głęboka pogarda do pracy. Pilon, Pablo, Jezus Maria Corcoran, Wielki Joe Portugalczyk i Danny to piątka przyjaciół wychowujących się w dzielnicy Tortilla Flat. Mieszkają razem w jednym domu Danny'ego, który odziedziczył nieruchomość po dziadku i jest głównym bohaterem tej książki. Na co dzień wymigują się od wszelkiej ciężkiej pracy: wolą żyć z żebractwa i drobnych grabieży, aby zdobyć coś do jedzenia i przede wszystkim do picia. A gustują tylko i wyłącznie w winie, które jest ich lekarstwem na wszystko, i bez którego nie da się żyć. Wiecznie spragnieni wina bohaterowie przeżyją wiele przygód, które odcisną się na ich życiu i sprawdzą ich charaktery.

Aby carpe diem nie było zbyt błogie i nudne, nasi przyjaciele przeżywają szereg przygód. Właściwie każdy z siedemnastu rozdziałów jest odrębnym epizodem, w którym odkrywa Steinbeck kolejne zakamarki miasteczka i przedstawia losy kolejnych bohaterów. Czyni to, swobodnie nawiązując do legend arturiańskich, nie tylko w konwencji (przygodowa stylistyka, charakterystyczne tytułowanie rozdziałów), ale również w warstwie symbolicznej. W Tortilla Flat co rusz uświadczymy bogatego folkloru, odnoszącego się do mitów i legend, w postaci skarbów zakopanych w ziemi, które świecą podczas wigilii św. Andrzeja, walki Dobra ze Złem czy Domu-Okrągłego Stołu, z którego przyjaciele wyruszają na kolejne wyprawy. 

Tym sposobem, adaptując na własny użytek tematy i konstrukcję legend o królu Arturze, John Steinbeck stworzył w kalifornijskim miasteczku prawdziwy Camelot i zasiedlił go barwną gromadą rycerzy o manierach rodem z Rabelais’go. Tortilla Flat to świetna powieść społeczno-obyczajowa i łotrzykowska, która skłania do refleksji i przemyśleń. Z każdą bowiem stroną przygodowo-sowizdrzalska nuta zaczyna przybierać melancholijne filozoficzne tony, zwiastując (jednak) nieadekwatny do tej melodii koniec. Tortilla Flat ostatecznie jest przede wszystkim pięknym portretem o przyjaźni: dowcipnym, sentymentalnym i prostym, lecz przez to ponadczasowym.

 





 

niedziela, 5 września 2021

Irène Frain "Niedościgniona Kleopatra"


Ciekawa, choć może nieco zbyt liryczna, opowieść Irène Frain zachęca nas do poznania prawdziwej Kleopatry. Nie tej, która zbyt często opisywana jest jako żądna władzy pożeraczka serc, gotową zrobić wszystko, by osiągnąć swoje cele. Według Irène Frain Kleopatra jest po prostu kobietą, która została popchnięta przez siły losu. 

Urodziła się jako przedstawiciela rodu Lagidów (Ptolemeuszy), dynastii, w której potrzeba było wiele silnej woli, by zaistnieć na scenie politycznej. Przede wszystkim - przetrwać! Aby dojść do władzy, Lagidzi nie wahali się zabijać się nawzajem w celu wyeliminowania niepożądanych konkurentów, konieczne było zatem wykazanie się umiejętnością dotarcia do tronu. Kleopatrze udało się to dzięki nadzwyczajnej inteligencji, rozwijanej latami w bibliotece aleksandryjskiej. 

Krokiem numer dwa były umiejętne negocjacje z Rzymianami. Chodziło o to, aby nie przyłączyli Egiptu i jego skarbów do Cesarstwa. Kleopatra osiągnie ten cel (na jakiś czas) zostając kochanką Cezara, któremu nawet urodzi dziecko. W Cezarze rozpoznaje zresztą w pewnym sense swojego sobowtóra, z podobną inteligencją i pragnieniem władzy. Po śmierci Cezara konsekwentnie zwiąże się z Antoniuszem, posuwając się nawet do tego, że wyjdzie za niego za mąż i da mu troje dzieci... Dopiero bitwa pod Akcjum ostatecznie wyznaczy kres tej gry i samobójstwo Kleopatry - jednej z najbardziej wpływowych kobiet starożytności. 

Jako opowieść biografia ta dość silnie akcentuje okres przed dojściem Kleopatry do władzy: zabójstwa, spiski, zwyczaj zawierania małżeństw między bratem a siostrą, synem a matką, ojcem a córką. Opis przybycia Rzymian do Aleksandrii jest urzekający, podobnie jak domysły co do planów snutych przez Kleopatrę. Wszystko to jednak skąpane jest w nużącym czasem liryzmie... Chciałoby się czasem przejść do sedna nieco szybciej. Nieodparcie miałam wrażenie, że Irène Frain starała się udawać nowego Homera...

Powieścią sprawia wrażenie nieco nierównej, momentami dłuży się i popada w chaos, w innych miejscach okazuje się nadzwyczaj ciekawa, zabawna i poruszająca.


 

piątek, 3 września 2021

Robert Burton "Anatomia melancholii"


Gdyby należało ograniczyć swoją bibliotekę do minimum, Anatomia melancholii Roberta Burtona powinna niewątpliwie się w niej ostać! 

Nominalnie jest to właśnie... anatomia (przegląd, sekcja, analiza melancholii). Ale melancholia to szerokie pojęcie, a Burton jest zdeterminowany, aby rozważyć każdą wariację na ten temat: od przejściowego spadku nastroju, poprzez "wędrujący nastrój", po ciężki stan kliniczny, który doprowadzić może nawet do samobójstwa. Sprawia to, że książka ma nieco encyklopedyczny charakter. 

Burton - sam obciążony przez całe życie owym „wędrującym nastrojem”długo szukał dobrych opracowań poświęconych depresji. Dlatego można odnieść wrażenie, że cytuje wszystko, co na ten temat napisano: od najwcześniejszych Greków do współczesnych mu pisarzy i badaczy. To sprawia, że Anatomia jest zarazem książką o zachodniej kulturze.

Jest to książka przedziwna, ponieważ składa się prawie wyłącznie z cytatów i odniesień do myśli innych autorów. To księga splecionych ze sobą odniesień - swoisty gobelin. Burton buduje swoje argumenty i wyjaśnienia, stale odwołując się do tego, co inni powiedzieli wcześniej. Uznając, że nie ma nowej myśli pod słońcem, rezygnuje z udawania oryginalności. Newton mógł stać na ramionach olbrzymów, ale pozostają oni w dużej mierze niewidzialni - tymczasem w Anatomii Burton stoi na ramionach całej uczonej ludzkości, mały punkcik na szczycie bardzo namacalnej, tętniącej życiem masy, wymienianej z imienia i nazwiska.

Jest tu zarówno szaleństwo, jak i metoda. Książka obejmuje prawie wszystkie przedmioty: medycynę, astronomię, filozofię, literaturę i wszystkie sztuki, politykę i przyrodę. Burton pędzi od cytatu do cytatu. Mimo to, całość jest starannie skonstruowana, przegródka za przegródką. 

Książka dedykowana jest George'owi Berkeleyowi (co daje pojęcie o filozoficznych skłonnościach Burtona). Nie bez powodu: co prawda nacisk położony jest na chorobę, ale jest to zarazem pretekst do dyskursu o wszystkich kwestiach trapiących i fascynujących ludzkość przez wieki. Książka otwarta na chybił trafił oferuje nie tylko fragmenty XVII-wiecznej prozy, ale także szalone listy, które wydają się ciągnąć w nieskończoność, kręte dygresje, całe fragmenty pisanej kursywą łaciny. 

Nie wyobrażam sobie, żeby można było po prostu siąść i przeczytać tę książkę od deski do deski. To jest ten typ literatury, który warto jest smakować fragmentami. Aklimatyzacja do rytmów i fraz Burtona zajmuje tylko kilka minut, ale kiedy tego dokonasz, zdasz sobie sprawę, że jest to rzecz niepozbawiona humoru, wyrafinowana, wysmakowana.




niedziela, 29 sierpnia 2021

Arturo Pérez-Reverte "Batalista"

Arturo Perez-Reverte, uwodzący mnie od lat powieściami, które określiłabym mianem historycznych kryminałów - zwykle całkowicie fantastycznych, choć realistycznie przedstawionych - tym razem sięga po temat na wskroś współczesny, pisze o sprawach które wydarzyły się zaledwie kilka lat temu i w których sam brał udział. Podobnie jak swego czasu w powieści Terytorium Komanczów, nawiązuje do wojny na Bałkanach, w której sam brał udział jako korespondent wojenny. 

Bohaterem Batalisty jest hiszpański fotograf prasowy, Andres Faulques, laureat dziesiątków prestiżowych nagród, który fotografował wszystkie wojny, dziejące się w naszych czasach, od Vukovaru po Biafrę, od Kambodży po Wenezuelę. Na skutek traumy wywołanej śmiercią ukochanej osoby, wycofuje się z zawodu i kupiwszy opuszczoną wieżę nad morzem, wraca do dawnej profesji malarza - podejmuje się zadania namalowania wielkiego, barwnego fresku, będącego syntetycznym wizerunkiem wszystkich wojen. 

Dawne życie nie pozwala jednak o sobie zapomnieć. Faulques uwieczniał na zdjęciach ludzkie dramaty i nieszczęścia, fotografował zło i przerażenie, starał się uchwycić najprymitywniejsze ludzkie instynkty. Nie liczyła się dla niego godność człowieka, zobojętniały na krzywdę fotoreporter marzył jedynie o zdjęciu życia, które w pełni odda okrucieństwo wojny. Sam fakt istnienia tragedii był dla niego wyłącznie tematem. Bywało, że jego aparat pełnił funkcję katalizatora – przyspieszał wykonanie wyroku. Wielu walczących z dumą bowiem pozowało w chwili zabijania przeciwników. 

Perez-Reverte uwielbia detale: potrafi długo rozwodzić się nad szczegółami pracy fotoreportera (przesłona, dobór kadru i perspektywa, światło) a następnie przenosi ten warsztat na grunt malarstwa (mieszanie farb, technika ich nakładania, światłocień i kompozycja). Te kojące, techniczne opisy nagle brutalnie przerywa przybycie pewnego Chorwata, który swego czasu został sfotografowany przez Faulfuesa. Za wykonane wówczas zdjęcie reporter zdobył nagrodę, a rozpoznany przez Serbów Chorwat trafił na tortury do obozu jenieckiego. Jego żonę – skądinąd Serbkę – wielokrotnie zgwałcono i bestialsko zabito wraz malutkim synem. 

Czy wykonana fotografia zadecydowała o losach rodziny? Czy fotoreporter jest zabójcą? Gdzie zaczyna się i kończy nasza odpowiedzialność za zło: jego widzenie i niewidzenie? 

Niełatwa, różna od innych powieść Reverte, trochę jak traktat filozoficzny, po który bezwzględnie należy sięgnąć.

 



piątek, 27 sierpnia 2021

Kai Strittmatter "Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura"

 
 
Jedna z najstarszych cywilizacji na świecie jest zarazem krajem, który zawsze był rządzony autokratycznie. Terror komunizmu został zastąpiony terrorem wspartym cyfrowo. Dynastia Xi Jinpinga, która z jednej strony opiera się na marksizmie, z drugiej na konfucjanizmie i czerpie całymi garściami z kapitalizmu, zyskała nowe narzędzia inwigilacji społeczeństwa, dzięki czemu totalitaryzm objawił się w pełnej swojej krasie. Kapitalistyczny konsumpcjonizm jest w tej rzeczywistości niezwykle przydatny: ludzie w pogoni za dobrami materialnymi i rozrywkami nie zastanawiają się nad formą rządów, gotowi są do ciężkiej pracy, wysiłku i poświęcenia. 
 
Zachód, pragnący uwierzyć w otwarcie i demokratyczną transformację Chin, przeżył straszliwe rozczarowanie (dzisiaj z perspektywy zacieśniających się relacji rosyjsko-chińskich ma to szczególne znaczenie).  Uzależnienie zachodu od tej potężnej gospodarki oznacza już nie tylko rozciągnięte łańcuchy dostaw i możliwość eksportu skażenia środowiska - oznacza także coraz silniejsze uwikłanie polityczne, które - jak wskazuje Strittmatter - przenika do świata biznesu, nauki, systemu zdrowia itd. Ostatecznie ,,gdy Chiny kichną, katar ma cały świat”.

Każde totalitarne państwo stara się zaprząc wszystkie możliwe środki do utrzymania władzy. Sztuczna inteligencja, sieci neuronowe, sieci komputerowe same w sobie nie są zagrożeniem, ale sposób, w jaki Chiny włączyły je do tzw. scoringu społecznego, uczyniło z tego kraju najprawdziwszy benthamowski panoptykon. Reszta świata patrzy na ten proces z równą zgrozą, jak i podziwem, a nawet zazdrością, nie zwracając uwagi, że postępujemy podobną drogą, o czym pisali m.in. Bartlett i Zuboff., ale także Kaźmierska i Brzeziński w Strefach cyberwojny, Pomerantsev czy Applebaum, która często wskazuje, że problemem trapiącym współczesną demokrację jest przecież nie tylko populizm, ale przede wszystkim skutecznie wspierające go mechanizmy cyfrowe. Rewolucja cyfrowa zachwiała tradycyjnymi mediami, które były podwaliną liberalnej demokracji, a przełom technologiczny utorował drogę populistom, wywołał cywilizacyjne przesilenie niczym wynalazek Guttenberga i falę cyberprzemocy na skalę globalną (rosyjskie trolle i - właśnie - przemoc cyfrowa w chińskim wydaniu, w postaci scoringu społecznego).
 
Ostatecznie mamy już i "w naszym świecie" przykład zablokowania możliwości wypowiedzi jednemu ze światowych przywódców przez dobroczyńców z mediów społecznościowych. Sztuczna inteligencja uczy nas m.in. jak tworzyć nowe słowa, zmieniać znaczenia słów, podważać istniejące wartości lub zmieniać ich znaczenie. W Chinach myślący inaczej są przestępcami, w Rumuni byli uznawani za chorych umysłowo i lądowali w szpitalach-więzieniach. Niezależni oraz walczący o wolność artyści, dziennikarze, politycy i celebryci są zastraszani przez partię i zmuszani do publicznych przeprosin. Cenzura największych kanałów społecznościowych – Weibo, WeChat i Baidu Tieba – z dnia na dzień poszerza swoją działalność. Zatrudnianych jest coraz więcej cenzorów, których rola polega na usuwaniu kierowanych pod adresem partii obraźliwych słów, informacji związanych z masakrą na Placu Tiananmen, Japonią czy osiągnięciami Zachodu oraz blokowanie kont zagorzałych aktywistów. Chiny również nieustannie inwestują w tzw. oczy miasta, czyli rozwój sztucznej inteligencji. Dzięki takim firmom, jak SenseTime i Megavii obywatele mogli uruchamiać smartfony Huawei i Vivo za pomocą rozpoznawania twarzy na długo przed tym, gdy Apple wprowadził to rozwiązanie. 

Płatność w aplikacji Alipay (Alibaba), z której korzysta już pięćset dwadzieścia milionów Chińczyków, również odbywa się za pomocą tego narzędzia. W hotelach kamery Megavii sprawdzają, czy gość jest rzeczywiście osobą, za którą się podaje. Na dworce w Katonie czy Wuhan wpuszcza się jedynie osoby, których twarz można zeskanować i porównać z policyjnym rejestrem danych.

Niezaprzeczalnie WeChat stanowi w Chinach fenomnen – dzięki tej aplikacji można rozmawiać ze znajomymi, zamawiać taksówki i jedzenie, rezerwować pokoje hotelowe, kupować bilety do kina, na pociąg czy samolot, wypożyczać rower, opłacać media lub mandaty, otrzymać szybko kredyt, a co najważniejsze, wszystko można załatwić bezgotówkowo. Jednak manipulacja stacjami telewizyjnymi czy ograniczenia w Internecie to tylko kombinacyjny wierzchołek góry lodowej. Rząd hołduje idei, że główną techniką kontroli myśli jest nieustanne bombardowanie wiadomościami i robi to nader skutecznie.

Kai Strittmatter, pokazuje Chiny, panującą tam dyktaturę, reżim, rozwój technologiczny, cenzurę, autokrację i świat, który dla nas jest niewyobrażalnie inny - ale czy aby zawsze? Na razie wydaje nam się, że u nas nigdy i w żadnym razie. No bo my - zachodni indywidualiście, nie pozwolimy, aby totalna kontrola, doprowadziła do absurdów opisywanych w książce. Przecież tam automaty w pekińskiej Świątyni Nieba wprowadziły oszczędny pobór papieru toaletowego. Wydają po sześćdziesiąt centymetrów papieru na osobę, a jeśli ktoś potrzebuje go więcej, musi odczekać cierpliwie dziesięć minut, po których to automat wyda kolejnych dziesięć centymetrów. Nie można w Chinach oglądać Kubusia Puchatka, bo jest kojarzony z prezydentem  Xi Jinpingiem. Nie można przejść na czerwonym świetle, bo można dostać ujemne punkty w System Zaufania Społecznego, co może się wiązać z poważnymi konsekwencjami na przyszłość, m.in. brakiem możliwości zatrudnienia w szanowanej firmie lub nieotrzymaniem kredytu hipotecznego. Co więcej, aktywistki feministyczne na Uniwersytecie Pekińskim, popierające akcję #MeToo, zostały uprzedzone, że ich walka zostanie zakwalifikowana przez partię jako „ruch polityczny” i że jeśli będą kontynuować swoje działania, konieczne będzie ich zdemaskowanie jako zdrajczyń, działających wspólnie z zagranicą.
Dzisiaj nawet żebracy w Pekinie operują kodami kreskowymi, które przechodzący skanuje za pomocą aplikacji WeChat, żeby przesłać im datek.
Publikacja złożona jest z trzech części ukazujących: aparat dyktatury, jej wpływ na społeczeństwo oraz na cały otaczający świat. Autor podszedł do sprawy z dziennikarskim zacięciem, spotykając się i rozmawiając z różnymi osobami, mogącymi naświetlić sprawę cyberkontroli z różnej perspektywy. Mamy tu punkt widzenia artystów, obrońców praw człowieka, ale także przedstawicieli start-upów ściśle współpracujących z Komunistyczną Partią Chin, czy osoby zadowolone z życia w tym kraju. 

Świetny, wielopłaszczyznowy reportaż, który czyta się jednym tchem!



środa, 25 sierpnia 2021

Joyce Carol Oates "Córka grabarza"


Rodzina Schwartów przybywa do Ameryki uciekając przed piekłem nazistowskich Niemiec. Emigracja diametralnie odmienia ich życie - w Niemczech Jakub Schwart był szanowanym nauczycielem, a jego rodzinie dobrze się wiodło, na nowym kontynencie czeka na niego jedynie posada grabarza i mieszkanie w wiecznie wilgotnej, kamiennej chatce na terenie cmentarza. Były nauczyciel szkoły średniej, czuje się upokorzony jedyną posadą, jaką oferuje mu nowa ojczyzna. Prześladowania ze strony lokalnej społeczności oraz emocjonalna kruchość rodziny kończą się porażającą tragedią, w wyniku której Rebecca, córka grabarza, podejmuje zdumiewającą pielgrzymkę do serca Ameryki: odyseję, której przystanki obejmują erotyczne ryzyko, przemyślną, odważną i przedsiębiorczą autokreację i ostatecznie gorzko-słodki - lecz bardzo "amerykański" - triumf. 

"Urodziłaś się tutaj, więc nic ci nie zrobią" - tak wróżył grabarz swojej córce (przyszła na świat na statku w nowojorskim porcie i jako jedyna jest Amerykanką z urodzenia) i ostatecznie okazuje się, że miał rację. Synowie Jakuba jednak nie radzą sobie w nowej rzeczywistości, żona nie wychodzi nawet z domu, a sam Jakub nie jest w stanie zaoszczędzić choćby najmniejszej sumy.

Dziewczynka dorasta na cmentarzu, w cieniu despotycznego, agresywnego ojca i cichej, wycofanej matki, w towarzystwie braci, którzy przy pierwszej nadarzającej się okazji opuszczą rodzinny dom. Pozbawiona normalnego dzieciństwa, przyjaciół i radości, Rebeka musi dojrzeć zbyt szybko, a rodzinna tragedia tylko to przyspiesza. Kiedy rozpoczyna samodzielne życie i zakochuje się w pierwszym mężczyźnie, który zwraca na nią uwagę - trafia z deszczu pod rynnę. Właściwa powieść zaczyna się, kiedy Rebeka ostatecznie ucieka od męża...

Córka grabarza to przede wszystkim fantastycznie narysowany portret kobiety, która znajduje w sobie siłę, by stworzyć siebie na nowo. Nie mając wykształcenia, z premedytacją wykorzystuje to, co dał jej los - nieprzeciętną urodę i urok osobisty, które wykorzystuje do manipulowania ludźmi, żeby zapewnić godne życie sobie i ukochanemu dziecku. Życie Rebeki (jak i całej rodziny Szwartów) ani trochę nie ucieleśnienie amerykańskiego snu. Ważnym wątkiem wydaje się także motyw ucieczki i gry, udawania, wyparcia się własnej tożsamości. Nawet odgrywając perfekcyjnie nową rolę, nie sposób uciec od przeszłości. 

Jest to kolejna świetna książka Oates, po którą sięgam bez wahania po wspaniałych: Amerykańskich apetytach W średnim wieku, Ofierze, Dziewczynie z tatuażami i Czarnej dziewczynie, białej dziewczynie. Straciłam już niestety nadzieję, że ta utalentowana i wielokrotnie nagradzana pisarka sięgnie wreszcie po Nobla - ale w mojej opinii jest jedną z tych, którym ta nagroda szczególnie się należy.




poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Dominik Dán "Czerwony kapitan"


Kawał dobrej rozrywki, przebieżka przez historię i Europę, przeskoki w czasie i geografii. Totalny eskapizm!(i - rzecz jasna - tysiąc razy lepsze niż adaptacja filmowa)

sobota, 21 sierpnia 2021

Radosław Młynarczyk "Hłasko. Proletariacki książę"


 

Młodzieńczą miłość do Hłaski przeżył chyba każdy - sposób w jaki pisarz rozliczał się z komunistyczną rzeczywistością i kreował swój wizerunek buntownika odpowiada przecież każdemu młodemu człowiekowi, który z natury rzeczy - jeśli jest normalny - musi być zbuntowany. A jednak wizerunek buntownika w przypadku Hłaski jest pozą i zręczną kreacją, co bezlitośnie obnaża Radosław Młynarczyk. Ten sam, który przecież parę lat wcześniej odkrył i opublikował młodzieńczą prozę Marka Hłaski Wilk i jego juwenilia.
 
W znakomitej biografii Hałski Młynarczyk podejmuje śmiałą próbę zmierzenia się z legendą tego pisarza. A jest to legenda potężna, którą po prostu kochamy od pokoleń. I podobnie jak było w przypadku dekonstrukcji mitu Kapuścińskiego (którego dopuścił się Domosławski), tak obecnie Młynarczyk próbuje wydobyć realnego człowieka z opowieści o romansach, burdach i tragicznej śmierci, które zdominowały nie tylko obraz prawdziwego Hłaski, ale przysłaniają nawet jego prozę.
 
Mity narosłe wokół postaci Hłasko on sam uwielbiał wokół siebie tworzyć. Jak choćby ten o pochodzeniu: proletariacki książę okazał się wszak wypieszczonym dzieciakiem w inteligenckiej rodziny. Młynarczyk krok za krokiem demontuje misterną konstrukcję hłasko-story, ale robi to w sposób tak subtelny i pełen niekłamanego podziwu, że pisarz nie tylko na tym nie traci, ale nawet staje się na swój sposób bliższy współczesności, w której autokreacja rządzi. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że fascynuje nawet bardziej niż wtedy, gdy legion krytyków przystrajał go w aureolę „kaskadera literatury”. 
 
Młynarczyk jest w swoich poszukiwaniach niezwykle metodyczny i rzetelny - nie pomija nawet niezbyt chlubnych faktów z życia Hłaski, ale nie zapomina też, że opowiada o pisarzu i że poza legendą istnieje przede wszystkim kawał świetnej literatury, którą ów pisarz nam podarował. Książka pokazuje więc, jak Hłasko stawał się prozaikiem, jakiego wcześniej ani później już nie mieliśmy. Niezależnie od tego, ile faktów a ile opowieści zawierały wcześniejsze (auto)biografie Hłaski - jego życie okazuje się fascynującym materiałem na film, który – gdyby kiedykolwiek powstał – zapewni pisarzowi nieśmiertelność. 
 
Z braku filmu - warto sięgnąć po książkę Młynarczyka. Bardzo warto.
 

 
 

niedziela, 15 sierpnia 2021

Arturo Pérez-Reverte "Falcó"


Perez-Reverte jak zawsze niezawodny: trochę skupiony, trochę sensacyjny, główny bohater z nutą bogartowskiego wdzięku odgrywa łajdaka ulegając kobietom głupio i niepotrzebnie. 

Ale jak to się czyta! :-) 


 

czwartek, 5 sierpnia 2021

Anna Kańtoch "Lato utraconych"

 

Po pozytywnym spotkaniu z pierwszym kryminałem Anny Kańtoch (Wiosna zaginionych) z większą już pewnością sięgam po Lato utraconych. Książka trzyma poziom i utrzymuje czytelnika w napięciu.

Tym razem dramat osobisty policjantki nakłada się na brutalne zabójstwo pięcioosobowej rodziny. Zagadki się mnożą, ale nadal nie wiem, co się stało z bratem głównej bohaterki. Pozostaje czekać na "Jesień" lub może nawet "Zimę"...


 

niedziela, 1 sierpnia 2021

Tadeusz Różewicz "Zostawcie nas"

Za­po­mnij­cie o nas
o na­szym po­ko­le­niu
żyj­cie jak lu­dzie
za­po­mnij­cie o nas

my za­zdro­ści­li­śmy
ro­śli­nom i ka­mie­niom
za­zdro­ści­li­śmy psom

chciał­bym być szczu­rem
mó­wi­łem wte­dy do niej

chcia­ła­bym nie być
chcia­ła­bym za­snąć
i zbu­dzić się po woj­nie
mó­wi­ła z za­mknię­ty­mi ocza­mi

za­po­mnij­cie o nas
nie py­taj­cie o na­szą mło­dość
zo­staw­cie nas 

 


 

poniedziałek, 5 lipca 2021

Anna Kańtoch "Wiosna zaginionych"


Emerytowana policjantka nosi w duszy żal po utraconym wiele lat wcześniej bracie, który zaginął w Tatrach. Niespodziewane spotkanie z człowiekiem, który wówczas mu towarzyszył w wyprawie, otwiera tę zabliźnioną ranę i skłania do ponownego poszukiwania odpowiedzi na tajemnicze zaginięcie brata...

Nowa Dama polskiego kryminału zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. "Wiosnę" i "Lato" mam za sobą - czekam już na "Jesień" i "Zimę" ;-)


 


sobota, 3 lipca 2021

M. Szymiczkowa "Złoty róg"

 

Pomimo mojego uwielbienia dla twórczości Jacka Dehnela (pod pseudonimem Maryli Szymiczkowej ukrywa się właśnie on wraz z Piotrem Tarczyńskim) postać profesorowej Szczupaczyńskiej nie urzekła mnie ani trochę. Szczerze mówiąc wnerwia mnie to babsko, a że w moim otoczeniu jest kilka podobnych istot - to wnerwia mnie podwójnie. W efekcie nie byłam w stanie naprawdę przejąć się losami prowadzonego przez nią śledztwa, ani nawet zachwycić urokiem przedwojennego Krakowa.

Odpuściłam sobie cały cykl - zdecydowanie bliższy jest mi szczególny, ironiczny styl Ale z naszymi umarłymi. Cierpliwie czekam na kolejne książki Dehnela - a krakowskie śledztwa retro pozostawiam pasjonatom.


 

czwartek, 1 lipca 2021

Arkady i Borys Strugaccy "Piknik na skraju drogi"

 

Znakomita powieść science fiction z 1971 roku autorstwa Arkadego i Borisa Strugackich (powszechnie znanych jako Bracia Strugaccy), powszechnie uważana za jedno z najważniejszych rosyjskich dzieł tego gatunku.

Akcja powieści zaczyna się dziesięć lat po tym, jak coś obcego (nazywanego przez naukowców-człowieka Przybyszem) bardzo krótko (około 12-24 godzin) wylądowało w 6 różnych miejscach na Ziemi (nazywanych przez ludzkich naukowców Strefami Nawiedzenia). Ani sami Goście, ani sposób ich przybycia nigdy nie byli widziani, ale ludzie, którzy żyli w tych obszarach, zgłaszali niebezpieczne eksplozje. Owe 6 obszarów (niektóre to zaludnione miasta) zostało opanowanych przez śmiertelne zjawiska i zaśmiecone tajemniczymi artefaktami o różnych właściwościach, których pierwotny cel był niezrozumiały dla ludzi i tak zaawansowany, że graniczył z nadprzyrodzonym. Każda strefa miała wielkość kilku mil kwadratowych, z opuszczonymi budynkami, liniami kolejowymi i samochodami, które powoli niszczeją, podczas gdy inne wyglądały na zupełnie nowe. Strefy Nawiedzenia stały się obszarami niezwykle śmiercionośnymi dla wszystkich form życia na Ziemi, zawierającymi anomalie czasoprzestrzenne i losowe miejsca zdolne do zabijania przez ogień, błyskawice, grawitację lub inne dziwaczne sposoby. W Strefach sporadycznie działały znane nam prawa fizyki.

Głównym bohaterem powieści jest Redrick „Red” Schuhart, doświadczonego stalker, który przewodził i przetrwał wiele ekspedycji do Strefy, gromadząc cenne artefakty. Zatrudniony jest też jako asystent laboratoryjny w Międzynarodowym Instytucie Kultur Pozaziemskich, na skraju Strefy Nawiedzenia w Kanadzie. Instytut bada przedmioty odzyskane ze Strefy oraz podejmuje próby formułowania teorii na temat całego wydarzenia.

Tyle tytułem wprowadzenia - treścią powieści staje się jednak nie tylko warstwa przygodowa, szaleństwo stalkerów, opisy artefaktów, poszukiwanie ich źródła i mocy, a także niezrozumienia funkcji wielu z nich. Nie ma tutaj efektownych walk, przerażających obcych, czy zapierającej dech w piersiach akcji, jest natomiast wiele przemyśleń egzystencjalnych, symboli etc. – innymi słowy wszystko to, z czego znane jest rosyjskie sci-fi. Tym co czyni tę powieść prawdziwie wspaniałą jest warstwa filozoficzna. Opowiada o najstraszliwszej konstatacji, do której dotarł wcześniej H.P. Lovecraft: o grozie bycia niczym. Ludzkość to tylko mrówki, które pozostałości po pikniku biorą za przejaw łaski albo gniewu bogów. Nie zdają sobie nawet sprawy z tego, że nigdy nic nie znaczyły, i nigdy nic znaczyć nie będą. Tak oto opowiada jeden z bohaterów:

Z przesieki na polanę wjeżdża samochód, z samochodu wysiada młodzież, butelki, koszyki z prowiantem, dziewczyny, tranzystory, kamery filmowe… Rozpalają ognisko, stawiają namioty, gra muzyka. A rankiem odjeżdżają. Zwierzęta, ptaki i owady, które przez całą noc ze zgrozą obserwowały to, co się działo, wyłażą ze swoich kryjówek. I cóż widzą? Na trawie kałuża oleju, rozlana benzyna, leżą nieprzydatne już świece i filtry olejowe. Poniewierają się stare szmaty, przepalone żarówki, ktoś zgubił klucz francuski. Z opon spadło błoto przywiezione z niewiadomych bagien… no, sam rozumiesz, ślady ogniska, ogryzki jabłek, czyjaś chusteczka do nosa, czyjś scyzoryk, podarte przedwczorajsze gazety, bilon, zwiędłe kwiaty z innych lasów…

Postaci stalkerów weszły już na trwałe do naszej (pop)kultury, obcujemy z nimi w grach komputerowych, innych powieściach, filmach i twórczości muzycznej. Jacek Kaczmarski śpiewał:

Dlatego – mimo druty, wieże i strażnice
Tam chcemy dotrzeć, gdzie nam dotrzeć zabroniono;
Bezużyteczne, śmieszne posiąść tajemnice
Byleby jeszcze raz gorączką tęskną płonąć
Nim podmuch jakiś strzepnie chwiejne potylice

Strefa symbolizuje dla nich nowe możliwości, nadzieję na coś niezwykłego, dotąd nieodkrytego. W Zonie może zdarzyć się wszystko, podczas gdy w świecie zewnętrznym, na stalkerów czeka zwykłe, zdecydowanie mniej ekscytujące życie i, jak w przypadku Reda, kiepsko płatna płaca w roli laboranta.

dla wielu zapewne wzruszająca okaże się końcowa scena powieści, kiedy Red dociera do magicznej Złotej Kuli spełniającej wszelkie pragnienia. Mężczyzna, który przez całe życie liczył na coś więcej, coś niezwykłego, kiedy otrzyma już możliwość dostania wszystkiego, czego zapragnie, po prostu zamiera. Jeden z blogerów zastosował tu porównanie do sceny z Mrocznego Rycerza i wypowiedzi Jokera, w której porównuje się on do psa, który gdyby dogonił w końcu samochód, nie wiedziałby, co z nim zrobić. Podobnie też jak w filozofii Hegla okazuje się, że tragedia to nie jest starcie dobra ze złem, ale starcie dwóch dóbr. Losy Reda Shoeharta to tragiczna historia, w której nadzieja staje się całym sensem życia, a wybór u kresu drogi okazuje się niemożliwością.