czwartek, 22 września 2005

Grzegorz Jaszuński "Hiszpański happy end"


Książka, którą po raz pierwszy czytałam ponad 30 lat temu i która po raz pierwszy pozwoliła mi spojrzeć na Hiszpanię w nieco inny sposób niż przywykliśmy to czynić z perspektywy atrakcji turystycznych tego kraju. Interesujące spojrzenie na kraj, który pozornie marginalnie usytuowany - co i rusz stawał się się areną rozgrywek przeróżnych mocarstw i dynastii uzurpujących sobie prawo do Półwyspu Iberyjskiego. Wreszcie książka pokazująca jasno, że jeśli Polska ma się za Chrystusa Narodów - to dla Hiszpanii po prostu brakuje skali...


środa, 21 września 2005

Anna Świrszczyńska "Chłop jak lusterko"

Poszła go szukać do gospody.
Wyszedł kołysząc się,
ręce w kieszeniach,
gieroj, chłop jak lusterko,
piękniejszy niż przed ślubem.

Spojrzał ze śmiechem
na jej brzuch,
rozdęty czwartą ciążą.

 

ze zbioru "Jestem baba" 



wtorek, 20 września 2005

Zmruż oczy (reż. Andrzej Jakimowski)

 

Szczypta dramatu, gram komedii, kropla poezji i liryki, nieco thrillera a nawet biurokratycznej groteski. Do tego mnóstwo czułości, rozmijające się, purenonsensowe dialogi i kapitalnie zarysowane postaci drugoplanowe (Guźniczak i Mastalerz). Przede wszystkim jednak wspaniale namalowany obraz - pełen piękna i ciepła.
 
Jasiek (Zbigniew Zamachowski) - były nauczyciel greki - wiedzie życie samotnika opiekując się małym gospodarstwem rolnym. Kiedy do gospodarstwa przyjeżdża Mała (Ola Pruszyńska) - dziewczynka uciekająca przed oschłą opieką toksycznych rodziców, Jasiek niespodziewanie zostaje wplątany w zagmatwaną sytuację rodziną. 
 
Sam również zna problemy wyścigu szczurów i życia w hałaśliwym mieście, z którego uciekł. Nie jest zatem człowiekiem przegranym, lecz stróżem z wyboru, a zarazem filozofem i myślicielem, który niczym Diogenes znalazł swoją beczkę i teraz "smakuje trwanie", pozostając - niejako wbrew sobie - nauczycielem. Cierpliwie rozmawia z Małą próbując ją nauczyć, jak godzić nieskrępowaną swobodę z zależnością od innych. Zniecierpliwieni, zagubieni rodzice próbują namówić zbuntowaną córkę do powrotu, ale sami - nie całkiem świadomie - staja się uczniami Jaśka.
 
 
Ale to nie intryga jest silą napędową filmu - raczej charakter jego bohaterów. Tempo akcji jest więcej niż skromne - jego największą siłą jest kalejdoskop malowniczych scen, podkreślających obecność "równoległej rzeczywistości". Jednolitość kolorystyki scen uwypukla oniryczny klimat filmu.Wielkie brawa dla autorów zdjęć (Adam Bajerski, Paweł Śmietanka) i scenografii (Ewa Jakimowska).

Zmruż oczy osadzono w realiach kultury wschodnioeuropejskiej (unieruchomiony, porzucony radiowóz policyjny zostaje wyczyszczony do szkieletu po jednaj nocy), z głębokim ukłonem w kierunku absurdu w stylu Felliniego (przyjazd francuskiego fryzjera golącego okolicznych wieśniaków) oraz surowości Bergmana (fragmenty liryki greckiej w oryginalnym brzmieniu).

 

Jedną z moich ulubionych scen (krytykowanych za wprowadzany zgrzyt) są odwiedziny dawnych znajomych Jaśka, którzy urządzają imprezę napawając się "klimatem prowincji", a jednocześnie wyraźnie hołdują zachodniemu (amerykańskiemu) stylowi życia. Dla mnie ta scena wypełniona jest ironią i zarazem objaśnia częściowo decyzję Jaśka o zaszyciu się na wsi ("dzicz" miasta vs. pogrążona w letargu - wcale nie sielankowa - wieś). Nie oznacza to, że reżyser staje się apologetą polskiej wsi - z dużym dystansem pokazuje jej żałosny upadek, beznadziejny stan i wszechobecny smutek.


piątek, 16 września 2005

Zuzanna Ginczanka "Zdrada"

Nie upilnuje mnie nikt.
Grzech z zamszu i nietoperzy
zawisł na strychach strachu półmysią głową w dół –
O zmierzchu wymknę się z wieży, z warownej ucieknę wieży
przez cięcie ostrych os,
przez zasiek zatrutych ziół –

Ciężko powstaną z rumowisk tłoczące turnie przykazań
dwadzieścia piekieł Wedy,
płomienie,
wycie
i świst,
noc fanatyczna zagrozi, zakamieniuje gwiazdami,
Rtęcią wyślizgnę się z palców.
Nie upilnuje mnie nic.

Ty w wilka się zmienisz, ja w pliszkę –
ty w orła, ja w kręte dziwy – –
nieprzeniknionym zamysłem uprzedzę każdy twój pościg.
Nie upilnuje mnie świat,
o luby – o drogi – o miły,
jeśli nie zechcę
sama
słodkiej majowej
wierności.

 



 

czwartek, 15 września 2005

Tango (reż. Zbigniew Rybczyński, muz. Janusz Hajdun)


Pierwszy polski film oscarowy. Awangardowy, animowany i absolutnie niesamowity! Zrealizowany został w 1980 roku w Studiu Małych Form Filmowych Se-ma-for według pozornie prostej koncepcji: wprowadzeniu do zamkniętej przestrzeni możliwie dużej liczby osób wykonujących powtarzalne czynności w rytm tytułowego tanga.

Tłum postaci skupionych w niewielkim pokoju to chłopiec wchodzący przez okno po piłkę, matka karmiąca piersią matka, złodziej, dziewczynka odrabiająca lekcje, małżeństwo (?), w którym ona stawia na stole talerz zupy, a on bez słowa siada i zaczyna jeść, gimnastykujący się młodzieniec, jakaś pani z zakupami, mężczyzna nieudolnie wymieniający żarówkę itd. W szczytowym momencie na ekranie widać jednocześnie 26 postaci wykonujących banalne czynności, codzienne, powtarzalne, jak rytm zapętlonej melodii.

Ów podkład muzyczny (Janusza Hajduna) wzbogacony  jest o różnorodne, często drażniące, dźwięki: płacz dziecka, trzaskanie drzwi, brzęk naczyń, krzyk bólu. Bohaterowie nie zważają na siebie nawzajem, nie widzą się, skoncentrowani są na wykonywanych (nierzadko bardzo intymnych) czynnościach, ale zarazem zręcznie omijający się w zatłoczonym pomieszczeniu. W scenie finałowej wszystko cichnie - poszczególne postaci powoli opuszczają pokój.

Czy chodzi o symbol monotonii życia? Ściśle określone role, jakie przypisano nam w życiu, niezależnie od naszych własnych pragnień? A może etapy życia przez które przechodzi każdy z nas (okres niemowlęcy, dzieciństwo, młodość, rodzicielstwo, dojrzałość, starość)? Na pewno jest tych scenach coś dusznego i męczącego, a pomieszanie komedii i tragedii codzienności, jest tak dotkliwe, że z pewna ulgą obserwujemy wyludnianie się pomieszczenia i ostatnią osobę (starsza Pani) ostatecznie zamykającą drzwi.

Talent Rybczyńskiego dostrzegli liczni twórcy, którzy powierzali mu np. opracowanie swoich teledysków. Yoko Ono zasugerowała mu stworzenie oprawy graficznej do Imagine Lennona - trudno chyba o lepszą ocenę talentu polskiego operatora.



poniedziałek, 12 września 2005

Katja Gorečan "Wstęp" z tomu "Cierpienia młodej Hany"


nic nie jest prawdziwe
poezja umarła
poetka nie żyje
wkrótce dowiemy się prawdy.

absolutny jest tylko bóg, a
bóg to zawsze On

* * * * * *

ona nie jest człowiekiem.

nie ma na imię hana.

nie jest don kichotem, żeby walczyć z wiatrakami.

hana umiera, ale nie dlatego, że chce, tylko
dlatego, że musi. hana umiera, bo inaczej zabito by ją.

hany nie można zranić, hana jest kamieniem.

hana jest zasraną dziwką, która nie wie, gdzie jej miejsce.

mówi ktoś, kogo nie ma.
ale, ponieważ nie wystarcza nam Nic,
widzimy ją.

niedziela, 11 września 2005

Kurt Vonnegut "Rzeźnia numer pięć"


Fundamentem powieści są dramatyczne doświadczenia Kurta Vonneguta z czasów II Wojny Światowej - walczył wówczas w Europie, gdzie trafił do niemieckiej niewoli i jako jeniec był świadkiem dywanowego bombardowania Drezna przez samoloty alianckie w lutym 1945 r. Bohaterem książki jest Billy Pilgrim, amerykański zwiadowca piechoty, który - podobnie jak autor - trafia do niewoli tuż pod koniec wojny przez co staje się niemym świadkiem zrównania miasta z ziemią. Od tego miejsca Vonegut ucieka w surrealizm i fantazje: kosmici z planety Tralfamadoria porywają bohatera i nadają mu zdolność przemieszczania się w czasie do wybranych epizodów jego życia. W przewrotny sposób Pilgrim staje się eksponatem w tralfamadorskim zoo.

Jak widać powieść Vonneguta nie jest rzeczywistym obrazem wojny, choć ukazuje jej okrucieństwo i bestialstwo. Książce bliżej jednak do Blaszanego bębenka czy Paragrafu 22. Wojenna rzeczywistość miesza się z fikcją i urojeniami bohatera, a wydarzenia przedstawiane są niechronologicznie: odbywamy koszmarną podróż po obozach koncentracyjnych i bombardowanym mieście, aby zaraz potem przenieść się do powojennego Nowego Jorku, szpitala dla weteranów i wreszcie na Tralfamadorię.

Jest to książka niesamowita, zaskakująca i nieoczywista. Kurt Vonnegut, rozprawia się z historią własną i świata, dzięki tej nietuzinkowej książce opinia publiczna zwróciła uwagę na jedną z największych masakr ludności cywilnej z okresu II wojny światowej. Jednak antywojenna wymowa powieści nie pochodzi z moralitetów i konkluzji autora. Autor stoi na stanowisku, że „nie można powiedzieć niczego inteligentnego o masakrze”, a kolejne tragiczne wydarzenia kwituje krótkim i pozornie nieemocjonalnym "zdarza się". Ten zwrot ma niezwykłą moc - niby proste stwierdzenie faktu, ale oddające świetnie absurd wojny. Narrator zbywa nim każdą śmierć - jak ostentacyjnym wzruszeniem ramion. Nawet po śmierci miasta, stwierdza: "Drezno nie różniło się teraz od Księżyca – ani śladu życia, nic tylko minerały. Kamienie były gorące. W sąsiedztwie nie ocalał nikt. Zdarza się.".

To "zdarza się" jest wyrazem dystansu i czarnego poczucia humoru. Do złudzenia przypomina "shit happens" Forresta Gumpa. Ten wyrafinowany czarny humor, groteska i satyryczne, doprawione postmodernizmem przedstawienie wojennych przypadków stanowią o sile książki. Nikt wcześniej z taką odwagą i fantazją nie podszedł do tematu ludobójstwa i skutków, jakie to zdarzenie wywiera na psychikę świadków. Obraz wojny obdarty został z sentymentalizmu, tragizmu i patosu, jak w Huzarze Pereza-Reverte.

Ale to nie tylko powieść o wojnie - nie bez powodu autor dał bohaterowi szansę przenoszenia się w czasie. Jego relacja z kobietą skwitowana została równie kpiąco, jak doświadczenia wojenne ("Z prawdziwą lubością poniewierała jego godność w imię miłości.") a obserwacje ludzkiej pazerności stały się podstawa opowieści o dolarowym drzewie ("Zamiast liści rosły na nim dwudziestodolarowe banknoty. Kwitło obligacjami pożyczki państwowej, a owocowało diamentami. Do drzewa ściągali ludzie, którzy zabijali się pod nim nawzajem, dostarczając w ten sposób doskonałego nawozu. Zdarza się.").

Nie trzeba nawet zgadywać, jak trudno musiało być autorowi wracać do traumatycznych przeżyć wojennych. Zdradza wprost: "Siedzący najbliżej Billy'ego Amerykanin jęczał, że wysrał już z siebie wszystko oprócz mózgu. Po chwili dodał: – O, teraz idzie. – Miał na myśli swój mózg. To był autor tej książki. To byłem ja."