piątek, 3 grudnia 2021

Vivian Gornick "Przywiązania"


Autobiografia Vivian Gornic stała się punktem wyjścia do poszukiwania uniwersalnego znaczenia zjawisk i zdarzeń. Potrzeba myślenia, poszukiwania autentycznego, bo własnego sensu życia, podpatrywanie matki, ciotek, sąsiadek stają się ważnym głosem w sprawie widzenia roli kobiety, ale zarazem formułowania relacji matki i córki, która jest centralną osią tej książki. Jak mówi sama Gornick w wywiadzie dla GW:

To [pisanie o relacjach z matką] nie było sexy! Nikt nie wierzył, że może się z tego zrodzić dobra proza. Bo cóż to niby za temat, co w tym odkrywczego? Więcej, pisanie o matkach i ojcach uznawano za przejaw sentymentalizmu, który był czymś odrzucającym.

Myślę, że po prostu bano się sięgnąć po prawdę. A była ona dla wielu nieznośna, skomplikowana. Kochaliśmy rodziców, ale równocześnie często ich nienawidziliśmy. Ojców idealizowano, matki stawiano za wzór. A jeśli już sięgano po tematy rodzinne, pisano w zasadzie wyłącznie o mężczyznach, kobiety były z tych narracji wyłączane, nagle stawały się przezroczyste, mdłe. Nie robiły nic, co byłoby godne opowiedzenia, nie miały głosu. Pisać o matkach? Jakież to banalne! Co można powiedzieć czytelnikowi o kimś, kto karmił nas kaszką, tulił i zabierał w wózku na spacer?

„Przywiązania” były pierwszą w moim pokoleniu książką – bo zadziałały jak efekt domina – w której opowieść o relacji matki i córki stała się tematem głównym.

Gornick nazywa rzeczy po imieniu: jesteśmy zniewolone, wpisane w seksualne, emocjonalne czy ekonomiczne niewolnictwo. Boimy się wyjść z narzuconych ram i zazwyczaj nie dostrzegamy tego problemu. Określamy siebie zazwyczaj w relacji do mężczyzn (córka, żona, rozwódka, kochanka). Usilnie robi to matka autorki, która jest wdową i dla której zmarły mąż pozostaje punktem odniesienia pomimo nieobecności. 

Gornick odziera swoje przemyślenia ze społecznego tabu, wyzbywa się sentymentalizmu i prawdziwie dzieli się z innymi swoimi wnioskami. Jej matka myli miłość z poświęceniem prowadzącym do samounicestwienia, sąsiadka z seksualną fascynacją, dlatego zabiera głos, by przekonać inne kobiety do rozwinięcia w sobie potrzeby próbowania samostanowienia, do nadania życiu znaczenia na własnych zasadach. Jako przedstawicielka tzw. drugiej fali feminizmu, autorka wyraźnie pokazuje jak typowe starcie pokoleniowe nakłada się na relację kobiecą: matka reprezentuje jeszcze ciągle silną zależność od mężczyzn, ale po części zależność na własne życzenie. Córka natomiast wbrew otrzymanemu patriarchalnemu wzorcowi wychowania próbuje układać życie według własnego projektu - i nawet jeśli robi to nieudolnie, walczy o prawo do popełniania własnych błędów.

Tym samym Przywiązania to znacznie więcej niż powieść autobiograficzna. Stanowiła odważny wyłom w latach powojennych, kiedy temat relacji matki i córki nagle zniknął z powieści i opowiadań. Zadziwiające, że polskie wydanie (które ukazało się 30 lat po edycji amerykańskiej) nie wydaje się ani trochę nieaktualne. Książka jest na wskroś poważna, ale liczne klisze charakterystyczne dla wspomnianej relacji (a także po prostu relacji kobiecych) są tak irytujące, że aż komiczne. Być może dlatego właśnie ta książka wywołuje mnóstwo emocji i przemyśleń. Nie można nie docenić autoironii i humoru autorki, a także jej determinacji w walce o bycie "kobietą osobną". Świetny esej o cenie, jaką kobiety płacą za niezależność i wolnomyślicielstwo.

Wątki kobiece są w tej książce tak liczne, że trudno się do wszystkich odnieść: stosunek do własnych marzeń i własnego ciała, do seksu i Miłości, do tzw. kobiecych obowiązków i ich jałowości, ale też sposobu wyrażania troski o najbliższych, wreszcie siostrzeństwa kobiet i różnorodnych wzorców kobiecości, które młoda Gornick mogła obserwować w kamienicy, w której mieszkała latami razem z matką.

Niesamowicie klimatyczna to lektura, zabawna, ironiczna, zmuszająca do myślenia. Na osobiste, może i bezwzględne, ale pełne zrozumienia obserwacje własnej rodziny i sąsiadów nakłada się historia Nowego Jorku lat 30. i 70. XX wieku. Jak mówi Gornick:

Scenki ze spacerów po Nowym Jorku stały się wprowadzeniem do historii z naszego życia, umożliwiły mi ukazanie tego, kim byłyśmy i kim się stałyśmy.

Nowy Jork stał się nie tylko bohaterem książki, ale pozwolił też wprowadzić figurę flâneuse, która nie jest wszak "konsumentką w domu towarowym"*, ale pełnoprawną "wędrowniczką nowojorską", choć owo wędrowanie skażone jest zagrożeniami typowymi na drodze samotnie szwendającej się kobiety (co samo w sobie staje się głosem feministycznym pobrzmiewającym do dzisiaj w wątpliwym prawie kobiet do tego, żeby iść dokądkolwiek, kiedykolwiek i z kimkolwiek).

Wspaniała książka, którą warto czytać poszukując analogii i treści uniwersalnych. Nie bez przyczyny Gornick uchodzi za prekursorkę eseju autobiograficznego.

_____________________________________________

* "Badania feministyczne stworzyły kategorię żeńskiego flâneura, którą jest flâneuse. Jest to rodzaj spacerowiczki, która ma identyczną perspektywę postrzegania i ten sam sposób percepcji co flâneur, jednak jako kobieta wyraźniej rejestruje inne, kobiece przestrzenie miasta. W podstawowym znaczeniu pojawienie się flâneuse związane było z zaistnieniem w przestrzeni miejskiej kobiety jako konsumentki. Flâneur, spadkobierca dandyzmu, praktykował skrajny estetyzm, żył zanurzony w nurcie miasta; był mobilny, mógł udać się tam, gdzie nie wypadało iść kobiecie. Dlatego dopiero pojawienie się domów handlowych dało kobietom swobodę poruszania się bez wzbudzania podejrzeń (XIX-wieczna moralność dość długo hamowała narodziny flâneuse). Kobieta znalazła przestrzeń, w której mogła przyjąć strategię flâneura. Dodać należy, że określenie flâneuse nadal jest kontrowersyjne i nieakceptowane przez niektóre środowiska feministyczne, gdyż sprowadza kobietę do roli konsumentki poddającej się urokowi sklepowej witryny." (Aleksandra Bajerska, Literackie przechadzki po Paryżu)