środa, 14 września 2016

Peter Wohlleben "Sekretne życie drzew"




Wdzięcznie napisana książka, otwierająca oczy na wrażliwość innych bytów niż ludzie, a nawet zwierzęta - pełna ciepłych słów i myśli o drzewach. Skrojona może nieco bardziej na młodych niż dorosłych czytelników (dużo powtórzeń, nieco naiwny język, wielokrotne objaśnienia), ale liczba zaskakujących informacji z zapowiedzianego życia drzew faktycznie imponuje!

Paralele z życia drzew i ludzi są podkreślane z tym większą mocą, że Wohlleben - jako były leśnik - ma poczucie misji do spełnienia. Jego pragnienie, aby barbarzyńska gospodarka leśna została zastąpiona nowym sposobem myślenia o organizmie jakim jest las wydaje się mało realistyczna - ale na pewno przekonująca. Tymczasem czekam na wyniki badań dotyczących mowy drzew :-)



wtorek, 13 września 2016

Nick Payne "Konstelacje" (reż. Adam Sajnuk, Teatr Polonia)


Rzecz o roli przypadku, przeznaczenia i wyboru w naszym życiu, o tym, że wszystko się liczy, że każdy drobiazg może mieć znaczenie. O kosmosie. O pszczołach. 

Trudno uwierzyć, że tę sztukę napisał 28-latek (Nick Payne), a że do tego zgarnął za sztukę parę imponujących nagród i wystawiał ją w prestiżowych miejscach (np. londyński Royal Court Theathre) to i mój zachwyt jest w pełni zrozumiały. Tym bardziej, że na deskach Polonii mistrzowsko do sukcesu samej sztuki dokłada się fenomenalna obsada (Maria Seweryn i Grzegorz Małecki pod kierunkiem Adama Sajnuka). 

Początkowo zapowiadało się na typową komedię romantyczną, ale w Konstelacjach nic nie jest typowe. Już konwencja spektaklu, oparta na powtórzeniach i wariacjach kolejnych scen sprawia, że sztuka odbiega od tego, do czego zapewne przyzwyczaiły nas "klasyczne" przedstawienia. Różne wersje tych samych sytuacji pozwalają spojrzeć, w jakim stopniu przypadek, a w jakim wola, wpływają na nasze życie. 

Każda sekwencja sztuki grana jest w kilku wariantach (coś jak w Dniu świstaka), różniących się rozłożeniem akcentów: prowadzenie dialogi raz przejmuje Seweryn, raz Małecki, zmienia się także emocjonalne napięcie. Roland to młody mężczyzna, hodowca pszczół, który prowadzi dosyć swobodne tryb życia. Marianne jest inteligentną kobietą, fizykiem kwantowym, wykładowcą uniwersyteckim. Między bohaterami rodzi się bliskość, zabawa zamienia się w absurdalne, gorzkie, albo ironiczne wzruszenie.

Wykształcenie Marianne jest tu ważne, bo sugeruje znaczenie teorii multiuniwersów, zgodnie z którą świat, w którym żyjemy, nie jest jedynym. Linearność naszego bytu w skali kosmicznej i w skali mikrokosmosu w pewnej chwili przerywają swoją spójność i jednostkowość, rozchodzą się w kilka różnych stron i światów. Wszystko, co może się zdarzyć z pewnością zdarzy się w jednym z tych równoległych światów. Gdzie zatem jest miejsce na wolność człowieka? A z drugiej strony, skoro może istnieć nieskończenie wiele wersji rzeczywistości, to każda z nich jest tak samo prawdziwa i realna.

Tekst jest brawurowy, prowokacyjnie mieści w sobie i farsę, i dramat małżeński, a nawet opowieść o umieraniu. To niebywałe, jak Payne zwodzi nas, serwując na wstępie zabawę, tylko po to, by za chwilę przeszła nam wszelka ochota do śmiechu. Zarazem jednak wyczuwalna jest subtelna sugestia autora, że warto korzystać z szans, jakie stawia przed nami los.

Urzekła mnie także scenografia: z jednej strony surowa, oszczędna, z drugiej jednak bardzo dynamiczna (ruchome lustra). Są gwiazdy, konstelacje, kosmos i galaktyki. Symbolicznie spojrzenie na wszechświat. Do tego świetna muzyka grana na żywo przez Gwidona Cybulskiego i Joachima Lamżę. Generalnie - jedno z najpiękniejszych przedstawień, jakie widziałam w Polonii, a może nawet na polskich deskach teatralnych.



poniedziałek, 12 września 2016

Agata Tuszyńska "Jamnikarium"

 

Przede wszystkim wspaniale wydana - smakowita wręcz! Wygląda trochę jak "psi zielnik" albo dziecinna wyklejanka, lub - bardziej dorośle - kolaż :-)

Książeczka dla wytchnienia - zabawna, ale wcale nie trywialna. Dla właścicieli jamników - lektura obowiązkowa, od której z pewnością nie będą mogli się oderwać przez długie godziny. Autorka napisała ją we współpracy ze swoim ukochanym jamnikiem, Lonią. Teksty pisane z jego perspektywy i niejako jego słowami, to najlepsze fragmenty w książce. Każdy właściciel psa przyzna, że są one bardzo trafne.


 Nie zdawałam sobie nawet sprawy z tego, jak wiele znanych osób spośród wielu ras wybrało sobie na towarzyszy właśnie na jamniki. Równie dużo poświęciło im swoje obrazy oraz publikacje, zarówno fragmenty prozy jak i wiersze. W Jamnikarium możemy przeczytać o psach takich znanych osób jak na przykład Beata Tyszkiewicz, Krystyna Sienkiewicz, Magdalena Samozwaniec, Michalina Wisłocka, Jerzy Waldorff, Pablo Picasso, Napoleon Bonaparte czy Einstein. 

Jamnikarium to kopalnia ciekawostek i zarazem bardzo rzetelnej, wręcz encyklopedycznej wiedzy na temat tej rasy.


 

niedziela, 11 września 2016

Żona idealna (reż. Charles McDougall, Félix Alcalá, Rosemary Rodriguez i in.)


Żona idealna
reż. Charles McDougall, Félix Alcalá, Rosemary Rodriguez i in.
scenariusz: Michelle King, Robert King, Corinne Brinkerhoff, Todd Ellis Kessler i in.

Świetny i doskonale ironiczny tytuł angielskiej wersji serialu (The Good Wife) został beznadziejnie przetłumaczony na ową "żonę idealną". Tymczasem tytułowa bohaterka nie miała nigdy być idealna - miała być właśnie dobrą żoną stojącą (zgodnie zresztą z życzeniem konserwatywnej teściowej) u boku wiarołomnego i cynicznego męża. 

Jednak poza wpadką z tytułem - serial jest naprawdę znakomity i wciągający! Relacje męsko- damskie i związki rodzinne, to tylko tło (choć jak rzadko - tło niezwykle ciekawe i to do tego stopnia, że nawet dzieci mają tu swoje fajne miejsce ;-) Ale serial świetnie odnajduje się również w nurcie tzw. procedurali i tematyce political fiction (w drugim sezonie wątki polityczne stają się równie ważne jak te kancelaryjne), co sprawia, że przypadnie do gustu także fanom House of Cards. Jak rzadko praktycznie każda "sprawa tygodnia" wciąga i zaskakuje, znajduje intresujące odniesienia do różnych problemów społecznych, gospodarczych i politycznych (problem kary śmierci, nadmiernej kontroli antyterrorystycznej po 11 września, traktowania mniejszości seksualnych i rasowych, odpowiedzialności korporacji, wszelkich wymiarów emancypacji itd). Ciekawie pokazana jest różnorodność systemów prawnych (brytyjski vs amerykański) i szczególnych uwarunkowań formalnych dotyczących wojska, świata sportu i sfery uniwersyteckiej.

Można oczywiście zastanawiać się, jak to możliwe, że niepraktykująca latami prawniczka, która zakopała się w domu i dzieciach, nagle wraca w pięknym stylu wprost na salę sądową i z marszu staje się w pełni wartościowym obrońcą, odnajdującym się we wspomnianych różnorodnych sferach... No cóż - licencia poetica w produkcji serialowej służącej rozrywce ma wszak swoje prawa.

Poza tym Alicia Florrick wychodząca z cienia własnego męża jest symbolem emancypacji kobiet, które nagle biorą sprawy we własne ręce, obciążone w dwójnasób - własnymi problemami i ciężarem przewin lub nieudolności mężczyzn, których wcześniej wspierały. Co nie oznacza, że Żona idealna choćby przez chwilę miała być serialem o miłych, ciepłych i życzliwych kobietkach. To serial o sile i skuteczności. Fakt, że Alicia jest żoną i wychowuje dwoje dzieci nie ma tu większego znaczenia niż fakt, że ten czy ów jest rozwodnikiem. Nie  jest to opowieść o matkach i żonach (tytuł jest mistrzostwem ironii), ale o prawniczkach, śledczych, dziennikarkach i polityczkach. 

Niesamowicie wysoko należy ocenić postaci i aktorstwo. Każda pojawiająca się osoba jest nadzwyczaj ciekawa, a przy tym dobrze zagrana i charakterystyczna. Ekwilibrystyka bohaterów na cienkiej linii oddzielającej dobro od zła i prawo od sprawiedliwości jest więcej niż wciągająca. Bezbłędna Julianna Margulies (rola tytułowa) nie zagarnia całego serialu dla swojej postaci: Christine Baranski (Diane), Archie Panjabi (Kalinda), Matt Chuchry (Cary), Josh Charles (Will) i smakowity, choć zabawnie przerysowany – Alan Cumming w roli Eliego Golda. Każde z nich uprawia ciekawe gry z sumieniem własnym i innych, jest jakoś moralnie niejednoznaczne. Aktorstwo i charakterystyka postaci, to najsilniejszy (obok świetnie napisanych „spraw tygodnia”) magnes przytrzymujący nas przed ekranem.

Serial nie toczy się wyłącznie na sali sądowej, czy nawet w świetle wielkiej polityki: zarówno głównie bohaterowie, jak i postaci poboczne mają życie poza ekranem i choć nie pojawiają się w każdym odcinku, to wracają, by rozwiązywać swoje sprawy. Kancelaria ma swoich stałych klientów, rozprawy zazwyczaj odbywają się w tym samym sądzie, powtarzają się postaci prawników drugiej strony i znani nam już sędziowie, dzięki czemu jeszcze przed rozpoczęciem rozprawy możemy domyślać się, kto będzie miał ułatwioną batalię.

W tym świecie uwikłana, choć niekoniecznie zagubiona, jest tytułowa bohaterka - obserwujemy jej "dojrzewanie" społeczne i prawnicze i zastanawiamy, czy działając na styku prawa i polityki może nie stać się moralną kopią swojego męża. To pytanie ma też szerszy wymiar: czy kobiety, gdy przejmą od mężczyzn stery, są w stanie wnieść inne wartości – do polityki, prawa, do świata. Chyba każdy zadaje sobie to pytanie w dobie silnych, wykształconych kobiet próbujących rozbijać szklane sufity, wprowadzania parytetów w polityce i biznesie itd. Alicia Florrick hackuje system, staje przeciw cynizmowi i układom, ale nie zdoła uniknąć kompromisów i zawsze grać według własnych reguł. Twórcy serialu chętnie sięgają po cyniczne zagrania, uparcie wracają do strefy moralnej szarości, udowadniając, że świat dorosłych ludzi i ich emocje bywają szalenie skomplikowane. 

Pozostaje jeszcze muzyka, bez której ten serial nie miałby sensu. Takie kawałki jak Countdown to Execution Davida Buckleya  czy piosenki Lucy Schwartz (La Luna) i Clem Snide (No One's More Happy Than You), to tylko przedsmak świetnej ścieżki dźwiękowej, która powstawała w ciągu 7 lat emisji serialu.

Inteligentny, bezkompromisowy dramat w telewizji to rzadkość, ale Żona idealna spełnia te kryteria.

sobota, 10 września 2016

Władysław Broniewski "Ze złości"

Kochałbym cię (psiakrew, cholera!),
gdyby nie ta niepewność,
gdyby nie to, że serce zżera
złość, tęsknota i rzewność.
Byłbym wierny jak ten pies Burek,
chętnie sypiałbym na słomiance,
ale ty masz taką naturę,
że nie życzę żadnej kochance.

Kochałbym cię (sto tysięcy diabłów),
kochałbym (niech nagła krew zaleje!),
ale na mnie coś takiego spadło,
że już nie wiem, co się ze mną dzieje:

z fotografią, jak kto głupi, się witam,
z fotografią (psiakrew!) się liczę,
pójdę spać i nie zasnę przed świtem,
póki z grzechów się jej nie wyliczę,

a te grzechy (psiakrew!) malutkie,
więc (cholera) złości się grzesznik:
że na przykład, wczoraj piłem wódkę
lub że pani Iks - niekoniecznie.

Cóż mi z tego (psiakrew!), żem wierny,
taki, co to "ślady po stopach"?...
Moja miła, minął październik,
moja miła (psiakrew!), mija listopad.
Moja miła, całe życie mija...
Miła! Miła! - powtarzam ze szlochem...
To mi życie daje, to zabija,
że ja ciągle (psiakrew!) ciebie kocham.





piątek, 9 września 2016

"Birdman" (reż. Alejandro González Iñárritu)


Niepokojący film, dający szansę na zetknięcie się z ekscentryczną ilustracją ludzkiej psychiki. Niesamowita rola Michaela Keatona, który niegdyś wcielił się w postać Batmana (Powrót Batmana, reż. Tim Burton) i który właśnie dzięki tej roli osiągnął szczyt swojej popularności. Tym razem mierzy się z rolą Riggana Thomsona - aktora, który ma za sobą rolę superbohatera Birdmana, nieznośnie ciążącą na jego artystycznym wizerunku. W błyskawicznym tempie przebył drogę od niebywałej sławy do kategorii średnio uduchowionego celebryty. Thomson pragnie stworzyć dzieło, dzięki któremu widzowie zapomną o Człowieku-Ptaku i odkryją na nowo jego niebywały talent. Ta próba to rozpaczliwy krzyk o uwagę, o zaistnienie (ostatnie słowa sztuki, które jego bohater rzuca ze sceny, brzmią: "Ja nie istnieję!").

Sfery fikcji i prawdy przenikają się w tym filmie w sposób niesamowity - chwilami trudno się tym rozeznać, ale niewątpliwie jest to świetna metafora ludzkiego zagubienia. Atmosferę podkręca nowojorska rzeczywistość, głośna, jednocześnie dramatyczna i komiczna, realna i wyobrażona. Oś filmu opiera się na walce alter ego Thomsona z nim samym, a tłumione skłonności i doświadczenia - skrywane i niwelowane przez wybuchy nerwowości - towarzyszą Thomsonowi przez cały czas. Zmiany nastroju bohatera wyznaczają granice toczącej się bitwy, a cała walka ma wydźwięk alegoryczny. Komiczność Thomsona przeplata się z jego żałosną naturą, a zagrane przez Keatona przejawy gniewu są doskonałe.

We wszystkim pobrzmiewa dodatkowo dramat mężczyzny przeżywającego kryzys wieku średniego, tym bardziej dramatyczny, że nie pozostaje bez wpływu na warunki fizyczne decydujące o możliwości pracy aktorskiej. Mężczyzny z połamanym życiem osobistym i córką po przejściach, którą stara się opiekować trzymając przy sobie jako asystentkę. Córką, która nie potrafi w ojcu zobaczyć dawnego Birdmana.

Przeplatają się w tym filmie różne gatunki: dramat, komedia, farsa, moralitet. Płynne przenoszenie akcji z garderoby na scenę teatru, z ulic miasta za kulisy, pozwala na zabawę obserwacją teatralnych  tajemnic i ludzkiej prywatności. W jakiejś mierze jest to także ilustracja starcia Hollywood z Broadwayem, ludzkich marzeń o sławie i satysfakcji z wartościowej pracy, taniego uwielbienia i autentycznego podziwu, bytu aktora i celebryty. Do tego pojawiająca się tu i ówdzie postać Birdmana (człowieka-ptaka) pełni rolę alter ego głównego bohatera. Tym sposobem zapewne Inárritu oddaje nostalgiczny hołd superbohaterom czasów, gdy efekty specjalne nie były jeszcze opatrzone, zachwycały i przerażały. 

Przejmująco pokazane są wzloty i depresje bohatera, następujące w krótkich odstępach. Np. scena, kiedy Birdman stoi na dachu domu, nad samą krawędzią, patrzy w głąb ulicy i kiedy nie wiadomo, czy skoczy.... Albo scena w teatrze, gdy podchodzi do krawędzi sceny i staje jak nad przepaścią, patrząc w głąb ciemnej widowni...

Warsztat tego filmu urzeka - szczególnie pojedyncze, nieprzerwane ujęcia kamery, które mistrzowsko rejestrują całą akcję. Takie zabiegi dodają realności. Powściągliwa ścieżka dźwiękowa i urzekające inscenizacje z blockbusterowymi wstawkami po prostu zachwycają. Niesamowity splot wielkiego kina w hollywoodzkim stylu i kameralnych ujęć w wyciszonym stylu sztuki teatralnej. Troche w tym podobieństwa do słynnej Premiery Johna Cassavetesa - ulica, kulisy teatru, garderoba, scena i widownia wzajemnie przenikają się, tworzą jedną rzeczywistość, z zacierającymi się granicami między grą i życiem.

Warto też wspomnieć o Edwardzie Nortonie w roli drugoplanowej (od razu na myśl przychodzą takie perełki, jak Podziemny krąg, Rozgrywka czy 25. godzina). Reżyser zresztą niejednokrotnie dowiódł, że ma "rękę do aktorów" (Babel, 21 gramów, Amores perros). Jednak w odróżnieniu do poprzednich filmów, tutaj nie łączy wątków i przestrzeni (tym bardziej unika globalnego rozmachu Babel), lecz koncentruje się na kondycji pojedynczego człowieka, szukając tym sposobem tego, co w nas wszystkich najdelikatniejsze - kruchego, ludzkiego wnętrza.

czwartek, 8 września 2016

Stanisław Barańczak "But why"

Canthia Kaminsky, dziewczyna nie z tego
świata; z tego drugiego; w tym
znalazła się tydzień temu (w pierwszym dniu od razu
zatrucie befsztykiem tatarskim, nothing serious);
[przez całe
dwudziestojednoletnie życie (widziała też
coś, co się nazywa „bar mleczny”, very strange) nie
[wysuwała
zadartego nosa poza Springfield, Illionois;

sorry, raz była z wycieczką w Washington, D. C.;

Cynthia Kaminsky, wystające zęby, nieopanowany
[chichot,
nieustające zdumienie:

jak ludzie tutaj mogą to wszystko wytrzymać?
czego nikt tego nie zdemaskuje w gazetach?

Tłumaczymy długo i mozolnie,
a ona znowu:
to po co w ogóle ludzie kupują te gazety?

Znów tłumaczymy z wysiłkiem (na szczęście wiemy,
jak jest po angielsku „nekrolog” czy „dział sportowy”),

i zdawałoby się, że już wszystko rozumie,
ale nagle:

A dlaczego tu wszyscy tacy źli i smutni?
czemu nikt się nie śmieje, gdy idzie ulicą?
przecież za parę dni Christmas!

 


środa, 7 września 2016

Maryla Szymiczkowa "Tajemnica domu Helclów"

 

Pomimo mojego uwielbienia dla twórczości Jacka Dehnela (pod pseudonimem Maryli Szymiczkowej ukrywa się właśnie on wraz z Piotrem Tarczyńskim) postać profesorowej Szczupaczyńskiej nie urzekła mnie ani trochę. Szczerze mówiąc wnerwia mnie to babsko, a że w moim otoczeniu jest kilka podobnych istot - to wnerwia mnie podwójnie. W efekcie nie byłam w stanie naprawdę przejąć się losami prowadzonego przez nią śledztwa, ani nawet zachwycić urokiem przedwojennego Krakowa.

Odpuściłam sobie cały cykl - zdecydowanie bliższy jest mi szczególny, ironiczny styl Ale z naszymi umarłymi. Cierpliwie czekam na kolejne książki Dehnela - a krakowskie śledztwa retro pozostawiam pasjonatom.



niedziela, 4 września 2016

Mirosław Wlekły "All inclusive. Raj, w którym seks jest bogiem."

 

All Inclusive składa się z dwóch części. W pierwszej Wlekły opisuje współczesną Dominikanę i jej historię. Pokazuje kraj widziany oczami turysty, pełen pięknych kobiet i przystojnych mężczyzn, którzy są do usług wczasowiczów. Opowiada o tradycji i kulturze mieszkańców. Przybliża historię, rządy dyktatora Rafaela Leónidasa Trujillo.

W drugiej części ("Piekło") uruchamia się Wlekły-rasowy reportażysta. Poznajemy inną prawdę o tym małym państewku leżącym na Morzu Karaibskim. To już nie jest raj na ziemi – chociaż słońce świeci tu przez okrągły rok, a piękni ludzie przechadzają się po ulicach. Tragiczna sytuacja kobiet, dzieci, rodzin, ludzi młodych i starych, prostytucja, pedofilia, przemoc, bieda, to w dużej mierze spuścizna kultury macho. Radosna turystyka nie jest w stanie przykryć tych problemów.

W historii Dominikany według Wlekłego pojawiają się tylko dwie świętości, byty niemal nietykalne: Trujillo i Kościół. Autor przedstawia historię społeczeństwa, które dojrzewa w bardzo trudnych warunkach. All inclusive, to książka o różnych formach przemocy, z którymi zmagają się mieszkańcy Dominikany. Wystarczy zrobić krok poza strzeżone strefy dla turystów, a zostanie się wciągniętym w zupełnie inny świat, w którym najpopularniejszą walutą i przekleństwem jest seks. W tym kraju nawet dyktatorzy w równym stopniu są opętani władzą, jak i seksem, a obalają ich kobiety, które im nie uległy, natomiast seksualne skandale demaskują dziennikarki, które uważa się za seksbomby. 

Wlekły pisze świetnie pod względem warsztatu, jego spojrzenie jest przenikliwe i daleko mu od wydawania jednoznacznych ocen. Znajduje dla biznesu turystycznego jeszcze inne tło, niż wskazała Jennie Dielemans, a dodatkowo wprowadza wątek pedofilii systemowo ukrywanej przez kościół katolicki, co dodatkowo podnosi aktualny wymiar tego zbioru reportaży.