sobota, 25 września 2021

Magdalena Parys "Biała Rika"

Moje dotychczasowe spotkania z twórczością Magdaleny Parys (Książę) to (znakomita skądinąd) literatura szpiegowsko-historyczna (lub na odwrót, jak kto woli). Tym razem z zaskoczeniem odkrywam nowy talent Autorki: zdolność niesłychanego skupienia i uważnego spojrzenia na drobiazgi, detale, prozaiczne wydarzenia, które w swoim zagęszczeniu tworzą linię życia dojrzewającego dziecka, dzieje rodziny, a wreszcie układankę, która wypełnia kolejny fragment historii, a nawet herstorii, jeśli uwzględnić fakt, że nie chodzi w niej o bohaterów, wielkie bitwy, pomniki i heroizm, lecz o codzienne zmagania z nieubłaganym losem, w którym pomimo starań większości z nas pozostaje głównie poddanie się biegowi zdarzeń. 

Autorka nie boi się wpleść w te na pół dziecinne rozważania trudnych i nie zawsze zrozumiałych dla dziecka kwestii: dlaczego rok '68 jest owiany dziwną tajemnicą? dlaczego ojciec dziecka nie zawsze jest mężem mamy? dlaczego słowo Żyd lub Niemiec budzi emocje? i dlaczego odmienne emocje?

W tej historii przeszłość przeplata się z teraźniejszością, a wszystko to jest zasługą pamięci. Raz jest to pamięć dziecka, wspomnienia,  które kształtują naszą osobowość już od najmłodszych lat, przeżywane najintensywniej, wszystkimi zmysłami. Innym razem to pamięć rodzinna, na którą składają się wspomnienia wszystkich bohaterów tej powieści, nierzadko sprzeczne względem siebie, czasem komplementarne, ale prawie zawsze chaotyczne, co świetnie oddaje nielinearna fabuła książki. 

Forma opowieści jest niezwykła, fragmentaryczna, jak typowe wspomnienia człowieka, który ze strzępków i obrazów przeszłości próbuje złożyć sensowny i kompletny obraz. Na początku może wydawać się to trudne z odbiorze, ale po kilku rozdziałach odnajdujemy w tym smak i zabawę. Historia codzienności wydaje się wówczas jeszcze bardziej wiarygodna: nieuporządkowana, pozornie błaha, a przecież tak niesłychanie bliska i osobiście ważna (pod tym względem Rika przypomina nieco Nieważkość Julii Fiedorczuk i Stramera Mikołaja Łozińskiego

Biała Rika jest opowieścią o poszukiwaniu własnej tożsamości poprzez wspomnienia, ale także opowieścią o kobiecości, o rozdarciu i tęsknocie za rodzinnym domem, o wykorzenieniu i utracie. Jako mieszkanka poniemieckiego miasta, urodzona w tym samym czasie, co Autorka powieści, czytałam tę książkę bez wytchnienia, zachwycona sposobem ujęcia niełatwych losów rodzin dzielonych przez historię i granice, zagubionych w różnych wymiarach tożsamości i szans prawdziwego osiedlenia. Trudno sobie wyobrazić, jakim kosztem emocjonalnym musiała być okupiona ta powieść - jestem zachwycona, że powstała i odczuwam ulgę, że ktoś potrafił tak znakomicie wyrazić to, co sama odczuwam, zwalniając mnie z tego zadania.



czwartek, 23 września 2021

Marek Szymaniak "Zapaść: reportaże z mniejszych miast "

 

Sięgam po tę książkę w szczególnej chwili, kiedy ostatecznie wykończona zostanie Bogatynia. Miasto rodzinne mojej mamy, które żyło wyłącznie z i dzięki kopalni w Turoszowie. Nie żałuję węgla - żal mi klimatu i martwię się o przyszłość moich dzieci, ale nie sposób nie odczuwać smutku będąc świadomym skutków zamknięcia kopalni dla topniejącej już od lat społeczności lokalnych mieszkańców.

Szymaniak stworzył w swoich reportażach cały katalog podobnych klęsk: zamykane fabryki, brak transportu publicznego, nierzadko nawet dróg, niedobór przyzwoitych sklepów i usług, opieki medycznej, dobrych szkół i szeroko rozumianej kultury. Wreszcie ludzie wyjeżdżający w poszukiwaniu pracy i ciekawszego otoczenia. Nostalgia za PRL, często wykpiwana, w wypowiedziach rozmówców Szymaniaka wypowiadana jest z pełną powagą i faktycznie odczuwana. I nie o ustrój tu chodzi, ale o wielkich pracodawców (fabryki, kopalnie, elektrownie), które organizowały życie miasta: od miejsc pracy, po opiekę i kulturę. 

Decyzje o emigracji, znacznie rzadszych - zazwyczaj nieudanych - powrotach, opowieść o wykorzenieniu i poczuciu beznadziei... Czy trzeba dodawać, że Ci, którzy mogliby pokierować losem miast i miasteczek nieco lepiej są tym najmniej zainteresowani, bo oni akurat świetnie funkcjonują w Warszawie albo Brukseli? Wielu z nich walczy tylko o miejsce w samorządzie lokalnym. Oni - zdaniem Autora - wypadają najgorzej. Historie o udawanych budżetach obywatelskich, rewitalizacjach prowadzonych bez konsultacji z mieszkańcami, gigantycznych, nietrafionych inwestycjach i uwłaszczaniu urzędów powtarzają się codziennie – świetnie pokazuje to rozdział o lokalnej prasie.

Czy nieliczni aktywiści walczący o prawa mniejszości;  protestujący przeciwko zamknięciu szpitala; angażujący się w walkę o dobre powietrze; zakładający spółdzielnie mieszkaniowe zdołają doprowadzić do odczuwalnej poprawy jakości życia w małych miastach? 


 

wtorek, 21 września 2021

Olga Drenda, Bartłomiej Dobroczyński "Czyje jest nasze życie?"

 

Książka utrzymana jest w konwencji dialogu dwojga intelektualistów, którzy podejmują tematy uniwersalne: nasz stosunek do ciała, eutanazji, kontroli i inwigilacji życia prywatnego, potrzeby transcendencji. Nie stronią przy tym od zagadnień skoncentrowanych na naszej nacji, w szczególności skłonności do pouczania innych przy jednoczesnym, uderzającym wręcz, kompleksie niższości wobec obcych albo przekonaniu o monopolu na prawdę historyczną i mesjanistyczne cierpienie (do którego akurat roszczą sobie prawa także inne narodowości, w tym pozaeuropejskie). 

Książka ciekawie ukazuje zniuansowane postawy współczesnych Polaków, Europejczyków, ludzi. Nie jest to mocno pogłębiona analiza filozoficzna czy historiozoficzna, ale dzięki temu czyta się ten zapis rozmowy lekko, z autentycznym zainteresowaniem.


niedziela, 19 września 2021

Albert Camus "Upadek"


Nawet nie zamierzam się porywać na recenzję Upadku. Uwielbiam egzystencjalistów, ale Camusa po prostu kocham, więc nie będę krzywdzić jego literatury memłając się z analizach literackich. Zostawiam to portalom dla uczniów, które gwałcą literaturę objaśniając "co poeta miał na myśli".

Co ja miałam na myśli sięgając po Upadek ponad pół wieku po jego publikacji i przynajmniej 35 lat po tym, jak nękano mnie nim w szkole. Odpowiedź jest prosta: Amsterdam. Gdziekolwiek jadę, wlecze się zaraz za mną wspomnienie książki, w której dane miejsce odegrało ważną rolę. Potrafię sięgnąć po mocno starzejące się książki Nienackiego, o ile akcja toczy się w Pradze, albo po Królową Południa tylko dlatego, że muszę ją sobie odświeżyć przed wyjazdem do Hiszpanii.

Kanały Amsterdamu widziane z lotu ptaka przypominają serię koncentrycznych kręgów wyłaniających się z centrum miasta. Camusa nawiązał zatem do kręgów piekła, z których ostatnim jest dzielnica czerwonych latarni i zarazem lokalizacja baru Mexico City (to tutaj co noc przychodzi Clamence snując swoją opowieść). 

"(...) koncentryczne kanały Amsterdamu przypominają kręgi piekła. Mieszczańskiego piekła, oczywiście, zaludnionego złymi snami. Kiedy przybywa się z zewnątrz, w miarę przechodzenia przez te kręgi, życie, a więc i jego zbrodnie stają się gęstsze, bardziej ciemne. Tu jesteśmy w ostatnim kręgu". 

Upadek Clamence’a to nie tylko utrata pozycji społecznej i majątku - to wejście w kręgi piekieł: mroczne, dantejskie podziemia Amsterdamu. Paraleli jest więcej (Holocaust, II wojna światowa i dzielnica żydowska istniejąca "do momentu, kiedy nasi bracia hitlerowcy oczyścili teren"). Nic dziwnego, że po latach, po tragediach, po wydarzeniach - nie przestaje fascynować siła egzystencjalnej koncentracji człowieka na własnej osobie. Resztę trzeba czytać i smakować...




piątek, 17 września 2021

Tana French "Kolonia"

 

Zawsze uważałam, że najbardziej przerażające są te kryminały i thrillery, które wydają się najbardziej prawdopodobne: rozgrywają się w banalnych okolicznościach, gdzieś w sąsiedztwie, w zwykłym domu, wśród najzwyklejszych w świecie ludzi. A czy może być coś bardziej banalnego niż osada domków jednorodzinnych dla klasy średniej?

Tana French jest mistrzynią takich zwyczajnie niezwykłych opowieści. Tym razem najmocniejszą stroną powieści są fantastycznie wykreowani bohaterowie. Nie trzeba się z nimi utożsamiać ani darzyć ich przyjaźnią, ale każdy, kto zagłębi się w książkę dostrzeże wspaniałą kreację bohaterów. Powieść przepełniona jest także - jak przystało na pełnokrwisty kryminał - ciekawymi zwrotami akcji i intrygującymi tajemnicami. Autorka raz po raz bawi się z nami w kotka i myszkę, wprowadzając nas w ślepe zaułki i myląc tropy. Przede wszystkim jednak zagłębia się w najdalsze zakamarki ludzkiej psychiki.

 



Jared Diamond "Trzeci szympans : ewolucja i przyszłość zwierzęcia zwanego człowiekiem"

 

Dzielimy aż 98 procent genów z szympansami, a jednak tylko my jesteśmy dominującym gatunkiem na Ziemi, podczas gdy tak bliskie nam genetycznie szympansy, pozostają pod wieloma względami równie nam odległe jak wszystkie inne naczelne. Ta kwestia jest nadrzędnym pytaniem, które towarzyszy nam w czasie lektury absolutnie fascynującej książki Jareda Diamonda. Książki tyleż prowokacyjnej, co mającej solidne podstawy naukowe. Laureat nagrody Pulitzera, Jared Diamond odkrywa jednak nie tylko to, jak szybko rozwinęliśmy zdolność rządzenia światem, ale też jak krótka dzięki nam stała się droga do jego nieodwracalnego zniszczenia. 

Autor stawia kilka następujących tez:

  1. Człowiek to w zasadzie, obok szympansa zwyczajnego i bonobo, jest po prostu kolejnym gatunkiem szympansa.
  2. Cykl życiowy Homo Sapiens jest wyraźnie odmienny niż cykle życiowe innych gatunków.
  3. Pierwszy kontakt nierównych sobie cywilizacji prawie zawsze prowadził do ludobójstwa.
  4. Najpewniej z czasem zużyjemy wreszcie wszystkie zasoby i wykończymy się jako gatunek, bo cała historia wskazuje, że nic ponadto nam się nie udaje...

Powyższe tematy łączą się w stosunkowo nowy obraz człowieczeństwa. Barbarzyńskiego, bo jeśli różni nas od szympansów zaledwie 1,6 procent genów (dla porównania dwa gatunki gibonów różnią się 2,2% genów), to w zasadzie jesteśmy odmianą szympansa - zadziwia zatem fakt, że eksperymentujemy na swoich kuzynach. Ludobójczego, bo każde spotkanie między bardziej i mniej zaawansowaną cywilizacją kończyło się hekatombą. Zadufanego w sobie, bo żadna z powszechnie uważanych za ludzkie cech (język, sztuka, rolnictwo, narkotyki, skłonność do zabijania wewnątrz własnego gatunku), nie jest wyłącznie ludzka. Dziwnego, bo nasz cykl życiowy znacząco odróżnia nas od kuzynów, szympansa zwyczajnego i bonobo: zdolność kobiet do uprawiania seksu w każdym momencie cyklu menstruacyjnego, wkład samców w wychowywanie potomstwa, życie w koloniach rozrodczych podobnych do ptasich (miasta). Samobójczego, ponieważ ludzkości zagrażają dwie fatalne katastrofy: zagłada atomowa i zniszczenie utrzymującego nas przy życiu środowiska naturalnego, przy czym jedna może się wydarzyć lub nie, podczas gdy tę drugą stopniowo i coraz szybciej wdrażamy w życie od kilkudziesięciu tysięcy lat.

Około 10 tysięcy lat temu tempo naszego rozwoju uległo przyspieszeniu: zajęliśmy Amerykę, co zbiegło się w czasie z wymarciem dużych ssaków (po części wymarły zresztą właśnie dzięki nam). Rozwój rolnictwa, a parę tysięcy lat później pojawienie się pierwszych tekstów pisanych, przyspieszyły rozwój naszej technicznej wynalazczości. Już pierwsi osadnicy polinezyjscy i Malgasze spowodowali masowe wytępienia gatunków. Wynalazek Gutenberga i światowa ekspansja piśmiennych Europejczyków pozwala nam szczegółowo śledzić rozwój i zmierzch ludzkiej cywilizacji. Kurczą się obszary użyteczne rolniczo, ubywa zapasów pożywienia w morzach i innych naturalnych produktów, zmniejsza się zdolność środowiska do absorbcji odpadów. Coraz więcej ludzi z coraz większą siłą konkuruje o malejącą ilość zasobów.

Ludzie prehistoryczni prawdopodobnie wytępili gatunki nie tylko w tych rejonach świata, które przedtem były nie zamieszkane. W ciągu ostatnich dwudziestu tysięcy lat do wymierań dochodziło również na tych obszarach, które długo przedtem były zamieszkane przez ludzi — w Eurazji, gdzie wyginęły nosorożce włochate, mamuty, jelenie olbrzymie („Jelenie irlandzkie”), oraz w Afryce, która utraciła bawołu olbrzymiego, gnu olbrzymie i olbrzymiego konia. Te ogromne zwierzęta również mogły być jednymi z ofiar ludzi prehistorycznych, którzy od dawna polowali na nie, ale w pewnym momencie zdobyli umiejętność polowania za pomocą skuteczniejszej broni niż kiedykolwiek przedtem. Wielkie ssaki Eurazji i Afryki nie były naiwne w stosunku do ludzi, ale wyginęły z tych samych dwóch prostych przyczyn, które spowodowały, że całkiem niedawno musiały ustąpić niedźwiedzie grizzly z Kalifornii, a niedźwiedzie brunatne, wilki i bobry z Wielkiej Brytanii — po tysiącach lat prześladowania przez ludzi. Te przyczyny, to przewaga liczebna i lepsza broń.

Przekonany o czysto ludzkiej przyczynie wyginięcia ptaków Moa, wielkich ssaków obu Ameryk, oraz olbrzymich stworzeń Australii, sypiąc przykładami, autor neguje teorię wymierań spowodowanych zmianami klimatycznymi, uważając za niemożliwe, by niesamowitym przypadkiem wielkie zwierzęta poddały się zmianom klimatu w przeciągu tysiąca lat od pojawienia się na danym terenie Homo Sapiens, choć wcześniej nie uległy podobnym zmianom przez miliony lat.

My, ludzie, dostarczamy najważniejszego przykładu przestawiającego się drapieżcy. Możemy jeść wszystko, od ślimaków i glonów morskich po wieloryby, grzyby i truskawki. Możemy eksploatować jakiś gatunek prawie do wytępienia, a wtedy przerzucić się na inny pokarm. Stąd też fala wymierania gatunków następowała zawsze po tym, jak ludzie docierali do nie zamieszkanej przedtem części globu. Ptak dodo, którego nazwa stała się synonimem gatunku wymarłego, dawniej żył na wyspie Mauritius. Po odkryciu tej wyspy fw roku 1507 wymarła połowa gatunków ptaków lądowych i słodkowodnych. Dodo były szczególnie duże, jadalne, nielotne i łatwe do schwytania przez głodnych marynarzy. Gatunki ptaków na Hawajach również wymierały masowo po odkryciu tych wysp tysiąc pięćset lat temu przez Polinezyjczyków, tak samo jak gatunki wielkich ssaków amerykańskich wyginęły po przybyciu przodków Indian jedenaście tysięcy lat temu. Fale wymierań towarzyszyły także głównym wynalazkom w technice polowania na terenach od dawna zajmowanych przez człowieka. Na przykład dzikie populacje arabskich oryksów, pięknych antylop z Bliskiego Wschodu, przetrwały milion lat polowań, aż uległy dalekonośnym sztucerom w roku 1972.

Osiągnęliśmy poziom zniszczenia, w którym  dalsza degradacja środowiska będzie trwała dziesiątki lat nawet bez udziału człowieka. Populacje wielu gatunków spadły do poziomu, z którego nie mogą się już odrodzić. Ten pesymistyczny pogląd przedstawił ponad sto lat temu (1912 r.) w cynicznej wypowiedzi holenderski odkrywca i profesor Artur Wichmann (autor monumentalnego traktatu o eksploracji Nowej Gwinei). Przeanalizował wszystkie dostępne źródła informacji o Nowej Gwinei (od najstarszych doniesień przenikających poprzez Indonezję do raportów wielkich ekspedycji XIX i XX wieku). Analizując informacje z tak różnych okresów historycznych zaobserwował, że kolejni odkrywcy popełniali wciąż od nowa te same absurdalne błędy, a ich bezpodstawna pycha z powodu przesadnie ocenianych dokonań, odmowa przyjęcia do wiadomości katastrofalnych niedopatrzeń, ignorowanie doświadczeń poprzednich badaczy, owocowały powtarzaniem takich samych błędów. Wichmann nie łudził się - przewidywał, że kolejni eksploratorzy będą popełniali stare błędy („Żadnej nauczki, wszystko poszło w niepamięć!”).

Diamond próbuje uwolnić się od tak katastroficznego myślenia - przywołuje widmo zagłady nuklearnej towarzyszące nam od lat, ale jednak widmo niespełnione. Pisze o naszej osobistej odpowiedzialności, wierząc, że potrafimy oprzeć się pokusie kupna futra z wymierających dzikich kotów, albo zjedzenia steku z wieloryba, czy zupy z płetwy rekina. Czy optymizm Autora jest uzasadniony? Nie sądzę. Książka powstała kilkadziesiąt lat temu a ospałe decyzje rządów i korporacji pokazują, że pazerność i bezmyślność nadal pozostają domeną naszego gatunku. 

W jednej z najciekawszych części książki, Autor rozprawia się zdecydowanie z mitem, jakoby  biali są/byli w jakiś sposób genetycznie lepiej uwarunkowani do zdobycia świata (wątek ten znacznie szerzej omówiony jest w książce Strzelby, zarazki, maszyny tego samego autora oraz w Sapiens Yuvala Harariego). Taki punkt widzenia jest źródłem rasizmu i przekonania o własnej wyższości. Diamond twierdzi, że wszyscy przedstawiciele Homo Sapiens mają bardzo podobne zdolności umysłowe. Potomkowie plemion łowców-zbieraczy, żyjący do dzisiaj na Nowej Gwinei kilkadziesiąt lat temu byli jeszcze w epoce kamienia łupanego, a dzisiaj pilotują samoloty. Nie dokonali przecież w kilkadziesiąt lat skoku ewolucyjnego - po prostu wcześniej nie wytworzyli bardziej zaawansowanych narzędzi z braku takiej potrzeby (najpewniej brak zagrożenia), co nie znaczy, że nie mieli ku temu zdolności umysłowych. Dlaczego zatem to w Eurazji powstały najsilniejsze cywilizacje, które konkurując ze sobą wymusiły nieustanny rozwój? Odpowiedzią jest środowisko naturalne. Tylko w Eurazji możliwe było wdrożenie upraw wysokokalorycznych zbóż oraz udomowienie wielkiej piątki zwierząt: owiec, kóz, krów, świń i - najważniejszych z perspektywy transportowej, a więc i militarnej - koni. Amerykańska lama i alpaka nie nadawały się do ciężkiej pracy ani prowadzenia wojen, podczas gdy w Eurazji konie i woły budowały i obalały imperia. Cywilizacje amerykańskie musiały być budowane siłą ludzkich mięśni. Ten sam Homo Sapiens, który przez Alaskę przedostał się do ziemi obfitej w zwierzynę, myśląc zapewne, że odnalazł raj, kilka tysięcy lat później, zabijany przez europejskich braci, na własnej skórze odczuł, jaką różnicę dają millenia rozwoju wspomaganego siłą udomowionych zwierząt.

Pomny tych obserwacji historycznych Diamond zastanawia się:

Przechodzi mnie dreszcz przerażenia na myśl, że astronomowie, gotowi teraz wydawać setki milionów dolarów na poszukiwanie życia pozaziemskiego, nie postawili sobie nigdy poważnie oczywistego pytania: co będzie, jeżeli je znajdziemy albo ono nas znajdzie. Astronomowie milcząco zakładają, że my i małe zielone potworki przywitamy się i zasiądziemy do fascynujących konwersacji. I tu także nasze ziemskie doświadczenie daje nam wskazówki. Odkryliśmy już przecież dwa gatunki, które są bardzo inteligentne, chociaż mniej zaawansowane technicznie niż my – szympansa pospolitego i bonobo. Czy tak zareagowaliśmy, usiedliśmy i spróbowali się porozumieć? Oczywiście, że nie. Zamiast tego strzelamy do nich, tniemy na kawałki, odcinamy ręce na trofea, wystawiamy w klatkach, wstrzykujemy wirusa AIDS w eksperymentach medycznych i niszczymy albo odbieramy im siedliska. Taka reakcja była do przewidzenia, ponieważ odkrywcy, którzy natrafiali na technologicznie mniej zaawansowanych ludzi, również regularnie strzelali do nich, dziesiątkowali ich populacje nie znanymi dotąd chorobami i niszczyli albo przejmowali ich siedliska.. Jacyś zaawansowani kosmici, którzy by nas odkryli, z pewnością potraktowaliby nas w ten sam sposób. Przypomnijmy sobie tych astronomów, którzy wysłali w przestrzeń kosmiczną sygnały radiowe z Arecibo, opisując położenie Ziemi i jej mieszkańców. W swoim samobójczym szaleństwie akt ten może się tylko równać z szaleństwem ostatniego władcy Inków, Atahualpy, który — pojmany przez zwariowanych na punkcie złota Hiszpanów – opisał im bogactwo swojej stolicy i jeszcze dał przewodników na drogę. Jeżeli rzeczywiście są jakieś cywilizacje radiowe w zasięgu odbioru, to, na litość boską, wyłączmy nasze nadajniki i starajmy się uniknąć wykrycia albo będzie po nas.

Pozostaje liczyć na to, że jesteśmy jedyną cywilizacją w Kosmosie i z radością dać się porwać znakomitej narracji i niezwykle przystępnego omówienia procesów ewolucji i rozwoju cywilizacji. Nawet jeśli już niewiele pokoleń będzie mogło wypierać się pokrewieństwa ze zwierzętami...

środa, 15 września 2021

Tana French "Ostatni intruz"


Zachęcona lekturą Lustrzanego odbicia, zaczęłam - całkiem już rozmyślnie - szukać w bibliotekach książek Tany French. Odpowiada mi jej inteligentny styl i zawiłe intrygi. 

Ostatni intruz to petarda i niezgorsze kompendium wiedzy na temat manipulacyjnych gierek prowadzonych przez policję. Autorka dużo miejsca poświęciła bohaterom, ich odczuciom, kolejnym krokom prowadzącym do rozwiązania sprawy. Może się wydawać, że akcja jest prowadzona mozolnie, ale to właśnie w tym zabiegu tkwi cały potencjał powieści. W miarę upływu stron kolejne znaki zapytania znikają, a prawda zostaje uwolniona przez zdeterminowaną parę detektywów z pęt kłamstw i oszczerstw. 

 



poniedziałek, 13 września 2021

Ta-Nehisi Coates "Między światem a mną"


Jedna z tych książek, które trzeba przeczytać.

Amerykański reporter Ta-Nehisi Coates pisze do swojego syna list. Pisze do niego, bo chłopak widział, jak zaduszono Erica Garnera za to, że sprzedawał papierosy, Renishę McBride za to, że szukała pomocy po tym jak rozbiła samochód i zapukała do domu Theodora Wafera, który strzelił jej w głowę. Tłumaczył, że uznał ją za włamywaczkę.

Dziś już wiesz - jeśli wcześniej nie wiedziałeś - że wydziałom policji tego kraju wydano pozwolenie, by unicestwić twoje ciało

- stwierdza Coates, który od lat dokumentuje amerykański systemowy rasizm. Tym razem, w przejmującym liście-eseju opowiada synowi, a przy okazji całemu światu, własną biografię, momenty, w których odkrywał własne, czarne ciało i implikacje jego posiadania. To, co decyduje o wybitności tej opowieści to umiejętność balansowania pomiędzy tym, co prywatne, intymne, wzbudzające emocje, a refleksją socjopolityczną. 

Coates opowiada o tym, jak życie czarnego dziecka, nawet pochodzącego z dość uprzywilejowanej i zamożnej rodziny, jest wypełnione nauką przetrwania - tworzenia wspólnoty czarnych, którzy nastawieni są na atak i obronę - lokalnych gangów, tworzących własny język i gesty. 

Odebranie ciała jest aktem terroryzmu (...)
- to ono zmusza czarnych chłopaków do jego “teatralnego demonstrowania”. Sam dorastając tworzył homogeniczną wizję czarnej historii, ze wspaniałą “afrykańską” mitologią, naiwną wiarą w jeden projekt emancypacji. Gdy trafia na studia na waszyngtoński Uniwersytet Howarda odkrywa, “że jest on czymś więcej niż negatywem świata ludzi przekonanych, że są biali”. “Kto jest Tołstojem Zulusów”, miał zapytać Bellow. Poprawna odpowiedź brzmi: Tołstojem Zulusów jest Tołstoj. Żeby jej udzielić trzeba jednak przejść długą drogę odrzucenia białej dominacji. O niej, o lekturach, inspiracjach, muzyce, ważnych dla siebie ludziach, Coates również pisze synowi w tej niezwykłej książce. 

Pisze też o tym, jak odkrywał na uczelni inny świat, w którym byli “Inni, Potwory, Autsajderzy” i “wszyscy w ludzkich szatach”. Marzenie o byciu białym, “o byciu Człowiekiem” utwierdza bowiem czarnych w budowaniu granic, “nienawiść formuje tożsamość”, pisze reporter:

Znajdujemy nazwy dla znienawidzonych obcych i w ten sposób potwierdzamy swoją plemienną przynależność.
Ta jednolita wizja pęka jednak na studiach... (spoilera nie będzie!)

A ja czytając tę książkę - książkę o Czarnych, którzy szukają własnej tożsamości, tożsamości innej niż opozycja wobec Białych, myślałam o kobietach. Które od dziecka uczą się uważać (wszechobecne zagrożenia), które definiowane są nie jako indywidualne byty, ale w opozycji do mężczyzn. Które uczą się, jak trwać nie udając mężczyzny, lecz zachowując własną tożsamość, a jednocześnie walcząc o swoje miejsce w świecie zawłaszczonym przez mężczyzn. Wykluczenie ma jednak sporo twarzy. 


 

czwartek, 9 września 2021

Tana French "Zdążyć przed zmrokiem"


 

Jak zwykle niezawodna Tana French. I powieść dla wszystkich tych, którzy lubią niewyjaśnione zagadki, napięcie w umiarkowanym stopniu zawiłości. Kryminał, przy którym można się odprężyć i zrelaksować.

Miejscem akcji jest małe miasteczko na południu Irlandii, Knocknaree. Na prowadzonych przez archeologów wykopaliskach na starożytnym kamieniu ofiarnym zostaje znalezione ciało dwunastoletniej dziewczynki. Dochodzenie w tej tajemniczej sprawie prowadzą funkcjonariusze Rob Ryan i Cassie Maddox. Zdarzenie wydaje się być o tyle beznadziejne, że przypomina sprawę dziwnego zaginięcia dwójki dzieci sprzed dwudziestu lat. Rozwikłanie zagadki zabójstwa utrudnia fakt, że uczestnikiem wydarzeń w starej sprawie zaginięcia dzieci jest detektyw Ryan. Rob musi zmierzyć się z potwornymi wspomnieniami sprzed 20 lat, jak i trudnościami związanymi ze śledztwem.



 

wtorek, 7 września 2021

John Steinbeck "Tortilla flat"


Oczywiście nie są to jeszcze genialne Myszy i ludzie (1937 r.) ani nagrodzone Pulitzerem Grona gniewu (1939 r.), po których Steinbeck stał się jednym z najbardziej poczytnych pisarzy amerykańskich. To "zaledwie" pierwsza głośna powieść Johna Steinbecka, wielkiego społecznika i humanisty, która została przyjęta dobrze, lecz… antyspołecznie. Krytyce, nawet jeśli doceniali literacką sprawność autora Tortilli Flat, to jednak zarzucali mu ocierające się o rasizm brodzenie w stereotypach i uwłaczanie meksykańskim Amerykanom, którzy w powieści mienią się dźwięcznie jako paisanos. W 1935 r. takie opinie mogły zaszkodzić początkującemu pisarzowi. 

W niewielkim miasteczku Monterey, tuż po zakończeniu I wojny światowej żyje grupa paisanos, potomków hiszpańskich konkwistadorów. To lekkoduchy, których łączy głęboka pogarda do pracy. Pilon, Pablo, Jezus Maria Corcoran, Wielki Joe Portugalczyk i Danny to piątka przyjaciół wychowujących się w dzielnicy Tortilla Flat. Mieszkają razem w jednym domu Danny'ego, który odziedziczył nieruchomość po dziadku i jest głównym bohaterem tej książki. Na co dzień wymigują się od wszelkiej ciężkiej pracy: wolą żyć z żebractwa i drobnych grabieży, aby zdobyć coś do jedzenia i przede wszystkim do picia. A gustują tylko i wyłącznie w winie, które jest ich lekarstwem na wszystko, i bez którego nie da się żyć. Wiecznie spragnieni wina bohaterowie przeżyją wiele przygód, które odcisną się na ich życiu i sprawdzą ich charaktery.

Aby carpe diem nie było zbyt błogie i nudne, nasi przyjaciele przeżywają szereg przygód. Właściwie każdy z siedemnastu rozdziałów jest odrębnym epizodem, w którym odkrywa Steinbeck kolejne zakamarki miasteczka i przedstawia losy kolejnych bohaterów. Czyni to, swobodnie nawiązując do legend arturiańskich, nie tylko w konwencji (przygodowa stylistyka, charakterystyczne tytułowanie rozdziałów), ale również w warstwie symbolicznej. W Tortilla Flat co rusz uświadczymy bogatego folkloru, odnoszącego się do mitów i legend, w postaci skarbów zakopanych w ziemi, które świecą podczas wigilii św. Andrzeja, walki Dobra ze Złem czy Domu-Okrągłego Stołu, z którego przyjaciele wyruszają na kolejne wyprawy. 

Tym sposobem, adaptując na własny użytek tematy i konstrukcję legend o królu Arturze, John Steinbeck stworzył w kalifornijskim miasteczku prawdziwy Camelot i zasiedlił go barwną gromadą rycerzy o manierach rodem z Rabelais’go. Tortilla Flat to świetna powieść społeczno-obyczajowa i łotrzykowska, która skłania do refleksji i przemyśleń. Z każdą bowiem stroną przygodowo-sowizdrzalska nuta zaczyna przybierać melancholijne filozoficzne tony, zwiastując (jednak) nieadekwatny do tej melodii koniec. Tortilla Flat ostatecznie jest przede wszystkim pięknym portretem o przyjaźni: dowcipnym, sentymentalnym i prostym, lecz przez to ponadczasowym.

 





 

niedziela, 5 września 2021

Irène Frain "Niedościgniona Kleopatra"


Ciekawa, choć może nieco zbyt liryczna, opowieść Irène Frain zachęca nas do poznania prawdziwej Kleopatry. Nie tej, która zbyt często opisywana jest jako żądna władzy pożeraczka serc, gotową zrobić wszystko, by osiągnąć swoje cele. Według Irène Frain Kleopatra jest po prostu kobietą, która została popchnięta przez siły losu. 

Urodziła się jako przedstawiciela rodu Lagidów (Ptolemeuszy), dynastii, w której potrzeba było wiele silnej woli, by zaistnieć na scenie politycznej. Przede wszystkim - przetrwać! Aby dojść do władzy, Lagidzi nie wahali się zabijać się nawzajem w celu wyeliminowania niepożądanych konkurentów, konieczne było zatem wykazanie się umiejętnością dotarcia do tronu. Kleopatrze udało się to dzięki nadzwyczajnej inteligencji, rozwijanej latami w bibliotece aleksandryjskiej. 

Krokiem numer dwa były umiejętne negocjacje z Rzymianami. Chodziło o to, aby nie przyłączyli Egiptu i jego skarbów do Cesarstwa. Kleopatra osiągnie ten cel (na jakiś czas) zostając kochanką Cezara, któremu nawet urodzi dziecko. W Cezarze rozpoznaje zresztą w pewnym sense swojego sobowtóra, z podobną inteligencją i pragnieniem władzy. Po śmierci Cezara konsekwentnie zwiąże się z Antoniuszem, posuwając się nawet do tego, że wyjdzie za niego za mąż i da mu troje dzieci... Dopiero bitwa pod Akcjum ostatecznie wyznaczy kres tej gry i samobójstwo Kleopatry - jednej z najbardziej wpływowych kobiet starożytności. 

Jako opowieść biografia ta dość silnie akcentuje okres przed dojściem Kleopatry do władzy: zabójstwa, spiski, zwyczaj zawierania małżeństw między bratem a siostrą, synem a matką, ojcem a córką. Opis przybycia Rzymian do Aleksandrii jest urzekający, podobnie jak domysły co do planów snutych przez Kleopatrę. Wszystko to jednak skąpane jest w nużącym czasem liryzmie... Chciałoby się czasem przejść do sedna nieco szybciej. Nieodparcie miałam wrażenie, że Irène Frain starała się udawać nowego Homera...

Powieścią sprawia wrażenie nieco nierównej, momentami dłuży się i popada w chaos, w innych miejscach okazuje się nadzwyczaj ciekawa, zabawna i poruszająca.


 

piątek, 3 września 2021

Robert Burton "Anatomia melancholii"


Gdyby należało ograniczyć swoją bibliotekę do minimum, Anatomia melancholii Roberta Burtona powinna niewątpliwie się w niej ostać! 

Nominalnie jest to właśnie... anatomia (przegląd, sekcja, analiza melancholii). Ale melancholia to szerokie pojęcie, a Burton jest zdeterminowany, aby rozważyć każdą wariację na ten temat: od przejściowego spadku nastroju, poprzez "wędrujący nastrój", po ciężki stan kliniczny, który doprowadzić może nawet do samobójstwa. Sprawia to, że książka ma nieco encyklopedyczny charakter. 

Burton - sam obciążony przez całe życie owym „wędrującym nastrojem”długo szukał dobrych opracowań poświęconych depresji. Dlatego można odnieść wrażenie, że cytuje wszystko, co na ten temat napisano: od najwcześniejszych Greków do współczesnych mu pisarzy i badaczy. To sprawia, że Anatomia jest zarazem książką o zachodniej kulturze.

Jest to książka przedziwna, ponieważ składa się prawie wyłącznie z cytatów i odniesień do myśli innych autorów. To księga splecionych ze sobą odniesień - swoisty gobelin. Burton buduje swoje argumenty i wyjaśnienia, stale odwołując się do tego, co inni powiedzieli wcześniej. Uznając, że nie ma nowej myśli pod słońcem, rezygnuje z udawania oryginalności. Newton mógł stać na ramionach olbrzymów, ale pozostają oni w dużej mierze niewidzialni - tymczasem w Anatomii Burton stoi na ramionach całej uczonej ludzkości, mały punkcik na szczycie bardzo namacalnej, tętniącej życiem masy, wymienianej z imienia i nazwiska.

Jest tu zarówno szaleństwo, jak i metoda. Książka obejmuje prawie wszystkie przedmioty: medycynę, astronomię, filozofię, literaturę i wszystkie sztuki, politykę i przyrodę. Burton pędzi od cytatu do cytatu. Mimo to, całość jest starannie skonstruowana, przegródka za przegródką. 

Książka dedykowana jest George'owi Berkeleyowi (co daje pojęcie o filozoficznych skłonnościach Burtona). Nie bez powodu: co prawda nacisk położony jest na chorobę, ale jest to zarazem pretekst do dyskursu o wszystkich kwestiach trapiących i fascynujących ludzkość przez wieki. Książka otwarta na chybił trafił oferuje nie tylko fragmenty XVII-wiecznej prozy, ale także szalone listy, które wydają się ciągnąć w nieskończoność, kręte dygresje, całe fragmenty pisanej kursywą łaciny. 

Nie wyobrażam sobie, żeby można było po prostu siąść i przeczytać tę książkę od deski do deski. To jest ten typ literatury, który warto jest smakować fragmentami. Aklimatyzacja do rytmów i fraz Burtona zajmuje tylko kilka minut, ale kiedy tego dokonasz, zdasz sobie sprawę, że jest to rzecz niepozbawiona humoru, wyrafinowana, wysmakowana.