sobota, 15 stycznia 2011

Salman Rushdie "Dzieci północy"

 

Głośne ataki muzułmańskich fundamentalistów i ostatecznie fatwa Chomeiniego nałożona na Salmana Rushdiego po publikacji Szatańskich wersetów, przyniosły Autorowi globalny rozgłos, ale zarazem doprowadziły mnie do zwątpienia, czy aby wszystkie powieści nie okażą się równie otrąbione marketingowo, niezależnie od zawartości!

Zaufałam opinii jurorów Nagrody Bookera i nie zawiodłam się. Realizm magiczny tej powieści nieuchronnie przywodzi na myśl twórców południowoamerykańskich, z Marquezem i Vásquezem na czele, ale także totalny, barokowy przepych i wielowątkowość Przemyślnego szlachcica don Kichota z Manczy. Wszak Indie przepełnione są zagadkami i legendami, a magia jest dla Indusów czymś więcej niż tylko przesądem. Zdarzenia historyczne zdają się czasem tak nieprawdopodobne, że łatwo doszukiwać się w nich elementów nadprzyrodzonych. 

Z drugiej strony - całkiem realistycznie - doszukamy się w powieści ostrego pamfletu politycznego (przez oponentów odczytywanego jako atak na Indirę Gandhi) i dużą dawkę humoru, ironii i pikanterii. Subtelność opisu indywidualnych ludzkich losów, znakomicie powiązana została z ambitnym zamierzeniem przedstawienia historii Indii i Pakistanu, kolejnych rządów, wojen, klas społecznych, obyczajów, tradycji i przesądów.

Opowieść stanowiąca narracyjną otoczkę Dzieci północy to historia życia Saleema Sinaia, którą ten przedstawia swojej żonie Padmie w formie szkatułkowej opowieści, snutej na wzór Księgi tysiąca i jednej nocy. Jednocześnie zawrotne tempo narracji sprawia, że wydarzenia błyskawicznie przechodzą jedno w drugie.

Uniwersalny charakter powieści nadają jej liczne odwołania do postkolonialnych zdarzeń i zarazem utrzymującej się ścisłej więzi Indii i Wielkiej Brytanii, jak też liczne odwołania do kultury zachodniej swobodnie wplatane w tekst powieści:

"Dawno temu” – rozmyśla Saleem – była sobie Radha i Kryszna, Rama i Sita, Lajla i Madżnun, a także Romeo i Julia, Spencer Tracy i Katharine Hepburn.

Tytuł powieści można odczytywać z perspektywy geograficznej (przemocowe rozwiązanie polegające na oddzieleniu północnej części kraju w formie Pakistanu od pozostałej części Indii), jak i poprzez nawiązaniem do daty urodzin głównego bohatera Saleema Sinaia – 15 sierpnia czterdziestego siódmego roku, o północy, w dniu uzyskania niepodległości przez Indie. 

Urodziłem się w Bombaju… dawno, dawno temu. Nie, to nie wystarczy, przed tą datą nie ma ucieczki: urodziłem się 15 sierpnia 1947 roku w Klinice Położniczej doktora Narlikara. A pora? Pora też jest istotna. (…) No więc, jeżeli chodzi o ścisłość, punkt o północy. Kiedy przyszedłem na świat, wskazówki zegara złożyły się niczym ręce w tradycyjnym geście powitania. Och, wyrzuć to, wyrzuć wreszcie z siebie: wyskoczyłem dokładnie w chwili uzyskania przez Indie niepodległości.

Ta data przesądza o magicznej mocy bohatera i zarazem ścisłym powiązaniu jego życia z historią kraju (sam premier Indii, w liście gratulacyjnym napisał, że losy dziecka staną się odzwierciedleniem losów całego narodu). Oto bowiem dorastając, Saleem dowiaduje się, że dzieci urodzone o północy, która dała początek niepodległości Indii, dysponują szczególnymi umiejętnościami. On sam może czytać myśli innych i pośredniczyć w ich przekazywaniu. W ten oto sposób kontaktuje się z dziećmi z Indii, proponując im konferencję, dla której medium stanowić będzie jego umysł. 

Konferencja tytułowych dzieci północy w wielu kontekstach odzwierciedla kulturalne, językowe, religijne i polityczne kwestie i różnice, z jakimi od czasu wyzwolenia Indie zmagały się jako kraj przepełniony licznymi podziałami. Salem dąży do zjednoczenia dzieci z odległych regionów geograficznych.

Ważnym wątkiem - już od pierwszych kart powieści - okazuje się element wyobcowania: człowieka wykształconego za granicą, który usiłuje odnaleźć się w "starym kraju", osoby wykształconej i niereligijnej w tradycyjnym i bardzo religijnym społeczeństwie. Bohater widzi siebie i swoją ojczyznę z perspektywy kolonialnej, a Indie wydają mu się tworem europejskich przodków (czy istniałyby, gdyby nie zostały odkryte - jak rad?).

Autor snuje opowieść o rodzinie Sinai, wskazując zarazem na znaczenie absurdalnych zdarzeń i przypadków w naszym życiu (Oskar przewraca się na swoich sznurowadłach i zostaje przejechany przez samochód, a z kolei kichanie ratuje życie dziadkowi Saleema). Ludzkie próby zmiany losu okazują się prowadzić do równie przypadkowych rezultatów. Rodzinne tajemnice i kłótnie, polityka i miłość, straszne choroby i cudowne uzdrowienia tworzą wielobarwną kanwę sagi, chwilami przypominającą styl Pamuka

Charakterystyczny jest zresztą język tej książki, wypełnionej orientalnymi elementami (w warstwie słownej i sposobie pisania). Różnorodność i zawiłość i towarzysząca im lekkość, przypominają znacznie bardziej słownie przekazywane opowiadania niż teksty pisane.

W zestawieniu ze zmysłową (co rzadkie w reportażu), ale przerażającą lekturą Lalek w ogniu, Rushdie ze swoim magicznym stylem wydaje się znacznie bardziej łagodny, choć w obu przypadkach Indie jawią się jako tygiel bezwzględności i nieokiełznanej energii, nie do końca chyba możliwej do zrozumienia z perspektywy europejskiej.


czwartek, 13 stycznia 2011

Wystan Hugh Auden "Kołysanka"

Złóż głowę — śpiącą, kochaną,
Ludzką — na moim ramieniu
Niewiernym; w myślących dzieciach
Czas trawi śpiesznym płomieniem
Urodę, każdemu z nich daną
Inaczej, i zżera je lękiem;
Ale ja chcę do świtu w objęciach
Mieć to żywe stworzenie, pełne
Winy, niestałe, śmiertelne,
Lecz dla mnie skończenie piękne.

Bez granic jest dusza i ciało:
Kochankom, kiedy w omdleniu
Conocnym leża pod okiem
Łagodnej planety Wenus,
Jej blask śle wizje nietrwałe
Wszechwładnej miłości, obrazy
Nadziei wiecznie wysokiej;
Sny, w abstrakcyjnej wersji
Budzące i w chudej piersi
Pustelnika zmysłowe ekstazy.

Pewność, wierność nie trwa nawet
Doby — zgaśnie przed północą
Jak cichnący dzwonu głos,
Znów modni maniacy wzniosą
Swoją pedantyczną wrzawę
I wróżba z kart nas postraszy:
Trzeba spłacić każdy grosz
Kosztów, długów i rachunków;
Lecz skarb nocnych pocałunków
Wartości rankiem nie straci.

Piękność, północ, przywidzenia —
Wszystko niknie; niech wiatr brzasku
Nad twą głową, która śni,
Zbudzi dzień tak pełen blasku,
By wzrok i puls śpiewał pean
Światu, który pędzi w śmierć;
Znajdziesz i w pustyni dni
Mannę mimowolnych mocy,
Znajdziesz i w zniewadze nocy
Miłość wszystkich ludzkich serc.

 
Przełożył: Stanisław Barańczak

 



środa, 12 stycznia 2011

Umberto Eco "Apokaliptycy i dostosowani: Komunikacja masowa a teorie kultury masowej"

 

 

Kiedy w 1964 roku ukazali się we Włoszech Apokaliptycy i dostosowani, mogło się wydawać, że splendid isolation reprezentantów kultury wysokiej (cokolwiek to znaczy) pozwolą przetrwać najazd hord intelektualnych barbarzyńców. Jednak Eco - prowadząc od lat badania nad kulturą masową - od początku był przeciwnikiem takiego nastawienia. Język i obraz komiksu (dzisiaj nobilitowanego jako "powieść graficzna), kicz, archetypy zaklęte w postaciach superbohaterów, potrzeba strachów wyobrażonych ujęta w konwencję thrillera, scence fiction i horroru, nowe media (radio i TV) i nowe nowe media (społecznościowe) - to wszystko obszary, których długo unikali poważni badacze, pomijając może nielicznych antropologów, zapuszczających się w ostępy kultury masowej z wyższością i fascynacją przypominającymi emocje XIX-wiecznych podróżników zapuszczających się na teren Czarnego Lądu czy do świata Orientu. 

Problem z badaniem kultury masowej po części wynika z tego, że dynamicznie zmienia się - podobnie jak jej odbiorcy i media. Dlatego Eco zdawał sobie sprawę już wtedy, że „jeśli ktoś pisze książki na temat komunikacji masowej, musi zgodzić się z tym, że mają one charakter tymczasowy”. Z dzisiejszej perspektywy może nieco dziwić termin „kultura masowa”, podobnie jak coraz rzadziej akcentowana jest opozycja kultury masowej i elitarnej. A jednak analizowany z pełna powagą „Mit Supermana”, „Świat Charliego Browna” pozwala z dobrodusznością spojrzeć dzisiaj na stanowisko "apokaliptyków” - osób przekonanych, że prawdziwa kultura jest „zjawiskiem arystokratycznym”, a jej umasowienie prowadzi do jej upadku. Ich przeciwieństwem są „dostosowani” - potrafiący reagować na przemiany ze spokojem i pogodą, dostrzegający, że lekkie i przyjemne przyswajanie pojęć i odbieranie informacji nie jest niczym złym, skoro służy poszerzaniu się sfery kultury i wzmocnieniu obiegu propagowanych przez nią wartości.




poniedziałek, 10 stycznia 2011

Stanisław Barańczak "Grażynie"

Pamiętać o papierosach. Żeby zawsze były pod ręką,
gotowe do wsunięcia w kieszeń, gdy znowu go zabierają.

Znać na pamięć przepisy dotyczące paczek i widzeń.
Sztukę zmuszania mięśni twarzy do uśmiechu.

Jednym chłodnym spojrzeniem gasić wrzask policjanta,
zaparzać spokojnie herbatę, gdy oni bebeszą szuflady.

Z obozu albo szpitala słać listy, że wszystko w porządku.

Tyle umiejętności, taka perfekcja. Mówię poważnie.
Chociażby po to, aby się nie zmarnowały,
nagrodą za to wszystko powinna być nieśmiertelność,
a już co najmniej jej wybrakowana wersja, życie.

Śmierć. Nie, to niepoważne, nie przyjmuję tego do wiadomości.
Z iloma trudniejszymi sprawami dawałaś sobie radę.
Jeżeli kogoś podziwiałem, to właśnie ciebie.
Jeśli co było trwałe, to właśnie ten podziw.
Ile razy chciałem ci powiedzieć. Nie było jak.
Wstydziłem się luk w słownictwie i mikrofonu w ścianie.
Teraz słyszę, że za późno. Nie, nie wierzę.

To przecież tylko nicość. Jakże takie nic
ma stanąć pomiędzy nami. Na złość, na zawsze zapiszę
tę kreskę na tęczówce, zmarszczkę w kącie ust.
Zgoda, wiem, nie odpowiesz na moją ostatnią pocztówkę.

Ale będę za to winić coś rzeczywistego,
listonosza, katastrofę lotniczą, cenzurę,
nie nieistnienie, które, zgódź się, nie istnieje.

XI–XII 1982
 

(wiersz z tomu Atlantyda)