środa, 11 lipca 2007

Tomasz Różycki "Napis"

Co mogę jeszcze dla ciebie o tym napisać?
Że wykonuję czynności bardzo starannie,
zacieram ślady po nas, ciekawe czy zgadniesz,
co znaczyło milczenie, zostawione dzisiaj

w słuchawce na całą wieczność? Twój funkcjonariusz
zdejmie odciski po nas z każdego przedmiotu,
ze szklanek, klamek, kluczy, lecz co to za dowód
uzyskany z napastowania ciał martwych,

leżących na podłodze? Nigdy się nie dowiesz,
jak to naprawdę czytać. Za każdą literą
jest głęboki cień, miejsce, gdzie koczuje nieraz
tłumek uciekinierów wciąż w połowie drogi.

To w szczegółach ukryłem pozostałe sprawy:
śrubka do pewnej maszyny, o której nikt nie wie,
została w szufladzie. Porucznik Anielewicz
na próżno wciąż układa ciała w jakiś napis.

 


 

wtorek, 10 lipca 2007


Mieczysław Abramowicz
Każdy przyniósł, co miał najlepszego...

"Historie, które opowiadam, są prawdziwe. Niezależnie od tego, czy zdarzyły się, czy nie." (s. 4). Nie warto zastanawiać się, które z tych opowiadań jest zapisem rzeczywistych wydarzeń, ani który z dokumentów (bo i takie się tu trafiają) miałby zyskać większą moc niż cudem zachowana fotografia. Liczy się tylko historia, za każdym razem poruszająca.

"Idzie człowiek na zbolałych nogach, a ten go szturcha pod żebra karabinem, Żwirki i Wigury idzie, ale teraz to Fliegerhorst się nazywa, do Ceynowy idzie, ale teraz to Leo Schlageterstrabe, i z daleka dom swój widzi."

Dokumenty, paradokumenty, prywatne listy, artykuły, afisze teatralne i fragmenty samej sztuki, pisma urzędowe, notatki służbowe, szczegółowe spisy rzeczy osobistych odebranych Żydom i wreszcie instrukcja obsługi komory gazowej. Czasem przedmioty: mezuza z opowiadania Srebrne cacuszko czy bilet z Biletu do teatru. Wszystko może być pretekstem dla snucia opowieści, przywołania świadectwa nieobecnych, zadumą nad ludzkim okrucieństwem. Żaden z bohaterów - a są wśród nich Polacy, Żydzi, Niemcy i po prostu Gdańszczanie, nie ma pojęcia, że trafił w tryby Wielkiej Historii. Abramowicz po prostu opowiada indywidualne losy zwyczajnych ludzi, nawet nie próbując tworzyć zbiorowego portretu pokolenia.

Ze zwyczajnych codziennych przedmiotów, drobiazgów wyłania się żywy obraz społeczeństwa zamieszkującego przedwojenny Gdańsk. Plastyczne opisy cmentarza na Stolzenbergu, ulic Am Spendhaus czy Breitgasse, ruin pozostałych po przejściu Armii Czerwonej sprawiają, że nawet nieistniejące już fragmenty miasta stają przed oczami. A wśród nich prości ludzie: uczennica gimnazjum, kuśnierz, sprzedawca bożonarodzeniowych choinek. W chwilach próby podejmują zaskakujące decyzje - wbrew własnemu bezpieczeństwu, wbrew instynktowi przetrwania, kierują się dobrem drugiego człowieka, a nie nakazami ideologii. Akty bezprzykładnego, często anonimowego heroizmu, pomoc prześladowanym, obrona przekonań za cenę życia i ocalenie tego, co najbardziej ludzkie: współczucia, dumy, zaufania, przekonania o dobroci drzemiącej w głębi serca.

Urzekające bogactwo języka, mieszanka lingwistyczna i archaizmy przydają realizmu opowieści prostego kuśnierza, bohatera Urodzin Eriki Steinbach (moje ulubione opowiadanie!), wspomnieniom żwawej i inteligentnej starszej pani z Ulicy Sierocej, czy wreszcie pełnej czułości korespondencji dwojga kochanków.

Motyw znoszenia podarunków, poczęstunków, czy umieszczone wprost sformułowanie każdy przyniósł, co miał najlepszego, pięknie i delikatnie wiążą wszystkie opowiadania w jedną całość. Ta subtelna oś nabiera szczególnej wagi, kiedy czytamy o młodym Niemcu, który odwiedzając podczas przepustki rodziców i sąsiadów, obdarowuje ich przedmiotami, których pochodzenia nietrudno się domyślić.

Niezwykła i wzruszająca książka, na długo zapadająca w pamięć.


poniedziałek, 9 lipca 2007

Wystan Hugh Auden "Who's who"

W groszowym życiorysie znajdziesz wszelkie dane:
Jak był bity przez ojca, jak uciekał z domu,
Z czym się zmagał w młodości, jakie niesłychane
Dokonania go wzniosły na szczyt, przeciw komu
Walczył, nad czym po nocach ślęczał, dokąd rano
Chadzał na ryby, jakim morzom nadał nowe
Nazwy: w paru najświeższych biografiach wspomniano,
Że raz czy dwa z miłości łkał jak zwykły człowiek.

Co zdumiewa badaczy: że gdy się przed niego
Sypały hołdy, tęsknił za kimś, kto dni całe
Spędzał w domu, naprawiał coś, dłubał w ogrodzie;
Potrafił gwizdać; w oknie przesiadywał co dzień;
Kto odpisywał czasem na długie, wspaniałe
Listy, lecz nie zachował z nich ani jednego.

 


 

niedziela, 8 lipca 2007

Jean-Marie Gustave Le Clézio "Urania"

 

Le Clézio otrzymał za tę książkę literacką nagrodę Nobla'06. I ten nieszczęsny czynnik sprawił, że była to pierwsza jego książka, po którą sięgnęłam. Czy faktycznie – zgodnie z zapowiedziami wydawcy i opiniami krytyków – jest to „poetycka baśń o Meksyku”?

Trzy najważniejsze wątki Uranii to motyw komuny hipisowskiej i ludności Campos, inteligentów z Emporio i prostytutki Lilii. Ładny plan na powieść, która nie powstała… 

Tytułowa Urania to wyraz marzeń alter ego autora: marzeń o próbie stworzenia lepszego, wręcz idealnego miejsca do życia. Żeńska nazwa krainy jest powiązana z elementami kobiecości, w które obfituje powieść. Co prawda początek książki obciążony jest obrazem II wojny światowej, utratą ojca i niepewnością oswajaną przez mamę i babkę małego Daniela, ale ta perspektywa małego dziecka, zależnego od opieki dwóch kobiet, w jakiejś mierze nadaje ton całej opowieści, w której kobiety pozostaną ważne, a duch Kobiety-Matki-Ziemi mniej lub bardziej intencjonalnie będzie przeciwstawiany maskulinistycznemu wyzyskowi i bezwzględności.

Campos to utopijna społeczność stworzona przez biednych marzycieli, wyrzutków społeczeństwa i zagubionych myślicieli. Ten raj na Ziemi, pełen wszelkiej maści odmieńców i bezpańskich dzieci powstał na terenie zrujnowanej jezuickiej redukcji quasi hippisowskiej komuny, którą poznajemy dzięki relacji młodego francuskiego geografa odwiedzającego Meksyk. W rzeczywistości jest to tylko kawałek marnej gleby, ale obraz pozostaje wyraźnym przeciwieństwem dystopijnych opowieści Huxleya czy Orwella. Tu faktycznie wszyscy są równi i żyją w szczęściu i harmonii. Ten stan rzeczy nie może jednak trwać: na miejscu Campos ma powstać luksusowe osiedle albo plantacja awokado.

Niejako w kontraście do tego obrazu pozostaje naukowe stowarzyszenie Emporio, w którym fałszywa mentalność ludzi wykształconych, pozornie żyjących dla szerzenia wiedzy i zgłębiania kultury, w rzeczywistości skrywa pragnienie władzy, hipokryzję i brak zasad, a w efekcie uderza w postawę moralną bohatera, który wycofuje się z ich kręgu. Geograf wybiera społeczność Campos, dochodząc do wniosku, że nic nie może się równać z siłą utopijnej wspólnoty. Trudno jednak utożsamić się ze sposobem myślenia i fascynacją bohatera: rejestrujemy kobiety, dzieci, krajobrazy, ale żaden z nich nie przykuwa naszej uwagi na tyle długo i dogłębnie, abyśmy mogli przejąć się opisywanym światem.

Swoistą personifikacją poszukiwanej utopii staje się bita i poniżana przez sutenera prostytutka Lilli. Staje się ona w równej mierze uosobieniem niedoli, co i dobra niszczonego przez podłą rzeczywistość. Ten wątek miał szansę stać się najważniejszą osią powieści. Wspólnota ludzi, kobieta, a także ziemia łączą się w wyobraźni bohatera w jedno. Podczas okazjonalnego odczytu na temat geografii mówi:

Kiedy kreśliłem ten portret, wydawało mi się, że maluję wam ciało kobiety, żywe ciało o ciemnej skórze, przepojone ciepłem wulkanów i czułością deszczów, ciało indiańskiej kobiety pełne miłości i siły.

Wyzysk, jakiego obiektem staje się Lilli stapia się z wyzyskiem żyznej krainy. I nie chodzi tylko o zawłaszczanie pól, ciężko pracujące w plantacjach dzieci, czy zagarnianie najpiękniejszych terenów przez developerów. Bohater zwierza się:

Nie mogłem nigdy ścierpieć turystów podglądaczy, owych drobnomieszczan z pięknych dzielnic zapuszczających się do slumsów, ulice dziwek w osiedlach biedoty. Wstrętem przejmowały mnie dzieciaki z Teksasu czy Kalifornii, które każdej wiosny przyjeżdżały do Juarez, Nogales, czy Tijuany zwymiotować w tamtejszych barach ostatni rok liceum. Podobnie, jak pięćdziesięcioletni turyści przybyli z Włoch, Francji, Szwajcarii, by spróbować szczęścia w wyśnionych krajach, gdzie forsa dawała im nadzieję na kupno dziewczynki lub chłopca, których nie mogli zgwałcić w swoim mieście. Albo ci pisarze, przekonani, że wypiwszy szklankę piwa przy brudnym stole w zaduchu jakiejś knajpy, w zgiełku zdezelowanych autobusów i chrypiącej muzyki jukeboksu, na Kubie, w Manili, w Tegucigalpie, zobaczyli samo życie.
Krytyka najgorszych patologii turystyki wybrzmiewa mocno, ale na pół reportersko - bardziej pasuje stylowi All Inclusive... niż "poetyckiej baśni meksykańskiej". Sama też nie wiem, jak traktować powyższy cytat w świetle twórczości samego Le Clézio - może i on uległ w czasie podróży przeświadczeniu, że twórca-nomada zyskuje lepszy ogląd spraw i dotyka prawdy tak, jak dotknąć można brudnej ceraty w barze. Ostatecznie na taki właśnie "kompleks Hemingway'a" cierpi niejeden pisarz.

Pocieszam się, że ów nauczyciel, żołnierz, podróżnik, francuski pisarz ma na swoim koncie ponad trzydzieści poczytnych powieści. Od dziecka podróżował, obserwował i udzielał się na forum kulturalnym. Był postrzegany jako innowator i buntownik, chwalili go Michel Foucault i Gilles Deleuze. Demonstrował sprzeciw wobec współczesnej, zautomatyzowanej cywilizacji w podobnym duchu jak czynił to Lem w Summie... czy Gray w Herezjach. Zdawałoby się, że już bogata biografia uczyni go skrupulatnym obserwatorem i świetnym komentatorem świata. Cóż jednak z tego, że Le Clézio pisze pysznym, plastycznym, wręcz poetyckim językiem, pełnym ekspresji i barw, skoro ostatecznie nie porusza żadnej ważnej struny. Kolejne krajobrazy i postaci przemykają przed oczami czytelnika nie pozostawiając śladu. Zanim pokochamy lub znienawidzimy któregoś bohatera – kadr zmienia się, wątek urywa, emocje trzeba budować od początku. Poetyckie fragmenty powieści przeplatają się z miniwykładami z ekologii i kontrkultury. Nałożone na to wątki pseudoduchowe tworzą nużącą mieszankę. Nie jest to dobrze skonstruowana powieść i potwierdza po wielokroć formułowany zarzut, że Nobel jest zbyt polityczny jak na to, aby mógł być faktycznie mądrą, krytyczną oceną pisarstwa.

W przypadku Coetzeego, Pamuka czy Lessing czekam na każdą kolejną powieść. W ich pisarstwie uwieczniony jest mocny i wyrazisty świat, którego ważnym składnikiem był rzeczywiście protest przeciw cywilizacji białego człowieka i nadużyciom władzy. Le Clézio usilnie wplata podobne wątki do swojej opowieści – jest tu krytyka zachodniej kultury i neoliberalnego wyzysku, ale brakuje rozpaczliwie siły buntu. W efekcie otrzymujemy zbitkę wrażeń, które nie są ani kompletnym realizmem magicznym, do czego przyzwyczaiła na literatura iberoamerykańska (jak choćby Márquez czy Vásquez), ani powieścią poetycką, ani postkolonialną, ani polityczną. 

Nie tracę jednak nadziei, że inne powieści Le Clézio okażą się warte zarwanej nocy.

piątek, 6 lipca 2007

Anna Świrszczyńska "Dwudziestu moich synów"

Na mojej sali
leży dwadzieścia żołnierskich brzuchów.
Poszarpane, we krwi,
walczą zażarcie
o życie.


Znam je wszystkie na pamięć,
w dzień przynoszę im baseny,
myję z kału.
W nocy śni mi się,
że przynoszę im baseny,
myję z kału.
 

Gdy któryś brzuch
umiera w moim śnie,
zrywam się
i podchodzę na palcach do łóżka.
Na mojej sali
walczy na zęby z nicością
dwudziestu moich synów,