niedziela, 23 marca 2008

Jewgienij Zamiatin "My"


Zamiatin to jeden z najwybitniejszych pisarzy nie tylko rosyjskich, ale i światowych. Jego przeżycia związane z dwoma totalitaryzmami, carskim i komunistycznym sprawiły, że w 1920 roku napisał dystopijną powieść My, będącą krytyką totalitaryzmu i zarazem wzorcem dla takich twórców jak Orwell czy Huxley. Powieść Zamiatina antycypowała rozwój wykluwających się wówczas totalitaryzmów. Nic dziwnego, że odegrała ona znaczący wpływ na rozwój nurtu antyutopijnego, który z czasem ewoluował ku fantastyce socjologicznej. 

Punktem wyjścia opowieści jest Państwo Jedyne, które z założenia ma być gwarantem szczęścia, prawa i porządku. Czytelne od razu jest nawiązanie do współczesnej autorowi ideologii komunistycznej, która pod wodzą Lenina niosła społeczeństwu rosyjskiemu identyczne hasła. Nieustanna inwigilacja miała być warunkiem owego szczęścia, podczas gdy wolność i indywidualność są złe a zatem niepożądane. Każdy obywatel musi pracować na rzecz wspólnoty. Jednostka się nie liczy. Liczy się społeczeństwo, czyli My.

Konieczność podporządkowania się tzw. kolektywowi zarządzanemu przez bliżej nieokreślonych liderów związanych ze sferami finansjery oraz ponadnarodowych korporacji, tolerancja represywna (w dużym uproszczeniu: tylko dla wybranych, a nade wszystko spolegliwych) czy bezkrytyczne akceptowanie kolejnych tzw. mądrości etapu – wszystko to sprawia, że nie sposób nie dostrzegać w powieści Zamiatina podobieństwa do dzisiejszej rzeczywistości cyfrowo-finansowej, podporządkowanej paradygmatom wolnego, globalnego rynku i społeczeństwa prowadzonego jak po sznurku przez wpływowych inżynierów społecznych. 

Zamiatin skupia się nie tyle na opisach Systemu i jego niegodziwości i niesprawiedliwości, co na uwięzionym w Systemie człowieku. Na ów idealny świat patrzymy oczami obywatela Państwa Jedynego, państwa powszechnej szczęśliwości i harmonii. Cała historia to wbrew pozorom nie opowieść o rewolucji, lecz dogłębna, drobiazgowa analiza ludzkiej duszy. Dyktatury i totalitarne ustroje rodzą się i upadają, przyjmują różne nazwy i formy, lecz jedno pozostaje niezmienne – ludzka dusza: niepokorna, nieugięta, nieprzewidywalna. Można ją stłamsić, ale nie unicestwić. Każde pokolenie ma swojego wroga, swoją walkę i swoje ideały, ale ona, dusza, pozostaje niezmienna i dlatego właśnie to, o czym opowiada Zamiatin, jest po upływie wieku nadal aktualne i nadal do nas przemawia.

Zamiatin w łatwo przyswajalnej formule zdołał ująć sedno komunistycznej ideologii, z jej holistycznymi zapędami i dążeniem do przejęcia kontroli nad każdym aspektem życia jednostek ciśniętych w przysłowiowe tryby rewolucji. W przekonująco obmyślanym anturażu autor dał wyraz swoich trosk o przyszłość świata, którego ewentualne preludium miał on nieszczęście obserwować po przejęciu władzy w Rosji przez bolszewików. Skala gwałtownych zmian spowodowana umocnieniem pozycji „dyktatury proletariatu” z perspektywy wrażliwego literata siłą rzeczy nie mogła napawać optymizmem. Toteż nic dziwnego, że Zamiatin zdołał ową posępność stechnicyzowanej despocji ująć na tyle plastycznie, że po także obecnie ma ona potencjał, by na czytelniku wywrzeć dojmujące wręcz wrażenie. 

Zamiatin perfekcyjnie operuje językiem. Rzecz napisana jest w formie pierwszoosobowej. Ma postać krótkich notatek spisywanych przez głównego bohatera. W miarę jak ewoluuje postać, zmienia się też stopniowo styl. Początkowo napuszony, pełen frazesów i komunałów świetnie oddaje ducha i sposób myślenia zindoktrynowanego przez system bezkrytycznego fanatyka. Z czasem, gdy w umyśle bohatera rodzą się pierwsze wątpliwości, język staje się coraz bardziej nerwowy, poszarpany, pulsujący, by w końcu, gdy metamorfoza dobiega końca, nabrać zdecydowania i siły.

 



 


sobota, 22 marca 2008

Anna Świrszczyńska "Macierzyństwo"

Urodziłam życie.
Wyszło krzycząc z moich wnętrzności
i żąda ode mnie ofiary z mojego życia
jak bóstwo Azteków.
Pochylam się nad małą kukiełką,
patrzymy na siebie,
czworgiem oczu.

– Nie zwyciężysz mnie – mówię.
Nie będę jajkiem, które rozbijesz
wybiegając na świat,
kładką, po której przejdziesz do własnego życia.
Będę się bronić.

Pochylam się nad małą kukiełką,
spostrzegam
drobny ruch drobnego paluszka,
który jeszcze tak niedawno był we mnie,
w którym płynie pod cienką skórą
moja własna krew.
I oto zalewa mnie
wysoka, jasna fala
pokory.
Bezsilna, tonę.

Czy to samą siebie tak wielbię
w owocu swego ciała,
czy oddaję się na ofiarę
ludożerczemu bóstwu instynktu?
Skądże wezmę siłę, by się oprzeć
temu, co tak bardzo słabe?

Potrzebna małej kukiełce jak powietrze,
daję się bez oporu połknąć miłości,
jak powietrze daje się połykać
jej drobnym, chciwym życia płucom.