poniedziałek, 4 czerwca 2018

Artur Domosławski "Kapuściński non-fiction"



Szaleństwem byłoby po raz kolejny próbować opisywać książkę, którą już recenzowano, krytykowano, adorowano i ośmieszano wielokrotnie. Jak trafnie to opisuje "Polityka" dzieje tej książki same w sobie mogłyby się stać kanwą powieści lub filmu.

Dla mnie ta książka jest odkrywaniem prawdy o reporterze, o świecie (nie tylko świecie PRL-u), o ludziach pragnących sławy, uznania i poczucia wpływu na cokolwiek - choćby kształt reportażu.


Kapuściński - na którego spotkaniach bywałam "za komuny" w KIK-ach okazał się mniej marmurowy niż zapewne sam by pragnął. Na pewno - jak wielu moich rówieśników - z bólem przyjęłam kres wspaniałej legendy. Co nie znaczy, że cały zbiór jego książek zamierzam teraz spalić na stosie - jak wspomniał sam Artur Domosławski w wywiadzie dla Krytyki Politycznej: "Warto czytać Cesarza i Szachinszacha, ale niekoniecznie jako książki o Etiopii i Iranie, tylko jako traktaty o władzy, rewolucji czy buncie."

Za to sam Domosławski zachwycił mnie kunsztem autorskim, znakomitą zdolnością obserwacji i dociekliwością oraz niezbędną przy tym odwagą. Jednocześnie zachował tyle taktu i delikatności wobec wspomnienia swojego Mistrza, ile można było zachować, nie sprzeniewierzając się własnemu sumieniu.

Pewnym jest, że fakt ukazania się tej książki ożywił wspaniale polskich intelektualistów - szkoda, że katastrofa smoleńska ucięła fenomenalna dyskusję o przyszłości reportażu, pokazując zarazem dość szybko, jak łatwo manipulować prawdą i ludzką uwagą...