niedziela, 24 sierpnia 2014

Zbigniew Herbert "Przesłuchanie anioła"

Kiedy staje przed nimi
w cieniu podejrzenia
jest jeszcze cały
z materii światła

eony jego włosów
spięte są w pukiel
niewinności

po pierwszym pytaniu
policzki nabiegają krwią

krew rozprowadzają
narzędzia i interrogacja

żelazem trzciną
wolnym ogniem
określa się granice
jego ciała

uderzenie w plecy
utrwala kręgosłup
między kałużą a obłokiem

po kilku nocach
dzieło jest skończone
skórzane gardło anioła
pełne jest lepkiej ugody

jakże piękna jest chwila
gdy pada na kolana
wcielony w winę
nasycony treścią

język waha się
między wybitymi zębami
a wyznaniem

wieszają go głową w dół

z włosów anioła
ściekają krople wosku
tworząc na podłodze
prostą przepowiednię 

Ze zbioru "Napis" (1969)



sobota, 23 sierpnia 2014

Thomas Piketty "Kapitał w XXI w."


Jeśli ta książka nie zmieni sposobu, w jaki patrzymy na społeczeństwo, na gospodarkę i na obecne w nich nierówności, to doprawdy nie wiem, jakich dowodów należałoby dostarczyć. Większość ekonomistów zdaje sobie sprawę, że kapitał - tworząc bogactwo - musi także tworzyć biedę. Nikt jednak dotychczas nie wyłuszczył tego równie przekonująco, jasno i dobitnie, jak Thomas Piketty.

Dlaczego każdy powinien znać tę książkę? Najlepszym argumentem niech będą ostatnie trzy zdania tego kilkusetstronicowego dzieła:  
"(...) wydaje mi się, że badacze nauk społecznych wszystkich dyscyplin, dziennikarze i komentatorzy wszelkiego rodzaju, działacze związkowi i polityczni wszelkich odcieni, a zwłaszcza wszyscy obywatele powinni interesować się poważnie pieniądzem, jego pomiarem, dotyczącymi go faktami i zmianami następującymi wokół niego. Ci, którzy mają go dużo, nigdy nie zapominają bronić swoich interesów. Odmowa zmierzenia się z liczbami rzadko służy interesom najbiedniejszych."
Piketty zintegrował wieloletnie dane na temat dochodów, aby sformułować ogólne prawo akumulacji: stopa zwrotu z kapitału zazwyczaj przekracza stopę wzrostu gospodarczego (r > g). Tendencja ta jest dynamiką, która powoduje coraz bardziej ekstremalną dywergencję dochodów, a wraz z nią szereg antydemokratycznych konsekwencji społecznych, już dawno uznanych za zwiastuny ewentualnego kryzysu kapitalizmu. W tym kontekście - jak zauważa chociażby Shoshana Zuboff w Wieku kapitalizmu inwigilacji - Piketty przytacza sposoby wykorzystywania przez finansowe elity ich ponadwymiarowych zarobków do finansowania cyklu politycznego zawłaszczania, chroniącego ich interesy przed politycznymi wyzwaniami. Jest to swoisty zwrot w kierunku oligarchii, o czym świadczą także systematyczne kampanie urabiania opinii publicznej i zawłaszczania polityki, które pomogły rozbujać i utrzymać ekstremalnie wolnorynkowy program - kosztem demokracji.
 "Gospodarka rynkowa (...) pozostawiona sama sobie (...) zawiera siły rozwarstwienia, potężne i potencjalnie zagrażające naszym demokratycznym społeczeństwom oraz wartościom sprawiedliwości społecznej, na których się one opierają".
Ponownie można przywołać Zuboff, która przytacza opinie współczesnych ekonomistów, utrzymujących, że te nowe warunki przypominają układ neofeudalny, gdyż cechuje się konsolidacją bogactwa i władzy w rękach elit, z dala od kontroli zwykłych ludzi i mechanizmów demokratycznej legitymacji. Problem jednak w tym, że nie jesteśmy już niepiśmiennymi wieśniakami ani niewolnikami. Jesteśmy ludźmi, których historia zdążyła już uwolnić od piętna nieuchronności losu pieczętowanego w dniu urodzin, a nawet od uwarunkowań masowego społeczeństwa. Zuboff pisze, że poszanowanie naszej godności jest jak egzystencjalna pasta do zębów. Musi być.
 
Zmiana głównego nurtu debaty ekonomicznej, na jaką porwał się francuski ekonomista, jest trudna, zwłaszcza jeśli ma wpłynąć na politykę gospodarczą. Ale czasem faktycznie się udaje, tak jak np. po Wielkim Kryzysie lat 30. XX w., kiedy państwo przejęło dużo większą odpowiedzialność za stabilizację cyklu koniunkturalnego (nieuchronnie kosztem radykalnego okrojenia wolnego rynku i rozbudowy administracji rządowej). W krajach demokratycznych (USA, Wielka Brytania) robiono to pod szyldem keynesizmu. Keynesizm - wówczas - był bezcenny, bo stanowił czytelny dowód, że świat nie jest skazany na faszyzm albo radziecki komunizm.

Niestety nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Piketty jest zwolennikiem powrotu socjalistów do ich korzeni, czyli obrony interesów pracowniczych. Z powodu zdrady lewicowych ideałów Piketty odmówił przyjęcia z rąk Hollande’a Legii Honorowej w 2014 r. Teraz jest jeszcze gorzej: prezydent Macron wykonał ruch odwrotny od rekomendowanej rozbudowy opodatkowania zakumulowanego bogactwa, jakie zaleca Piketty w Kapitale: we  Francji rozpoczęto (obiecaną w kampanii) likwidację podatku dla najbogatszych (chodzi o dochody powyżej 1,3 mln euro rocznie). Co więcej, Piketty równie ostro skrytykował planowane zmiany we francuskim kodeksie pracy (Macron chce "uelastycznić" francuską pracę wierząc, że w ten sposób podniesie konkurencyjność francuskich towarów i usług). Tymczasem Piketty uważa, że każde osłabienie świata pracy prowadzi wprost do zwiększania nierówności dochodowych.

Książka napisany jest ze swadą niemalże powieściową, ale cały wywód ugruntowany w tej nowatorskiej analizie danych empirycznych, jest zarazem błyskotliwy i rzetelny. Nieprzekonanym polecam niezwykle interesujące odniesienia do literatury pięknej (Honoré de Balzac, Jane Austen), w której kwestia bogactwa, nierówności i uwarunkowań ekonomicznych losów poszczególnych postaci wydaje się czymś tak oczywistym, że aż niedostrzegalnym. Piketty dostrzegł w powieściach okresu belle epoque nie tylko opis stylu życia klasy próżniaczej, ale także interesujące źródło danych ekonomicznych, gdyż ówcześni autorzy operowali często konkretnymi kwotami, wskazując, że zapewniają one bardziej lub mniej dostatni poziom życia bohaterom powieści i mają bezpośredni wpływ na ich losy.

Czterdziestoparoletni profesor ekonomii z Paryża sformułował i udowodnił coś, co inni tylko przeczuwali, ale jakoś nie potrafili wyrazić. Piketty pokazał, że nierówności ekonomiczne we współczesnym rozwiniętym świecie niezwykle szybko rosną. I że jeśli nic z tym nie zrobimy, to czeka nas seria politycznych i społecznych tąpnięć, być może jakiś nowy kataklizm na miarę 1789 albo 1917 r. A na pewno pogłębienie nierówności i to znacznie większe niż to znane z okresu belle epoque

Piketty dowodzi, że w latach 1980–2016 średni dochód na głowę przeciętnego mieszkańca Francji wzrósł o 30 proc. W tym samym czasie dochody górnego 1 proc. Francuzów zwiększyły się o ponad 300 proc. A wśród superbogatych (0,1 proc. społeczeństwa) nawet o 500 proc. Bezskutecznie. Wszystko wskazuje na to, że już niebawem najbogatsi Francuzi dostaną od Macrona prezent, którego koszt fiskalny sięgnie 5 mld euro. A to ok. 40 proc. wszystkich pieniędzy przeznaczanych dziś we Francji na szkolnictwo wyższe.

Nie inaczej jest w pozostałych  gospodarkach analizowanych w książce Piketty'ego: Niemcy, USA, Kanada, Japonia, a nawet "solidarne z biednymi" rządy Polski czy Węgier, ani myślą o wdrożeniu proponowanych przez niego rozwiązań (PISowi nie w smak jest choćby silnie prounijna postawa ekonomisty). Piketty jest zbyt lewacki nawet dla liberałów, nie wspominając o konserwatywnych populistach.

W krótkim okresie pewnie Piketty nie wpłynie istotnie na zmiany polityczne czy gospodarcze, ale co najmniej jedno pokolenie ekonomistów pozostaje pod tak silnym wrażeniem jego książek (warto wspomnieć o kolejnej Węgiel i nierówności), że w długim okresie nieuchronnie coś się musi wydarzyć w ekonomicznym podejściu bo bogactwa. Oby także politycznym. Na razie coć drgnęło w jednej z najbardziej konserwatywnych instytucji, jaką jest MFW. W Monitorze Fiskalnym poświęconym nierównościom ekonomicznym i sposobom ich zwalczania wspomniano zarówno o metodach klasycznych (progresja podatkowa), jak i całkiem nowatorskich (koncepcja dochodu podstawowego).

Jeśli spokojnie bez emocji spojrzeć na kwestię nierówności i ich echo polityczne - to wojna polsko-polska okazuje się być sporem czysto ekonomicznym. Niezależnie od tego, jaki kapitał polityczny zbija na niej PIS. Ci, którym "się udało" nie zauważyli rosnących nierówności, zachłystując się sukcesem, który wreszcie okazał się dostępny. Jeżeli nadal nie chcemy dostrzec tych nierówności, to nie dziwmy się, kiedy jakiś historyczny walec zniweluje je tak, jak to miało miejsce w czasie wojen (praktycznie na całym świecie) i w okresie PRL (w naszej części Europy). Być może będzie to właśnie PRL BPIS.



piątek, 22 sierpnia 2014

„Zaginiona dziewczyna” (reż. David Fincher)


Przez ponad dwie i pół godziny Zaginionej dziewczyny chłoniemy efekty ekranizacji bestsellerowego dreszczowca Gilian Flynn (jednak pisarka i zarazem autorka scenariusza przerobiła na potrzeby filmu zakończenie książki). Nazwisko reżysera w zasadzie powinno być gwarancją jakości - David Fincher nazywany jest wszak nowym mistrzem suspensu, jest twórcą Podziemnego kręgu i znakomitego Siedem. Jednak Zaginiona dziewczyna jest nie tyle dreszczowcem, co znakomitą satyrą na kulturę medialną i dezintegrację doświadczenia społecznego, ale także ciekawym spojrzeniem na pozycję współczesnej kobiety w małżeństwie oraz kondycję współczesnych związków.

Czy druga osoba ma być spełnieniem snów? Czy naszym zadaniem jest projektowanie partnerów na wzór wyimaginowanego ideału? Czy fakt, że żona realizuje się zawodowo nadal stanowi czynnik upokorzenia dla mężczyzny? Czy stereotyp dotyczący przemocy w związku już zawsze będzie wskazywał, że oprawcą jest on a nie ona? Komu ma przynieść szczęście roszczeniowe podejście do związków albo próba „wychowania” sobie drugiej osoby. Skrzyżowania dwóch subiektywnych narracji - poczynania Nicka (Ben Affleck) i wspomnienia Amy (Rosamund Pike) - pozwala znakomicie naświetlić punkt widzenia obojga małżonków i przeprowadzić wiwisekcję toksycznego związku.

Jednak studium kultury medialnej - głownie w drugiej części filmu - jest znacznie ciekawsze, niż nużące już trochę wałkowanie tematu relacji małżeńskich. Opinia publiczna w roli samozwańczej ławy przysięgłych; uzależnienie szans oskarżonego od jego talentu aktorskiego i umiejętności przypodobania się publice; ekrany telewizorów, jako miejsce swoistej rozprawy sądowej; wszechobecni paparazzi przenikający jak wirusy do otoczenia; absurd formułowania ważnych wniosków na podstawie pojedynczych uśmiechów oraz afektowanych zapisków w pamiętniku; sztuczne podnoszenie medialnej temperatury dla uzyskania odpowiedniej oglądalności - choćby za cenę ludzkiego życia; ekranowe kreowanie nieistniejących zdarzeń, uczuć i decyzji; bezpardonowe grzebanie w cudzej prywatności...

Ale życie na pokaz tworzą też sami bohaterowie - media znakomicie ich w tym wspierają, ale detale dopracowują sami bohaterowie: na oczach rodziny, sąsiadów, wreszcie szerszego kręgu przypadkowych widzów. Trudno nie zauważyć spójności ze współczesnym światem mediów społecznościowych, pełnych uszczęśliwionych ludzi, kochających się par i rodzin, najwspanialszych zakątków świata, najlepiej upieczonych ciast i najśliczniejszych dzieci, piesków i kotków. Żadnych zmartwień, kłótni, wyrzutów, awantur, nieudanych dni i spapranych małżeństw.

Na szczególne uznanie zasługuje znakomita ścieżka dźwiękowa i przepiękne obrazy - zdjęcia skąpane w zimnych barwach potęgują aurę tajemniczości, tworzą uczucie niepewności i budują napięcie. Nawiązują też do innych filmów Finchera (Zodiak, Labirynt). Zaginiona dziewczyna raczej nie przebiła w mojej opinii żadnego z tamtych filmów - ale warto przebrnąć przez nieco rozwleczony początek, żeby potem naprawdę zagłębić się w przedziwny świat wykreowany przez Finchera.




czwartek, 21 sierpnia 2014

Philip Kerr "Ciemna materia"


Tym razem to nie Sherlock Holmes, ale sam sir Isaac Newton będzie szukał morderców. Brzmi to może absurdalnie, ale kiedy słynny odkrywca pracował jako zarządca Mennicy Królewskiej mieszczącej się w twierdzy Tower, jednym z jego zadań było ściganie fałszerzy waluty. Ścierały się wówczas interesy drobnych złodziejaszków, wielkich fałszerzy, ludzi z wyższych sfer, a nawet wielka polityka (osłabianie wartości brytyjskich monet nieuchronnie wzmacniało ekonomicznie Francję). Ten nieznany szerszej publiczności wątek z życia Newtona pozwala go pokazać nie tyle jako wybitnego matematyka, fizyka i filozofa, co zdolnego ekonomistę, menedżera, bystrego detektywa i bezlitosnego sędziego. Z uwagi na negatywny wpływ niestabilnej sytuacji gospodarczej na losy wojny, działania mające na celu wprowadzanie w obrót fałszywych pieniędzy traktowane były jak zdrada państwa. Dlatego Newton z niezwykłą skrupulatnością poświęca się zadaniu tropienia fałszerzy, w czym pomaga mu młody asystent, Christopher Ellis, postać historyczna, a zarazem narrator opowieści.

Ale wątki kryminalne - choć wciągające - to tylko pretekst dla fantastycznych opisów siedemnastowiecznego Londynu i wprowadzenia kilku postaci historycznych, które znamy z całkiem innej (zazwyczaj pompatycznej) strony (np. Daniel Defoe czy Samuel Pepys). Nikt tutaj zresztą (nie wyłączając Newtona) nie jest kryształowa postacią - geniusz Newtona ma jednak szanse błysnąć wielokrotnie zarówno w fantastycznych zdolnościach obserwacji (trochę plagiat z Holmesa ;-), jak i kryptografii. Najważniejszym bohaterem książki pozostaje jednak Londyn: nigdy wcześniej, nawet w opowieściach o Kubie Rozpruwaczu, nie znalazłam tak sugestywnych opisów, tak realistycznych opisów wszelkich, najbardziej zakazanych przybytków, uliczek, zaułków.

Są w tej opowieści także wątki humorystyczne, kpina z ludzkiej naiwności, przyczynek do dyskusji o prawach płci i nierównym ich traktowaniu wobec seksu (po części także wykpionym przez wprowadzenie postaci siostrzenicy Newtona, która okazuje się... inna niż tego oczekiwał narrator ;-)

Warto odnieść się do tytułu powieści - sam autor objaśnia w posłowiu, że nie chodzi tu o emitującą, nie absorbującą światła część materii w galaktykach (odkrycie której umożliwiły stojące u podstaw współczesnej kosmologii prawa Newtona). Oryginalny tytuł, Dark Matter, trafniej oddaje atmosferę powieści z uwagi na fakt, że angielskie słowo „matter” obejmuje swoim znaczeniem nie tylko materię, ale też sprawy, zdarzenia. Właśnie ciemne sprawy Londynu końca XVII w stanowią kanwę tej ponurej historii.


Niektóre wypowiedzi powieściowego Newtona i jego pomocnika świetnie służą moim synom w dyskusjach rodzinnych. Na przykład:
  • "mój ojciec zawsze spodziewał się po mnie najgorszego, a ja zazwyczaj go nie zawodziłem"
  • "przekleństwo umysłów myślących - człowiek kaleczy się na cudzej inteligencji"
Kilka cennych informacji dotyczyło z kolei znajomości łaciny - np. to, że zęby trzonowe to molaris, czyli kamień młyński, a określenie emeryta pochodzi z łac. emeritus (zasłużony), a także kilka wątków ściśle filozoficznych: np. o Wilhelmie z Ockham, który z równą energią zabierał się do krytyki papieża, jak i do metafizyki, a jako wielki wolnomyśliciel pomógł oddzielić pytania natury naukowej od religijnej, kładąc podstawy pod metody współczesnej nauki.
Jest także ciekawa wypowiedź jednego z bohaterów na temat poufności pracy... księgarza! Powinien on "podobnie jak lekarz, umieć dochować tajemnicy. Dokąd [wszak] zmierza ten świat, skoro każdy wie, co czytają inni." W kontekście książek, które współcześnie nas "czytają" o ile tylko korzystamy z czytników elektronicznych - pytanie to nabiera szczególnie istotnego znaczenia.

środa, 20 sierpnia 2014

Julian Tuwim "Lilia"


Roz­chy­li­łem stu­lo­ne płat­ki i po­ka­za­łem jej wsty­dli­we wnę­trze kwia­tu. - Niech pan prze­sta­nie.

Jesz­cze nie wie­dząc, lecz już prze­czu­wa­jąc wi­docz­nie, za­śmia­łem się na­gle
i na­gle urwa­łem...
- Bo?...

Pod­nie­ca­ją­ce i se­kret­ne były jej oczy, zmru­żo­ne nie­zde­cy­do­wa­ną
od­po­wie­dzią...

Wte­dy roz­war­łem sze­ro­ko na czte­ry stro­ny świa­ta bia­łe cia­ło li­lii i
wil­got­ny­mi war­ga­mi upie­ści­łem wnę­trze...

A gdy pod­nio­słem oczy - ona sta­ła w pą­sach, z roz­fa­lo­wa­ną pier­sią i
błysz­czą­cy­mi źre­ni­ca­mi.

I uśmiech­nąw­szy się ni­kle (pew­no z warg mo­ich, ufar­bo­wa­nych żół­tym
pył­kiem) - ja­kimś spe­cy­ficz­nie wzru­szo­nym i drżą­cym gło­sem
po­wie­dzia­ła:
- Pan jest wy-ra-fi-no-wa-nie nie­przy­zwo­ity!...


Julian Tuwim

wtorek, 19 sierpnia 2014

Jaume Cabré "Głosy Pamano"


To moje pierwsze spotkanie z Cabre i od tej książki zaczęła się moja miłość do autora, któremu wybaczam nawet sentymentalne wpadki, które - szczęśliwie rzadko - trafiają się w jego powieściach. 

„Głosy Pamano” są powieścią wymagającą - nie ma tu prostackich odpowiedzi na wielkie pytania. Wszystko jest złudnie proste, dopóki kolejny bohater nie uzyskuje głosu. Zakłamani falangiści, okrutni komuniści, beneficjenci i ofiary hiszpańskiej wojny domowej, wielka Historia, która ostatecznie i tak kończy się jedynie małymi dramatami, miażdżąc ludzi, ich nadzieje i cierpienia. 

Plany historyczne tej powieści nieustannie przeplatają się: od lat 30. XX w., przez lata 70., po ubiegłą dekadę, a narracja nieodzownie przywodzi na myśl mistrzów latynoamerykańskich (Maria Vargasa Llosę i Carlosa Fuentesa). Można także próbować szukać odniesień do innych powieści poświęconych wojnie domowej („We mgle czasów”, „Twoja twarz jutro”) – książka Cabrégo w tym zestawieniu wypadnie zapewne nieco słabiej, ale nadal pozostaje wspaniałą literaturą i dostarcza niesłychanych emocji, choć na pewno nie tanich wzruszeń.

Tym jednak co mnie najbardziej przekonuje do "Głosów Pamano" jest - jak rzadko - nie tyle uniwersalizm ludzkich zachowań, zdolności do podłości i męstwa - co historia Hiszpanii. Stosunek Hiszpanów do dyktatury generała Franco, ostry konflikt między laicką wizją świata a jej katolickim odpowiednikiem. Takiej literatury rozliczeniowej w Hiszpanii nie brakuje - z polskiej perspektywy wydaje mi się jednak bardzo ważna. To nie tylko my jesteśmy "Chrystusem narodów". Może nawet daleko nie my? Inni co najmniej równie silnie muszą rozliczać się z demonami przeszłości, poczuciem historycznego osamotnienia, długich lat utopionych we krwi i przemocy.


poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Konsekwencje (reż. Ozan Aciktan)


Obejrzałam ten film głównie dlatego, że występuje w nim... Stambuł. Trochę mroczny, trochę brudny, trochę wschodni i trochę zachodni, trochę tajemniczy, a trochę zwyczajny, o ile jakakolwiek metropolia jest zwyczajna. A że przy okazji zachwyciłam się samym filmem, to już odrębna kwestia.

Splot przedziwnych wydarzeń, które rozgrywają się praktycznie w ciągu jednej nocy przywołuje na myśl dyscyplinę teatru antycznego. Zawsze zachwyca mnie, jaki ogrom emocji i ładunek akcji można zawrzeć w tak krótkim przedziale czasowym. Gra aktorska jest wysmakowana - palma pierwszeństwa należy bezwzględnie do Tardu Florduna (w roli Faruka), ustępują mu Nehir Erdoğan w roli Ece i Ilker Kaleli w roli jej kochanka Cenka. Ale fantastyczną rolę drugoplanową zagrał też Serkan Keskin - przejście z poziomu strachu, obłędnej wściekłości, ataku agresji po zimne okrucieństwo w ciągu kilku minut było czymś niesamowitym.

Nie lubię, kiedy i filmie krytyce mówią obraz, ale ten film to była seria przepięknych obrazów - mrocznych, rozmytych, niedopowiedzianych (remontowany dom, dziwne zaułki) - tworzyło to duszna atmosferę niepokoju i napięcia, które nie ustępują do ostatniej sceny.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Stanisław Barańczak "Całe życie przed tobą"

Całe życie przed tobą, spójrz; cały świat czeka
na ciebie tą poczekalnią, twarzą tego człowieka,
który zasnął nad stołem z rozlaną kałużą piwa,

nieogolony i zmięty; przed tobą całe i obce
życie, na stos śpiącego ciała zwalone w poprzek
twego spojrzenia – i jest; i żyje; i żyjąc – wzywa

ciebie. Czy to jest właśnie to, czegoś się spodziewał?
Czy rodząc się, mogłeś wiedzieć, żeś tylko w jedno się przedarł
życie – że cała reszta czeka cię, obca i żywa?

(wiersz z tomu Ja wiem, że to niesłuszne)