Jedna z tych książek, które trzeba przeczytać.
Amerykański reporter Ta-Nehisi Coates pisze do swojego syna list. Pisze do niego, bo chłopak widział, jak zaduszono Erica Garnera za to, że sprzedawał papierosy, Renishę McBride za to, że szukała pomocy po tym jak rozbiła samochód i zapukała do domu Theodora Wafera, który strzelił jej w głowę. Tłumaczył, że uznał ją za włamywaczkę.
Dziś już wiesz - jeśli wcześniej nie wiedziałeś - że wydziałom policji tego kraju wydano pozwolenie, by unicestwić twoje ciało
- stwierdza Coates, który od lat dokumentuje amerykański systemowy rasizm. Tym razem, w przejmującym liście-eseju opowiada synowi, a przy okazji całemu światu, własną biografię, momenty, w których odkrywał własne, czarne ciało i implikacje jego posiadania. To, co decyduje o wybitności tej opowieści to umiejętność balansowania pomiędzy tym, co prywatne, intymne, wzbudzające emocje, a refleksją socjopolityczną.
Coates opowiada o tym, jak życie czarnego dziecka, nawet pochodzącego z dość uprzywilejowanej i zamożnej rodziny, jest wypełnione nauką przetrwania - tworzenia wspólnoty czarnych, którzy nastawieni są na atak i obronę - lokalnych gangów, tworzących własny język i gesty.
Odebranie ciała jest aktem terroryzmu (...)- to ono zmusza czarnych chłopaków do jego “teatralnego demonstrowania”. Sam dorastając tworzył homogeniczną wizję czarnej historii, ze wspaniałą “afrykańską” mitologią, naiwną wiarą w jeden projekt emancypacji. Gdy trafia na studia na waszyngtoński Uniwersytet Howarda odkrywa, “że jest on czymś więcej niż negatywem świata ludzi przekonanych, że są biali”. “Kto jest Tołstojem Zulusów”, miał zapytać Bellow. Poprawna odpowiedź brzmi: Tołstojem Zulusów jest Tołstoj. Żeby jej udzielić trzeba jednak przejść długą drogę odrzucenia białej dominacji. O niej, o lekturach, inspiracjach, muzyce, ważnych dla siebie ludziach, Coates również pisze synowi w tej niezwykłej książce.
Pisze też o tym, jak odkrywał na uczelni inny świat, w którym byli “Inni, Potwory, Autsajderzy” i “wszyscy w ludzkich szatach”. Marzenie o byciu białym, “o byciu Człowiekiem” utwierdza bowiem czarnych w budowaniu granic, “nienawiść formuje tożsamość”, pisze reporter:
Znajdujemy nazwy dla znienawidzonych obcych i w ten sposób potwierdzamy swoją plemienną przynależność.Ta jednolita wizja pęka jednak na studiach... (spoilera nie będzie!)
A ja czytając tę książkę - książkę o Czarnych, którzy szukają własnej tożsamości, tożsamości innej niż opozycja wobec Białych, myślałam o kobietach. Które od dziecka uczą się uważać (wszechobecne zagrożenia), które definiowane są nie jako indywidualne byty, ale w opozycji do mężczyzn. Które uczą się, jak trwać nie udając mężczyzny, lecz zachowując własną tożsamość, a jednocześnie walcząc o swoje miejsce w świecie zawłaszczonym przez mężczyzn. Wykluczenie ma jednak sporo twarzy.