piątek, 5 grudnia 2014

Łukasz Gołębiewski "Kobiety to męska specjalność"

Nie dałam rady, choć walczyłam dzielnie. Nie pojmuję, jak ktokolwiek mógł określić tę książkę mianem "niegrzecznej". Ona jest po prostu pusta, trywialna i zwyczajnie nudna - a tego się książkom nie wybacza. Tym bardziej ich autorom. Cytaty z wielkiej literatury - otwierające kolejne rozdziały - dodatkowo pogłębiają poczucie straty czasu i chyba dzięki nim dotarło do mnie, że trzeba odpuścić i sięgnąć po coś lepszego. Trzeba mieć tupet, żeby zacytować Zweiga czy Tołstoja, a potem zmagać się z własnym beztalenciem. Podobno każdy nosi w sobie książkę - szczęśliwie nie każdy pozwala jej się uwolnić. Gołębiewski niestety nie upilnował tego, co w nim siedziało i ulało mu się grafomanią...


 

czwartek, 4 grudnia 2014

Wystan Hugh Auden "Księżycowe piękno"

 Księżycowe to piękno
Żadnych nie ma dziejów
Pełne jest i wczesne.
Jeśli piękność późniejszą
Rysy jakieś określą,
to od kochania
Jest w niej odmiana.

W nim jakby w snach
Odrębny trwa czas,
A w dnia godzinie
Ono zawsze ginie,
Bo czas cale odmierza
A odmiany serca
Duchem nawiedzone
Stracone i upragnione.

Lecz nie zabiegał
Duch wokół tego
Ni po całym znoju
Nie zaznał spokoju.
A zanim przeminie,
Miłość nie przyniesie
Łagodności w świecie
Ani smutek odejmie
Oczy swe bezmierne.

 



środa, 3 grudnia 2014

"Lewiatan" (reż. Andriej Zwiagincew)


Nie mam pojęcia, jak to możliwe, że film ukazujący z taką otwartością koszmarne skutki putinowskiego reżimu, opartego na zastraszaniu, korupcji oraz bezkarności władz, udało się zrealizować w kraju bezwzględnej cenzury i propagandy. Tytułowy Lewiatan, rozkwitający na trupie deptanego i poniżanego społeczeństwa obrazuje państwo, niszczące gangsterskimi metodami tych bardziej opornych. Na przykładzie losu Koli, właściciela starej posiadłości – położonej na obrzeżach morza Barentsa – którą chcą mu zabrać oligarchowie, Zwiagincew pokazuje jak w soczewce korupcję władzy, jej uwikłanie w mafijne metody i porachunki oraz despotyczno-patriarchalny układ władzy i Cerkwi. Lewiatan jest oskarżeniem współczesnej wersji rosyjskiego samowładztwa a jednocześnie bezkompromisowym atakiem na sojusz putinizmu i Kościoła prawosławnego. Obnaża religijno-patriotyczną hipokryzję duchowieństwa, które wspiera autorytarny reżim i korzysta z pomocy gangsterów.

Nawiązanie do motywów biblijnych (przypowieść o Hiobie, postać Lewiatana) podkreśla alegoryczność obrazu. Zresztą połączenie weryzmu z symbolizmem, z mitologią to znaki rozpoznawcze stylu Zwiagincewa. W filmie łatwo też znaleźć odniesienia do klasycznego traktatu Hobbesa o istocie państwa i jego misji obrony obywateli przed satrapami, choć oczywiście Zwiagincew wskazuje, że państwo, mające chronić, jest wyłącznie narzędziem w rękach tyranów - na przykład takich jak Wadim, mer miasteczka. Państwo-Lewiatan jest bezdusznym, biurokratycznym molochem opierającym się na takich postaciach jak sędzina, która oddala kolejne pozwy Koli. Nieustannie szykanowany, sam pośród swoich, osłabiony zdradą bliskich i alkoholem, Kola traci wszystko – rodzinę, dom, i wolność.

Wątki mikro, motyw rodziny i jej upadku - to także ważny element tego filmu. Zwiagincew stworzył nihilistyczny portret zatomizowanego społeczeństwa, w którym utracono elementarne zasady solidarności. Zagłady rodziny dokonuje państwo (skorumpowani urzędnicy, biskup) i - dosłownie - ogromna koparka wdzierająca się do opuszczonego domu Koli. Jest to niezwykle przejmująca scena: koparka rozrywająca framugi okien, miażdżąca meble, sprzęty, naczynia kuchenne...  Triumf usankcjonowanego zła.

Dialogi zdają się zanurzone w oparach absurdu - trochę, jak w filmach Barei, ale przefiltrowanym przez Von Triera i Tarkowskiego. Zdjęcia w tym filmie są wprost obłędne: w rytm dźwięków Philipa Glassa z opery "Echnaton" zostajemy zesłani nad Morze Północne. Monumentalizm natury znakomicie współgra z epickim rozmachem filmu. 

 

Od pierwszej klatki filmu, widzimy Rosję w szarawych i mglistych tonacjach. Krajobraz starej części Murmańska (Teriberke), gdzie kręcono Lewiatana jest przygnębiający i tchnie beznadziejnością. Ten region Rosji sprawia wrażenie wręcz egzotycznego. Zwiagincew jednak głównie to, co budzi wstręt: stare gnijące statki, zniszczone domy i szkielet wieloryba… Wszechobecny kurz, szare ocieplenia ścian budynków, smutne i biedne stroje mieszkańców. Ta nędze i szarość maja odzwierciedlać stan umysłu zniewolonych i bezsilnych ludzi z mózgami wypranymi najpierw przez lata komunizmu, a współcześnie przez putinowskie hasła.

Film nie pozostawia ani krzty nadziei, że cokolwiek można zmienić - nie ma tu pozytywnych bohaterów: są tylko biedni, przepici, zastraszeni i bezradni ludzie. Zdani na Lewiatana.


wtorek, 2 grudnia 2014

James Hillman "Kod duszy"




James Hillman, analityk jungowski i autor Kinds of Power poddał już wiele lat temu w wątpliwość założenia psychologii zachodniej, używając terminu „dusza” w rozprawie o psyche. Dzieło Hillman’a na temat duszy, ubrane w prostsze słowa przez jego protegowanego, autora bestsellerów Thomasa Moore’a, rozbudziło wyobraźnię czytelników ideą, że jesteśmy o wiele bardziej podatni na wpływy z zewnątrz, niż nam się wydaje.

Tym razem Hillman rozważa, czy istnieje kod dla naszych dusz, coś w rodzaju DNA przeznaczenia? Tak postawione pytanie zmusiło go do przyjrzenia się życiu wielu znanych osób: aktorki Judy Garland, naukowca Charlesa Darwina, przemysłowca Henry'ego Forda, muzyków Kurta Cobaina i Tiny Turner oraz wielu, wielu innych. Ludzi szukających „czegoś” - czegoś, co ich napędzało i sprawiło, że tak nie inaczej żyli.

Używając słów z Opowieści Era Platona, Hillman wskazuje, że nasze urojone poczucie życia lub powołania kieruje nami niczym siedzący w nas dajmon lub siła. Hillman przyjmuje, że ​​tak, jak majestatyczny dąb jest osadzony w żołędzi, tak każda osoba nosi w sobie aktywne jądro prawdy, swoich przyszłych dokonań i przeżyć. Nie każdemu jednak dane jest trafić na właściwy grunt, spotkać w swoim życiu wspaniałych rodziców, nauczycieli, mentorów. W imię norm społecznych to jądro zostaje często zadeptane, utemperowane, farmakologicznie stłumione (słynne jungowskie "Bogowie stali się [dziś] chorobami") lub po prostu w porę niedostrzeżone - nawet przez nas samych.

Niby nic nowego - dyskusja o tym, czy natura, czy środowisko (kultura) jest obecna w psychologii od dziesiątków lat, ale Hillman postrzega owo jądro, postać dajmona (geniusza), czy też swoiście pojmowanej duszy, jako czynnik trzeci, którego nie ma ani w biologicznym DNA, ani tym bardziej w otoczeniu. Sięga zatem do greckiego pojmowania pewnej niewidzialnej siły przewodniej kierującej naszym życiem. To dajmon, jak twierdzi Hillman, ciągnie nas w kierunku przeznaczenia.

Idea obrazu duszy ma długą historię w większości kultur, ale współczesna psychologia i psychiatria całkowicie ją ignorują, zdaniem Hillmana - niesłusznie. Obraz, charakter, los, geniusz, powołanie, dajmon, dusza, przeznaczenie - to oczywiście wielkie słowa i dlatego boimy się ich używać, tym bardziej, że zawłaszczone zostały przez różne religie. W efekcie współczesna psychologia rozkłada każdego z nas na części pierwsze, swoistą układankę cech osobowości, typów i kompleksów.

Problem nie dotyczy jedynie psychologii. Hillman genialnie wskazuje na czynnik, który określa mianem sofizmatu rodzicielskiego. Jest ono m.in. źródłem przekonania, że jesteśmy tacy, jakimi byli nasi rodzice. Tymczasem dzieciństwo najlepiej byłoby postrzegać w kategoriach pewnego ogólnego obrazu, z którym się rodzimy, wchodzącego w kontakt ze środowiskiem, w którym przyszło nam żyć. Niesforność, napady złości, dziwne obsesje dziecka powinny być postrzegane w tym właśnie kontekście. To dajmon walczy o swoje prawo ujawnienia - nie próbujmy go „poprawiać” w drodze terapii.

Zresztą rodzina, do której "trafiamy", dobór naszych rodziców, nie jest - zdaniem Hillmana - dziełem przypadku: dajmon wybrał jajo i nasienie, a także ich nosicieli, zwanych rodzicami. Tym sposobem Hillman objaśnia przedziwne krótkotrwałe związki rodzicielskie, samotne rodzicielstwo i inne przypadki, w których zawodzi powszechne rozumienie rodziny - szybkie zapłodnienia, nagłe dezercje, niezrozumiałe decyzje - znajdują uzasadnienie w czymś znacznie ważniejszym i silniejszym niż prost ludzka miłość, czy zauroczenie.

Wychowani w takiej a nie innej kulturze na pewno możemy mieć problem z przyjęciem tych tez - ostatecznie sprowadzają nasze związki i rodzicielstwo do poziomu absolutnie instrumentalnego. Pisząc o przodkach, Hillman podkreśla, że przekonanie, że to rodzice kształtują naszą przyszłość i nasz świat jest tylko przejawem tzw. sofizmatu "konkretności nie na miejscu" (z ang. misplaced concretness), czyli myleniu konkretów z abstrakcjami. W praktyce przejawia się to w nakładaniu obrazu rodziców na obrazy bogów i na odwrót: potężne formatywne moce i tajemnice przydawane takim abstrakcjom, jak Bóg Nieba i Bóg Ziemi, stają się konkretnymi matkami i ojcami, podczas gdy matki i ojcowie ulegają ubóstwieniu. Ci sami ojcowie i matki, którym dziecko prawie dosłownie "spada z nieba na kolana".

Hillman na tym nie poprzestaje. Zapewnia, że świat jest w stanie zapewnić nam wszystko, jeśli tylko będziemy trzymać się drogi obranej przez własnego dajmona. Piękne przykłady jakie podaje Hillman dotyczą tego, czego nauczyć nas może natura - chociażby kreatywności właściwej zwierzętom: wilga nie widzi wszak gałęzi, tylko okazję by usiąść, kot nie widzi pudełka, lecz okazję do schowania się i obserwowania świata z ukrycia. Tymczasem my sami wiele robimy, aby pozbawić dzieci owej świeżości spojrzenia...

Ale siła dajmona bywa drogą złowieszczą - rozdział „złe nasienie” wskazuje (na przykładzie - a jakże - Hitlera), że zło w czystej postaci także bywa zgodne z owym mitycznym zamysłem, tkwiącym w jądrze każdego z nas. Dlatego Hillman próbuje odróżnić fatum, ślepy los, od współistnienia naszego dajmona z osobowością noszącego go człowieka. Osobowością, która władna jest stawiać opór i piętrzyć wątpliwości, aby nie podążyć za huldrą, która wabi nas z głębi ośnieżonego lasu.

Po spędzeniu książki na przyglądaniu się życiu sławnego Hillman podnosi kwestię mierności, pospolitości, przeciętności. Czy dajmon - geniusz! - może być przeciętny? Hillman odpowiada negatywnie: nie ma dusz miernych, nawet prosty człowiek, może mieć "piękną duszę", "głębie uczuć", "prostotę dziecka" - a to wszystko nosi znamiona niezwykłości.

Hillamn, jako uczeń Junga, przekonany jest, że odkrycie własnego dajmona to najważniejsze nasze życiowe zadanie. Ważne jest uświadomienie sobie, że dajmon istnieć może jedynie w twoim własnym umyśle. Nie da się fizycznie doświadczać jego obecności, długo wydaje się zatem jedynie własnymi myślami. Dopiero z czasem zyskuje swój własny charakter. (Dzieci posiadające „niewidzialnych przyjaciół” są zwykle bardziej rozwinięte w zdolnościach werbalnych i socjalnych. Przyjaciele tacy często pomagają dzieciom przystosowywać się do nowych sytuacji życiowych, zwiększając ich pewność siebie. Osobowości wyimaginowanych przyjaciół są najczęściej przeciwieństwem osobowości dzieci, np. gdy dziecko jest wstydliwe, jego wymyślony przyjaciel jest otwarty. Jest to kolejny przykład ukrytych elementów naszych własnych osobowości).

Hillman nie jest zaskoczony, że ludzie, których nazywamy „gwiazdami”, często uważają życie za trudne i bolesne. Obraz własny, jaki daje im opinia publiczna, jest bowiem złudzeniem i nieuchronnie prowadzi do tragicznych upadków na ziemię. Tymczasem koleje naszego życia mogą nie być tak ekstremalne, jak w przypadku celebrytów, ale mogą mieć wspaniały, pozytywny wymiar. Wiele zależy od charakteru, dla objaśnienia roli którego Hillman stosuje porównanie do „listu, jaki żołnierz otrzymuje w przeddzień bitwy, z planami nakreślonymi w namiocie generała”. Życie pozostaje naszym wielkim dziełem.

Ze zrozumieniem odnosi się natomiast do potrzeby kamuflażu, a nawet konfabulacji znanych ludzi. Przytacza słowa Marks Twaina "Im robię się starszy, tym lepiej pamiętam rzeczy, które nigdy się nie zdarzyły". W tym kontekście praca biografów - choć schlebia naszej próżności a z drugiej strony ciekawości (wścibstwu?) - może być postrzegana jako wyjątkowo bezduszna i opresyjna.

Wiele elementów tej książki sprawia wrażenie nadmiernie egzaltowanych, ale bywają i takie, które zachwycają nowością spojrzenia. Jak choćby zagadnienie samotności: momenty przygnębienia i zniechęcenia, fale intensywnej samotności obecnej w sercu kobiet w depresji poporodowej, małżonków po zakończonym procesie rozwodowym, lub śmierci partnera. Dusza wycofuje się wówczas i pogrąża w samotnej żałobie. Maleńkie ukłucia samotności czujemy czasem nawet w trakcie świętowania urodzin lub sukcesów w gronie znajomych. Tradycyjna psychologia widzi w nich rodzaj kompensacyjnego spadku nastroju po wspięciu się na kolejny szczyt. Naturalnej i nieuchronnej reakcji. A przecież czujemy się wtedy osobliwie zdepersonalizowani, oddaleni od otaczającej nas rzeczywistości, trochę, jak na wygnaniu. No właśnie - samotni.

Teorie filozoficzne i psychologia próbują ten stan objaśnić, literatura - opisać, farmakologia - zaleczyć, psychiatria - zaprzeczyć ich realności. Ale czy można te stany zrzucić tak po prostu na nieustanny pośpiech charakteryzujący życie w wielkim mieście, bezosobowy charakter wykonywanej pracy, powszechne zjawisko anomii i dezorientacji jednostki? Oczywiście czujemy się niepewni i wyizolowani z powodu takiego a innego systemu ekonomiczno-przemysłowego, w którym okazujemy się być tylko liczbą w świecie opartym na zasadach bezwzględnego konsumpcjonizmu, pozbawionym poczucia wspólnoty z innymi. W takim ujęciu socjologia, psychologia a nawet filozofia, sprzyjają procesowi wiktymizacji (jesteśmy pokrzywdzeni przez los, jesteśmy ofiarami niewłaściwego stylu życia, którego jednak nie możemy gruntownie zmienić). W takim zapętleniu nagle okazuje się, że problem dotyczy wszystkich, a więc nikt z nas nie powinien się czuć samotny. W ostateczności życie w komunie, rodzinie, aktywność społeczna etc. rozwiąże nasz problem, a odpowiedni poziom zaangażowania społecznego dostarczy nam dodatkowego bonusa w postaci poczucia "przydatności społecznej". Odbierajmy więc telefony, zwróćmy się o pomoc do lekarza. Nie bądźmy samotni, a wyleczymy się z samotności.

Teologia moralna (Zachodu) jest jeszcze bardziej bezwzględna: samotność człowieka to wynik grzechu pierworodnego, wygnania z raju, odseparowania od Boga, utraty Jego miłości i postrzegania. Samotność w tym ujęciu ma się stać naszą szansą - uciszymy wreszcie głos Boga i Jego wezwanie. Płacąc za grzech możemy też go odkupić, nawrócić się, więc uczucie samotności jest tyleż karą, co daje perspektywę zbawienia. (Teologia moralna Wschodu operuje koncepcją karmy, w pewnym sensie bardzo podobnie sytuując poczucie osamotnienia a kategorii grzechu.)

Nieco bardziej urokliwy na tym tle zdaje się egzystencjalizm - cierpienie znajdujące swoje źródło w poczuciu samotności jest przecież podstawowym elementem ludzkiej egzystencji, w którą jesteśmy wszak rzuceni (Heidegger, Camus). Hillman w żadnym razie nie jest egzystencjalistą, ale warto może wskazać, że pewne wątki egzystencjalne są mu bliskie. Egzystencja człowieka jest wszak formowana przez innych ludzi, przez co jednostka traci część swojej autentyczności. Przypisane człowiekowi pewne role społeczne sprawiają, że zapomina on o swojej wyjątkowości, a swoje istnienie rozpoznaje w momencie, gdy jakieś przeżycie emocjonalne uzmysłowi mu obcość innych bytów. Wolność wewnętrzna pozostaje jednak stale zagrożona urzeczowieniem i utratą autentyczności, co powoduje wewnętrzne rozdarcie i podatność na lęki. Jednak odmiennie niż u Hillmana, egzystencjalista to jednostka indywidualna nie pokładająca nadziei w żadnych siłach wyższych, w pełni odpowiadająca za swój los. Wolność dla niej nie jest sensem, a jedynie wyborem. Nie ma tu z góry określonej ludzkiej (ogólnoludzkiej, ani indywidualnej) natury. Życie to nasz osobisty projekt, w którym zmagamy się z poczuciem bezsensu i absurdu. Samotność wymaga heroicznego wysiłku, który pomógłby ją przekształcić w indywidualna siłę.

W odróżnieniu od wszystkich wspomnianych prądów myślowych i religii, Hillman odrzuca możliwość utożsamienia uczucia (poczucia) samotności i osamotnienia w sensie dosłownym. Tym samym wskazuje na niemożność zaradzenia jej poprzez tak banalne zabiegi, jak okazywanie żalu za grzechy, uczestnictwo w sesjach terapeutycznych (najlepiej grupowych) czy heroiczne wysiłki ukierunkowane na samodzielne tworzenie projektu pod nazwą "życie". Uważa samotność za coś, co przychodzi i odchodzi, jest od nas (i naszych wysiłków) niezależne i nade wszystko - nie jest złem.

Nostalgia, smutek, cisza, tęsknota, marzenia za "czymś innym" - wymagają skupienia i wyciszenia, a nie środków zaradczych. Desperackie poszukiwanie drogi wyjścia z rozpaczy, zazwyczaj dodatkowo ją pogłębiają. Hillman owej nostalgicznej tęsknocie dostrzega niejasne poczucie wygnania z miejsca, które niegdyś było właściwe danej osobie

Nie oznacza to, że Hillman lekceważy ów problem samotności. Wskazuje nawet, że w USA każdego roku więcej dzieci i nastolatków umiera na skutek samobójstwa niż w powodu raka, AIDS, wad wrodzonych, grypy, chorób serca i zapalenia płuc razem wziętych.

Wielką wagę autor przywiązuje do intuicji, którą definiuje jako "czyste, jasne, szybkie i pełne zrozumienie, pojęcie istotny danej rzeczy", coś co wymyka się procesom racjonalnym i emocjonalnym, choć zarazem z nich czerpie. Jest to wiedza bezpośrednia i niezapośredniczona, wymagająca "błyskawicznego dopasowania do siebie szeregu poszczególnych danych i uchwycenia całej ich złożonej istoty w jednym przebłysku myślowym". W ślad za Jungiem, Hillman zalicza intuicję do czterech podstawowych funkcji psychologicznych (wraz z myśleniem, czuciem, doznawaniem).

Nic dziwnego, że proces szkolnego nauczania, pozbawiony zarówno świeżości dziecięcego spojrzenia, jak i szacunku dla intuicji, Hillman mocno krytykuje, wspierając się ponadto opiniami wielu sławnych ludzi, mających do szkolnego nauczania stosunek - powiedzmy - ambiwalentny. Thomas Mann nazywał szkołę wprost instytucją "pogrążoną w marazmie i stagnacji, kompletnie nieinspirującą"; Richard Feynman nazwał ją "intelektualną pustynią", a plejada znanych osób, które miały problemy z nauka lub egzaminami ciągnie się bez końca! Może zamiast mówić "Nie dawał sobie rady w szkole", powinniśmy raczej twierdzić "Udało mu się ochronić od szkoły" - sugeruje Hillman.

W ostatnich słowach książki Hillman zapewnia, ze jego teoria pomyślana jest tak, aby inspirować i rewolucjonizować, ale także ekscytować i wzbudzać ożywcze przywiązanie do  swojego głównego tematu: subiektywnej i osobistej autobiografii, do sposobu, w jaki wyobrażamy sobie nasze życie. To, jak je sobie wyobrażamy, ma bowiem ogromny wpływ na to, jak wychowujemy swoje dzieci, jak podchodzimy do symptomów i zaburzeń wieku dorastania, na poczucie naszej indywidualności w demokracji, na rozumienie osobliwości związanych z procesem starzenia się oraz na to, jak radzimy sobie z nieuchronnością śmierci. Ma to także ogromny wpływ na to, jak wykonujemy zawody związane z edukacją, psychoterapią, pisaniem biografii oraz na nasze życie jako obywateli.



niedziela, 24 sierpnia 2014

Zbigniew Herbert "Przesłuchanie anioła"

Kiedy staje przed nimi
w cieniu podejrzenia
jest jeszcze cały
z materii światła

eony jego włosów
spięte są w pukiel
niewinności

po pierwszym pytaniu
policzki nabiegają krwią

krew rozprowadzają
narzędzia i interrogacja

żelazem trzciną
wolnym ogniem
określa się granice
jego ciała

uderzenie w plecy
utrwala kręgosłup
między kałużą a obłokiem

po kilku nocach
dzieło jest skończone
skórzane gardło anioła
pełne jest lepkiej ugody

jakże piękna jest chwila
gdy pada na kolana
wcielony w winę
nasycony treścią

język waha się
między wybitymi zębami
a wyznaniem

wieszają go głową w dół

z włosów anioła
ściekają krople wosku
tworząc na podłodze
prostą przepowiednię 

Ze zbioru "Napis" (1969)



sobota, 23 sierpnia 2014

Thomas Piketty "Kapitał w XXI w."


Jeśli ta książka nie zmieni sposobu, w jaki patrzymy na społeczeństwo, na gospodarkę i na obecne w nich nierówności, to doprawdy nie wiem, jakich dowodów należałoby dostarczyć. Większość ekonomistów zdaje sobie sprawę, że kapitał - tworząc bogactwo - musi także tworzyć biedę. Nikt jednak dotychczas nie wyłuszczył tego równie przekonująco, jasno i dobitnie, jak Thomas Piketty.

Dlaczego każdy powinien znać tę książkę? Najlepszym argumentem niech będą ostatnie trzy zdania tego kilkusetstronicowego dzieła:  
"(...) wydaje mi się, że badacze nauk społecznych wszystkich dyscyplin, dziennikarze i komentatorzy wszelkiego rodzaju, działacze związkowi i polityczni wszelkich odcieni, a zwłaszcza wszyscy obywatele powinni interesować się poważnie pieniądzem, jego pomiarem, dotyczącymi go faktami i zmianami następującymi wokół niego. Ci, którzy mają go dużo, nigdy nie zapominają bronić swoich interesów. Odmowa zmierzenia się z liczbami rzadko służy interesom najbiedniejszych."
Piketty zintegrował wieloletnie dane na temat dochodów, aby sformułować ogólne prawo akumulacji: stopa zwrotu z kapitału zazwyczaj przekracza stopę wzrostu gospodarczego (r > g). Tendencja ta jest dynamiką, która powoduje coraz bardziej ekstremalną dywergencję dochodów, a wraz z nią szereg antydemokratycznych konsekwencji społecznych, już dawno uznanych za zwiastuny ewentualnego kryzysu kapitalizmu. W tym kontekście - jak zauważa chociażby Shoshana Zuboff w Wieku kapitalizmu inwigilacji - Piketty przytacza sposoby wykorzystywania przez finansowe elity ich ponadwymiarowych zarobków do finansowania cyklu politycznego zawłaszczania, chroniącego ich interesy przed politycznymi wyzwaniami. Jest to swoisty zwrot w kierunku oligarchii, o czym świadczą także systematyczne kampanie urabiania opinii publicznej i zawłaszczania polityki, które pomogły rozbujać i utrzymać ekstremalnie wolnorynkowy program - kosztem demokracji.
 "Gospodarka rynkowa (...) pozostawiona sama sobie (...) zawiera siły rozwarstwienia, potężne i potencjalnie zagrażające naszym demokratycznym społeczeństwom oraz wartościom sprawiedliwości społecznej, na których się one opierają".
Ponownie można przywołać Zuboff, która przytacza opinie współczesnych ekonomistów, utrzymujących, że te nowe warunki przypominają układ neofeudalny, gdyż cechuje się konsolidacją bogactwa i władzy w rękach elit, z dala od kontroli zwykłych ludzi i mechanizmów demokratycznej legitymacji. Problem jednak w tym, że nie jesteśmy już niepiśmiennymi wieśniakami ani niewolnikami. Jesteśmy ludźmi, których historia zdążyła już uwolnić od piętna nieuchronności losu pieczętowanego w dniu urodzin, a nawet od uwarunkowań masowego społeczeństwa. Zuboff pisze, że poszanowanie naszej godności jest jak egzystencjalna pasta do zębów. Musi być.
 
Zmiana głównego nurtu debaty ekonomicznej, na jaką porwał się francuski ekonomista, jest trudna, zwłaszcza jeśli ma wpłynąć na politykę gospodarczą. Ale czasem faktycznie się udaje, tak jak np. po Wielkim Kryzysie lat 30. XX w., kiedy państwo przejęło dużo większą odpowiedzialność za stabilizację cyklu koniunkturalnego (nieuchronnie kosztem radykalnego okrojenia wolnego rynku i rozbudowy administracji rządowej). W krajach demokratycznych (USA, Wielka Brytania) robiono to pod szyldem keynesizmu. Keynesizm - wówczas - był bezcenny, bo stanowił czytelny dowód, że świat nie jest skazany na faszyzm albo radziecki komunizm.

Niestety nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Piketty jest zwolennikiem powrotu socjalistów do ich korzeni, czyli obrony interesów pracowniczych. Z powodu zdrady lewicowych ideałów Piketty odmówił przyjęcia z rąk Hollande’a Legii Honorowej w 2014 r. Teraz jest jeszcze gorzej: prezydent Macron wykonał ruch odwrotny od rekomendowanej rozbudowy opodatkowania zakumulowanego bogactwa, jakie zaleca Piketty w Kapitale: we  Francji rozpoczęto (obiecaną w kampanii) likwidację podatku dla najbogatszych (chodzi o dochody powyżej 1,3 mln euro rocznie). Co więcej, Piketty równie ostro skrytykował planowane zmiany we francuskim kodeksie pracy (Macron chce "uelastycznić" francuską pracę wierząc, że w ten sposób podniesie konkurencyjność francuskich towarów i usług). Tymczasem Piketty uważa, że każde osłabienie świata pracy prowadzi wprost do zwiększania nierówności dochodowych.

Książka napisany jest ze swadą niemalże powieściową, ale cały wywód ugruntowany w tej nowatorskiej analizie danych empirycznych, jest zarazem błyskotliwy i rzetelny. Nieprzekonanym polecam niezwykle interesujące odniesienia do literatury pięknej (Honoré de Balzac, Jane Austen), w której kwestia bogactwa, nierówności i uwarunkowań ekonomicznych losów poszczególnych postaci wydaje się czymś tak oczywistym, że aż niedostrzegalnym. Piketty dostrzegł w powieściach okresu belle epoque nie tylko opis stylu życia klasy próżniaczej, ale także interesujące źródło danych ekonomicznych, gdyż ówcześni autorzy operowali często konkretnymi kwotami, wskazując, że zapewniają one bardziej lub mniej dostatni poziom życia bohaterom powieści i mają bezpośredni wpływ na ich losy.

Czterdziestoparoletni profesor ekonomii z Paryża sformułował i udowodnił coś, co inni tylko przeczuwali, ale jakoś nie potrafili wyrazić. Piketty pokazał, że nierówności ekonomiczne we współczesnym rozwiniętym świecie niezwykle szybko rosną. I że jeśli nic z tym nie zrobimy, to czeka nas seria politycznych i społecznych tąpnięć, być może jakiś nowy kataklizm na miarę 1789 albo 1917 r. A na pewno pogłębienie nierówności i to znacznie większe niż to znane z okresu belle epoque

Piketty dowodzi, że w latach 1980–2016 średni dochód na głowę przeciętnego mieszkańca Francji wzrósł o 30 proc. W tym samym czasie dochody górnego 1 proc. Francuzów zwiększyły się o ponad 300 proc. A wśród superbogatych (0,1 proc. społeczeństwa) nawet o 500 proc. Bezskutecznie. Wszystko wskazuje na to, że już niebawem najbogatsi Francuzi dostaną od Macrona prezent, którego koszt fiskalny sięgnie 5 mld euro. A to ok. 40 proc. wszystkich pieniędzy przeznaczanych dziś we Francji na szkolnictwo wyższe.

Nie inaczej jest w pozostałych  gospodarkach analizowanych w książce Piketty'ego: Niemcy, USA, Kanada, Japonia, a nawet "solidarne z biednymi" rządy Polski czy Węgier, ani myślą o wdrożeniu proponowanych przez niego rozwiązań (PISowi nie w smak jest choćby silnie prounijna postawa ekonomisty). Piketty jest zbyt lewacki nawet dla liberałów, nie wspominając o konserwatywnych populistach.

W krótkim okresie pewnie Piketty nie wpłynie istotnie na zmiany polityczne czy gospodarcze, ale co najmniej jedno pokolenie ekonomistów pozostaje pod tak silnym wrażeniem jego książek (warto wspomnieć o kolejnej Węgiel i nierówności), że w długim okresie nieuchronnie coś się musi wydarzyć w ekonomicznym podejściu bo bogactwa. Oby także politycznym. Na razie coć drgnęło w jednej z najbardziej konserwatywnych instytucji, jaką jest MFW. W Monitorze Fiskalnym poświęconym nierównościom ekonomicznym i sposobom ich zwalczania wspomniano zarówno o metodach klasycznych (progresja podatkowa), jak i całkiem nowatorskich (koncepcja dochodu podstawowego).

Jeśli spokojnie bez emocji spojrzeć na kwestię nierówności i ich echo polityczne - to wojna polsko-polska okazuje się być sporem czysto ekonomicznym. Niezależnie od tego, jaki kapitał polityczny zbija na niej PIS. Ci, którym "się udało" nie zauważyli rosnących nierówności, zachłystując się sukcesem, który wreszcie okazał się dostępny. Jeżeli nadal nie chcemy dostrzec tych nierówności, to nie dziwmy się, kiedy jakiś historyczny walec zniweluje je tak, jak to miało miejsce w czasie wojen (praktycznie na całym świecie) i w okresie PRL (w naszej części Europy). Być może będzie to właśnie PRL BPIS.



piątek, 22 sierpnia 2014

„Zaginiona dziewczyna” (reż. David Fincher)


Przez ponad dwie i pół godziny Zaginionej dziewczyny chłoniemy efekty ekranizacji bestsellerowego dreszczowca Gilian Flynn (jednak pisarka i zarazem autorka scenariusza przerobiła na potrzeby filmu zakończenie książki). Nazwisko reżysera w zasadzie powinno być gwarancją jakości - David Fincher nazywany jest wszak nowym mistrzem suspensu, jest twórcą Podziemnego kręgu i znakomitego Siedem. Jednak Zaginiona dziewczyna jest nie tyle dreszczowcem, co znakomitą satyrą na kulturę medialną i dezintegrację doświadczenia społecznego, ale także ciekawym spojrzeniem na pozycję współczesnej kobiety w małżeństwie oraz kondycję współczesnych związków.

Czy druga osoba ma być spełnieniem snów? Czy naszym zadaniem jest projektowanie partnerów na wzór wyimaginowanego ideału? Czy fakt, że żona realizuje się zawodowo nadal stanowi czynnik upokorzenia dla mężczyzny? Czy stereotyp dotyczący przemocy w związku już zawsze będzie wskazywał, że oprawcą jest on a nie ona? Komu ma przynieść szczęście roszczeniowe podejście do związków albo próba „wychowania” sobie drugiej osoby. Skrzyżowania dwóch subiektywnych narracji - poczynania Nicka (Ben Affleck) i wspomnienia Amy (Rosamund Pike) - pozwala znakomicie naświetlić punkt widzenia obojga małżonków i przeprowadzić wiwisekcję toksycznego związku.

Jednak studium kultury medialnej - głownie w drugiej części filmu - jest znacznie ciekawsze, niż nużące już trochę wałkowanie tematu relacji małżeńskich. Opinia publiczna w roli samozwańczej ławy przysięgłych; uzależnienie szans oskarżonego od jego talentu aktorskiego i umiejętności przypodobania się publice; ekrany telewizorów, jako miejsce swoistej rozprawy sądowej; wszechobecni paparazzi przenikający jak wirusy do otoczenia; absurd formułowania ważnych wniosków na podstawie pojedynczych uśmiechów oraz afektowanych zapisków w pamiętniku; sztuczne podnoszenie medialnej temperatury dla uzyskania odpowiedniej oglądalności - choćby za cenę ludzkiego życia; ekranowe kreowanie nieistniejących zdarzeń, uczuć i decyzji; bezpardonowe grzebanie w cudzej prywatności...

Ale życie na pokaz tworzą też sami bohaterowie - media znakomicie ich w tym wspierają, ale detale dopracowują sami bohaterowie: na oczach rodziny, sąsiadów, wreszcie szerszego kręgu przypadkowych widzów. Trudno nie zauważyć spójności ze współczesnym światem mediów społecznościowych, pełnych uszczęśliwionych ludzi, kochających się par i rodzin, najwspanialszych zakątków świata, najlepiej upieczonych ciast i najśliczniejszych dzieci, piesków i kotków. Żadnych zmartwień, kłótni, wyrzutów, awantur, nieudanych dni i spapranych małżeństw.

Na szczególne uznanie zasługuje znakomita ścieżka dźwiękowa i przepiękne obrazy - zdjęcia skąpane w zimnych barwach potęgują aurę tajemniczości, tworzą uczucie niepewności i budują napięcie. Nawiązują też do innych filmów Finchera (Zodiak, Labirynt). Zaginiona dziewczyna raczej nie przebiła w mojej opinii żadnego z tamtych filmów - ale warto przebrnąć przez nieco rozwleczony początek, żeby potem naprawdę zagłębić się w przedziwny świat wykreowany przez Finchera.




czwartek, 21 sierpnia 2014

Philip Kerr "Ciemna materia"


Tym razem to nie Sherlock Holmes, ale sam sir Isaac Newton będzie szukał morderców. Brzmi to może absurdalnie, ale kiedy słynny odkrywca pracował jako zarządca Mennicy Królewskiej mieszczącej się w twierdzy Tower, jednym z jego zadań było ściganie fałszerzy waluty. Ścierały się wówczas interesy drobnych złodziejaszków, wielkich fałszerzy, ludzi z wyższych sfer, a nawet wielka polityka (osłabianie wartości brytyjskich monet nieuchronnie wzmacniało ekonomicznie Francję). Ten nieznany szerszej publiczności wątek z życia Newtona pozwala go pokazać nie tyle jako wybitnego matematyka, fizyka i filozofa, co zdolnego ekonomistę, menedżera, bystrego detektywa i bezlitosnego sędziego. Z uwagi na negatywny wpływ niestabilnej sytuacji gospodarczej na losy wojny, działania mające na celu wprowadzanie w obrót fałszywych pieniędzy traktowane były jak zdrada państwa. Dlatego Newton z niezwykłą skrupulatnością poświęca się zadaniu tropienia fałszerzy, w czym pomaga mu młody asystent, Christopher Ellis, postać historyczna, a zarazem narrator opowieści.

Ale wątki kryminalne - choć wciągające - to tylko pretekst dla fantastycznych opisów siedemnastowiecznego Londynu i wprowadzenia kilku postaci historycznych, które znamy z całkiem innej (zazwyczaj pompatycznej) strony (np. Daniel Defoe czy Samuel Pepys). Nikt tutaj zresztą (nie wyłączając Newtona) nie jest kryształowa postacią - geniusz Newtona ma jednak szanse błysnąć wielokrotnie zarówno w fantastycznych zdolnościach obserwacji (trochę plagiat z Holmesa ;-), jak i kryptografii. Najważniejszym bohaterem książki pozostaje jednak Londyn: nigdy wcześniej, nawet w opowieściach o Kubie Rozpruwaczu, nie znalazłam tak sugestywnych opisów, tak realistycznych opisów wszelkich, najbardziej zakazanych przybytków, uliczek, zaułków.

Są w tej opowieści także wątki humorystyczne, kpina z ludzkiej naiwności, przyczynek do dyskusji o prawach płci i nierównym ich traktowaniu wobec seksu (po części także wykpionym przez wprowadzenie postaci siostrzenicy Newtona, która okazuje się... inna niż tego oczekiwał narrator ;-)

Warto odnieść się do tytułu powieści - sam autor objaśnia w posłowiu, że nie chodzi tu o emitującą, nie absorbującą światła część materii w galaktykach (odkrycie której umożliwiły stojące u podstaw współczesnej kosmologii prawa Newtona). Oryginalny tytuł, Dark Matter, trafniej oddaje atmosferę powieści z uwagi na fakt, że angielskie słowo „matter” obejmuje swoim znaczeniem nie tylko materię, ale też sprawy, zdarzenia. Właśnie ciemne sprawy Londynu końca XVII w stanowią kanwę tej ponurej historii.


Niektóre wypowiedzi powieściowego Newtona i jego pomocnika świetnie służą moim synom w dyskusjach rodzinnych. Na przykład:
  • "mój ojciec zawsze spodziewał się po mnie najgorszego, a ja zazwyczaj go nie zawodziłem"
  • "przekleństwo umysłów myślących - człowiek kaleczy się na cudzej inteligencji"
Kilka cennych informacji dotyczyło z kolei znajomości łaciny - np. to, że zęby trzonowe to molaris, czyli kamień młyński, a określenie emeryta pochodzi z łac. emeritus (zasłużony), a także kilka wątków ściśle filozoficznych: np. o Wilhelmie z Ockham, który z równą energią zabierał się do krytyki papieża, jak i do metafizyki, a jako wielki wolnomyśliciel pomógł oddzielić pytania natury naukowej od religijnej, kładąc podstawy pod metody współczesnej nauki.
Jest także ciekawa wypowiedź jednego z bohaterów na temat poufności pracy... księgarza! Powinien on "podobnie jak lekarz, umieć dochować tajemnicy. Dokąd [wszak] zmierza ten świat, skoro każdy wie, co czytają inni." W kontekście książek, które współcześnie nas "czytają" o ile tylko korzystamy z czytników elektronicznych - pytanie to nabiera szczególnie istotnego znaczenia.

środa, 20 sierpnia 2014

Julian Tuwim "Lilia"


Roz­chy­li­łem stu­lo­ne płat­ki i po­ka­za­łem jej wsty­dli­we wnę­trze kwia­tu. - Niech pan prze­sta­nie.

Jesz­cze nie wie­dząc, lecz już prze­czu­wa­jąc wi­docz­nie, za­śmia­łem się na­gle
i na­gle urwa­łem...
- Bo?...

Pod­nie­ca­ją­ce i se­kret­ne były jej oczy, zmru­żo­ne nie­zde­cy­do­wa­ną
od­po­wie­dzią...

Wte­dy roz­war­łem sze­ro­ko na czte­ry stro­ny świa­ta bia­łe cia­ło li­lii i
wil­got­ny­mi war­ga­mi upie­ści­łem wnę­trze...

A gdy pod­nio­słem oczy - ona sta­ła w pą­sach, z roz­fa­lo­wa­ną pier­sią i
błysz­czą­cy­mi źre­ni­ca­mi.

I uśmiech­nąw­szy się ni­kle (pew­no z warg mo­ich, ufar­bo­wa­nych żół­tym
pył­kiem) - ja­kimś spe­cy­ficz­nie wzru­szo­nym i drżą­cym gło­sem
po­wie­dzia­ła:
- Pan jest wy-ra-fi-no-wa-nie nie­przy­zwo­ity!...


Julian Tuwim

wtorek, 19 sierpnia 2014

Jaume Cabré "Głosy Pamano"


To moje pierwsze spotkanie z Cabre i od tej książki zaczęła się moja miłość do autora, któremu wybaczam nawet sentymentalne wpadki, które - szczęśliwie rzadko - trafiają się w jego powieściach. 

„Głosy Pamano” są powieścią wymagającą - nie ma tu prostackich odpowiedzi na wielkie pytania. Wszystko jest złudnie proste, dopóki kolejny bohater nie uzyskuje głosu. Zakłamani falangiści, okrutni komuniści, beneficjenci i ofiary hiszpańskiej wojny domowej, wielka Historia, która ostatecznie i tak kończy się jedynie małymi dramatami, miażdżąc ludzi, ich nadzieje i cierpienia. 

Plany historyczne tej powieści nieustannie przeplatają się: od lat 30. XX w., przez lata 70., po ubiegłą dekadę, a narracja nieodzownie przywodzi na myśl mistrzów latynoamerykańskich (Maria Vargasa Llosę i Carlosa Fuentesa). Można także próbować szukać odniesień do innych powieści poświęconych wojnie domowej („We mgle czasów”, „Twoja twarz jutro”) – książka Cabrégo w tym zestawieniu wypadnie zapewne nieco słabiej, ale nadal pozostaje wspaniałą literaturą i dostarcza niesłychanych emocji, choć na pewno nie tanich wzruszeń.

Tym jednak co mnie najbardziej przekonuje do "Głosów Pamano" jest - jak rzadko - nie tyle uniwersalizm ludzkich zachowań, zdolności do podłości i męstwa - co historia Hiszpanii. Stosunek Hiszpanów do dyktatury generała Franco, ostry konflikt między laicką wizją świata a jej katolickim odpowiednikiem. Takiej literatury rozliczeniowej w Hiszpanii nie brakuje - z polskiej perspektywy wydaje mi się jednak bardzo ważna. To nie tylko my jesteśmy "Chrystusem narodów". Może nawet daleko nie my? Inni co najmniej równie silnie muszą rozliczać się z demonami przeszłości, poczuciem historycznego osamotnienia, długich lat utopionych we krwi i przemocy.


poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Konsekwencje (reż. Ozan Aciktan)


Obejrzałam ten film głównie dlatego, że występuje w nim... Stambuł. Trochę mroczny, trochę brudny, trochę wschodni i trochę zachodni, trochę tajemniczy, a trochę zwyczajny, o ile jakakolwiek metropolia jest zwyczajna. A że przy okazji zachwyciłam się samym filmem, to już odrębna kwestia.

Splot przedziwnych wydarzeń, które rozgrywają się praktycznie w ciągu jednej nocy przywołuje na myśl dyscyplinę teatru antycznego. Zawsze zachwyca mnie, jaki ogrom emocji i ładunek akcji można zawrzeć w tak krótkim przedziale czasowym. Gra aktorska jest wysmakowana - palma pierwszeństwa należy bezwzględnie do Tardu Florduna (w roli Faruka), ustępują mu Nehir Erdoğan w roli Ece i Ilker Kaleli w roli jej kochanka Cenka. Ale fantastyczną rolę drugoplanową zagrał też Serkan Keskin - przejście z poziomu strachu, obłędnej wściekłości, ataku agresji po zimne okrucieństwo w ciągu kilku minut było czymś niesamowitym.

Nie lubię, kiedy i filmie krytyce mówią obraz, ale ten film to była seria przepięknych obrazów - mrocznych, rozmytych, niedopowiedzianych (remontowany dom, dziwne zaułki) - tworzyło to duszna atmosferę niepokoju i napięcia, które nie ustępują do ostatniej sceny.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Stanisław Barańczak "Całe życie przed tobą"

Całe życie przed tobą, spójrz; cały świat czeka
na ciebie tą poczekalnią, twarzą tego człowieka,
który zasnął nad stołem z rozlaną kałużą piwa,

nieogolony i zmięty; przed tobą całe i obce
życie, na stos śpiącego ciała zwalone w poprzek
twego spojrzenia – i jest; i żyje; i żyjąc – wzywa

ciebie. Czy to jest właśnie to, czegoś się spodziewał?
Czy rodząc się, mogłeś wiedzieć, żeś tylko w jedno się przedarł
życie – że cała reszta czeka cię, obca i żywa?

(wiersz z tomu Ja wiem, że to niesłuszne)


 

czwartek, 1 maja 2014

Marek Krajewski "Koniec świata w Breslau"


Nie jestem fanką Krajewskiego, ale jako Wrocławianka nie mogę nie doceniać dociekliwości z poszukiwaniu i odtwarzaniu obrazów przedwojennego Wrocławia w jego kryminałach. Każda uliczka i zaułek odmalowane są z nadzwyczajnym pietyzmem!


 

wtorek, 22 kwietnia 2014

Andrzej Bursa [Języki obce]

Czy twój ojciec pali fajkę?
Tak mój ojciec pali fajkę
Yes, my father smokes the pipe
powtórz to zdanie
otworzy ci ono
o-
knonaświat
Gdy będziesz siedział na Broadwayu
w barze piękniejszym niż oczy szatana
spytają cię niezawodnie
czy twój ojciec pali fajkę
wtedy odpowiedz z uśmiechem
Yes, my father smokes pipe
Widzisz
jak to będzie cudownie



piątek, 18 kwietnia 2014

Emil Zegadłowicz "O Magdalenie płonącej"

Bądź pozdrowiona
za sznury opali,
które wypieściły twe ramiona,
Mario z Magdalii.

Pochwalone kobierców cuda,
nabyte ceną,
którą wypieściły twe uda,
Magdaleno!

Bo oto nadeszła godzina,
zawrzała krew twych żył,
a twoja bezwina
rozkazała ustom scałować z nóg Jego pył.

Spojrzały na ciebie te słodkie oczy
i poszły zbawiać dalej,
płoniesz na wieczność w jutrznianej poźroczy,
Mario z Magdalii.


wtorek, 11 marca 2014

John N. Gray "Fałszywy świt. Urojenia globalnego kapitalizmu"


Po przeczytaniu Herezji nie mogłam nie poszukiwać kolejnych (także starszych, ale mi nieznanych) książek Johna Graya. Są one warte uwagi choćby ze względu na intelektualną drogę, jaką pokonał autor: jeszcze u progu lat 80. ub. wieku uznawany był za kontynuatora myśli Isaaha Berlina i Friedricha von Hayeka. Stał się wówczas jednym z ideologów brytyjskiej Nowej Prawicy, która wyniosła do władzy Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii, a w USA przyniosła rozwój reganomiki. Jednak rozpad dawnego bloku sowieckiego i koniec zimnej wojny, wywołały potężne przeobrażenia w zakresie geopolityki oraz (nie zawsze udaną) transformację gospodarczą krajów dawnego bloku wschodniego, a w ślad za nimi -  rozczarowanie neoliberalizmem. Gray zaczął zwracać się przeciwko oświeceniowemu humanizmowi, który leży u podstaw tych zmian. W Słomianych psach pisze:

Ludzie uważają się za wolne, świadome istoty, podczas gdy w rzeczywistości są zwierzętami żyjącymi w świecie złudzeń. Jednocześnie bez przerwy starają się uciec od tego, co uważają za własną naturę. Ich religie to próby odrzucenia wolności, której nigdy nie posiadali. W dwudziestym wieku tę samą rolę odgrywały utopie lewicy i prawicy (s. 109-110 wydania polskiego)

Może nieco to egzaltowane i schopenhauerowskie, ale świadczy o zwrocie w kierunku antyglobalizmu, niechęci do prometejskiego neokonserwatyzmu i związanej z nim demolatrii. Fałszywy świt powstał pod koniec ubiegłego wieku (jeszcze przed atakiem na WTC i wojną z terroryzmem, przed globalnym kryzysem finansowym i rzecz jasna przed wojną w Ukrainie). Tym bardziej zaskakuje nieustająca aktualność tej książki, trafna diagnoza imperializmu rosyjskiego, przekonanie, że niewłaściwie przeprowadzona transformacja gospodarcza i polityczna byłego bloku wschodniego (w szczególności Rosji), stoi u podstaw izolacji Rosji i zarazem jej nieustającej agresji. 

Fałszywy świt wymaga jednak pewnego dystansu. Niewątpliwie jest to manifest zawiedzionego neoliberała, który z czasem popadnie w sceptycyzm obecny w Herezjach. Jednak już w tej książce wyczuwalny jest nie tylko atak na ideę globalnego kapitalizmu, lecz na całą myśl oświeceniową, wiarę w postęp i ekonomiczno-polityczne dogmaty. Jednym z tych dogmatów jest idea samoregulującego się rynku, który - zdaniem Graya - nie może istnieć sam z siebie bez gwarancji państwa, które zapewni mu przetrwanie. Gospodarka kapitalistyczna pozostaje co prawda najbardziej wydajnym i uczciwym systemem ekonomicznym, ale wymaga nieustającego wsparcia instytucji, która sprawi, że reguły rynku będą przestrzegane, umowy - dotrzymywane, monopole - ograniczane itd. Nawiązując do Hobbesa i w tonie Patricka Buchanana (Śmierć Zachodu), Gray pisze, że zanik państwa nie doprowadzi do dwa razy bardziej wolnego rynku, ale wojny wszystkich ze wszystkimi. Wolny rynek nie zastąpi państwa, lecz jest wytworem silnego państwa (silnego - w sensie możliwości realizowania swoich planów). 

Wiara w spontaniczną organizację społeczną, która nie prowadziłaby do bellum omnium contra omnes jest naiwnością, o której pisało wielu liberałów, ale Gray (podobnie, jak Daniel Bell w Kulturowych sprzecznościach kapitalizmu) idzie w swojej krytyce dalej, pisząc, że nieograniczony wolny rynek niszczy wartości, na których został zbudowany (liberalizm w swej ostatecznej fazie zwraca się przeciwko wolności). Nieograniczona wolność i pełna emancypacja człowieka (uwolnienie go od wszelkich ograniczeń tradycji, kultury, natury) staje się ostatecznie źródłem zniewolenia. Podobnie jak ideologia komunistyczna (której celem była zmiana natury ludzkiej i dokonanie absolutnej syntezy wolności, równości i braterstwa), tak współczesne projekty emancypacyjne ostatecznie służą jedynie powiększaniu zakresu politycznej kontroli - tak, jak to się stało w zdewastowanym społeczeństwie USA (Samobójstwo supermocarstwa).

Istotą wizji oświeceniowej (na wzór religijnej) jest przekonanie, że człowiek jest w stanie zbudować ziemski raj. Wizja ta zakłada wiarę w mądrą politykę i postęp (techniczny i moralny). Sfera pracy i produkcji - zgodnie z tą wizją - jest w ludzkiej egzystencji zasadnicza pod każdym względem (determinuje ją i stawia za cel). Ileż w tym czynników upodabniających podejście lewicowe i konserwatywne! Gray dekonstruuje ten tok myślenia nie tylko w Fałszywym świcie, ale także Herezjach i Czarnej mszy. Miażdży zarazem dychotomię socjalizmu i liberalizmu. Na tym nie koniec - okazuje się sceptykiem względem ,,ekologizmu" i jego rojeń o człowieku jako podstawowym źródle klimatycznej katastrofy i ratunku dla Planety, gdyż owe rojenia są co najwyżej rewersem typowo oświeceniowej wiary w zdolność panowania człowieka nad przyrodą. Mit polityki zrównoważonego rozwoju jest wszak takim samym mitem, jak mit wolnego rynku tak bezlitośnie demaskowany przez Graya.

Grayowska krytyka leseferyzmu wskazuje, że ani socjaldemokracja w europejskim stylu, ani tym bardziej komunizm czy centralne planowanie, nie są żadną alternatywą dla wolnego rynku - wszystkie te oświeceniowe projekty powinny być traktowane z jednakową podejrzliwością ze względu na swój progresywizm i prometeizm. 
 
Ale czy on sam jest w stanie pozbyć się oświeceniowej spuścizny europejskiej kultury? 
 


wtorek, 18 lutego 2014

Tadeusz Biedzki "Zabawka Boga"


W zamyśle książka o tajemnicach i odkryciach z czasów Chrystusowych. Wszak chodzi o tajemniczą Arkę Przymierza! 

W rzeczywistości nuda, która rozdziera szczękę.