poniedziałek, 26 listopada 2018

Roma (reż. Alfonso Cuarón)

Akcja filmu, który bierze swój tytuł od nazwy modnej i stylowej dzielnicy Mexico City, toczy się we wczesnych latach 70. Cuarón (twórca rewelacyjnej Grawitacji) dba o to, by Roma sprawiała wrażenie dzieła niedzisiejszego, w najszlachetniejszym sensie tego słowa. Akcja zawiązuje się niespiesznie, ciut nostalgicznie, pozornie brakuje tu fabularnych atrakcji. Reżyser kładzie natomiast nacisk na szczegół, którego pieczołowite analizy przywodzą na myśl dziecięcą ciekawość i doskonale pasuje do przyjętej przez Cuaróna konwencji rodzinnej sagi. 


Stopniowo jednak ta swoista idylla ulega zmianie: przez życie bohaterów przebiega wichura. Głowne bohaterki (żona i służąca), jak i dzieci doświadczają traumy. Stawką filmu staje się próba pokazania zmagań jednostki z własnym losem na tle rozwichrzonej sytuacji politycznej Meksyku początku lat 70. XX wieku i patriarchalnej struktury społecznej. Jest to film na poły metafizyczny – z jednej strony pokazuje z realistyczną dobitnością szczegóły materialnego świata, stroniąc od naturalizacji, a z drugiej sygnalizuje obecność symboli, będących czymś w rodzaju furtki otwierającej obraz na wyższy poziom znaczenia.  

Dla mnie to najlepszy film 2018 roku.


 

sobota, 24 listopada 2018

Malcolm Lowry "Pod wulkanem"

 


Trudno mi przeżywać należycie męczarnie zapijającego się na śmierć konsula, kiedy znam już Moskwę-Pietuszki, w dodatku w genialnej interpretacji Wilhelmiego. Pomimo miana jednej ze 100 najlepszych powieści literatury światowej - nie urzekła mnie.


czwartek, 22 listopada 2018

Hans Rosling “Factfulness. Dlaczego świat jest lepszy, niż myślimy”


Rosling stara się przy pomocy rzeczowej argumentacji i bardzo bogatego materiału statystycznego wykazać, jak stereotypy, błędy poznawcze, niesprawdzone opinie innych lub media wpływają na naszą ocenę sytuacji i często wprowadzają w błąd. Pokazuje, jak często przez to postrzegamy świat jako znacznie gorszy niż jest w rzeczywistości. Zwraca uwagę jak ważne jest bazowanie na faktach, co w obecnym świecie nie jest proste,bo mimo zalewu informacji, brakuje nam możliwości weryfikacji każdej z nich. Podpowiada jak radzić sobie z nadmiernym pesymizmem, strachem, wyolbrzymianiem, generalizowaniem, szukaniem winowajcy lub uleganiem pojedynczej perspektywy.

Rosling wskazuje dziesięć zasad służących bardziej wiarygodnemu postrzeganiu świata. Każda z nich opisana jest w osobnym rozdziale, z którego każdy rozpoczyna się anegdotą z jego życia, która pozwala wykazać, że nawet on - czyli człowiek, który krzewi ideę factfulness  - nie był wolny od uproszczeń i błędnego postrzegania realiów. 


 

 


niedziela, 18 listopada 2018

Robert Harris "Monachium"

Kto raz zasmakował książek Harrisa, ten czeka na każdą następną. Moje ulubione to Autor widmo, Konklawe, Indeks strachu i Oficer i szpieg. Świetnie rozumiem, dlaczego Harris jest ulubionym pisarzem i scenarzystą Romana Polańskiego.

Harris tym razem sięgnął po bardzo ciekawy temat, Układu monachijskiego z 1938 r., który miał rozwiać widmo wojny, na którą szykował się Hitler. Autor stara się zajrzeć za kulisy owego wydarzenia i tworzy fascynujący i trzymający w napięciu thriller historyczny na najwyższym poziomie.

Akcja książki rozgrywa się w przeciągu zaledwie czterech, lecz jakże intensywnych dni. Głównymi bohaterami są dawni przyjaciele ze studiów: trzeci sekretarz premiera Wielkiej Brytanii Hugh Legat oraz należący do Ministerstwa Spraw Zagranicznych Trzeciej Rzeszy Paul Hartmann. Los sprawił, że ich drogi rozeszły się kilka lat temu, by móc nagle połączyć się ponownie, gdy do Monachium zjeżdżają brytyjski premier Neville Chamberlain, premier Francji Edouard Deladier oraz sam Benito Mussolini, mający prowadzić negocjacje z Hitlerem. Dwóch starych znajomych, pragnących nie dopuścić do rozpoczęcia wojny, staje przed wielkimi dylematami i ciężkim zadaniem. Czy uda im się zapobiec nieszczęściu?

Akcja rozgrywa się szybko, tak, że aż żal odkładać książkę na bok. Harris wypełnił historyczne luki i niedopowiedzenia literacką fikcją (któż może wiedzieć, co tak naprawdę działo się za zamkniętymi drzwiami). Bardzo ciekawie opisane są sytuacje znane z fotografii, jak np. ta ze zdjęcia, które zostało zrobione tuż przed podpisaniem układu przez Hitlera, Chamberlaina, Daladiera i Mussoliniego.

Inteligenta, wciągająca, świetna! 


niedziela, 14 października 2018

Remigiusz Mróz "Inwigilacja"

 

Pomimo sympatii do Pana Mroza nie dam się przekonać do serii. Wiem, że chodzi o model subskrypcyjny i nawet nie mam nic przeciwko temu, żeby mnie ktoś przywiązywał do postaci, jak Netflix do serialu, ale niechże ta postać da się kochać lub wzbudza nienawiść. Tymczasem już po drugiej książce Chyłka zdaje się szablonowa, nudnawa przedziwnie przewidywalne w swojej rzekomej nieprzewidywalności. A im dalej w las tym gorzej.

Poza tym seria musi się wlec, zatem wątek sensacyjny czy kryminalny co chwila zostaje rozmemłany w pseudopsychologicznych mękach bohaterki. Czekam na akcję, na zwroty, na finezyjne kombinacje logiczne - a dostaję marudę z nieuporządkowanym życiem wewnętrznym nader uzewnętrznianym...

 

poniedziałek, 8 października 2018

Harlan Coben "Już mnie nie oszukasz"

 

Bardzo przyzwoity kryminał - na tyle wielowątkowy, żeby poza pochodzeniem zwłok poruszyć także inne kwestie, a zarazem zdecydowanie eskapistyczny. Jest parę ciekawych postaci, jest przyzwoita intryga i - co najważniejsze - jest totalne zaskoczenie w zakończeniu. Kiedy oczywiście wydaje się, że już kilka razy bezbłędnie odgadliśmy "kto zabił".

W dodatku słuchałam go (a nie czytałam) w bardzo dobrej interpretacji Filipa Kosiora, którego niniejszym dołączam do grupy ulubionych lektorów.



czwartek, 6 września 2018

Tymothy Snyder "O tyranii. Dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku"

 

Ta znakomita książka jest wynikiem reakcji autora na niezwykle burzliwą kampanię wyborczą i triumf Donalda Trumpa. Odnajdując we współczesnych wydarzeniach liczne odniesienia do przeszłości i znając skutki minionych zdarzeń, Snyder podkreśla, że :

"(…) społeczeństwa mogą się rozpaść, demokracje – upaść, etyka może się załamać, a zwykli ludzie mogą stanąć nad dołem śmierci z bronią w ręku"

Kontekst amerykański to jedynie egzemplifikacja przygnębiających tez autora. Nie sposób jednak nie zauważyć, że wszystkie zagrożenia, które tak obszernie opisuje historyk, znakomicie można odnieść do realiów Polski'PIS.

Celem autora nie jest jednak wyłącznie pesymistyczna ocena globalnej sytuacji. Snyder rozważa, co należy zrobić, aby nie dopuścić do dramatycznego rozwoju wydarzeń (stąd "lekcje" w podtytule). Trudne i enigmatyczne wskazów („wierz w prawdę!”) przeplatają się z pozornie prostymi: „dbaj o język”, „nawiązuj kontakt wzrokowy”.

Ta kieszonkowa lekcja historii powinna bezwzględnie stać się lekturą obowiązkową dla każdego myślącego człowieka. Jest znacznie prostsza w obsłudze niż Droga do niewolności - a co najmniej tak samo ważna.


wtorek, 4 września 2018

Stephen Hawking "Teoria wszystkiego, czyli krótka historia wszechświata"

 

"(...) granicę czarnej dziury - czyli horyzont zdarzeń - tworzą promienie świetlne, którym niemal udało się wydostać z jej pola grawitacyjnego. Można powiedzieć, że promienie te na zawsze zawisły na krawędzi czarnej dziury. Przypomina to sytuację złodzieja, który ucieka przed policjantem i ciągle wyprzedza go o kilka kroków, ale nie jest w stanie mu umknąć."

Największą zaletą tej wspaniałej książki, jest jej przystępny, malowniczy i niezwykle obrazowy język, który sprawia, że nawet wśród opracowań popularyzatorskich, wyróżnia ją przystępność i autentyczna przyjemność czytania. Howking świetnie potrafi dobierać metafory, bawi się z czytelnikiem, w zwięzłej formie przedstawia najważniejsze tezy serii kilku niedługich wywiadów.

Nie należy się spodziewać, że po lekturze Teorii zrobimy doktorat z fizyki. Należy się natomiast spodziewać, że na poziomie towarzyskim nie skompromitujemy się nieznajomością takich pojęć, jak osobliwość, czy horyzont zdarzeń. Dowcip i hawkingowski dystans do siebie, świata i nauki, to walory, które dodatkowo podnoszą przyjemność z lektury Teorii.

ze pod adresem Krótkiej historii czasu. Mówiąc krótko, nigdy nie byłem największym fanem tego klasycznego dzieła, choć jednocześnie zawsze odnosiłem wrażenie, że moje dygresje są odczytywane w mylny sposób. Tak naprawdę, w żadnym miejscu nie nazwałem tego czy innych utworów Hawkinga książkami słabymi. Moje wątpliwośc
granicę czarnej dziury – czyli horyzont zdarzeń – tworzą promienie świetlne, którym niemal udało się wydostać z jej pola grawitacyjnego. Można powiedzieć, że promienie te na zawsze zawisły na krawędzi czarnej dziury. Przypomina to sytuację złodzieja, który ucieka przed policjantem i ciągle wyprzedza go o kilka kroków, ale nie jest w stanie mu umknąć
granicę czarnej dziury – czyli horyzont zdarzeń – tworzą promienie świetlne, którym niemal udało się wydostać z jej pola grawitacyjnego. Można powiedzieć, że promienie te na zawsze zawisły na krawędzi czarnej dziury. Przypomina to sytuację złodzieja, który ucieka przed policjantem i ciągle wyprzedza go o kilka kroków, ale nie jest w stanie mu umknąć
granicę czarnej dziury – czyli horyzont zdarzeń – tworzą promienie świetlne, którym niemal udało się wydostać z jej pola grawitacyjnego. Można powiedzieć, że promienie te na zawsze zawisły na krawędzi czarnej dziury. Przypomina to sytuację złodzieja, który ucieka przed policjantem i ciągle wyprzedza go o kilka kroków, ale nie jest w stanie mu umknąć
granicę czarnej dziury – czyli horyzont zdarzeń – tworzą promienie świetlne, którym niemal udało się wydostać z jej pola grawitacyjnego. Można powiedzieć, że promienie te na zawsze zawisły na krawędzi czarnej dziury. Przypomina to sytuację złodzieja, który ucieka przed policjantem i ciągle wyprzedza go o kilka kroków, ale nie jest w stanie mu umknąć
granicę czarnej dziury – czyli horyzont zdarzeń – tworzą promienie świetlne, którym niemal udało się wydostać z jej pola grawitacyjnego. Można powiedzieć, że promienie te na zawsze zawisły na krawędzi czarnej dziury. Przypomina to sytuację złodzieja, który ucieka przed policjantem i ciągle wyprzedza go o kilka kroków, ale nie jest w stanie mu umknąć
granicę czarnej dziury – czyli horyzont zdarzeń – tworzą promienie świetlne, którym niemal udało się wydostać z jej pola grawitacyjnego. Można powiedzieć, że promienie te na zawsze zawisły na krawędzi czarnej dziury. Przypomina to sytuację złodzieja, który ucieka przed policjantem i ciągle wyprzedza go o kilka kroków, ale nie jest w stanie mu umknąć

niedziela, 2 września 2018

Thomas L. Friedman "Lexus i drzewo oliwne"


Autor jest dziennikarzem The New York Times, felietonistą komentującym sprawy międzynarodowe. Liczne podróże, międzynarodowe kontakty, zgromadzone fakty i zasłyszane anegdoty pozwoliły mu na stworzenie interesującej książki poświęconej kwestiom globalizacji... z perspektywy 2001 roku (to data polskiego wydania). Niestety w 2018 roku książka w oczywisty sposób musi budzić liczne wątpliwości. 

Po pierwsze - 11 września 2001 r. zmusił do weryfikacji bezkrytycznej pochwały globalizacji w duchu optymizmu „szalonych lat 90.” Świat nie przestał się zmieniać, bo rozwój teleinformatyki i znaczenie wiedzy nadal stanowią najważniejsze czynniki tworzenia wartości gospodarczej. Jednak większość hurraentuzjastycznych uwag Friedmana dotyczących mechanizmów globalizacji, kryzysów ekonomicznych i wzajemnych zależności poszczególnych gospodarek została powtórnie zweryfikowana przez światowy kryzys finansowy, rozpoczęty w 2008 roku upadkiem banku inwestycyjnego Lehman Brothers. Autor nie był też w stanie przewidzieć, że rewolucja cyfrowa, której oznaki nie były jeszcze zbyt silnie odczuwalne u progu milenium, nabierze niesłychanej dynamiki i w ciągu dekady istotnie zmieni krajobraz gospodarki światowej, a tym samym tempo i wymiary globalizacji procesów gospodarczych, społecznych i kulturowych.

Upadek muru berlińskiego i zakończenie zimnej wojny niewątpliwie stanowią początek nowej epoki – globalizacji, która "oznacza nieuchronną integrację rynków państw i technologii, dzięki której jednostki, przedsiębiorstwa, państwa mogą docierać do świata szerzej, taniej i głębiej”. Wolnorynkowy kapitalizm i powszechna otwartość państw na handel międzynarodowy, a także komputeryzacja, cyfryzacja, miniaturyzacja, komunikacja satelitarna i Internet umożliwiają nieosiągalne wcześniej tempo przepływów informacji, ludzi i towarów - a także problemów gospodarczych i społecznych.

Uczciwie natomiast trzeba przyznać, że Friedman pomstuje w książce na powolny rozwój e-państwa, w którym można kupić samochód przez Internet, ale potem należy odczekać w 6-godzinnej kolejce, aby go zarejestrować. Wskazuje także, że ważnym miernikiem tempa rozwoju państwa powinien się stać nowy zestaw wskaźników, w tym "megabity per capita", czyli całkowita szerokość pasma podzielona przez liczbę jego potencjalnych użytkowników. Tym co nas czeka w przyszłości jest Evernet - świat w którym będziemy mieli nieustanny dostęp do sieci za pomocą różnorakiego hardwearu, otoczeni w dodatku przez urządzenia codziennego użytku wyposażone w odpowiednie, komunikujące się ze sobą i z nami, sensory.

Ciekawe jest spostrzeżenie Friedmana, że udział państw w światowej gospodarce i dołączenie do "elektronicznego stada" (miliony inwestorów, którzy za jednym kliknięciem myszy przenoszą kapitał z jednego miejsca świata do drugiego") prowadzi do traktowania kraju jako spółki giełdowej. Jej udziałowcami są nie tylko obywatele, ale też pozostali członkowie elektronicznego stada. Państwo w pewnym sensie wchodzi "na giełdę", której "akcjonariusze" mieszkają na całym świecie. Politycy to członkowie zarządu krajów-spółek, a doradcy ds. zagranicznych są jak agencje kredytowo-ratingowe. Żartobliwym przykładem, jaki podaje Friedman, jest w tym przypadku jego rozmowa z premierem Tajlandii Chuanem Leekpai, w której Friedman zasugerował, że "jeden dolar to jeden głos": każdy dolar wydany w USA na akcje tajskich przedsiębiorstwa, produkt (lub półprodukt) z Tajlandii oznacza wzmocnienie lub spadek siły rządu Tajlandii.

W druga stronę działania też są możliwe: wejście Microsoftu do Chin pierwotnie zostało przyjęte z dużym oburzeniem, ponieważ system operacyjny Windows 3.1 został przetłumaczony na język chiński na Tajwanie (nieco inny język i inne kody komputerowe). Władze chińskie z tego powodu blokowały Windowsom 95 wejście na swój rynek do czasu, aż Bill Gates nie powierzył ww zadań chińskiemu wykonawcy.

Trudno jednak zgodzić się z bezkrytycznym podziwem Friedmana dla kapitalizmu wolnorynkowego - XXI wiek wykazał, jakie straszliwe konsekwencje mogą stać się jego pokłosiem w obszarze nierówności społecznych, a co za tym idzie w triumfalnym pochodzie populizmu, etatyzacji gospodarek i wstrząsów społeczno-politycznych. Pewnym usprawiedliwieniem może być inny pogląd autora, że "w systemie globalizacji państwo liczy się bardziej a nie mniej" - niestety w tym obszarze nie podał ani przykładów, ani wzorców, ani nawet anegdot. Zaznaczył natomiast, że dla wielu pracowników na całym świecie zmieniła się tylko forma ucisku: komisarzy ludowych zastąpili kapitaliści, którzy przenoszą produkcję z kraju do kraju, stale szukając miejsc, gdzie ludzie zgodzą się pracować za głodowe pensje w przerażających warunkach. "Dla niektórych pracowników skrzypienie butów Nike jest równie przerażające jak sierp i młot". Wygląda na to, że na razie globalizacja to wyłącznie wolna amerykanka, a przecież w chwili publikacji książki nawet nie spodziewaliśmy się, w jaką siłę mogą wzrosnąć korporacje transnarodowe, w tym platformy cyfrowe.

Autor znajduje jednak także mechanizmy globalne (cyfrowe?), które mogą wspierać przeciwdziałanie szerzeniu się ubóstwa. Jako przykład podaje działalność organizacji PlaNet Finance (www.planetfinance.org) Jacques'a Attali, której celem jest połączenie wszystkich (ok. 7 tys.) organizacji zajmujących się mikrokredytowaniem w jedną sieć o wspólnych zasobach wiedzy i możliwościach organizacyjnych.

Friedman wymienia kilka zmian, które doprowadziły do globalizacji:
  • demokratyzacja technologii – rozwój Internetu i urządzeń mobilnych (te fragmenty książki są już bardzo przestarzałe)
  • demokratyzacja finansów – zmiana sposobu inwestowania i pożyczania pieniędzy od czasów pojawienia się rynku „papierów komercyjnych”.
  • demokratyzacja informacji – dzięki rozwojowi Internetu.
Zwraca uwagę, że pierwszą epokę globalizacji (sprzed I w. św.) unicestwiły wydarzenia wojenne, rewolucja październikowa i Wielki Kryzys oraz przeciągająca się aż do 1989 r. Zimna Wojna. Dopiero jej zakończenie umożliwiło otwarcie drugiej epoki globalizacji - istotnie różniej od tej pierwszej. Tym razem to nie gwałtowny spadek kosztów transportu, ale obniżanie kosztów połączeń telekomunikacyjnych sprzyja wymianie gospodarczej i przenoszeniu trendów społecznych. Odmienny jest tez układ polityczny: już nie Wielka Brytania i brytyjski funt, ale USA, dolar i amerykańska marynarka wojenna odgrywają dominująca rolę. Międzynarodowy system wolnego handlu (wspierany przez MFW, OECD i GATT) miał pozwolić odbudować światowa gospodarkę po II w. św. właśnie po to, aby tworzyć nowe miejsca pracy i nowe rynki oraz równoważyć wpływy radzieckiego komunizmu.

Po umacnianiu murów epoki zimnej wojny nastał czas ich burzenia i tworzenia sieci - ta myśl Friedmana budzi pewne wątpliwości, jako że postępująca globalizacja wywołała m.in. takie fale migracji, że najwyraźniej liczne kraje zdecydowały się zaregować stawianiem kolejnych murów - tym razem nie wschód-zachód, ale północ-południe... Trafnie natomiast postrzega Friedman globalizację, jako amerykanizację ("od Big Maków, poprzez iMaki, aż po Myszkę Miki). Doskonale identyfikuje też przeobrażenia w obszarze marketingu: "nie pytamy już, na jaki rynek mamy eksportować, ale przyglądamy się globalnym uwarunkowaniom, w których działamy, a potem decydujemy, co produkować".

Podobno wielki pisarz Jose Ortega y Gasset: kupował tanio informacje w Londynie, a sprzedawał drogo w Hiszpanii" - dzisiaj podobny mechanizm dotyczy wszelkich transakcji: od cen skupu tusz wieprzowych po dane nt. skażenia środowiska. Przejawem globalizacji są też starcie "drzewa oliwnego" z "lexusem": dziennikarka Washington Post Anne Swardson przytacza historię burmistrza St. Pierre-de-Trivisy, Philippe'a Folliota, który wprowadził w swoim mieście 100%-wą dopłatę na coca-colę w odpowiedzi na podniesienie przez USA cła na ser roquefort, produkowany wyłącznie w tym regionie Francji. Ten unikatowy ser jest zaprzeczeniem globalizacji, podczas gdy coca-colę można kupić w każdym miejscu świata i która tym samym stała się symbolem ujednolicenia gustów w skali globu.

Ale drzewo oliwne potrafi też posłużyć się lexusem: przykładem jest walka ze sprzedażą Mein Kampf w księgarni Amazon.com. Gigant sprzedaży elektronicznej utrzymywał przez długi czas, ze zakaz sprzedaży tej książki w Niemczech nie obowiązuje go (latem 1999 r. książka trafiła na listę 10 najchętniej kupowanych przez Niemców książek na platformie Amazon). Dopiero zalew e-maili od rozwścieczonych internautów wywołał właściwą reakcję sklepu internetowego.

Cyfrowe rozwiązania mogą także w zabawny sposób łączyć świat lexusa i drzewa oliwnego - jako przykład Friedman podaje rozwiązanie stosowane na pokładzie samolotów obsługujących połączenia z krajami muzułmańskimi: system nawigacji satelitarnej pozwala muzułmanom ustalić, w którym kierunku należy modlić się (położenie Mekki). Całkiem na poważnie, system nawigacji w połączeniu z czujnikami ruchu pojazdów, zużycia nawozów, wody etc., wspiera współcześnie rolnictwo, pozwalając dokładnie (co do ara) wskazać, jakie zużycie poszczególnych zasobów dotyczy każdego fragmentu upraw, jak optymalizować ich zużycie i kiedy, czym obsiewać. "Każdy używa tych samych traktorów, ma podobną ziemię i warunki dla upraw - tylko wiedzą można się odróżniać od konkurentów".

Oczywiście kluczem jest integracja danych z różnych systemów i możliwość zarządzania wszystkimi operacjami z jednego miejsca (tak po stronie firmy, jak i nabywców). Ale people are boss-watchers - jeżeli szef nie jest przekonany do wdrożenia rozwiązań cyfrowych i opartych na wiedzy, to żadne praktyki w przedsiębiorstwie się nie przyjmą.

Krótkie ciekawe informacje:

Prędzej czy później wszyscy tyrani upadną - ci którzy każą czekać swoim klientom, upadną szybciej (reklama zamieszczona w Washington Post promująca Star Power, nowego operatora telefonicznego)

W 1998 r. jeden z właścicieli moskiewskiej galerii sztuki został przesłuchany z powodu wystawienia w swojej galerii pełnowymiarowej cukrowej postaci Lenina. Uznano to za znieważanie symboli narodowych.

To ropa naftowa a nie religijny zapał jest prawdziwą tajną bronią ajatollahów.

Reklama Pepsi "Odżyj z pokoleniem Pepsi" nieudolnie przetłumaczona na chiński jako "Dzieki Pepsi twoi przodkowie wstaną z grobu"

Po chińsku nazwe coca-cola wymawiano początkowo jako ke-kou-ke-la, co oznacza mniej więcej "Ugryź woskową kijankę" lub "kobyła wypchana woskiem" (zależnie od dialektu). Poszli po rozum do głowy i zaczeli wymawiać swoją nazwe jako ko-kou-ko-le ("szczęście w ustach").

Gracze i właściciele NBA sa dzisiaj jednymi z największych wygranych globalizacji: wpływ z transmisji meczów w znacząco większej liczbie państwa świata, poszukiwanie w tych krajach globalnych symboli umożliwiających promocje produktów (opłaty za logo i graczy NBA). NBA ma dziś telewizyjne biura reklamy w Paryżu, Barcelonie, Londynie, Taipei, Tokio, Hongkongu, Melbourne, Toronto, New Jersey, Miami (na Amerykę Łacińską) i Meksyku. 

W 1988 r., krótko przed pożegnaniem się Jordana z koszykówką, magazyn Fortune ocenił, że jego wkład w gospodarkę amerykańską od roku 1984 (początek kariery w NBA), wyniósł 10 mln dolarów (uwzględniono wpływy ze sprzedaży biletów na mecze, przychody ze sprzedaży praw do transmitowania meczów za granicę, wzrost wskaźników oglądalności programów telewizyjnych spowodowany jego grą i dochody ze sprzedaży butów Nike'a, koszulek i innych produktów, które reklamował. W Sportin News odnotowano, że wartość Jordana była niedoszacowana, skoro w marcu 1995 roku, gdy wrócił do koszykówki po 18-miesięcznym flircie z bejsbolem, wartość giełdowa pieciu reklamowanych przez niego firm (McDonalds, SaraLee, Nike, General Mills i Quaker Oats) w ciągu 2 tygodni wzrosła o 3,8 mld dolarów".

"Wolne społeczeństwo, które nie potrafi pomóc masom biedaków, nie ocali kilku bogaczy" (J.F.K)


sobota, 1 września 2018

Wystan Hugh Auden "Oxford"

 Natura najeżdża: stare gawrony w ogrodach kolegiów
Wciąż mówią, jak ruchliwe dzieci, w języku uczuć,
Obok wież rzeka wciąż płynie do morza i będzie płynęła.
Kamienie tych wież są wciąż zupełnie
Zadowolone ze swej wagi.

Skały i żywe istoty są tak mocno w sobie zakochane,
Że ich miłość własna wyklucza inne grzechy,
Przeszywają serca naszych studentów niedbałym pięknem,
Przeciwstawiają swój jedyny błąd
Ich niezliczonym wadom.

Dalej są jakieś fabryczki, później wielkie zielone hrabstwo,
Gdzie papieros pociesza złych, a hymn słabych,
Gdzie tysiące nerwusów rozpycha się i wydaje pieniądze:
Eros Paidagogos
Płacze na dziewiczym łożu.

A nad gadatliwym miastem, jak nad każdym innym,
Płaczą anioły bez przydziału. Również tu znajomość śmierci
Pochłania jak miłość, i czyste serce odmawia
Niskiemu, szorstkiemu głosowi,
Który nie zaśnie, dopóki go ktoś nie wysłucha.

 


 

środa, 29 sierpnia 2018

Richard Dawkins "Rzeka genów"


Tym razem Richard Dawkins nie walczy z kreacjonizmem z taką siłą, jak mu się to zdarza w innych książkach, ale po prostu ciepło i pogodnie opowiada o tym, skąd żeśmy się wzięli. Wspaniała rzecz dla tych, których wiedza o pochodzeniu gatunków jest raczej skromna i nie wyrosła ponad poziom nauczania biologii i kreacjonizmu w polskich szkołach. Książka o ewolucji i genach odgrywających w niej ogromną rolę. Napisana bardzo zrozumiale, a przy tym poprowadzona tak, że czyta się, jak świetne czytadło, a nie monotonną literaturę popularnonaukową. 


wtorek, 28 sierpnia 2018

Stanisław Barańczak "Spójrzmy prawdzie w oczy"

Spójrzmy prawdzie w oczy: w nieobecne
oczy potrąconego przypadkowo
przechodnia z podniesionym kołnierzem; w stężałe
oczy wzniesione ku tablicy z odjazdami
dalekobieżnych pociągów; w krótkowzroczne
oczy wpatrzone z bliska w gazetowy petit;
w oczy pośpiesznie obmywane rankiem
z nieposłusznego snu, pośpiesznie ocierane
za dnia z łez nieposłusznych, pośpiesznie
zakrywane monetami, bo śmierć także jest
nieposłuszna, zbyt śpiesznie gna w ślepy zaułek
oczodołów; więc dajmy z siebie wszystko
na własność tym spojrzeniom, stańmy na wysokości
oczu, jak napis kredą na murze, odważmy sie spojrzeć
prawdzie w te szare oczy, których z nas nie spuszcza,
które są wszędzie, wbite w chodnik pod stopami,
wlepione w afisz i utkwione w chmurach;
a choćby się pod nami nigdy nie ugięły
nogi, to jedno będzie nas umiało rzucić
na kolana.

wtorek, 10 lipca 2018

Julian Barnes "Jedyna historia"


Pozornie banalna historia miłości młodego chłopca i dojrzałej kobiety. Historia, która szybko staje się zapisem wzajemnego wyniszczania, którego nie można powstrzymać. Rzecz nie tylko w brutalnej codzienności, z którą przyjdzie się zmierzyć kochankom, ani nawet w różnicy wieku, jaka ich dzieli. Znacznie bardziej toksyczne okazują się jednak drobiazgi, które powoli przyczyniają się do spopielenia  związku. Barnes doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że o miłości napisano już wszystko. Postanowił zatem przyjrzeć się jej ponurej stronie, przeanalizować jej destrukcyjny wpływ na życie.

Porte parole autora próbuje zrozumieć naturę miłości i katastrofy, bo, jak rozumie po latach, miłość i katastrofa są ze sobą splecione. Przy okazji portretuje Brytyjczyków, kolejne „zużyte pokolenia” – zużyte przez wojnę, alkohol (świetnie zarysowany wątek kobiecego alkoholizmu), rewolucję seksualną. „Wszyscy nosimy w sobie panikę i pandemonium, które tylko czekają, żeby wybuchnąć”. Ale  - jak to u Barnesa – nie do końca należy wierzyć narratorowi. Ta historia wyglądałaby inaczej, gdyby opowiedziała ją czterdziestoośmioletnia kochanka Paula, matka i żona, która najwięcej ryzykowała, ale i przeczuwała wszystko, co najgorsze.

Narrator przyznaje, że po latach autoanalizy i zapisanych w pamiętniku mądrości, nadal nic nie wie o życiu, oprócz tego, że każdy ma tę jedną lub więcej historii miłosnych, spełnionych lub nie.

Równie ważna jak miłość jest w tej powieści natura pamięci, do której Barnes wraca w kolejnych książkach. Tutaj dobre wspomnienia tworzą część pierwszą, a część druga to ciemna strona tej relacji. Autor przywołuje różne odcienie pamięci: od słodkich, niewinnych wspomnień po te trudne, bolesne, zostawiające w duszy duże blizny. Barnes stawia pytanie o to, czy trudna przeszłość może być jednocześnie piękna. Niewątpliwie najciekawszym fragmentem jest trzecia część Jedynej historii, która ogniskuje się na życiu Paula (narratora) po rozstaniu z ukochaną. Jest to rodzaj podsumowania, spowiedzi, próby uzyskania rozgrzeszenia ze swojego postępowania.

Wraz ze zmieniającą się treścią rozdziałów, modyfikacji ulega sposób prowadzenia narracji. Z relacji pierwszoosobowej, Barnes przechodzi w drugoosobową, by na końcu dotrzeć do frazy prowadzonej w trzeciej osobie. Ten niekonwencjonalny zabieg wpisuje się w klimat poruszanych tematów i wzmacnia ich wymowę.

Choć Jedyna historia jest stosunkowo prosta i przewidywalna, wciąga i nie pozwala o sobie zapomnieć, tym bardziej, że twórca Barnes ma dar do kreślenia interesujących zdań. Jest to opowieść subtelna, momentami poetycko piękna, a przy tym pełna przygodowej werwy i elementów nostalgicznych.



czwartek, 5 lipca 2018

Adama Asnyk "Karmelkowy wiersz"

By­wa­ło daw­niej, przed laty,
Sy­pa­łem wier­sze i kwia­ty
Wszyst­kim dziew­cząt­kom,
Bom my­ślał, o pięk­ne pa­nie,
Że kwiat lub sło­wo zo­sta­nie
Dla was pa­miąt­ką.

Wie­rzy­łem -zwy­czaj­nie mło­dy,
Że jesz­cze nie wy­szło z mody
My­śleć i czuć,
Że tro­cha ser­ca ko­bie­cie
Świet­nej ka­rie­ry na świe­cie
Nie może psuć.

Anioł­ków bra­łem na se­rio
I z śmiesz­ną don­ki­szo­te­rią
Wiel­bi­łem lal­ki,
I go­tów by­łem, o zgro­zo,
Za Dul­cy­neę z To­bo­zo
Sta­nąć do wal­ki!

Lecz dziś ko­me­dię sa­lon
Jak czło­wiek do­bre­go tonu
Na wy­lot znam;
Z ser­ca po­ży­tek nie­wiel­ki,
Więc mam w za­pa­sie kar­mel­ki
Dla dam.

[przed la­tem 1868]




środa, 4 lipca 2018

"Róże, Cecylie, Florentyny" (zbiór opowiadań)


Róże, Cecylie, Florentyny
Trosze przykurzony, ale nadal uroczy zbiór opowiadań pisarzy polskich poświęconych kobietom w wyborze Marii Błaszczyk i Hanny Lebeckiej. Opowiadania podzielono tematycznie. Zbiór otwiera kategoria Dziewczęta nadobne, rumiane z lekkimi nowelkami Sienkiewicza (Autorki), Zapolskiej (Gołąbki), Reymonta (Z pamiętnika) i Rittnera (Królowa balu). Nastrój ulega istotnej zmianie w drugiej - chyba najlepszej - części (Kobiece, nieuchwytne, dalekie), w której Konopnicka (wspaniała Krysta), Zapolska (Żabusia), Bartkiewicz (Trzy listy prababki), Rittner (Lulu), Perzyński (Nad ranem i To, co nie przemija),  Nałkowska (Róża Palatynu), Dąbrowska (Dzikie ziele), Iwaszkiewicz (genialna Róża), Piołun-Noyszewski (interesujące "społecznie" i "ekonomicznie" Złe oczy) pokazują już nie podlotki, ale młode kobiety, którym przyszło zetknąć się z pierwszymi trudami dorosłości, wyrzeczeń, zakazanych namiętności, ale też kobiety zdolne do wyrachowania, okrucieństwa, fałszu, pełne mściwości i uprzedzeń....

Nieco przyciężka wydaje się natomiast trzecia część (Siłaczki) zmarnowana przez szkolne lektury, które mogłyby przecież dawać tyle frajdy z odkrywania okresu międzywojnia: Panna Antonina Orzeszkowej, Panna Florentyna Konopnickiej, Niech wejdzie Gomulickiego, Borowska Choynowskiego, Sama Dąbrowskiego (bardzo wzruszająca), Przekupka Boguszewskiej i najbardziej znana Siłaczka Żeromskiego.

W czwartej części głos przejmują babki: nieco sentymentalna Szkatułka babki (Prus) i na swój sposób humorystyczne Serce babuni (Perzyński) oraz genialne Przymierze z dzieckiem (Kuncewiczowa). Wreszcie w ostatniej części - lekko złośliwie traktującej płeć piękną - autorki wyboru umieściły opowiadania z gatunku Co się zdarzyło różnym paniom: Grzech śmiertelny Gomulickiego, Miss Uniwersum Perzyńskiego, Z Szydłowa do Końskich Piołun-Noyszewskiego.

Trzeba lubić ten typ pisarstwa, żeby znaleźć zabawę w czytaniu owych opowiadań - mi sprawiły one wielka przyjemność, choć niewątpliwie trącą myszką ;-)

wtorek, 3 lipca 2018

Stanisław Obirek "Polak katolik?"


Autor połowę życia spędził w Kościele jako jezuita, wykładowca, redaktor i świetny publicysta. Dzisiaj jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego i w wielu publikacjach drąży temat jakości polskiego katolicyzmu („Umysł wyzwolony. W poszukiwaniu dojrzałego katolicyzmu” i „Obrzeża katolicyzmu”). Tym razem zastanawia się, czy katolicyzm jest religią chrześcijańską, a katolicyzm polski – w ogóle religią. 

Niezwykle ciekawe jest tło współczesnych teorii religii, o których Obirek pisze po prostu fascynująco: poczynając od obecnego stanu wiedzy o historycznej postaci Żyda Jezusa (z którym polska myśl katolicka i teologia raczej nie wchodzi w dialog) po współczesne próby łączenia dość anachronicznego "nauczania kościoła" ze współczesną rzeczywistością społeczną.

Dzięki doświadczeniu życia duchowego w strukturach Kościoła autor dostrzega upolitycznienie religii i równoczesne ureligijnienie polityki (co nie jest zjawiskiem typowo polskim, a ma raczej charakter globalny). Obirek twierdzi, że coraz większa ekspansja Kościoła katolickiego sprawiła, że dla wielu Polaków rola tej instytucji stała się bardziej dokuczliwa, również dla niego samego, co doprowadziło do decyzji o odejściu z zakonu.

A przecież historia polskiej "katolickości wyłącznej" nie jest wcale długa. Jeszcze w okresie 20-lecia międzywojennego w granicach Rzeczypospolitej żyło 5 mln Ukraińców, milion Białorusinów, milion protestantów i trzy miliony Żydów. Pomimo tych liczb - to byli ciągle "oni". Wygnani, wyniszczeni lub wysiedleni za sprawą Hitlera lub Stalina - faktycznie stali się fragmentem historii. A Polska - z kraju wielu etni - po raz pierwszy stała się monolitem narodowym i religijnym.

To jeszcze ciągle nie uzasadnia skostnienia polskiego Kościoła. O ile sekularyzacyjne trendy modernizmu pod rządami komunistów mogły wydawać się zagrożeniem, o tyle Sobór Watykański II (1962-65) przyniósł aggiornamento, którego wielkim orędownikiem był Jan XXIII (W wyższym świecie jest inaczej, lecz tu, na dole, życie jest zmianą, i żeby być doskonałym, trzeba zmieniać się często).


Obirek uczciwie przyznaje, że jego poszukiwania nie są emocjonalnie neutralne, a krytyka polskiego katolicyzmu wynika z głębokiego przekonania, że istnieje alternatywa wobec tego, co jest. To ważki problem, bo jakość polskiego katolicyzmu decyduje (niestety?) o jakości polskiego życia społecznego. A związek tożsamości religijnej z tożsamością narodową jest tym bardziej niebezpieczny, że próbuje mu się narzucać formy zinstytucjonalizowane.

Osobistym jest także wątek ignacjański obecny w książce: autor, jako były jezuita, doskonale zna nie tylko Ćwiczenia duchowe Loyoli, ale też szczególny charakter tego typu duchowości, opartej na możliwości przekraczania granic i otwartości na innego

Kilka wybranych uwag i ciekawych spostrzeżeń, zaczerpniętych z książki:

"Dziś myślę, że polska fetyszyzacja cmentarzy i grobów (ale tylko naszych, katolickich), to forma ucieczki od rzeczywistości z jednej strony i idealizacji przeszłości z drugiej. A jedno i drugie oznacza po prostu brak czy niechęć przyjęcia odpowiedzialności za teraźniejszość."

"Z Bogiem [w zakonie] jest problem. Jest on bowiem mediowany przez hierarchiczną strukturę zakonną." Niewątpliwie sporo w tym winy postanowień Soboru Watykańskiego I (1871), a w szczególności ogłoszenia dogmatu o nieomylności papieża, który zamknął wszelką dyskusję, próby reformowania Kościoła i zaoowocował kompletnym oderwaniem myślenia kościelnego od rzeczywistości. W efekcie to nie ortopraksja, ale ortodoksja wyznacza przynależność do grupy wyznaniowej i pozwala widzieć w niektórych ludziach innych. W tym kontekście Obirek przywołuje też wykład Nowe granice i wartości uniwersalne, wygłoszony w 2004 r. przez norweskiego antropologa Frederika Bartha, który podkreśla, że granice zostały wydzielone nie po to, aby oddzielać różnice lecz ponieważ wyznaczyliśmy granice, szukamy różnic, aby zyskać wyrazistą świadomość ich obecności.

Obirek z goryczą pisze też o postaci JPII, który w zakonie jezuickim nie był punktem odniesienia, a jeśli już - to negatywnym. JPII zapoczątkował proces przywracania w Kościele struktur i mentalności autorytarnej. Pontyfikat Wojtyły autor nazywa "restauracyjnym i konserwatywnym". Tymczasem Obirek - szczególnie po studiach u Luigiego di Pinto i Sergia Bastianela (autorów Biblijnych podstaw etyki) dzielił przekonanie, że biblijna moralność jest silnie zakorzeniona w historycznym doświadczeniu i wyrasta z pluralistycznego świata. Tymczasem kontrowersyjna deklaracja autorstwa kardynała Ratzingera (ale firmowana przez JPII) Dominus Jesus, zamykała rozwijający się po Soborze Watykańskim II dyskurs i kładła tamę otwarciu i pluralizmowi.

Obirek posługuje się w całej swojej książce pojęciem religii nawiązującym do definicji Clifforda Geertza (religia to system kulturowy), zgodnie z którym stanowi ona: system symboli budujących w ludziach mocne i trwałe nastroje i motywacje, poprzez formułowanie koncepcji ogólnego ładu istnienia i tworzenie wokół tych koncepcji takiej aury faktyczności, że owe nastroje i motywacje wydają się niezwykle rzeczywiste.

Z kolei wg Rahnera historię religii chrześcijańskiej dzieli na trzy wybitnie różne okresy. Najwcześniejszym są trzy pierwsze wieki judeochrześcijaństwa, wypracowujące swoją tożsamość w sporze z judaizmem i dialogu z kulturą grecko-rzymską. Okres od ogłoszenia edyktu Konstantyna do połowy XX w. (okres pokonstantyńskiego chrześcijaństwa upolitycznionego). I wreszcie okres uznania innych religii za fakt wzbogacający dla chrześcijaństwa (po Soborze Watykańskim II).

Najdłuższy, drugi okres, nie tylko okazał się najmniej twórczy, ale też najbardziej szkodliwy społecznie - to okres obowiązywania reguły Ecclesiam nulla salus. Puentą dla wywodu niech będzie dość gorzkie stwierdzenie teologów protestanckich, że Jezus chciał zbudować Królestwo Boże, a powstał Kościół...





poniedziałek, 2 lipca 2018

Małgorzata Hillar "Ściana"

Witaj ściano

świadku mojego nie sypiania
świadku mojego nie jedzenia
świadku mojego nie sprzątania
świadku mojego nie modlenia się
świadku mojego nie pisania
świadku wszystkich moich niemożności
a także świadku mojej niewiary

Witaj ściano

przyjaciółko w chorobie
ty porażona wiecznym milczeniem
ja porażona paraliżami woli

Wybacz ściano

że przeze mnie jesteś brudna i pusta
bo pospadały z ciebie obrazy
w które ubierałam cię
z wielkim staraniem i radością
a teraz nie jestem w stanie
podnieść ich z podłogi
aby ubrać cię w nie z powrotem

Kocham cię ściano

za twoją cierpliwość
z jaką słuchasz mojego płaczu
Kocham cię ściano
za to że nie muszę
bać się ciebie
Kocham cię ściano
za to że nie mówisz
z szyderczym uśmiechem
że jestem leniwa

Kocham cię ściano

za to że nie żądasz
abym katując siebie
pomalowała cię
na żółty kolor radości
który i tak przecież
zobaczę na czarno

Błogosławię cię ściano

gdyż wiem
że jedynie ty
będziesz wierną towarzyszką
mojej śmierci


niedziela, 1 lipca 2018

Wojciech Tochman "Jakbyś kamień jadła"


Jeden z moich ulubionych reporterów, Wojciech Tochman, tym razem tworzy reportaż z wojny, która właściwie już się skończyła. To już nie odległe kraje i kultury, jak w przypadku Piania kogutów... To wojna, która była gdzieś tutaj, niedawno, za miedzą....

Obraz, jaki wyłania się z tego powojennego świata przeraża chyba bardziej niż obrazy walk, do których już nas przyzwyczaiły media i liczne filmy. Teraz już nie ma wystrzałów - pozostały traumy, napięcie i wszechobecna groza. Tak dojmujące, że kilka razy przerywałam czytanie, bo nie sposób poradzić sobie z takim nagromadzeniem okrucieństwa i jego skutków zakodowanych w ludziach, którym przecież poszczęściło się - bo przeżyli.  

Jeden z najokrutniejszych i najbardziej bezwzględnych konfliktów XX w. rozegrał się praktycznie tuż obok nas, w jakże cywilizowanej Europie. W wyniku działań wojennych i czystek etnicznych zginęło najpewniej od 97 do 200 tys. osób, a prawie 2 mln zostały uchodźcami. O szerokorozumianą autonomię walczyli bośniaccy Serbowie oraz władze Bośni i Hercegowiny (plus sprzymierzeni z nimi Chorwaci). Codziennością (po każdej stronie konfliktu) były rzezie, gwałty i rabunki na ludności cywilnej. Łatwo i szybko zapomnieliśmy o tych wydarzeniach, choć w czasie podróży po Bałkanach do dzisiaj można zobaczyć podziurawione kulami znaki drogowe i ściany domów.

„Na ulicach widzieliśmy również dziennikarzy: reporterów, fotoreporterów, operatorów kamer. Przyjeżdżali tu pisarze i filmowcy. Chodzili całymi grupami albo pojedynczo. Mówili wieloma językami. (…) Powstało tysiące depesz, reportaży, wystaw, książek, albumów, filmów dokumentalnych i fabularnych o wojnie w Bośni. Ale kiedy wojna się skończyła (albo, jak sądzą niektórzy, została na jakiś czas przerwana), reporterzy spakowali kamery i natychmiast pojechali na inne wojny.”

Niby każdy z nas to wie: wojna to nie tylko okopy i zabijanie, to także odżywające wspomnienia zabijania, koszmar zachowanych w głowie upokorzeń, zawzięte pragnienie zemsty, które nie pozwala normalnie żyć i nieustające poczucie krzywdy, której nikt i nic nie wynagrodzi. Wspomnienie sąsiadów, którzy zdolni byli do rzeczy niewyobrażalnych, koleżanek i kolegów ze szkoły, których okrucieństwo okazało się podwójne.

Jedną z najważniejszych postaci tej książki jest dr Ewa Klonowski – znana polska antropolog sądowa, Wrocławianka która w czasie pracy pomaga Tochmanowi zbliżyć się do mieszkańców odwiedzanych miejscowości, żeby poznać okrutne historie. Dzięki niej Tochman stał się głosem najsłabszych i najbiedniejszych, tych, których nikt nie słucha, o których świat zapomniał, bo uznał ich rozdział za zakończony. Rozmawiał z rodzicami identyfikującymi kości swoich dzieci. Z ludźmi, którzy nawet gotowi byliby przebaczyć, ale nie mogą pojąć, że nikt nie potrzebuje ich przebaczenia. Z kobietami, które próbują zapomnieć o wielokrotnych gwałtach, próbują wyciąć z pamięci dni lub całe lata.

Dr Klonowski podjęła ekshumacyjno-identyfikacyjne już w 1996 roku (za swoje poświęcenie otrzymała m.in. honorowe obywatelstwo Bośni i Hercegowiny, Krzyż Oficerski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej oraz została nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla w 2005 r. ). Niewątpliwie w dużej mierze to jej relacje z miejscowymi, niezwykła wiedza i straszliwy bagaż doświadczeń pozwoliły uczynić ten reportaż tak głębokim i przepełnionym wrażliwością. 

W niektórych wsiach, jak w Rizvanoviciach, zostało tylko trochę samotnych kobiet, które nie mają dokąd pójść. Większość ludzi uciekła od wspomnień tak daleko, jak to możliwe - choćby do USA. Jedna z bośniackich kobiet opowiada o serbskiej rodzinie, która zajęła jej dawny dom:

"Mnie otworzyła kobieta ubrana w moją sukienkę. (...) W pokoju młodszego syna uprzejmie przypomniała mi, kto wygrał tę wojnę i czyja teraz jest Srebrenica. Ja też uprzejmie podziękowałam i wyszłam".

Siłą tego reportażu są właśnie takie indywidualne historie, których niewątpliwie były tysiące, ale w swojej masie tracą wyrazistość. Przytaczane oddzielnie, jedna po drugiej, uderzają ogromem bólu i pozwalają odczuć dramat przeżyć ludzi, którzy nierzadko stracili wszystko oprócz życia. 

Kiedy Tochman pisze o czystkach prowadzonych na dzieciach – o czymś, co miało miejsce ledwie dwadzieścia lat temu, tak blisko nas - to nie sposób nie pomyśleć z przerażeniem, jak niewiele potrzeba, żeby to moje dzieci padły ofiarą chorych ambicji szaleńców. Nie sposób też nie zadać sobie pytania, skąd tyle okrucieństwa w niedługim czasie po II wojnie światowej. Jak to możliwe, że nie jesteśmy zdolni niczego się nauczyć?

„Wszystko już było: obozy, baraki, selekcje, getta, kryjówki, ukrywanie prześladowanych, opaski na rękawach, sterty butów po zgładzonych, głód, szaber, pukanie do drzwi w nocy, zniknięcia sprzed domu, krew na ścianach, palenie domostw, palenie stodół z ludźmi w środku, pacyfikacje wsi, oblężone miasta, żywe tarcze, gwałty na kobietach wroga, zabijanie inteligencji w pierwszej kolejności, kolumny tułaczy, masowe egzekucje, masowe groby, ekshumacje masowych grobów, międzynarodowe trybunały, zaginieni bez wieści.”

Niepowtarzalny jest styl reporterski Tochmana - jego językową wizytówką jest oszczędność słów i prostota przekazu. Ten lakoniczny styl najbardziej poraża w takich fragmentach, w których jakikolwiek komentarz byłby przerażająco banalny:

"Kto by się spodziewał: szczęście w domu Matki Mejry. Ludzie zjechali się zewsząd, by jej dzisiaj towarzyszyć. Wielka ulga, koniec drogi. Może wreszcie spokojny sen. Jest pogrzeb, modlitwa, grób. Dwa groby. Mejra nikomu nie pozwala płakać: – Jeszcze Nebojsza zobaczy, musimy być godni.
Chcieliśmy z doktor Ewą Klonowski odwiedzić Nebojszę B. Mieszka niedaleko. Ale i na to Mejra nie pozwala:
– Nie trzeba, jeszcze nie czas.
Nebojsza B., ten, który kiedyś był chłopakiem Edny, córki Mejry, dziś jest policjantem w Prijedorze.Wybuchła wojna, Nebojsza został śledczym w Omarskiej, Edna - więźniarką. Torturował Ednę, gwałcił. W Omarskiej widziano także Edvina, brata Edny. Torturowano go na oczach siostry. Edna Dautović - urodzona 18 marca 1969 roku. Studentka pedagogiki. Edvin Dautović - urodzony 13 sierpnia 1965 roku. Elektryk."

 

czwartek, 28 czerwca 2018

Joyce Carol Oates "Amerykańskie apetyty"



Zaskoczyły mnie dość liczne opinie w sieci, jakoby Amerykańskie apetyty były nudne i męczące. Książka może mylić zarysowanym dość szybko wątkiem kryminalnym (a krymiaaełem w żadnym razie nie jest) i stąd może rozbudzone oczekiwania czytelników. Ale najważniejsze w niej są fantastyczne opisy środowiska amerykańskiej klasy wyższej, które skrupulatnie penetruje autorka, rozpoczynając tę charakterystykę od pary małżeńskiej: cenionego naukowca Iana i jego żony Glynnis, autorki poczytnych książek kucharskich i zapalonej mistrzyni patelni. 

Żyją oni idealnym (wg standardów amerykańskich?) życiem ludzi, którzy mają wszystko - pracę, która jest równocześnie pasją, pieniądze i wspaniałych przyjaciół, dom prowadzony na najwyższym poziomie, wspaniałe dzieci i miłość "pomimo" trzydziestoletniego stażu małżeńskiego. W pewnej chwili ten idealny świat legnie w gruzach, na zawsze zmieniając życie Iana.

Ale perypetie głównego bohatera z amerykańskim wymiarem sprawiedliwości to tylko pretekst dla analizy faktycznej treści tego małżeństwa i relacji wiążących głównych bohaterów z resztą środowiska w jakim żyją. Oates obnaża małe, ludzkie słabostki - pozornie niewinne, a jednak mające moc destrukcji. Przemilczane, mniej lub więcej znaczące fakty, nagle wypływają na powierzchnię, doprowadzając do szokujących zdarzeń. Ian będzie miotał się miedzy skrajnymi uczuciami wielkiego żalu i poczucia winy oraz zdumienia i gniewu na żonę. Niepewność związana z losami procesu będzie przeplatała się z odczuciem straszliwej pustki po stracie żony i obawami, czy kiedykolwiek uda się wrócić do normalnego życia. Cukierkowe zakończenie powieści Oates burzy jednym zdaniem "pomyślanym" przez bohatera.  

Znakomity, ironiczny obraz życia amerykańskiej klasy średniej obnażający fałsz, konsumpcjonizm i emocjonalną pustkę skrywane pod maską samozadowolenia i politycznej poprawności sprawił, że Amerykańskie apetyty bywają porównywane z filmem American Beauty.


środa, 27 czerwca 2018

Zbigniew Herbert "Podróż"

1

Je­śli wy­bie­rasz się w po­dróż niech bę­dzie to po­dróż dłu­ga
wę­dro­wa­nie po­zor­nie bez celu błą­dze­nie po omac­ku
że­byś nie tyl­ko ocza­mi ale tak­że do­ty­kiem po­znał szorst­kość zie­mi
i abyś całą skó­rą zmie­rzył się ze świa­tem


2

Za­przy­jaźń się z Gre­kiem z Efe­zu Żydem z Alek­san­drii
po­pro­wa­dzą cie­bie przez uśpio­ne ba­za­ry
mia­sta trak­ta­tów kryp­to­por­ty­ki
tam nad wy­ga­słym ata­no­rem ta­bli­cą szma­rag­do­wą
ko­ły­szą się Ba­si­le­os Va­lens Zo­si­ma Ge­ber Fi­la­let
(zło­to wy­pa­ro­wa­ło mą­drość po­zo­sta­ła)
przez uchy­lo­ną za­sło­nę Izy­dy
ko­ry­ta­rze jak lu­stra opra­wio­ne w ciem­ność
mil­czą­ce ini­cja­cje i nie­win­ne or­gie
przez opusz­czo­ne sztol­nie mi­tów i re­li­gii
do­trze­cie do na­gich bo­gów bez sym­bo­li
umar­łych to jest wiecz­nych w cie­niu swych po­two­rów


3

Je­że­li już bę­dziesz wie­dział za­milcz swo­ją wie­dzę
na nowo ucz się świa­ta jak joń­ski fi­lo­zof
sma­kuj wodę i ogień po­wie­trze i zie­mię
bo one po­zo­sta­ną gdy wszyst­ko prze­mi­nie
i po­zo­sta­nie po­dróż cho­ciaż już nie two­ja


4

Wte­dy oj­czy­zna wyda ci się mała
ko­ły­ska łód­ka przy­wią­za­na do ga­łę­zi wło­sem mat­ki
kie­dy wspo­mnisz jej imię nikt z tych przy ogni­sku
nie bę­dzie wie­dział za jaką leży górą
ja­kie ro­dzi drze­wa
kie­dy tak iście mało po­trze­ba jej czu­ło­ści
po­wta­rzaj przed za­śnię­ciem śmiesz­ne dźwię­ki mowy
że - czy - się
uśmie­chaj się przed za­śnię­ciem do śle­pej iko­ny
do ło­pu­chów po­to­ku do stecz­ki do łę­gów
prze­mi­nął dom
jest ob­łok po­nad świa­tem


5

Od­kryj zni­ko­mość mowy kró­lew­ską moc ge­stu
bez­u­ży­tecz­ność po­jęć czy­stość sa­mo­gło­sek
któ­ry­mi moż­na wy­ra­zić wszyst­ko żal ra­dość za­chwyt gniew
lecz nie miej gnie­wu
przyj­muj wszyst­ko


6

Co to za mia­sto za­to­ka uli­ca rze­ka
ska­ła któ­ra ro­śnie na mo­rzu nie pro­si o na­zwę
a zie­mia jest jak nie­bo
dro­go­wska­zy wia­trów świa­tła wy­so­kie i ni­skie
ta­blicz­ki w proch się roz­pa­dły
pia­sek deszcz i tra­wa wy­rów­na­ły wspo­mnie­nia
imio­na są jak mu­zy­ka przej­rzy­ste i bez zna­cze­nia
Ka­lam­ba­ka Or­cho­me­nos Ka­val­la Le­va­dia
ze­gar sta­je i od­tąd go­dzi­ny są czar­ne bia­łe lub nie­bie­skie
na­sią­ka­ją my­ślą że tra­cisz rysy twa­rzy
kie­dy nie­bo po­ło­ży pie­częć na twej gło­wie
cóż może od­po­wie­dzieć ostom wy­żło­bio­ny na­pis
od­daj pu­ste sio­dło bez żalu
od­daj po­wie­trze in­ne­mu


7

Więc je­śli bę­dzie po­dróż niech bę­dzie to po­dróż dłu­ga
po­wtór­ka świa­ta ele­men­tar­na po­dróż
roz­mo­wa z ży­wio­ła­mi py­ta­nie bez od­po­wie­dzi
pakt wy­mu­szo­ny po wal­ce

wiel­kie po­jed­na­nie

wtorek, 26 czerwca 2018

Zygmunt Bauman "Wspólnota"



Towarzystwo czy społeczeństwo bywają złe; ale nie wspólnota. (...) Zwłaszcza w naszych uszach wspólnota mile dźwięczy - w uszach ludzi, którym przyszło żyć w bezwzględnych czasach, czasach konkurencji i powszechnego dowodzenia swoich nad innymi przewag; w czasach, gdy ludzie są wobec siebie podejrzliwi i tylko nieliczni pośpieszyliby nam w biedzie na ratunek (...) gdy już tylko banki, paląc się do obciążenia naszych hipotek, uśmiechają się do nas i zapewniają, że gotowe są powiedzieć "tak" na nasze prośby, wabiąc klientów rozkosznym wspomnieniem wspólnoty

Już "Uwertura" wskazuje, że Bauman dokonuje efektownej i przekonującej próby przedefiniowania tradycyjnego rozumienia wspólnoty w kontekście globalnych procesów kulturowych. Jego książkę charakteryzuje eseistyczny rozmach, obrazowość, leksykalna świeżość i skłonność do efektownych i zaskakujących puent. „Wspólnota” staje się dzięki temu pasjonującą przygodą intelektualną.

Gorzkie i przerażająco prawdziwe są ostrzeżenia przed rzeczywistą wspólnotą, podszywającą się jedynie pod tą pamiętaną, czy wyśnioną. Ta rzeczywista - to zbiorowość utrzymująca, że to ona właśnie jest wspólnotą (...) przeto (w imię dobra, jakie ponoć swym członkom przynosi) żąda dla siebie bezwarunkowego posłuszeństwa, a każde odstępstwo od dyscypliny traktuje jako akt niewybaczalnej zdrady. Taka rzeczywiście istniejąca wspólnota, gdyśmy się w jej objęciach znaleźli, zażąda od nas bezwzględnego poddania się jej wymaganiom w zamian za świadczone (bądź obiecywane) za nią usługi. Chcecie bezpieczeństwa? Zrezygnujcie ze swojej wolności, a przynajmniej ze sporej jej części. Chcecie zaufania? Nie ufajcie nikomu spoza wspólnoty. Chcecie wzajemnego zrozumienia? Nie rozmawiajcie z obcymi ani nie używajcie obcych języków. Pragniecie tej miłej przytulności domostwa? Zainstalujcie alarmy w drzwiach i kamery telewizyjne na podjeździe. Chcecie czuć się pewnie? Wystrzegajcie się obcych, powstrzymajcie się od postępowania w niezwykły sposób i unikajcie dziwacznych myśli. Chcecie ciepła? Nie podchodźcie do okna i nigdy go nie otwierajcie...

Po tragediach XX wieku, których był świadkiem, ofiarą, uczestnikiem, Zygmunt Bauman ostrożnie podchodzi do pokus tworzenia nowych utopii. Wie, że za przywilej bycia we wspólnocie trzeba płacić - a (...) nad tą ceną nie zastanawiamy się, dopóki wspólnota pozostaje w sferze marzeń. Płaci się walutą wolności: "autonomią", "prawem do prywatności", "prawem do samostanowienia", "prawem do bycia sobą".

Pisze też o tym, jak nieustannie wymyka nam się z rąk pożądany, lecz nieosiągalny owoc "spełnienia marzeń": mity o Tantalu, który nie chciał się wyrzec uczestniczenia w boskim szczęściu, podobnie, jak Adam i Ewa, wypędzenie z raju za sięgnięcie po owoc z drzewa poznania dobrego i złego.

Kiedy wspólnota zaczyna wychwalać swe wyjątkowe walory, rozpływać się nad swoim nieskazitelnym pięknem i przybijać na okolicznych parkanach rozwlekłe manifesty, wzywające jej członków do tego, by doceniali jej cuda, a wszystkich pozostałych do podziwu jej lub zamilknięcia - można mieć pewność, że wspólnoty już nie (albo jeszcze nie ma - zależnie od okoliczności).

Wspólnota jest wierna swojej naturze tylko o tyle, o ile odróżnia się niedwuznacznie od innych ludzkich ugrupowań (wiadomo, "gdzie się zaczyna a gdzie kończy"), jest mała (znajduje się w polu widzenia każdego z członków) i samowystarczalna ("zaspokaja większość, jeśli nie wszystkie z form aktywności i potrzeb należących do niej ludzi").

W zasadzie o powstaniu wyłomu w murach obronnych wspólnoty, zadecydowały mechaniczne środki transportu, nośniki alternatywnej informacji (albo ludzie, których sama obcość stanowiła informację różną od wiedzy dostępnej wewnątrz i z nią kolidującą) mogły teraz przemieszczać się równie szybko czy jeszcze szybciej niż ustnie przekazywane wiadomości krążące po orbicie "naturalnej mobilności człowieka".

Wspólnota powstaje jako nietrwały kształt, formowany w długim procesie dyskusji i argumentowania, żmudnej rywalizacji z nieskończonym mnóstwem innych możliwości - z których każda obiecuje lepszy (odpowiedniejszy, efektowniejszy, przyjemniejszy) asortyment życiowych zadań i rozwiązań życiowych problemów.

Uwagę, jaką przyciąga, i namiętność, jaka wywołuje "tożsamość" - popularny dzisiaj temat, a zarazem najpowszechniej uprawiana dziś gra - zawdzięcza temu, że jest namiastką wspólnoty: tego rzekomo naturalnego domu albo kręgu, który pozostaje ciepły nawet wtedy, gdy na zewnątrz dmą zimne wichry.

W naszym globalizującym się świecie - jak przestrzega Jonathan Friedman - nie tylko zanikanie granic się odbywa. Wygląda raczej na to, że powstają granice na rogu każdej nowej ulicy, każdej chylącej się ku upadkowi dzielnicy naszego świata. Każde zwiększenie bezpieczeństwa wymaga poświęcenia jakiejś cząstki wolności, a znów wolność można poszerzyć jedynie kosztem rezygnacji z części bezpieczeństwa. Bezpieczeństwo bez wolności równa się niewolnictwa wolność bez bezpieczeństwa oznacza dręczące poczucie porzucenia i zagubienia.

Bauman przywołuje m.in. Pico della Mirandolę, który pisał o tym, jak Bóg dał Adamowi w prawo wytyczania własnych granic, modelowania własnego kształtu - w odróżnieniu od innych stworzeń, które tych przywilejów nie posiadają. Bauman zaznacza jednak, że jest to "radosna wieść" jedynie dla ludzi zasobnych - Pico spisywał swoje myśli w zamożnych, włoskich miastach-republikach w 1486 r. Renesansowy Bóg stworzył coś, co można nazwać "ambiwalencją nowoczesnego indywidualizmu", czyli wektor emancypacji jednostek, który poszerza ich autonomię i kreuje ich na piastunów praw, a jednocześnie jest to czynnik wzrostu niepewności, nakładający na wszystkich odpowiedzialność za przyszłość i za nadawanie życiu sensu, którego już nic z zewnątrz z góry nie kształtuje".

Podobnie u Freuda: żeby cieszyć się podwójnym darem wolności społecznej i osobistego bezpieczeństwa, trzeba grać w uspołecznienie podług takich reguł, jak przyhamowanie pożądań i namiętności. Dwa oblicza Janusowe ludzkiej koegzystencji to emancypacja i przymus.

Wg Maxa Webera konstytucyjnym aktem nowoczesnego kapitalizmu było oddzielenie biznesu od gospodarstwa domowego - co równocześnie oznaczało oddzielenie producentów od środków ich utrzymania (jak dodał Karl Polanyi, powołując się na Marksa). Ten podwójny akt separacji uwolnił działania, których celem był zysk oraz zarobek na utrzymanie, z sieci moralnie nasyconych i emocjonalnych, rodzinnych i sąsiedzkich więzów - ale tym samym pozbawił takie działania zawartego w nich przedtem sensu. Pojawiła się jednocześnie potrzeba zarządzania - nie sposób było pozostawić spraw produkcji i wytwarzania ich własnej dynamice.

We wcześniejszej książce Praca, konsumpcjonizm i nowi ubodzy, Bauman dowodził, że "kult pracy" wczesnej ery przemysłowej był "rozpaczliwą próbą odtworzenia w zimnej i zdepersonalizowanej scenerii fabryki, poprzez komendę, nadzór i system penitencjarny, tego popędu do dobrej roboty (w wiekopomnym sformułowaniu Thorsteina Veblena), który w łonie wspólnoty, w jej gęstej sieci stosunków międzyludzkich, przychodził rękodzielnikom, rzemieślnikom i handlowcom w sposób naturalny".

Na gruncie rozważań o wspólnocie Bauman rozprawia się także z mitem kosmopolityzmu, pisząc iż "podróże nowych kosmopolitów nie są wyprawami odkrywczymi. Chociaż ich styl życia często bywa tak opisywany przez globalnych podróżników i ich biografów, to jednak nie jest hybrydą ani nie wyróżnia się szczególnie upodobaniem do różnorodności. Jednakowość to jego najbardziej rzucająca się w oczy cecha: ujednolicenie i takożsamość rozrywek czy faworyzowanych miejsc postoju i spotkań we wszystkich odwiedzanych zakątkach globu składają się na tożsamość kosmopolity, i właśnie one obwarowują zbiorową izolację elity od autochtonów. Rozsiane po świecie wyspy kosmopolitycznego archipelagu zamieszkuje ludność kulturowo jednorodna, warunki dostępu są ścisłe i skrupulatnie (choćby w nieformalnym trybie) egzekwowane, surowe i rygorystyczne standardy zachowań wymagają bezwarunkowego przestrzegania. Prawdopodobieństwo zetknięcia się z ludźmi prawdziwie odmiennymi i znalezienia w obliczu rzeczywistego kulturowego wyzwania ograniczona jest do niezbędnego minimum; obcych, których nie da się usunąć fizycznie, ze względu na ich rolę w utrzymaniu złudzenia samowystarczalności koniecznego dla izolacji kosmopolitycznych wysp, eliminuje się przynajmniej kulturowo - wtapia się ich w słabo dostrzegalne i niezauważalne tło".

W innym fragmencie Bauman nieco złośliwe ocenia działań nowej lewicy na rzecz rozwoju badań nad historią kobiet, nad Czarnymi, homoseksualistami, Latynoamerykanami i innych studiów ofiar (wg określenia Stefana Colliniego) - nie sposób jednak nigdzie uświadczyć, jak zauważa Rorty, badań nad bezrobotnymi, bezdomnymi czy mieszkańcami przyczep kempingowych. W efekcie nowa elita - mająca dość prywatnych samochodów by nie przejmować się żałosnym stanem publicznego transportu może faktycznie palić za sobą mosty, przez które przeszli jej rodzice.

Żałosnej namiastki wspólnoty - zdaniem Baumana - poszukujemy podsłuchując innych: tzw. celebrytów udzielających wywiadów nt. nieszczęśliwego dzieciństwa, alkoholizmu, nieudanych małżeństw, dzięki czemu "podsłuchiwacze" znajdują upewnienie, że ich własna, nazbyt dobrze znana samotność jest nie tylko czymś znośnym, lecz czymś, z czego przy pewnych umiejętnościach i odrobinie szczęścia można zrobić użytek.

Jednak nie wszystkie "wspólnoty estetyczne" skupiają się wokół idoli i ich grobów. Kluczową rolę mogą odgrywać w wybranych momentach zjawiska, w szczególności prawdziwe lub rzekome, lecz wywołujące panikę poczucie zagrożenia (np. zamiar przesiedlenia osób starających się o azyl w pobliże istniejącego obszaru rezydencjalnego albo plotka, że półki w supermarkecie zastawiono genetycznie modyfikowana żywnością). lub postać "wroga publicznego" (np. zwolnionego z więzienia pedofila, natrętnych żebraków, włóczęgów itp.). Wspólnota estetyczna może też formować się wokół wydarzeń cyklicznych (mecz, wystawa) lub wokół "problemów", z którymi jednostki na co dzień zmagają się samotnie (np. dbałość o linię). Takie wspólnoty Bauman nazywa "wieszakowymi" (peg communities), bo pozwalają na chwilę "odwiesić" swoje indywidualne zmartwienia i troski, co nie zmienia faktycznej powierzchowności, pobieżności i przelotności więzi. Nie powstają tu żadne etyczne obowiązki, powinności ani długotrwałe zobowiązania. To raczej rodzaj karnawałowych więzi, nie rekompensujące faktycznie braku zaradności czy bezsilności.

Problemy współczesnych wspólnot Bauman analizuje także z perspektywy dobrobytu ekonomicznego, a pogłębiające się poczucie niedostatku i braku satysfakcji ekonomicznej (pomimo obiektywnego bogacenia się społeczeństw) objaśnia przejściem z diachronicznego (ocenianego na tle wcześniejszego położenia) do synchronicznego (ocenianego na tle położenia innych kategorii ludzi w tym samym czasie) sposobu postrzegania własnego dobrobytu.

W kontekście roli przestrzeni, Bauman twierdzi, że przydarzyła się jej szczególna przygoda na drodze do globalizacji: utraciła wagę, zyskując na znaczeniu. Skoro do każdego miejsca można błyskawicznie dotrzeć i błyskawicznie je opuścić, to stała kontrola nad terytorium, przy towarzyszących jej typowo długoterminowych obowiązkach i zobowiązaniach, a atutu staje się balastem i jest raczej przeszkodą niż czynnikiem sprzyjającym walce o władzę. Brak poczucia przynależności do konkretnego lokum sprawia zaś, że wzrasta przywiązanie ludzi do takich geograficznych miejsc jak państwa, miasta i miejscowości. Co nie oznacza, że państwo zamierza wziąć na siebie odpowiedzialność za nasz brak poczucia bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie "polityka codziennego strachu" (Zukin) i widmo niebezpiecznych ulic, skutecznie odstraszają ludzi od publicznych przestrzeni i odwodzą od szukania w sobie talentów i umiejętności potrzebnych do uczestniczenia w życiu publicznym. Zamiast przyjmować strategie eliminacji ubóstwa, wzięcia w ryzy etnicznej rywalizacji i zitegrowania wszystkich w powszechnych instytucjach publicznych - w wielu społeczeństwach godzimy sie raczej na to, aby sprywatyzować (kupić sobie) ochronę. Tym samym "obszary publiczne" zostały zredukowane do "możliwych do obrony" enklaw o ograniczonym dostępie (np. zamknięte osiedla) dobrowolnie godząc się na autoseparację zamiast negocjowania zasad wspólnego życia i kryminalizując różnice, których nie udało się wyeliminować. Bezpieczna wspólnota wypierana jest przez dobrowolne getto (wg Loica Wacquanta łączy ono przestrzenne ograniczenie ze społecznym zamknięciem, a trzecim elementem staje się jednorodność przebywających wewnątrz w kontrascie do różnorodności przebywających na zewnątrz). "Ugettowienie stanowi organiczną część mechanizmu usuwania społecznych odpadów, wprawianego w ruch, gdy biedni przestają być użyteczni jako "rezerwowa armia producentów" i przeobrażają się w bezużytecznych, wybrakowanych konsumentów. Z tego względu między gettami i więzieniami trwa nieustanna wymiana populacji (jedne i drugie znakomicie sprawdzają się w roli odgradzania i unieruchamiani ludzi).

"Wybrakowani konsumenci" pozwalają Baumanowi na jeszcze jedną dygresję dotyczącą narodzin społeczeństwa konsumenckiego i konsumenckiej mentalności, przypisywanej w grubsza ostatniemu ćwierćwieczu XIX w., kiedy teorii Smitha/Ricardo/Marksa/Milla odwołującej się do wartościotwórczej potencji rzuciła wyzwanie teoria użyteczności marginalnej Mengera/Jevonsa/Walrasa. Jasno stwierdzono wówczas, że wartości rzeczom nie nadaje pot (Marks) ani samowyrzeczenie konieczne by rzecz osiągnąć (Simmel), ale pragnienie poszukujące satysfakcji. Kwestię prawa do do oceny jakości połączono z prawem do ustanawiania wartości i stało się jasne, że (wg słów Jeana-Josepha Goux) "aby stworzyć wartość, wystarczy tylko, za pomocą dowolnych środków, wywołać wystarczająco silne pragnienie" i że "wartość dodatkową tworzy ostateczna manipulacja nadwyżką pragnienia".