środa, 16 października 2019

Anna Achmatowa "Ty mego listu spiesznie w kąt nie ciskaj"

Ty mego li­stu spiesz­nie w kąt nie ci­skaj,
Do koń­ca, miły mój prze­czy­taj go.
Dość już ob­co­ści. Chcę wresz­cie bli­ska
Być two­im spra­wom, my­ślom, snom.

Nie chmurz się, nie spo­glą­daj taki gniew­ny,
Je­stem je­dy­na, je­stem twa.
Bo nie pa­stusz­ki, nie kró­lew­ny
Ani też mnisz­ki wi­dzisz te­raz twarz -

Mam sza­rą, co­dzien­ną su­kien­kę,
Ob­ca­sy scho­dzo­ne do cna...
Go­rą­cy uścisk - ten jak przed­tem -
W ogrom­nych oczach ten sam się czai strach.

Ty mego li­stu spiesz­nie w kąt nie ci­skaj,
Nad dziw­nym kłam­stwem nie roz­pa­czaj, nie dręcz się,
A list ten w swej li­chej wa­liz­ce
Prze­cho­waj gdzieś na sa­mym dnie.


wtorek, 15 października 2019

Harvey Fierstein "Casa Valentina" (reż. Maciej Kowalewski, Och-Teatr w Warszawie)


Jak to bywa w dobrym teatrze: mnóstwo wzruszeń, ale i dobrego humoru, poważnej refleksji i zarazem znakomitej odskoczni od codzienności. Może nieco przybija niezmienna aktualność tej sztuki, ale dzięki temu nie jest farsa ani beztroska komedyjka. Jej akcja rozgrywa się w latach sześćdziesiątych, ale w dzisiejszej Polsce (i pewnie nie tylko) niewiele się zmieniło...

Casa Valentina to wcale nie jest sztuka o transpłciowości, ale totalna afirmacja inności i umiejętności  życia w zgodzie z sobą. Podobno "Casa Valentina" istniała naprawdę, podobnie jak prototypy postaci grających w tej sztuce. Był to azyl, w którym spragnieni swobody mężczyźni mogli przynajmniej w czasie weekendu dać upust swemu pragnieniu, aby włożyć piękną sukienkę, szpilki i peruki, użyć dobrej szminki, przyprawić sobie sztuczne rzęsy. Czarować i oddychać pełną piersią. Pozostając hetero - cieszyć się kobiecą stroną swojej natury.


Sama nie wiem, czy ciekawsze były obserwowane przebieranki - kiedy można było z zachwytem obserwować totalną metamorfozę Cezarego Żaka, Witolda Dębickiego, Rafała Mohra, czy Macieja Kosmali - czy też właśnie postaci "kobiet", o których wiemy, że są jedynie przebranymi facetami, ale które od początku występują w swoim żeńskim wcieleniu, pozwalając docenić kunszt aktorów. Ruchy rąk, chód, sposób siadania - coś niebywałego! Żadnego tandetnego przerysowania! Żadnego przesadzonego wyginania i kręcenia pupą. Po prostu pełne seksapilu kobiety, świadome swojego wdzięku, ale jednak stonowane w sposobie bycia, wtapiające się w tłum innych kobiet.

Nie chodzi tu tylko o wygłup, jak w Pół żartem, pół serio. Nie można dać się zwieść komicznemu początkowi sztuki - szybko zmienia się ona w pełnokrwisty dramat. Bo też uczestnikami tych weekendowych zjazdów są faceci z krwi i kości, w cywilu pełniący funkcje wojskowego, sędziego, nauczyciela, adwokata. Azyl jest im potrzebny, bo dekonspiracja groziłaby co najmniej kompromitacją, być może załamaniem się kariery zawodowej i rozpadem życia rodzinnego, a w latach 60. w USA wchodziły w grę także różne paragrafy skutkujące wyrokami.


Oszałamia swoboda gry, poczucie humoru i dystansem do siebie, jaki reprezentuje ta - bądź co bądź gwiazdorska - obsada: Piotr Borowski, Witold Dębicki, Maciej Kosmala, Mirosław Kropielnicki, Piotr Machalica, Rafał Mohr (tytułowa rola Valentiny) i królujący na scenie od samego (dość farsowego) początku, Cezary Żak. Rafał Mohr ma już za sobą podobne przeobrażenia sceniczne, ale w tej sztuce pięknie pokazuje, jak "żeńska" część jego osobowości zaczyna dominować i wyniszczać - nie tylko męską jego postać (George), ale także całe jego życie i związek z tolerancyjną i wspierającą żoną (w tej roli Maria Seweryn).

Wspaniałe kostiumy do tego przedstawienia zaprojektowała Dorota Roqueplo. Nie bez znaczenia jest także rewelacyjny dobór muzyki, bezbłędnie wprowadzający w klimat lat 60. Nie zawodzi jak zwykle zmysł społeczny Krystyny Jandy i znakomita reżyseria Macieja Kowalewskiego, którego przedstawienia zawsze chce się oglądać: są na tyle zabawne, żeby ściągać tłumy i na tyle inteligentne i zaangażowane, żeby tych tłumów nie zostawić z rozrywkowym popcornem.

poniedziałek, 7 października 2019

Rafał Wojaczek "Kobiecość"

Mę­skość po­le­ga na tym aby bić ko­bie­tę
Zga­dzam się z Tobą nad­sta­wiam po­li­czek

Kie­dy in­dziej klniesz moją mat­kę
Słu­cham pil­nie, pil­nie przy­ta­ku­ję

O mnie naj­czę­ściej opo­wia­dasz źle
Mó­wię że masz ra­cję kie­dy mi po­wtó­rzą

Kie­dy w naj­lep­szej wie­rze się roz­bio­rę
Śmie­jesz się z ma­łych pier­si chu­dych ud

A ja Ci drwić po­zwa­lam sama się śmie­ję
Bli­zna po wy­rost­ku na­praw­dę wstręt­na

Kie­dy od­cho­dzisz nie py­tam kie­dy wró­cisz
Kie­dy wra­casz nie py­tam gdzieś był

Dzi­wisz się gdy mó­wię że Cię ko­cham
Prze­cież to zna­czy: je­stem już za­wcza­su wdo­wą



Rafał Wojaczek

niedziela, 6 października 2019

"Niewiarygodne" (Unbelievable) reż. Susannah Gran, Lisa Cholodenko, Michael Dinner


Znakomity serial Netflixa, który odwołując się do sprawdzonych wątków sensacyjnych (seryjny gwałciciel, śledztwo, napięcie) pochyla się nad dramatem ofiar. Nie jestem wielka fanką filmów typu true crime, ale w tym przypadku odwołanie do autentycznych wydarzeń służy głębszemu namysłowi nad sposobem, w jaki organy śledcze traktują ofiary przestępstw na tle seksualnym.

Jedna z bohaterek i zarazem ofiar, Marie (w tej roli znakomita Kaitlyn Dever) raz po raz, jak na torturach, musi opowiadać ze szczegółami, jak została zgwałcona, jak jej groził oprawca, ile razy i jak wykorzystał ją seksualnie. Koszmar tej spowiedzi przypomina sam gwałt, a moment, w którym wykończona bohaterka nie znajduje siły na dalsze tłumaczenie się z roli ofiary - okazuje się wyczekiwaną możliwością podważenia zasadności jej zeznań. Cały ciąg zdarzeń stanowiący konsekwencję "składania fałszywych zeznań" sprawia wrażenie absurdalnego snu i musi budzić w widzach wewnętrzny protest, tym bardziej, że młodziutka aktorka wyśmienicie poradziła sobie z tą trudna rolą: jest krucha, niepewna i zastraszona, a zarazem sprawia wrażenie kobiety, której nie sposób złamać. Potrafi oddać zarówno zagubienie nastolatki, skrzywdzonej przez wielu opiekunów i obcych, jak i zgorzkniałej, doświadczonej przez życie kobiety.

Stwierdzenia, że składająca zeznania "nie zachowuje się jak ofiara" wywołuje kolejny protest. Jak zachowuje się "prawdziwa" ofiara? Niektóre bohaterki same się cenzurują - obawiają się, że ich niewłaściwe obserwacje dotyczące gwałciciela, albo nie dość dokładna relacja, podważą zaufanie i staną się przyczyną zamknięcia śledztwa, albo ich ośmieszenia. Marie dodatkowo cierpi, bo policja wyciąga jej trudną przeszłość, tułaczkę od rodziny zastępczej do rodziny zastępczej i jasno wykazuje, że dziewczyna nie jest osobą godna zaufania. Inne bohaterki poddają się i rezygnują z walki, albo zachowują pozory siły i opanowania, żeby gorliwością współpracy z policją wzmocnić szanse na schwytanie gwałciciela.

Podstawowym materiałem źródłowym dla scenarzystów był nagradzany reportaż T. Christiana Millera oraz Kena Armstronga. Już w nim skupiono się na nieudolności i krańcowym braku profesjonalizmu niektórych policjantów. Jednak serial nie gani wszystkich. Pokazuje nam, że gwałciciela było bardzo ciężko pojmać, ale zaznacza również, iż są w policji także profesjonaliści oddani pracy, dla których najważniejsze jest dobro ofiar, a nie wyłącznie dyletanci odhaczający sprawy do emerytury.

Filmowe realia przemawiają z niezwykłą siłą - olbrzymia w tym zasługa wspaniałej obsady żeńskiej: Merritt Wever (w roli detektyw Karen Duvall), Danielle Macdonald (w roli kolejnej ofiary - Amber), Toni Colette (detektyw Grace Rassmusen). Stopniowe, bardzo ostrożne nawiązywanie relacji między prowadzącymi śledztwo, między nimi i ofiarami, czy wreszcie między ofiarami a wspierającymi ich psychologami - to równoległy ciekawy wątek tej historii. Nie naiwna cukierkowa przyjaźń kobiet, ale nieprawdopodobna cierpliwość i siła, pozwalające z czasem przezwyciężyć początkową nieufność, a nawet wrogość. 

Zachwyca w szczególności duet Merritt Wever i Toni Colette, co rzadko spotyka się w wykonaniu dwóch kobiet (mało jest zresztą takich scenariuszy). Od postaci granej przez Collette bije determinacja i niesamowita energia, o tyle od Karen (Merritt Wever) bije ciepło, spokój i opanowanie. Obie jednak są świetne w tym, co robią, a obie aktorki potrafiły kompetencję i determinację swoich postaci świetnie oddać na ekranie.

Obserwowanie, jak życie ofiar rozpada się dzień po dniu właśnie dlatego, że odważyły się prosić o pomoc, jest trudne nawet z pozycji widza. Trudno zachować obojętność, a tym bardziej spokój, kiedy najbliżsi, przyjaciele i stróże prawa pozostawiają bohaterki samym sobie, lekceważą ich traumę, podejrzewają o przesadę lub wręcz kłamstwo. Trudno też wyobrazić sobie, w jak wielkim stopniu gwałt okazuje się dopiero początkiem pasma krzywd i tragedii, jakie staja się udziałem zgwałconych kobiet. Przeraża też liczba sposobów, które pozwalają zdyskredytować kobietę - choćby po to, żeby móc zamknąć dochodzenie.

Serial nie ma moralizatorskiego charakteru - oddziałuje raczej poprzez wydarzenia na naszą wyobraźnię - ale są też nieliczne uwagi na temat roli kobiety w męskim świecie:na przykład wtedy, gdy kobiety rozmawiają o statystykach dotyczących policjantów, a także przemocy w rodzinie  – jak również wyciąganych konsekwencji. 

W przeciwieństwie do wielu kryminałów w Niewiarygodnym to ofiary i ich próba normalnego życia po ataku są najważniejsze, a nie ścigany przez policję zwyrodnialec. Gwałciciel jest tutaj zepchnięty na margines. W zalewie produkcji poświęconych geniuszom zbrodni pewnym wytchnieniem i przejawem sprawiedliwości staje się film, w którym uwaga skupiona jest na ofiarach i ich dramatycznemu wysiłkowi, aby nauczyć się znowu żyć.

sobota, 5 października 2019

Czesław Miłosz "Alkoholik wstępuje w bramę niebios"

Jaki będę, Ty wie­dzia­łeś od po­cząt­ku.
I od po­cząt­ku każ­de­go ży­we­go stwo­rze­nia.

To musi być okrop­ne, mieć taką świa­do­mość,
w któ­rej są rów­no­cze­sne
jest, bę­dzie i było.

Żyć za­czy­na­łem ufny i szczę­śli­wy,
pew­ny, że dla mnie co dzień wscho­dzi słoń­ce,
i dla mnie otwie­ra­ją się po­ran­ne kwia­ty.
Od rana do wie­czo­ra bie­ga­łem w za­cza­ro­wa­nym ogro­dzie.

Nic a nic nie wie­dząc, że Ty z Księ­gi Ge­nów
wy­bie­rasz mnie na nowy eks­pe­ry­ment,
jak­byś nie do­syć miał na to do­wo­dów,
że tak zwa­na wol­na wola
nic nie po­ra­dzi wbrew prze­zna­cze­niu.

Pod two­im uba­wio­nym spoj­rze­niem cier­pia­łem
jak lisz­ka żyw­cem wbi­ta na ko­lec tar­ni­ny.
Otwie­ra­ła się przede mną strasz­ność tego świa­ta.

Czyż mo­głem nie ucie­kać od niej w uro­je­nie?
w tru­nek, po któ­rym usta­je szczę­ka­nie zę­ba­mi,
top­nie­je gnio­tą­ca pierś roz­pa­lo­na kula
i moż­na my­śleć, że jesz­cze będę żyć jak inni?
Aż zro­zu­mia­łem, że tyl­ko błą­dzę od na­dziei do na­dziei
i za­py­ta­łem Cie­bie, Wszech­wie­dzą­cy, cze­mu
udrę­czasz mnie. Czy to pró­ba, jak u Hio­ba,
aż uznam moją wia­rę za ułu­dę
i po­wiem: nie ma Cie­bie ni two­ich wy­ro­ków,
a rzą­dzi tu na zie­mi tyl­ko przy­pa­dek?
Jak mo­żesz pa­trzeć
na rów­no­cze­sny, mi­liar­do­krot­ny ból?

My­ślę, że lu­dzie, je­że­li z tego po­wo­du nie mogą uwie­rzyć,
że je­steś, za­słu­gu­ją w Two­ich oczach na po­chwa­łę.

Ale może dla­te­go, że li­to­wa­łeś się bez mia­ry, zstą­pi­łeś na zie­mię, żeby do­znać tego, co czu­ją śmier­tel­ne isto­ty.

Zno­sząc ból ukrzy­żo­wa­nia za grzech, ale czyj?

Oto ja mo­dlę się do Cie­bie, po­nie­waż nie mo­dlić się nie umiem.

Bo moje ser­ce Cie­bie po­żą­da, choć wiem, że nie ule­czysz mnie.

I tak ma być, żeby ci, któ­rzy cier­pią, da­lej cier­pie­li, wy­sła­wia­jąc
Two­je Imię.