poniedziałek, 31 maja 2021

Anna Maria Musz "Przesilenia"

dzień zaczyna się czasem od bólu za mostkiem
i szumu w uszach
wychodzisz do miasta aby go rozproszyć
ziemia głośno liczy kroki
chwytając każdy w zamrożony bruk

z twojego oczytania zostaje garstka przypomnień
pojęcia na końcu języka wiedza o segmentacji
rynków sekwencjach DNA kolejności planet
nic by zająć myśli

gdy nie masz żadnej pewności znów zaczynasz wróżyć
jak w dzieciństwie z liczby kroków do
liczby kroków od
myślisz o sylabach i taktach piosenek
z wyraźnymi pauzami na głęboki wdech

jeszcze panujesz nad rytmem ale czujesz
jak w słońcu koło południa rozmraża się chodnik
i wygasza kroki
wycisza ulice

a więc to tylko przesilenie
więc jeszcze raz się pozbierasz
wszystko sobie przypomnisz

 


 

niedziela, 30 maja 2021

Jeanine Cummins "Amerykański brud"

 

Ocena tej książki w stu procentach zależy od poziomu oczekiwań, z jakimi rozpoczynamy jej lekturę. Jeśli - tak jak w moim przypadku - oczekiwania te zostały na maksa podkręcone przez wydawców („arcydzieło”, „jedna z najważniejszych powieści naszych czasów”, „nowy amerykański klasyk”, „współczesna wersja »Gron gniewu«”) - to murowana jest porażka. 450 stron tekstu boleśnie weryfikuje przytoczone obietnice doznań literackich i intelektualnych.

Zamiast tego otrzymujemy zwyczajną powieść sensacyjną, z wątkiem nierealnego romansu w tle, naiwnym obrazem Meksyku i Meksykanów i jeszcze bardziej naiwnym obrazem losu uchodźców. Nie pomaga epatowanie obrazami nędzy, nadużyć, wykorzystywania seksualnego - całość zakrawa na kicz, pozbawiony jakichkolwiek znamion autentyzmu.

Książka nie broni się literacko - krótkie fragmenty napięcia i zwiększonego tempa zostają nagle przerwane nieudolną retrospekcją, zakrawającą w dodatku na melodramat, postaci zarysowane są nieudolnie i niewiarygodnie, a syn bohaterki - typowy "stary-maleńki" raz doradza dorosłym kobietom, a zaraz potem ciumka palec, przerażony rozwojem wydarzeń.

Najsłabiej jednak wypada próba literackiej opowieści o tragicznych losach migrantów i realiach Meksyku. Chcąc wyjść poza statystyki i "uczłowieczyć" ich los autorka popadła w niestrawne klisze i kompletnie zgrane motywy. Dialogi - irytująco sztuczne - są nadmiernie ekspozycyjne. A stereotypizacja wielu zjawisk i zachowań sprawia, że cały czas miałam wrażenie, że czytam o białej kobiecie, która przypadkiem zaplątała się na La Bestia i ogląda - straszny - ale jednak tylko film, z którego w stosownej chwili może wyskoczyć. Wrażenie to pogłębia fakt, że w dialogach pojawiają się dość często (wyróżnione kursywą) słowa w języku hiszpańskim. Hello?! O co chodzi, przecież to są wszystko (podobno) Latynosi...

Skoro o języku mowa - przekład jest fatalny, drewniany, pozbawiony ducha i wrażliwości stylistycznej. Nie znam oryginału, ale polszczyzna tutaj na pewno wypada żałośnie.

Nie sposób nie wspomnieć o otoczce medialnej premiery Amerykańskiego brudu w USA. Dla wielu krytyków i pisarzy, w szczególności pochodzenia latynoamerykańskiego, szeroko zakrojona i bardzo drapieżna promocja dzieła – w ich opinii – tendencyjnego, oportunistycznego i stereotypowego, okazała się trudna do przełknięcia, tym bardziej, że równocześnie ignorowane są dzieła autorstwa faktycznych imigrantów. Konflikt pomiędzy krytykami, a autorką i wydawnictwem Flatiron Books, które opublikowało książkę w USA, eskalował do tego stopnia (również za sprawą... manicure’u – podczas jednego ze spotkań autorskich Cummins przyozdobiła swoje paznokcie wzorem drutu kolczastego, przez co oskarżono ją o wykorzystywanie symbolu opresji w sposób urągający jej ofiarom), że konieczne stało się odwołanie trasy promującej książkę. Pomimo tego (dlatego?) trwają już prace nad ekranizacją.

Jeśli nastawisz się wyłącznie na powieść sensacyjną, niezbyt wysokiego lotu, a do tego nie wiesz nic o słynnym szlaku La Bestia - to możesz przeczytać tę książkę: bez nadmiernej satysfakcji, ale też bez bólu, bo to rzecz dość łatwa w odbiorze. Pusta - ale łatwa.



sobota, 29 maja 2021

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska "Kto chce bym go kochała..."

Kto chce, bym go kochała, nie może być nigdy ponury
i musi potrafić mnie unieść na ręku wysoko do góry.

Kto chce, bym go kochała, musi umieć siedzieć na ławce
i przyglądać się bacznie robakom i każdej najmniejszej trawce.

I musi też umieć ziewać, kiedy pogrzeb przechodzi ulicą,
gdy na procesjach tłumy pobożne idą i krzyczą.

Lecz musi być za to wzruszony, gdy na przykład kukułka kuka
lub gdy dzięcioł kuje zawzięcie w srebrzystą powłokę buka.

Musi umieć pieska pogłaskać i mnie musi umieć pieścić,
i śmiać się, i na dnie siebie żyć słodkim snem bez treści,

i nie wiedzieć nic, jak ja nie wiem, i milczeć w rozkosznej ciemności,
i być daleki od dobra i równie daleki od złości.


 

piątek, 28 maja 2021

Katarzyna Kobylarczyk "Strup. Hiszpania rozdrapuje rany"

  

Sześć lat temu ukazała się świetna książka Katarzyny Kobylarczyk „Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty”. Zachwyciła mnie już wtedy lekkość pióra tej reportażystki a zarazem wspaniała znajomość Hiszpanii. Tym razem autorka sięgnęła do problemów niezwykle bolesnych i chyba tylko jej znakomita zdolność poruszania się w przestrzeni kulturowej tego kraju umożliwiła tak wnikliwy ogląd problemów, z którymi sama Hiszpania od kilkudziesięciu lat nie potrafi się zmierzyć. 

Wojna domowa, straszliwe zbrodnie, jakie stały się jej pokłosiem i złamane ludzkie życia to przedmiot licznych powieści hiszpańskich (Smutek Samuraja i Milion kropli Victora del Arbol oraz Głosy Pamano i Wyznaję Jaume Cabré)  - po raz pierwszy jednak trafiam na tak znakomity reportaż. W pewnym sensie jego atmosfera przypomina przygnębiającą książkę Jakbyś kamień jadła Wojciecha Tochmana. Tu także mowa o straszliwych zbrodniach, które działy się tuż obok, w Europie i których skutki odczuwalne są do dzisiaj.

W czasie wojny domowej, która toczyła się w Hiszpanii w latach 1936-1939 zginęło pół miliona osób. 300 tys. z nich to żołnierze, 200 tys. to cywile, których zamordowano w ramach represji politycznych. Jak pisze Katarzyna Kobylarczyk „W niektórych momentach wojny straty na frontach, wśród żołnierzy, były niższe niż liczba cywilnych ofiar terroru”.

Historyk Paul Johnson nazwał hiszpańską wojnę domową pierwszą z ideologicznych wojen zastępczych. Była ona skutkiem geopolitycznych zmagań Mussoliniego i Hitlera z jednej strony oraz Stalina - z drugiej. 

Na teatr wstrząsającego widowiska wybrano Hiszpanię, która właściwie od początku XIX wieku była poza europejskim systemem równowagi sił, zaś teraz znalazła się w centrum zainteresowania. Już samo to było niezwykłe: Hiszpania wyobcowana, samowystarczalna, ksenofobiczna, była państwem europejskim najbardziej odpornym wobec reguł holizmu, najmniej podatnym na wirusy totalitaryzmu lewicy czy prawicy, społeczną inżynierię, moralny relatywizm. I dlatego właśnie hiszpańska wojna domowa była tak tragiczna...

Ogrom materiału, który zebrała Katarzyna Kobylarczyk jest niewątpliwie wynikiem gigantycznej pracy. Żmudny proces poszukiwania porzuconych, nierzadko zapomnianych grobów i ekshumacji ofiar pozwolił stworzyć niesamowitą opowieść o ludziach i pamięci, o bólu i żałobie, ale zarazem o upolitycznieniu zbrodni, konstruowaniu świętych, udowodnieniu swoich racji choćby przez stawianie pomników i wymuszanie kultu (skąd my to znamy?). 

Po wojnie i dojściu do władzy generała Franco w oczywisty sposób polityka historyczna, a więc i pamięć, sprzyjały tylko jednej stronie tego konfliktu. Zamiatanie pod dywan spraw, z którymi Hiszpanie długo nie mogli się zmierzyć spowodowało, że nikt nie odczuł, że wojna została zamknięta, nikt nie osądził zbrodniarzy a pojednanie zwaśnionych stron nie było ani możliwe, ani sprawiedliwe. Lata pisania historii pod dyktando faszystów wypaczyły pamięć Hiszpanów o wojnie i jej ofiarach, stłamsiły pamięć i wywarły wpływ na obecne życie społeczno-polityczne. Haniebne czyny dyktatury, rozstrzeliwanie bez wyroku sądowego, przymusowa praca więźniów przy budowie monumentalnej Doliny Poległych, czy wreszcie zgoda na deportację wrogów politycznych do niemieckich obozów podczas II wojny światowej. Ten ostatni wątek nie był mi w ogóle znany: większość ofiar niemieckich obozów koncentracyjnych rekrutowała się spośród mieszkających we Francji uciekinierów przed frankistowskim terrorem. Traktowani początkowo jako “jeńcy wojenni” zostali przez Hiszpanię wydani Niemcom.

W latach 2000-2019 w Hiszpanii otwarto ponad siedemset czterdzieści anonimowych mogił. Wydobyto z nich ponad dziewięć tysięcy ciał. Największa otwarta dotąd mogiła znajdowała się w Maladze, leżało w niej około dwóch tysięcy ośmiuset osób. Ile mogił zostało? Myślę, że pięćset, nie licząc zbiorowych kwater na cmentarzach – szacuje Francisco Etxeberria, lekarz sądowy, profesor kryminologii.

W niektórych fragmentach książki autorka podejmuje wątek obecnej debaty politycznej - odnoszą się do niej także niektórzy bohaterowie, z którymi rozmawia Kobylarczyk. Jednak znacznie silniej koncentruje ona uwagę na pamięci, mechanizmach manipulacji pamięcią i sposobach pisania pamięci pod dyktando władzy. Czyli o tym, co jest nam świetnie znane jako polityka historyczna wykorzystywana powszechnie jako narzędzie utrwalania władzy. Reportaż Katarzyny Kobylarczyk nie jest zatem próbą wskrzeszania przeszłości ani historią o dawnej wojnie, lecz opowieścią o aktualnych grobach - tych rzeczywistych i symbolicznych. Żadna ze stron - nacjonaliści i komuniści - nie jest czarna ani biała, skala i charakter ich okrucieństw były podobne, jednak los ich mogił – różny. 
 
Kobylarczyk unika łatwych ocen i epatowania koszmarem, choć niektóre opisy sprawiały, że musiałam przerywać lekturę. Jednak dominującym uczuciem w czasie czytania jest ogromny smutek, bo przecież te groby to nie tylko śmierć, to także połamane życie tych, którzy pozostali.
 


czwartek, 27 maja 2021

Czesław Miłosz "Piosenka o końcu świata"

W dzień koń­ca świa­ta
Psz­czo­ła krą­ży nad kwia­tem na­stur­cji,
Ry­bak na­pra­wia błysz­czą­cą sieć.
Ska­czą w mo­rzu we­so­łe del­fi­ny,
Mło­de wró­ble cze­pia­ją się ryn­ny
I wąż ma zło­tą skó­rę, jak po­wi­nien mieć.

W dzień koń­ca świa­ta
Ko­bie­ty idą po­lem pod pa­ra­sol­ka­mi,
Pi­jak za­sy­pia na brze­gu traw­ni­ka,
Na­wo­łu­ją na uli­cy sprze­daw­cy wa­rzy­wa
I łód­ka z żół­tym ża­glem do wy­spy pod­pły­wa,
Dźwięk skrzy­piec w po­wie­trzu trwa
I noc gwiaź­dzi­stą od­my­ka.

A któ­rzy cze­ka­li bły­ska­wic i gro­mów,
Są za­wie­dze­ni.
A któ­rzy cze­ka­li zna­ków i ar­cha­niel­skich trąb,
Nie wie­rzą, że sta­je się już.
Do­pó­ki słoń­ce i księ­życ są w gó­rze,
Do­pó­ki trzmiel na­wie­dza różę,
Do­pó­ki dzie­ci ró­żo­we się ro­dzą,
Nikt nie wie­rzy, że sta­je się już.

Tyl­ko siwy sta­ru­szek, któ­ry był­by pro­ro­kiem,
Ale nie jest pro­ro­kiem, bo ma inne za­ję­cie,
Po­wia­da prze­wią­zu­jąc po­mi­do­ry:
In­ne­go koń­ca świa­ta nie bę­dzie,
In­ne­go koń­ca świa­ta nie bę­dzie.


 

środa, 26 maja 2021

Orhan Pamuk "Cevdet Bej i synowie"


Ten debiut literacki Orhana Pamuka z 1982 roku szokuje monumentalnym wymiarem - może pewnym usprawiedliwieniem będzie fakt, że późniejszy noblista napisał tę powieść w wieku 26 lat... "Tureccy Buddenbrookowie” przytłoczyć mogą nadmiarem barw, obrazów, dźwięków i wszelkiej innej maści szczegółów, które z perspektywy czasu postrzegać też można jako prolegomena do późniejszej twórczości Pamuka.

Dzieje rodziny Cevdet Beja, właściciela sklepu z artykułami elektrycznymi i żelaznymi, to pretekst do przedstawienia zmian, jakie następowały w Turcji przełomu XIX i XX w. Historia kupieckiej rodziny obejmuje niemal siedem dekad, a losy trzech pokoleń tworzą bujna panoramę tureckiego społeczeństwa. Upadek sułtanatu, zniesienie kalifatu, zwycięstwo ruchu Atatürka i jednoczesny opór społeczny przeciw zmianom, które postrzegane są jako zagrożenie dla tradycji, ustalonego porządku i systemu wartości.

Do potomków Cevdet Beja  - zapatrzonych w Europę - nie przemawia już duch Wschodu. W pismach wielkich umysłów Zachodu poszukują odpowiedzi na fundamentalne pytania, chcą myśleć jak Europejczycy, żeby lepiej zrozumieć europejskich uczonych. Czytują poezję Hölderlina, czują się spadkobiercami Rastignaca, ale czują, że Turcja nie pozwala im na zmiany. Wierność ideałom prowadzi do wyobcowania, samotności i nierozumienia.

Nie ma harmonii między waszą duszą a światem, w którym żyjecie. (…) Albo zmienicie świat, albo pozostaniecie obcy.

W tej powieści zarysowane zostały wątki obecne w późniejszych powieściach Pamuka - w szczególności fascynacja Europą, turecki kompleks niższości i permanentne wzajemne niezrozumienie Wschodu i Zachodu.

„Chciałem mieć rodzinę w europejskim stylu, ale w końcu wyszło "alaturka”, pomyślał. A potem zachichotał na wspomnienie żartu, który zwykł powtarzać jego świętej pamięci brat: „Wszyscy tutaj stali się zapatrzonymi w Europę ‘Alaturkami’, co też jest osobliwością!’”.
Pomimo zachwytów i porównań do Buddenbrooków (a w polskim obiegu może także do Lalki Prusa) - nie jest to powieść porywająca, ani nawet znośna. Infantylizm głównych bohaterów boli prawie fizycznie - ich dylematy wydają się wydumane i nadmierne, a bezkrytyczny zachwyt miernymi dziełami europejskimi świadczy dobitnie o przepaści dzielącej te dwa światy. Porównanie ze znakomitymi powieściami Elif Şafak (10 minut...) czy Alev Lytle Croutier (Siedem domów, Pałac łez) wypada na niekorzyść Pamuka - a przecież obie autorki wspaniale radzą sobie z ilustrowaniem tureckich przemian społecznych i kulturowych i plastycznym wskazaniem różnic między kulturą Turcji i Europy.

Nie mogę za to odmówić sobie przytoczenia jednego z komentarzy z mojego ukochanego portalu "Lubimy Czytać": "(...) otrzymujemy właściwie trzech przyjaciół z boiska, którzy przed trzydziestką orientują się, że ich życie nie będzie wyjątkowe i niczego specjalnego w nim nie osiągną. Co za dramat! Dojście do tej sympatycznej konkluzji nie wymagało chyba 740 stron, wypełnionych głównie ważkimi dialogami i spacerami z miejsca na miejsce, podczas których bohaterowie nieustannie myślą o tym, która jest godzina, który rok, gdzie dokładnie są i jaki jest ich aktualny status społeczny (żeby czasem czytelnik się nie zgubił!). Z drugiej strony Pamuk miał 26 lat, gdy skończył to pisać, można mu więc wybaczyć nieudolność i zbędność akurat tego dzieła." (panmrl)


wtorek, 25 maja 2021

Andrzej Bursa "Fiński nóż"

Miałem błyszczący fiński nóż
Z napisem "made in finland"
Gdy zmierzch podmiejskich sięgał wzgórz
We flechtach krew tętniła
 
Bawoła mogłem zabić nim
Ciąć na ogniska trzaski
A gdy się wlókł już gęsty dym
Rzeźbić psi łeb na lasce
 
Aż raz gdy noc zapadła już
Szmer obcy w krwi zatętnił
Więc chciałem sięgnąć po swój nóż
Gdy stanął przy mnie księżyc
 
Piętnastoletnich głupich ust
Uściski wśród bzów mokrych
I zgasł jak świeczka fiński nóż
W szufladzie rdzą się okrył
 
Miałem błyszczący fiński nóż
Bawoła bym nim zabił
Gdy zmierzch podmiejskich sięga wzgórz
Dobywam go z szuflady
 
W kącikach flechtów wieczór już
Lśni jak porzeczka krwawa
Ukradkiem z rdzy wycieram nóż
I między bajki wkładam.
 
 

 

poniedziałek, 24 maja 2021

Bernardine Evaristo "Dziewczyna, kobieta, inna" (tłum. Aga Zano)

 

W wiadomościach telewizyjnych BBC podano: „W tym roku Booker różni się od wcześniejszych, bo jurorzy nie mogli się zdecydować, więc przyznali nagrodę Margaret Atwood i innej autorce, mają się nią podzielić”. Następnego dnia Bernardine Evaristo skomentowała wypowiedź na Twitterze: 

„BBC przedstawiło mnie wczoraj jako »inną autorkę« (...). W jak szybki i powszedni sposób usunęli mnie z historii – pierwszą czarną laureatkę. Ludzie, to jest to, czemu zawsze się przeciwstawialiśmy”.

A przecież Dziewczyna, kobieta, inna to ósme dzieło literackie Bernardine Evaristo. Książka faktycznie otrzymała w 2019 r. nagrodę Bookera równolegle z Testamentami Margaret Atwood (kontynuacją Opowieści podręcznej). (To był ciekawy rok, bo przecież literacki Nobel został także podzielony między Olgę Tokarczuk i Petera Handke)

Dziewczyna, kobieta, inna to monumentalna powieść z rozległym systemem korzeniowym. Powieść o kobieych losach zdeterminowanych przez kolor skóry, płeć, orientację seksualną, zdeterminowanych przez system, do którego należą, a który pozbawia je praw. 

"wrócisz tam i będziesz walczyć o rzeczy, które należą ci się jako Brytyjce z urodzenia, Carole, walcz jak prawdziwa Nigeryjka

Plejada postaci zaczynają pojawiać się od pierwszych kart - najpierw powoli, stopniowo w skupieniu, potem coraz tłoczniej, wydarzenia zdają się zazębiać, poszczególne wątki znajdują swoje przyczyny lub skutki w całkiem innych rozdziałach i zdarzeniach dotyczących kompletnie innych postaci, ich przyjaciół lub członków rodziny. Nie wiem, czy - jak sugerują liczni recenzenci - Bernardine Evaristo uznała pisanie o afrykańskiej diasporze za swoją misję, ale ta konkretna powieść niewątpliwie odpowiada temu posłannictwu. Jak w gęsto zaludnionej wiosce - wszyscy zdają się mieć ze sobą coś wspólnego i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że poszczególne osoby dzielą czasem długie lata, całe pokolenia, tysiące kilometrów...

Plejadę bohaterek (bo zdecydowanie dominują kobiety) otwiera czarnoskóra lesbijka dramatopisarka Amma, obecnie po pięćdziesiątce, której nowa sztuka jest wystawiana w National Theatre w Londynie. Sukces wyzwolił ją z niepewności, lęku o źródła utrzymania, a zarazem pobudził do obaw, czy nie zaprzedała gdzieś swoich ideałów, skoro udaje jej się wejść do mainstreamu. O ile Amma rozważa, co to znaczy być politycznie czystym, to inna postać, Carole, goni za sukcesem głównego nurtu w świecie bankowości. To książka zarówno o kobietach, które głośno krzyczą „nie” systemowi, rasizmowi, patriarchatowi, dyskryminacji, jak i o tych, które próbują znaleźć w nim swoje miejsce. Nawet w konstrukcji jest cudownie antysystemowa.

Inne pytania poruszone w powieści wydają się równie pilne, ale i ponadczasowe: w jaki sposób inteligentna kobieta może włączyć związek z mężczyzną zachowując prawo do niezależności i nie tracąc swojej indywidualności? Czy wolno nam okazywać gniew tym, którzy „pomylili się” – nawet z pozycji ignorancji? Czyimi wskazówkami powinnyśmy się kierować: tymi wydawanymi przez matki, szkoły, partnera, rówieśników, a może feministyczne bohaterki? Evaristo pokazuje też, gdzie dyskurs polityczny może nas zawieść - znakomita jest scena manipulacji emocjonalnej w związku lesbijskim: „tylko czarna kobieta może naprawdę kochać czarną kobietę”.

Ale ani nadmiar podobnych rozterek, ani niezdecydowanie na pewno nie są cechami żadnej z 12 postaci kobiecych w powieści Bernardine Evaristo. Wręcz przeciwnie - to zadziorna banda, przypominająca nieco Cwaniary Sylwii Chutnik. Ale pobrzmiewają tu także echa Zadie Smith i Czarnej dziewczyny, białej dziewczyny Oates i wreszcie niektóre części cyklu o Adrianie Mole'u. Chociażby córka Ammy, Yazz, przedwcześnie rozwinięta studentka, która spotyka się z grupą podobnie asertywnych koleżanek, które zgadzają się, że:

„…starsze pokolenie WSZYSTKO ZNISZCZYŁO, a jej pokolenie jest skazane
chyba że wyrwą kontrolę intelektualną swoim starszym
raczej wcześniej niż później"
Z kolei Dominique, wspaniała przyjaciółka i wieloletnia współpracowniczka Ammy, zakochuje się w rządzącej radykalnej feministce i przenosi się do Ameryki. Niektóre portrety są nieco zbyt szkicowe - chciałoby się poznać nieco lepiej niektóre z tych osób, ale inne odchodzą w samą porę.

Powieść ma kształt trochę jakby geometryczny, a kolejne wątki akcentuję kwestie tożsamości, rasy, przyjaźni, utraty, miłości, tęsknoty i wykluczenia we współczesnej Wielkiej Brytanii: zmagania z codzienną dawką przypadkowego rasizmu i uprzedzeń.

„Amma była niższa, z afrykańskimi biodrami i udami
idealny materiał na niewolnicę, powiedział jej jeden reżyser, kiedy weszła na przesłuchanie do sztuki o emancypacji
po czym natychmiast wyszła z powrotem"

Historia Bummi (migracja z Nigerii do Wielkiej Brytanii):

„Bummi skarżyła się, że ludzie patrzyli na nią przez to, co robiła (sprzątaczka), a nie to, kim była (wykształcona kobieta)
nie wiedzieli, że zwinął się w niej pergaminowy certyfikat stwierdzający, że jest absolwentką Wydziału Matematyki Uniwersytetu Ibadan
tak samo jak nie wiedziała - ​​kiedy wkroczyła na podium maturalne przed setkami ludzi, by odebrać swój wstążkowy zwój i uścisnąć dłoń rektorowi uniwersytetu - że jej dyplom pierwszej klasy z kraju Trzeciego Świata nie będzie oznaczał nic w jej nowym kraju
zwłaszcza z jej imieniem i narodowością"
Liczba wątków poruszanych w tej powieści nie przysłania jednak samej formy - intrygującej, niecodziennej, z często stosowanym zaburzeniem rytmu zdań, swobodnym przechodzeniem od pierwszej do trzeciej osoby. Autorka prawie kompletnie zrezygnowała z kropek na rzecz poetyckiego stylu interpunkcji z podziałami wierszy używanymi do kontrolowania rytmu i uderzenia. Niektórzy mogą to uznać za dziwną manierę, ale dla mnie był to świetny zabieg - dzięki niemu proza zaczęła się skrzyć.  Tempo jest ściśle kontrolowane, a kobiece ciała i sposób ich prezentacji pojawiają się raz po raz jako motywy, z detalami, takimi jak cekinowy hidżab, bose stopy, fartuszek i sznur pereł - wszystko nasycone znaczeniem.
 
Bernadine Evaristo jest naprawdę dobrą pisarką - zabawna, precyzyjna i pewna siebie, potrafi ze swadą komentować brytyjską rzeczywistość, uprzedzenia narodowe, etniczne i klasowe, nie oszczędzając przy tym wcale swoich czarnych sióstr, feministek i wszelkiej maści osób niebinarnych. Doceniam to jako matka transpłciowej dziewczyny - strofowana wiecznie przez córkę, że nie dostrzegam różnicy między transeksualizmem i transpłciowością ;-) Mojej córci podrzucam zatem poniższy cytat:

"pomykanie w szpileczkach, obcisłych kieckach i z grubą warstwą makijażu to wyłącznie performans płci kulturowej, a nie biologicznej, ona ubiera się tak, jak lubi, i czuje się z tym dobrze, choć inne trans kobiety często sądzą, że bycie kobietą polega na realizowaniu stereotypowego wizerunku kobiecości, mimo że większość kobiet na co dzień ma to w dupie"

Zważywszy jednak na objętość tej powieści (prawie 500 stron) trzeba się liczyć z pewnym znużeniem  - zamiast konsekwentnie budować fabułę i rozwijać bohaterów i ich relacje, Evaristo dostarcza nam coraz to kolejnych porcji krótkich biografii (niektórych wręcz znakomitych), które w natłoku zwyczajnie przytłaczają. W pewnej chwili powieść staje się nieco monotonna, odrobinę schematyczna i przewidywalna. Żywe profile nie przeradzają się w złożone studia charakterów, co daje narastające poczucie powierzchowności. A przecież samo życie Grace, matki Hattie stanowi materiał na klasyczną XIX-wieczną powieść.
 
Szkoda, bo bohaterowie Evaristo mają nam wiele do powiedzenia, a większość tego, co mówią jest naprawdę warta wysłuchania. Dziewczyna, Kobieta, Inna to obraz walki, ale też miłość, radość i wyobraźnia. Jej bohaterki – czarnoskóre kobiety różnych pokoleń, wyznań, klas, orientacji politycznych i dziedzictw kulturowych – wraz z niewielką grupą towarzyszących im mężczyzn (ci stanowią raczej tło) spotyka się w wielkim finale w ironicznym stylu telenoweli. Świat Evaristo nie jest wyidealizowany, ale jest w nim coś wyjątkowo pięknego. Dla większości czytelników nie jest to świat znany ani tym bardziej oswojony – to nieco fikcyjna Wielka Brytania. Ale to z pewnością nie oznacza, że ​​nie jest to świat możliwy.
 
Ostatnie rozdział i ostatnia scena tej powieści wzruszają i koją. Dają nadzieję, że zawsze warto próbować.

Nie sposób na zakończenie nie wspomnieć o rewelacyjnym przekładzie Agi Zano. Slang i wielość odmian angielszczyzny jaką posługują się bohaterowie musiała stanowić nie lada wzywanie, a różnorodność i fenomen języka, którym się posługuje Evaristoz trudem zapewne znajdują właściwe środki wyrazu w języku polskim, o czym Aga Zano pisze zresztą w posłowiu: 
"Brak odpowiednich narzędzi (...) pokazuje, jak potrzebna jest nam literatura taka, jak ta powieść – rozlegają się w niej głosy tych, którym pozwala się na to zdecydowanie zbyt rzadko. W Polsce osoby LGBT+ wciąż są prześladowane, marginalizowane, a ich istnienie tabuizowane, co znajduje odzwierciedlenie w języku oraz w jego (nie)obecności". 
Tłumaczce udało się też swoim przekładem przybliżyć odbiorcy różnorodność językową, jaka cechuje bohaterki, a która związana jest z ich pochodzeniem i otoczeniem.
 

 

niedziela, 23 maja 2021

Adam Asnyk *** (Kiedym cię żegnał, usta me milczały)

Kie­dym cię że­gnał, usta me mil­cza­ły,
I nie wie­dzia­łem, ja­kie sło­wo rzu­cić,
Więc wszyst­kie sło­wa przy mnie po­zo­sta­ły,
A ser­ce zbie­gło i nie chce po­wró­cić.

Tyś po­wi­ta­ła znów swój do­mek bia­ły,
Gdzie ci sło­wi­ki będą z wio­sną nu­cić,
A mnie prze­dzie­la świat nie­szczę­ścia cały,
Dom mój da­le­ko i nie mogę wró­cić.

Tak mi bo­le­śnie, żem od­szedł bez echa,
A jed­nak le­piej, że żad­nym wspo­mnie­niem
Twych ja­snych ma­rzeń spo­ko­ju nie skłó­cę,

Bo to­bie jutrz­nia ży­cia się uśmie­cha,
A ja z ga­sną­cym że­gnam się pro­mie­niem
I w ciem­ność idę, i już nie po­wró­cę.


 

sobota, 22 maja 2021

Shoshana Zuboff "Wiek kapitalizmu inwigilacji"


 

Wydźwięk tej wspaniałej publikacji jest dość przygnębiający: świat zachodni zmierza dokładnie w tym samym kierunku, co Chiny ze swoim scoringiem społecznym – tyle, że na wschodzie użyto siły politycznej, a na zachodzie czasem stwarzane są jeszcze pozory wabienia słodyczami (manipulacja). Cała książka poświęcona jest nadrzędnemu i uniwersalnemu modelowi biznesowemu korporacji cyfrowych (w tym sektora finansowego i dostawców internetu), którego trzonem jest szczególny rodzaj nadwyżki kapitałowej określanej przez autorkę jako „nadwyżka behawioralna” – nowy rodzaj kapitału podlegający monetyzacji niezależnie od branży zapewniający, że "ilość przechodzi w jakość" o ile tylko korporacja dysponuje gigantycznym wolumenem danych i odpowiednio zróżnicowanymi ich źródłami, pozwalającymi analizować te dane krzyżowo.

W spolaryzowanej gospodarce ostatecznie miejsce będzie dla grupy oligarchów - przedsiębiorcy działający w sferze realnej będą ich klientami, a użytkownicy mediów (a ściślej: ich wzorce behawioralne) - środkiem produkcji. Dostarczanie nam usług cyfrowych staje się zatem czymś w rodzaju paszy dla bydła - nieuniknionym kosztem utrzymywania nas w ekosystemie tej czy innej korporacji, która spienięża nadwyżkę behawioralną, jaka jest skutkiem ubocznym naszego życia (podkreślam życia - a nie aktywności internetowej, co Zuboff znakomicie ilustruje setkami przykładów).

Ten skutek uboczny rozpoznany został po raz pierwszy przez Google ("złoty pył") i dlatego o Google jest w tej książce najwięcej. Nieco później ich śladem poszły pozostałe korporacje z GAFAM, następnie dostawcy internetu (przy których jesteśmy najbardziej "bez majtek") i instytucje finansowe. Oczywiście wszystkie idą ramię w ramię ze służbami państwowymi (w tym CIA), co świetnie tłumaczy ślamazarne i pozorowane działania w obronie naszej prywatności. Klasyczny lobbying w tej sytuacji ma znikome znaczeniem, choć zdjęcie Erica Schmidta u boku Barcka Obamy tuż po tym, jak Google swoim scoringiem rozegrał kampanię prezydencką ma znaczącą wymowę.

Weźmy 2 przykłady:

Pierwszy dotyczy mechanizmu funkcjonowania aplikacji oceniających zdolność kredytową, która ustalana jest w czasie rzeczywistym na podstawie szczegółowego przeszukania smartfona danej osoby i jej działań on-line, w tym treści sms-ów i e-maili, współrzędnych GPS (np. najczęściej odwiedzane lokalizacje i dłuższe okresy bezruchu sugerujące miejsce pracy lub zamieszkania, profili i postów w mediach społecznościowych, transakcji detalicznych i schematów komunikacyjnych (w tym liczby, regularności i intensywności kontaktów, rozległości sieci powiązań, rozkładu relacji w ciągu doby itp.). Dane źródłowe zawierać mogą informacje, takie jak częstotliwość, z jaką ładujesz baterię telefonu, czy i kiedy oddzwaniasz, liczba kontaktów zapisanych w telefonie, sposób wypełniania formularzy internetowych lub liczba km przejechanych/przechodzonych w ciągu dnia (na podstawie średniej prędkości), która pozwala ustalić wzorce aktywności społecznej, w tym zawodowej i towarzyskiej.
Takie zasoby danych behawioralnych umożliwiają (podkreślmy raz jeszcze – w czasie realnym) tworzenie zniuansowanego wzorca informującego o prawdopodobieństwie spłaty kredytu. Innymi słowy, metoda ta kwantyfikuje różnorodne aspekty zachowania, zwykle uważane za informacje „miękkie”, czyniąc je czytelnymi dla pracowników konkretnych instytucji (np. banków – skoro mowa o kredytach). Najlepsze w tej dziedzinie startupy analizują do 10 tys. sygnałów na klienta, skutecznie zamykając w zamkniętej pętli niemożności uzyskania kredytu tych, którzy najbardziej go potrzebują, toteż popyt ze strony instytucji finansowych na tego typu usługi jest praktycznie nieograniczony (ciekawostka, że systemy te były uczone na Afrykańczykach, którzy nigdy wcześniej nie byli klientami banków i chodziło o znalezienie jakiegokolwiek punktu zaczepienia dla ustalenia zdolności kredytowej – równoległy kryzys finansowy w świecie Północy przyniósł olśnienie, że oto mamy teraz własnych "Afrykańczyków").

Przykład 2 dotyczy usług wynajmu mieszkań. Bardzo podobny system: przed podjęciem decyzji o wynajmie mieszkania można zażądać od najemcy udostępnienia swojej aktywności społecznościowej do wglądu aplikacji, która na podstawie analizy NLP (języka naturalnego) skanuje wszystkie posty i prywatne wiadomości, ujawniając kluczowe informacje społeczne i osobiste (w tym np. informację o wczesnej ciąży, która może być nie w smak właścicielowi, który nie chce niemowlaka w wynajmowanym mieszkaniu).

W obu przykładach potrzebna jest oczywiście zgoda i pobranie aplikacji – ale to mniej więcej taki wybór, jak na polskim rynku pracy: bierzesz śmieciówkę albo nie dostaniesz pracy. Formalnie takie start-upy klasyfikowane są jako model SaaS, ale Zuboff sugeruje nowy akronim: SVaaS (surveillance as a service).

Prawdziwą perełką w tej książce jest jednak kilka gigantycznych rozdziałów nt. GAFY – tam nikt nie patyczkuje się z pytaniem o zgody, bo nie ma takiej potrzeby – od skanowania maili po nadzór wi-fi (realizowany „przy okazji” Google Street View) z odpowiednim wywieraniem nacisku na Kongres. Zuboff dokładnie opisuje, na czym polegają i jak doszło do pozbawienia nas 3 typów praw: do prywatności, do sanktuarium i do przyszłości (sterowanie naszymi działaniami przy zachowaniu naszego naiwnego przekonania, że nasze wybory są nasze).

Znakomity jest wstęp, w którym cała logika nadwyżki behawioralnej osadzona jest w opisie historii rozwoju kapitalizmu od ery fordowskiej, poprzez kapitalizm menedżerski i finansjalizację po kapitalizm cyfrowy, który błyskawicznie przekształcił się w kapitalizm nadzoru/inwigilacji czerpiąc garściami z paradygmatu neoliberalnego, w tym też duchu usprawiedliwiając każdy rodzaj bezprawia i przemocy cyfrowej: od zatajania operacji po złudzenie wyboru, którego faktycznie nie mamy (spróbujcie używać smartfona bez Androida lub IOSa, albo powiedzieć pracodawcy, że odmawiacie korzystania z ekosystemu Microsoftu/Sharepointa 😉.

A jakim znakomitym językiem to jest napisane! Tłumaczka - p. Alicja Unterschuetz - powinna za to dostać jakiś medal – po prostu mistrzostwo, czytałam bez wytchnienia.



czwartek, 13 maja 2021

Kazimierz Przerwa-Tetmajer "Koniec wieku XIX"

Przekleństwo?... Tylko dziki, kiedy się skaleczy,
złorzeczy swemu bogu, skrytemu w przestworze.
Ironia?... Lecz największe z szyderstw czyż się może
równać z ironią biegu najzwyklejszych rzeczy?

Wzgarda... lecz tylko głupiec gardzi tym ciężarem,
którego wziąć na słabe nie zdoła ramiona.
Rozpacz?... Więc za przykładem trzeba iść skorpiona,
co się zabija, kiedy otoczą go żarem?

Walka?... Ale czyż mrówka rzucona na szyny
może walczyć z pociągiem nadchodzącym w pędzie?
Rezygnacja?... Czyż przez to mniej się cierpieć będzie,
gdy się z poddaniem schyli pod nóż gilotyny?

Byt przyszły?... Gwiazd tajniki któż z ludzi ogląda,
kto zliczy zgasłe słońca i kres światu zgadnie?
Użycie?... Ależ w duszy jest zawsze coś na dnie.
co wśród użycia pragnie, wśród rozkoszy żąda.


 

środa, 12 maja 2021

Daniel Dennett "Dźwignie wyobraźni i inne narzędzia do myślenia"

Znakomita książka łącząca zagadnienia umysłu ludzkiego, teorii ewolucji i AI. Jakiś czas temu usiłowałam ją rozgryźć w wersji angielskiej, ale zdecydowanie poległam - w ub. roku ukazał się przekład i dopiero w tłumaczeniu (wspaniałym!) doceniłam jej wartość.
Kilka spostrzeżeń (np. z zakresu syntaktycznych podstaw dla semantyki) otworzyło mi trochę inne myślenie w realizowanym właśnie grancie NCBiR. Informatycy musieli ustąpić w starciu z filozofią ;-)

Autor naukowo zajmuje się głównie kogniwistyką, filozofią umysłu i teorią poznania. Znakomite są rozdziały poświęcone "narzędziom do myślenia" i sposobie odszyfrowywania znaczeń - wreszcie zrozumiałam argument chińskiego pokoju, który co prawda nie jest w książce wprost omawiany, ale staje się oczywisty w kontekście rozważań nad mocną/słabą sztuczną inteligencją. 

Dennett jest jednym ze słynnych Czterech Jeźdźców Ateizmu, a co więcej stoi na gruncie twardego materializmu - więc dla mnie to jest absolutnie czysta przyjemność, racjonalizm bez żadnych barwników.
 

 

wtorek, 11 maja 2021

Jerzy Gizella "Podróż romantyczna autobusem linii 159"

Przystanek końcowy i początkowy naprzeciw
Kościoła Matki Boskiej Nieustającej Pomocy.
Księżulkowie głównie spod Żywca i Mucharza.
Owieczek ponad 26 000 – można wytrzymać:
Tu nie chodzi o zbiórkę na tacę. Nawet o Nową Hutę.
„Polska albo będzie katolicka albo jej nie będzie wcale”.

Teraz będzie z górki – przystanek następny
Piasta Kołodzieja, zwanego Oraczem, o którym mówią
Kroniki Galla Anonima, Kadłubka, Długosza, Bielskiego,
Ale historycy późniejsi aż do dziś się kłócą – był oraczem li tylko,
Czy Piastunem na dworze Popiela (majordomusem)?
Były postrzyżyny Siemowita, Rzepicha szafarką?
Nadzwyczajne są dzieje polskiej rodziny.

Przy Popielidów salezjańska szkoła.
Harcerze w mundurkach, z twarzy mądre dzieci.
Trudno się dostać. Piast byłby dumny i Rzepicha.
Czas biegnie ostro – jeszcze bardziej z górki.
Ulica Kruszwicka, obok nieczynny pawilon i napis:
„Chwała poległym 10-IV-2010 KS Cracovia”.
Widać wyraźnie choć jakiś lizus zamazał szarą farbą.
Koło pawilonu chwieją się po drugim piwie
Dzieci Jałty -  młodzi emeryci z bloków resortowych.
Od Popielidów i Piastów zmiana radykalna.
Tam był początek a tu koniec wolnej Polski:
Przystanek generała Franciszka Kleeberga.
Najpierw tłukł Sowietów a potem Szwabów
Aż mu zabrakło naboi, żywności, bandaży.
Bitwę pod Kockiem też wygrał, choć skapitulował.

Spadki łagodniejsze i troszkę pod górkę.
Rondo Piastowskie, Łęczycka, Cedyńska.
Jesteśmy znów w mrokach prahistorii.
Co by rzekli Łużyczanie z Biskupina:
Was ist los? Co się stało? Szto słucziłos'?
Być może Polanie znieśli władzę Goplan.
Może Goplanie to Polanie – śladów niewiele.
Tylko Mysia Wieża nad Gopłem - kruszeje.

Potem wspaniałe zwycięstwo pod Cedynią w 972.
Polski system wciągania w zasadzkę kopiowali inni.
Wtedy było pospolite ruszenie – łucznicy i tarcze.
Dziś nie mamy armii nawet do walki  z powodzią.

Pierwsza węzłowa stacja przesiadkowa – Wiślicka.
Kto był w Wiślicy ten zapamiętał piękny kościół
I dom Długosza (ksiądz kanonik miał ich kilka,
Oprócz Wiślicy – Nowy Korczyn, Sandomierz i Kraków).
Gród warowny i pełen zabytków średniowiecza.
Autobus pędzi z góry, a jak złapie światło
Zielone – jedzie półtora kilometra bez stopu,
Aż zahamuje na przystanku Bora-Komorowskiego.
Herbu Korczak. Dowódcy Powstania Warszawskiego,
Który wydał najtragiczniejszy w dziejach Polski rozkaz:
„ŻOŁNIERZE  STOLICY! Wydałem dziś upragniony przez Was
Rozkaz do jawnej walki z odwiecznym wrogiem Polski,
Najeźdźcą niemieckim. Po pięciu blisko latach nieprzerwanej
Walki, prowadzonej w podziemiach konspiracji, stajecie dziś
Otwarcie z bronią w ręku, by ojczyźnie przywrócić wolność
I wymierzyć zbrodniarzom niemieckim przykładną karę
Za terror i zbrodnie dokonane na ziemiach polskich”.

Ruscy z praskiego brzegu też do powstańców strzelali
Są świadkowie – ale niewielu daje im wiarę.
Zresztą dwa supermarkety zastępują przeszłość
I przyszłość - „Real” i „OBI”. Nie znajdziesz
W niedzielę wolnego miejsca na parkingu.
Kupować! Nie myśleć, że się jest sprzedanym.

Autobus skręca na ulicę Macieja Miechowity,
Światłego księdza, lekarza, geografa, alchemika.
Profesor Prokop z Małżonką czeka cierpliwie.
Mistrz alchemii stylu i geografii języka.
Może jadą na Arkanalia do Redakcji.
Jeśli niedziela to na sumę do św. Anny.

Dłuższa uliczka Brogi bo aż dwa przystanki,
Wiejska na poły, gdzieniegdzie drewniane chatki
Poutykane między blokami z wielkiej płyty.
To wrogie tereny „Wisły” - „Anty-CBA” na każdym
Wolnym kawałku muru oraz w przejściu podziemnym.
Graffiti sierot po okrągłym meblu. Prawdziwi kibice
Na meczach szydzą z propagandy mediów i rządu.

Na końcu Gdańskiej – Uniwersytet Rolniczy
Choć jest po drugiej stronie ulicy -
Powinno być może „29 Listopada”
Albo jeszcze lepiej Powstania Listopadowego.
Tu wsiada i wysiada dużo dorodnej młodzieży.
Ogoleni  na łyso młodzieńcy z tatuażem na karku,
Dziewczyny mają silikonowe tapirowe usta.
Asertywne Barbies. Poważni. Zagadani.
Dzielą się intymnością z całym autobusem.
Cerą napromieniowaną w solarium.
Nie, oni nie zrobią żadnego powstania.
Na takich wargach rzadko jawi się wyraz: Ojczyzna.
Zresztą po co im Polska? Polski już i tak nie ma.

Przystanek Biskupa  Jana Prandoty – z rodu Odrowążów, który
Od Białaczowa, Paryża, Modeny aż po Appalachy w Alabamie siedzi.
Fundatorzy kościołów, klasztorów i grodzisk. Ród arcypolski.
Iwo Odrowąż, św. Jacek Odrowąż, bł. Czesław i bł. Bronisława.
Nikt wtedy nie liczył na mszy wiernych. Sami się liczyli wzrokiem.
Cmentarz na żądanie. Raczej dla odwiedzających
Umarłych. Lecz czasem można mieć wrażenie,
Że na tym przystanku wsiadają z żywymi umarli.
Jadą milcząc do Cichego Kącika – Legioniści Beliny,
Żołnierze, powstańcy, na długi spacer pod Kopiec
Piłsudskiego albo do miejsca wymarszu
Z Oleandrów Pierwszej Kompanii Kadrowej.

Druga ważna przesiadka – Nowy Kleparz. Aleja Słowackiego.
„Imię moje tak przeszło jako błyskawica
I będzie jak dźwięk pusty trwać przez pokolenia.”
Nic z literatury – stragany z kwiatami, mięsem, owocami.
Prawdziwy chleb wiejski, na zakwasie, ryby,
Chińskie lornetki, zegarki, bielizna, wyroby z wikliny.
Wszystko wymieszane jak papka w mózgach,
Tych co wyciągają rękę po bezpłatną karmę „Metro”
Dla ubogich duchem i pamięcią – na rogu pod latarnią.

Następny przystanek – Artura Grottgera. Nie widział
Powstania – on je kredką stworzył. Obok Radio Kraków,
Które zamula, zamula, drogi Leszku, choć Ciebie przygarnie
Jeszcze i Twoje czarujące wspomnienia z Kresów.
Żywi i umarli jadą dalej. Kto do Arcanów - wysiada
Na przystanku Wolność. Nigdy więcej POPiSów.
Plac Inwalidów (Plac Wolności). Co to jest wolność?
Kino naprzeciw UB. Stary kawał. Teraz niezrozumiały.
Czyżby? A może przeraźliwie aktualny, choć
Ani obelisku na cześć najeźdźców, ani kina.

Do Bagateli - trasa raczej handlowa, dla smakoszów pizzy,
Lodów, kawy, ciastek. Po drodze ulica Batorego,
Króla, który stanowczo za wcześnie umarł.
Żywi i umarli jadą wiecznie młodzi. Więcej nadziei.
Lepiej już było. Wszystko było, więc się nie powtórzy.
Ta podróż trwa na okrągło. Dla młodych za długo.
Korki, brak autostrad. W jedną albo w drugą stronę.
A na Podgórzu już Rosjanie. Do Wisły Niemcy doszli.
Mosty graniczne na Wiśle. To tylko sen koszmarny. Na razie.

Wreszcie Dunajewskiego 6 – Oaza Wolności.
Leć czarna jaskółko do nieba... Pani Basia,
Pocztmistrz Honorowy sypie na stół czeki, rękopisy.
Jan Paweł II i ród patrona ulicy (ze Stanisławowa)
Błogosławią z serca i z góry dawną kwaterę PPS-u.
Romantyzm jest podstawą, fundamentem wolności,
Naprawdę jej ostatnim bastionem - mówi Redaktor.
Gdyby nie być w Oazie chociaż raz w tygodniu
Człowiek udusiłby się, wysechł albo by zwariował.
Kroplówka rozmowy. Pacjent głęboko oddycha.
Dzięki wspaniałym narracjom trzech Jarosławów.
Najwięcej prenumerat zamawiają księża.
Piotr chucha i dmucha, żeby trafiły o czasie.
„Nadberezyńcy” schodzą jak ciepłe bułeczki.
Zuzanna częstuje autorów kawą i nadzieją. Bez cukru.
Potem zostanie chleb, woda, niemieckie gazety. Amen.


 

poniedziałek, 10 maja 2021

David Vann "Halibut na księżycu"


David Vann powraca do tematu, który pojawił się już w jego znakomitym debiucie literackim Legenda o samobójstwie. Jest to temat, który autor dobrze zna, gdyż samobójstwo popełnił jego ojciec. Podobnie jak w przypadku Legendy, w Halibucie na księżycu Vann próbuje wyobrazić sobie ostatnie dni swojego ojca. Niespokojny umysł, szalona gonitwa myśli,podszyte niesłychaną melancholią. Jednak Vann nie stawia ojca na piedestale - bohater jego książki jest okrutny wobec najbliższych, egocentryczny, a jego obsesja na punkcie własnej śmierci jest udręką dla otoczenia.
"Zamyka oczy i odmawia bycia tutaj."
"Czuje jakby jednocześnie unosił się nad ziemią i leżał w niej zakopany."

Halibut to przede wszystkim książka o potwornym cierpieniu. Myśl o śmierci, która od lat towarzyszy głównemu bohaterowi, nie pozwala znaleźć ukojenia w żadnym miejscu ani wśród żadnych ludzi. Przytłaczający ciężar myśli i nieustanny niepokój udzielają się czytelnikowi. Pisać o depresji i nie popaść w grafomanię, to nadzwyczajne dokonanie.

"Czy naprawdę każdy człowiek przez całe swoje życie znajduje się na krawędzi samobójstwa i musi przeżyć dzień, wypełniając go grą w karty, oglądaniem telewizji, posiłkami i innymi zajęciami, byle tylko nie stanąć twarzą w twarz z sobą, którego nie ma?"

Jest w tej powieści jakieś podobieństwo do Mojej walki Karla Ovego Knausgårda, w którym autor opisuje niesamowite cierpienie swojej żony Lindy. I jest przytłaczający brak nadziei na ukojenie - jak w znakomitej książce Horace'a McCoya Czyż nie dobija się koni? (i co najmniej równie znakomitym filmie Sydneya Pollaca).

"- Przez jeden dzień spróbuj być prostym człowiekiem. 

- To znów jak z pogodą. Pstryknij palcami i zgaśnie słońce."