„Żadne prawo nie uchroni nas przed tym, że oddajemy swoją prywatność, kawałek po kawałeczku, dla własnej wygody. Dla bardziej spersonalizowanej listy filmów, dla szansy na spotkanie z atrakcyjnym nieznajomym, dla możliwości pochwalenia się zdjęciami z ostatnich wakacji”.
Pisze tę recenzję 10 grudnia 2020 r. - tuż po tym, jak państwowa, czyli pisowska, spółka wykupuje prasę lokalną, stając się tym samym posiadaczem nie tylko naszych danych, ale przede wszystkim gigantycznych zasobów informacji o naszych poczynaniach na portalach prasowych: komentarze, przeglądane strony i poszukiwane informacje, czyli cały internetowy łupież, trafia w ręce partyjnych urzędników. Warto przeczytać tę książkę, choćby po to, żeby zrozumieć, jak sucha teoria o wirtualnej rzeczywistości przekłada się na praktyczne możliwości manipulowania naszymi opiniami i poczynaniami.
Zapada w pamięć historia
Paula Hornera, który niejako „pomógł” wygrać wybory Donaldowi Trumpowi
(tworzył fake newsy w które ludzie ślepo wierzyli i je
rozpowszechniali). Mniej znana jest jednak prawda o tym, że pierwsze wybory, w których wykorzystano zasoby wiedzy i użytkownikach portali społecznościowych, to były wybory, w których wygrana należała do Obamy.
Faktem jest, że nie zdajemy sobie sprawy, w jaki sposób jesteśmy manipulowani
przez algorytmy. Manipulowanie sondażami,
tworzenie fake newsów, aplikacje wyłudzające nasze dane osobowe –
to nasza nowa codzienność, o której pisali też przecież Anne Applebaum, Pomerantsev i Bartlett.
„Facebook, Twitter i inne tego typu portale nie służą propagowaniu prawdy albo szerzeniu zasad demokracji. One służą zarabianiu pieniędzy”.