piątek, 15 grudnia 2017

Jakub Żulczyk "Wzgórze Psów"

 

Wspaniały, niepodrabialny styl Żulczyka i atmosfera grzęznąca gdzieś, skąd każdy chciałby wiać. Świat dziadowskich układów i niemożności zmiany stanu rzeczy. 

Może książka zyskałaby, gdyby ją nieco skrócić - w tej dłużyźnie nieco rozmyła się moc całego przekazu i słabo wypadło, z założenia dość mocne, zakończenie. 

 


 

piątek, 20 października 2017

Dominik Rutkowski "Zadry"

 

Michał Wójcik nazwał Rutkowskiego "Homerem pegeeru" i "Tukidydesem Polski B". I kto wie, czy to nie jest najbardziej trafiony komentarz. Ale idąc tym tropem trzeba chyba jeszcze dorzucić Szekspira polskiej prowincji, a wprawny czytelnik doszuka się zapewne jeszcze więcej odniesień do literatury światowej, którymi manewruje Rutkowski.

Fakt faktem, że wycisnąć poezję z rzeczywistości PGR-owskiej i po-PGR-wskiej wsi - i to w dodatku tak mistrzowsko - potrafi chyba tylko ten autor! Po nieudanym pierwszym podejściu do jego twórczości (Złe dzieci) podchodziłam do Zadr z dużą nieufnością, ale przeczytałam - z zachwytem. 

Przedziwna to literatura - na granicy reportażu i poezji, dobrej powieści kryminalnej i powieści po prostu. Sugestywne opisy miejsc i postaci sprawiają, że z całą mocą i wstrętem wspomniałam koszmar PRL-u i żałość pierwszych lat budzącego się kapitalizmu. Istny wehikuł czasu. Przytłacza obraz rodzin trawionych alkoholizmem, a jeszcze bardziej - kombinatorów, którzy bez skrupułów wykorzystują naiwność, głupotę, brak dobrej organizacji pracy i ludzkie słabości.

Liczne przeskoki w czasie nadają powieści ciekawą dynamikę i pozwalają rysować pełnokrwiste postaci. Napięcie utrzymujące się przez całą powieść nie pozwala żywić złudzeń co do jej zakończenia, więc tym większe jest zaskoczenie, kiedy nagły zwrot akcji przywraca nam nadzieję na inny niż się spodziewamy rozwój wydarzeń.

Poranieni, słabi, bezradni albo niegodziwi bohaterowie tej książki są niezwykle ludzcy, a jednocześnie bardzo dalecy - świat znany nam z codzienności ulic wielkich miast odbiega od problemów zapomnianych politycznie, gospodarczo i kulturowo enklaw, które tkwią w marazmie. Zdumiewa - choć nie powinno - że tam też jest miłość, czułość i wrażliwość na drugiego człowieka. Czy wystarczy tego człowieczeństwa, żeby postawić takie małe światy na nogi?



sobota, 14 października 2017

Remigiusz Mróz "Czarna Madonna"


Nie! Nie ma w tej książce nic "mocnego" - jest tandetna, banalna, wtórna, a jeśli spodziewacie się ciekawie poprowadzonych przynajmniej wątków biblijno-religijnych - to i tutaj czeka Was rozczarowanie. Nie jestem wielbicielką Kinga, ale czasem coś czytuję i jego styl potrafi wciągać. Mróz nie ma z Kingiem nic wspólnego i tyle jeśli chodzi o nadmierne porównania.

Książka okazała się dla mnie ważna - po kilku nieudanych próbach, ostatecznie przesądziła o moim rozstaniu z Remigiuszem Mrozem.


 

czwartek, 11 maja 2017

Jaume Cabré "Agonia dźwięków"

Odwrócenie chronologii wydarzeń sprawia, że finał historii poznajemy już na samym początku, a potem śledzimy fabułę, poszukując odpowiedzi na pytanie, co sprawiło, że doszło do procesu sądowego głównego bohatera. Tocząca się rozprawa rekonstruuje wydarzenia będące jej bezpośrednim powodem, podczas gdy czytelnik poszukuje informacji, jakie są zarzuty wobec duchownego zasiadającego na ławie oskarżonych.

Autor umiejętnie buduje napięcie, zagęszcza atmosferę poprzez niedopowiedzenia i pozostające jakby pomiędzy wierszami pytania. Duch samotnika wobec ducha samotniczki – ta pozorna symbioza, staje się milczącą wojną silnych charakterów siostry Dorotey, oraz brata Junoya. Niezwykle wymowna cisza, język nienawiści, który echem odbija się od kamiennych ścian klasztoru La Ràpita, nie służy pokrzepieniu serc, w tej trudnej drodze jaką wybrały siostry Zakonu Cysterskiego Ściślejszej Obserwacji w Całkowitym Ubóstwie. 

Brat Junoy po przybyciu do klasztoru, pozbawiony przyjemności z obcowania z muzyką i wtłoczony w dosyć monotonny tryb dnia i posługi popadł w apatię, którą przerwało pojawienie się w monasterze dwóch nowicjuszek. Młode siostry tak samo nie potrafią poddać się surowej klauzurze; wyobcowane, przytłoczone surowymi zasadami, szukają wsparcia u siebie nawzajem. Ich spowiednik wspiera ich w trudnych chwilach, niejednokrotnie występując przeciw regule zakonu. Kapłan po trochu z powodu zgoła innych wyobrażeń o sensie pokuty i wiary, niż wykazuje matka Dorotea, a po trochu powodowany frustracją odcięciem od świata muzyki (skierowanie do klasztoru, w którym panuje klauzula milczenia, bohater może traktować wręcz jako zesłanie) rozbudza drzemiące w murach klasztoru demony. Bardzo szybko staje się jasne, że między Junoy i Doroteą rozegra się najważniejszy dla fabuły konflikt. Choć oboje mają ze sobą wiele wspólnego (wrażliwość artystyczna, podświadome dążenie do ideału) i hołdują skromności oraz wierności wierze jako nadrzędnym wartościom, to mają zgoła inny punkt widzenia na to samo zjawisko. A oboje są całkowicie pewni swoich racji.

Odcięty od swej pasji, pozbawiony możliwości gry na instrumentach, wysłuchujący w każdy piątek trzydziestu kilku niemal identycznych spowiedzi (w których grzechem było np. wspomnienie dnia sprzed wstąpienia do zakonu) duchowny uważa, że źle się dzieje w La Rapita, a surowe zasady przynoszą więcej szkody niż pożytku, umartwianie się nie przybliża do świętości, efektem są choroby, halucynacje itp. Jego poglądy stoją w sprzeczności ze statusem zakonu i ideami, którym wierna jest ambitna siostra Dorothea. Junoy twierdzi (jak Św. Tomasz z Akwinu), że zło jest brakiem dobra neguje istnienie diabła. Uważa, że:

“Rapiteńskie ubóstwo jest jałowe. Jest … podszyte ambicją, wyuzdaniem, bo zrobiłyście z niego cel sam w sobie, a nie środek na drodze do świętości. Co z tego, że będziemy ubodzy, jeśli ograniczenia stłamszą w nas ducha?” (s. 214)

Junoy nie zgadza się z karą nałożoną na dwie nowicjuszki, Rozalię i Clarę, dziewczęta zagubione w zakonnej rzeczywistości, samotne w swych rozterkach, obawach, cierpieniach. Nieuchronny staje się konflikt między zasadniczą matką przełożoną i spowiednikiem.

Autor doskonale rysuje też sylwetki innych bohaterów, nie tylko pary antagonistów. Uwagę przykuwa bez wątpienia  ponadstuletnia siostra Margarida, która wbrew oczekiwaniom innych mniszek, w tym szczególnie matki przełożonej, nie zamierza umrzeć i mimo ślepoty widzi więcej niż wszyscy pozostali mieszkańcy Rapity. Albo  biskup Maurycy, którego ambicja doprowadziła "do nadciśnienia, nadkwasoty i bezsenności".

"Wobec ogromu zawiści, z jaką spotykał się na każdym kroku uzmysłowił sobie, że marzenie o dojściu do papieskiej godności było dziecinną mrzonką. Ale nadal uważał, że może dobrze przysłużyć się Kościołowi swoimi predyspozycjami, które sprowadzały się głównie do tego, że umiał wyczuć, czyjej sutanny w danym momencie opłacało się uczepić".

Ciszę przerywa Adela, później znana jako siostra Clara – nowicjuszka, której nieposkromione serce szukało uwolnienia. Młoda dziewczyna pozornie szczęśliwa z drogi, którą obrała, odnajduje bratnią duszę w postaci siostry Rosalii, która czuje się równie samotna wśród obcości murów klasztoru. Złamanie reguł Zwyczajnika, doprowadza do lawin wydarzeń, których ofiarą staje się brat Junoy, a najwyższą cenę przyjdzie zapłacić jednej z sióstr.

Wszystko to – misterna fabuła, zręczny dowcip, ciekawe postaci – pozwoliło autorowi na wyłożenie swoich przekonań, skłonienie czytelnika do refleksji na temat życiowych postaw i wyborów, wiary – w jej postaci ascetycznej i radosnej. Powieść może przypominać nieco Imię róży Umberto Eco, którego akcja również jest umiejscowiona w klasztorze. Natomiast atmosferą i tematyką może przywodzić na myśl Diabły z Loudin Aldousa Huxleya. Na pewno ciekawym zabiegiem było przyjęcie formy procesu sądowego; co pozwala na bezpośrednią konfrontację bohaterów. Choć prawdą jest, że sympatia autora najwyraźniej pozostaje tyko przy jednej ze stron.

Styl Cabre jest bardzo charakterystyczny, wymaga od czytelnika  skupienia nad tekstem, bowiem jednym zdaniu mamy do czynienia z połączeniem narracji odautorskiej z wypowiedzią bohatera. Oto przykład:

“Przemierzały ciemny korytarz w całkowitej ciszy, przerażone naruszeniem nakazu milczenia, ale z ważnego powodu, tak mi się wydaje, ojcze, bo siostra Clara skarżyła się, że jest chora i nie mogłam zostawić jej samej; ależ oczywiście, córko, dobrze zrobiłaś.”

To opowieść o żądzy władzy, dumie, ambicji, fanatyzmie i ich skutkach. O konflikcie między różnymi postawami, sprzecznymi poglądami. O decyzjach, wyborach i ich skutkach. O religii i wypaczeniu idei. O poszukiwaniu sensu życia, dobru i złu, muzyce i ciszy. O cierpieniu, ludzkiej podłości, o stłamszeniu pasji. Być może nawet rację mają Ci, którzy twierdzą, że „Agonia dźwięków” to filozoficzno-religijny traktat. Co pewne – podany w jednocześnie wyszukany i przyjemny sposób. Warto spróbować, choć nie jest to lektura łatwa.


 

środa, 10 maja 2017

"Nieracjonalny mężczyzna" (Irrational Man) reż. Woody Allen


Po pierwsze - jak to często bywa u Allena - dobór aktorów jest tyleż nieoczywisty, co świetny. Dość ekscentryczny, ale znakomity Joaquim Phoenix i niezwykle ciekawa Emma Stone, która być może stanie się kolejną muzą reżysera. Phoenix nie sprawia wrażenia amanta, toteż powierzenie mu roli uwodziciela (profesor filozofii Abe Lucasa), na którego przyjazd czeka pół kampusu (w tym zarówno studentki, jak i znudzone wykładowczynie lub żony wykładowców) było ryzykownym zabiegiem. Trudno też uznać, żeby bohater silił się na kokieterię - może kobietom faktycznie wystarczają same wyobrażenia ;-)

Sama historia - z pozoru banalna – to rozkwitający romans pomiędzy wykładowcą a studentką Jill. Przypadkowe wydarzenie staje się przyczyną nieoczekiwanej wolty, która sprawia, że całość nabiera wyrafinowanego smaku. Ślepa uliczka w jaką Allen wpuszcza widzów (gmatwanina cytatów z filozofii i złudzenie, że chodzi o jakieś wielkie metafory) nagle prowadzi do sensacyjnej igraszki ("wyda się, czy nie wyda?"), co sprawia, że całość jest lekka i zabawna, ale niebanalnie zgrabna i elegancka. Nie warto zatem w Nieracjonalnym mężczyźnie doszukiwać się drugiego dna i odpowiedzi na pytania egzystencjalne (choć stanowią one znaczącą część tematów poruszanych przez bohaterów).

Abe podkreśla, że odwieczne teoretyzowanie nad ludzką egzystencją to jedynie „werbalny onanizm” bez większego odbicia w rzeczywistości, podczas gdy to czyny definiują człowieka, a nie nabyta przez niego wiedza. Satyra na uniwersyteckie życie pozwala Allenowi wprowadzić do filmu wiele błyskotliwych dialogów, ale w odróżnieniu od innych bohaterów tego reżysera, Abe Lucas poza gadaniem, zamierza zacząć działać. Owo działanie nadaje sens i cel jego życiu, filozof zamiast pociągać z piersióweczki, odzyskuje wigor i humor, zyskuje wrażenie, że robi coś ważnego i to nie tylko dla jednej konkretnej osoby, ale całego świata. Nic dziwnego, że nie tylko nie mamy ochoty potępiać jego działań, ale sekundujemy mu i w napięciu oczekujemy szczęśliwego zakończenia.

Dobre dialogi, lekki romans i wątek kryminalny stanowią świetną mieszankę. Sam Abe jest - wbrew tytułowi – człowiekiem bardzo racjonalnym, co nie przeszkadza mu zrobić czegoś totalnie irracjonalnego. Czy nie jest to marzenie każdego z nas?

wtorek, 9 maja 2017

Stanisław Barańczak "Widokówka z tego świata"

Szkoda, że Cię tu nie ma. Zamieszkałem w punkcie,
z którego mam za darmo rozległe widoki:
gdziekolwiek stanąć na wystygłym gruncie
tej przypłaszczonej kropki, zawsze ponad głową
ta sama mroźna próżnia
milczy swą nałogową
odpowiedź. Klimat znośny, chociaż bywa różnie.
Powietrze lepsze pewnie niż gdzie indziej.
Są urozmaicenia: klucz żurawi, cienie
palm i wieżowców, grzmot, bufiasty obłok.
Ale dosyć już o mnie. Powiedz, co u Ciebie
słychać, co można widzieć,
gdy się jest Tobą.

Szkoda, że Cię tu nie ma. Zawarłem się w chwili
dumnej, że się rozrasta w nowotwór epoki;
choć jak ją nazwą, co będą mówili
o niej ci, co przewyższą nas o grubą warstwę
geologiczną stojąc
na naszym próchnie, łgarstwie,
niezniszczalnym plastiku, doskonaląc swoją
własną mieszankę śmiecia i rozpaczy
nie wiem. Jak zgniatacz złomu, sekunda ubija
kolejny stopień, rosnący pod stopą.
Ale dosyć już o mnie. Mów jak Tobie mija
czas-i czy czas coś znaczy,
gdy się jest Tobą.

Szkoda, że Cię tu nie ma. Zagłębiam się w ciele,
w którym zaszyfrowane są tajne wyroki
śmierci lub dożywocia-co niewiele
różni się jedno z drugim w grząskim gruncie rzeczy,
a jednak ta lektura
wciąga mnie, niedorzeczny
kryminał krwi i grozy, powieść rzeka, która
swój mętny finał poznać mi pozwoli
dopiero, gdy i tak nie będę w stanie unieść
zamkniętych ciepłą dłonią zimnych powiek.
Ale dosyć już o mnie. Mów jak Ty się czujesz
z moim bólem-jak boli
Ciebie Twój człowiek.

 



wtorek, 2 maja 2017

Katarzyna Kędzierska "Chcieć mniej. Minimalizm w praktyce"

 

Przeczytałam tę książkę już kilka lat temu, jako jedna z pierwszych poświęconych tematyce minimalizmu. Może dzisiaj nie zrobiłaby już na mnie tak dużego wrażenia - ale te kilka lat temu uświadomienie sobie, ile czasu i wysiłku wpakowałam w bezsensowne zakupy, było dla mnie po prostu bezcenne. Nie zawsze pozytywne doświadczenia z próbami odsprzedaży niepotrzebnych przedmiotów, potwierdziły słuszną obserwację autorki, że kupić jest łatwo - ale odzyskać pieniądze, które wkładamy w niepotrzebne bibeloty, a nawet książki, które można przecież wypożyczyć w lokalnej bibliotece - to już czyste szaleństwo prowadzące jedynie do tego, że obrastamy w rzeczy. Jeszcze ciekawsze były obserwacje dotyczące utrzymywania mało wartościowych relacji "bo tak wypada" i bywania u ludzi, którym nie potrafimy odmówić. Mądra książka, z której skorzystać może każdy, niezależnie od tego czy tytułowy minimalizm zastosujemy do posiadanych przedmiotów czy całego systemu więzi z ludźmi i otoczeniem.


poniedziałek, 1 maja 2017

Agnieszka Osiecka
Poeci, poetki

Po­eci, ran­ni przez złe ko­bie­ty,
pi­szą wier­sze,
po­et­ki,
tra­fio­ne w ser­ce,
pi­szą dłu­gie sza­re war­ko­cze,
nie cze­sa­ne od ze­szłej nie­dzie­li,
pi­szą dzie­ci nie po­sła­ne do szkół,
po­kąt­ne my­szy zza szaf,
le­ka­rza, po któ­re­go nikt nie za­dzwo­nił,
bu­tel­kę,
nie wy­sta­wio­ną na mle­ko.




Agnieszka Osiecka

niedziela, 16 kwietnia 2017

Genowefa Jakubowska-Fijałkowska "Wielkanoc 2017"

zachmurzyło się czarno jak o piętnastej na Golgocie

Adam bezdomny z osiedla
alkoholik wraca o kulach (polineuropatia)

z ABC z puszkami piwa w przewieszonej przez ramię
torbie z adidasa

(pada grad jak kasza perłowa
niebo coraz bardziej czarne)

zatrzymał się opierając o jednej kuli
wyciągnął chuja

odlał się za pniem mirabelki
pod moim oknem

poszedł dalej w żółtych trampkach
o kulach

Eli, Eli, lama sabachthani

 


 

niedziela, 5 lutego 2017

Adam Zagajewski "Czy chcesz płakać"

Przechodziłem pod namiotami drzew
i krople deszczu dosięgały mnie niekiedy,
jakby pytając:
czy chcesz cierpieć?
Czy chcesz płakać?
Powietrze było wilgotne,
Liście błyszczące,
zapach wiosny i nieszczęścia

 


 

piątek, 3 lutego 2017

Zbigniew Herbert "Deszcz"

Kiedy mój starszy brat
wrócił z wojny
miał na czole srebrną gwiazdkę
a pod gwiazdką
przepaść

to odłamek szrapnela
trafił go pod Verdun
a może pod Grunwaldem
(szczegółów nie pamiętał)

mówił dużo
wieloma językami
ale najbardziej lubił
język historii

do utraty oddechu
podrywał z ziemi poległych kolegów
Rolanda Feliksiaka Hannibala

krzyczał
że to ostatnia wyprawa krzyżowa

że wkrótce Kartagina padnie
a potem wśród szlochu wyznawał
że Napoleon go nie lubi

patrzyliśmy
jak blednie
zmysły go opuszczały
wolno obracał się w pomnik

w muzyczne muszle uszu
wstąpił kamienny las

a skóra twarzy
zapięta została
na niewidome i suche
dwa guziki oczu

został mu tylko
dotyk

co za historie
opowiadał rękami
w prawej miał romanse
w lewej wspomnienia żołnierskie

zabrali mego brata
i wywieźli za miasto

wraca teraz co jesień
szczupły i cichy
nie chce wchodzić do domu
puka o szybę bym wyszedł

chodzimy sobie po ulicach
a on mi opowiada
niestworzone historie
dotykając twarzy
ślepymi palcami płaczu

 



 

czwartek, 2 lutego 2017



Michał Rusinek
Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej.

Stworzenie pięknego literacko portretu osoby, która jak nikt inny pięknie władała słowem, co więcej - stworzenie portretu osoby niezwykle czułej na punkcie dyskrecji, było niewątpliwie wielkim wyzwaniem. Ale lata spędzone w towarzystwie Noblistki nie poszły na marne: Michał Rusinek nie zanudza nas pełnoprawną biografią, ale raczej odmalowuje wspólną drogę z poetką, której miał służyć pomocą przez trzy miesiące, a ostatecznie asystował przez kilkanaście lat "szurając papierami". Dopuszcza nas troszeczkę do prywatności poetki, ale z taktem i wyczuciem. Odczarowuje "poczciwą staruszkę", która okazuje się tyleż frywolna, dowcipna, a nawet złośliwa, co wrażliwa i czuła. Rozbraja też nieco infantylny wizerunek starszej pani przywiązanej do loteryjek i limeryków. Nie zasypuje nas przy tym natłokiem informacji, ani ploteczek, choć przytacza urocze anegdotki (zgodnie z moją ulubioną, pewien taksówkarz stwierdził:  „To dla mnie zaszczyt wieźć taką osobliwość”).


 Autor uchyla rąbka tajemnicy i opisuje niektóre zwyczaje i rytuały Szymborskiej, zdradza, jakie najgorsze przekleństwo usłyszał z jej ust, demaskuje nieprawdziwe informacje, które pojawiały się w doniesieniach prasowych, ale zarazem podkreśla, że nie do wszystkich tajemnic był dopuszczony (Szymborska unikała rozmów na tematy poważne i osobiste). Akcentuje też fakt, że przez cały okres pracy dla Szymborskiej pozostał "Panem Michałem". Przedstawia przeróżne sceny, jak choćby spotkanie z upośledzonymi dziećmi, czy też poetkę umierającą, w szpitalu, w jej mieszkaniu.

Interesująca jest także niepoetycka próbka twórczości Szymborskiej: jej wyklejanki (kolaże ilustracji i haseł reklamowych, nagłówków gazet etc.), o których pisały także Joanna Szczęsna i Anna Bikont w Pamiątkowych rupieciach, przyjaciołach i snach Wisławy Szymborskiej. Cała intymność pozostaje jednak zawarta w poezji poetki, a nie w prozie Rusinka. I to jest chyba największa siłą tego swoistego reportażu - nie zamyka nas na poezję Szymborskiej, lecz zachęca nieprzekonanych, żeby poszukać w jej wierszach niezwykłego człowieka.


czwartek, 5 stycznia 2017

Halina Poświatowska "Miłosierni byli Scytowie..."

miłosierni byli Scytowie
gdy umarł król
udusili wstążką jego ulubioną nałożnicę
i jej martwe ciało
rzucili na stos
zmieszały się jej włosy
z popiołem jego rąk
jej drobne zęby
z popiołem jego ust
a kiedy żar pociemniał
zebrali ciepły popiół
i pochowali wszystek
w obszernej skrzyni
rzeźbionej w trawy i kwiaty
w których zamieszkał wiatr

 


 

wtorek, 3 stycznia 2017

Wisława Szymborska
Wielkie to szczęście

Wielkie to szczęście
nie wiedzieć dokładnie,
na jakim świecie się żyje.

Trzeba by było
istnieć bardzo długo,
stanowczo dłużej
niż istnieje on.

Choćby dla porównania
poznać inne światy.

unieść się ponad ciało
które niczego tak dobrze nie umie,
jak ograniczać
i stwarzać trudności.

Dla dobra badań,
jasności obrazu
i ostatecznych wniosków
wzbić się ponad czas,
w którym to wszystko pędzi i wiruje.

Z tej perspektywy
żegnajcie na zawsze
szczegóły i epizody.

Liczenie dni tygodnia
musiałoby się wydawać
czynnością bez sensu,
wrzucenie listu do skrzynki
wybrykiem głupiej młodości,

napis “Nie deptać trawy”
napisem szalonym.

(Koniec i początek, 1993)


poniedziałek, 2 stycznia 2017

Mariana Mazzucato "Przedsiębiorcze państwo. Obalić mit o relacji sektora publicznego i prywatnego"


45-letnia Marianna Mazzucato urodziła się w Rzymie, ale większość życia spędziła w USA. Od 2000 r. mieszka w Europie. Była koordynatorem trzyletniego programu Komisji Europejskiej FINNOV 2009-2012, w którym zajmowała się innowacjami i ich wpływem na wzrost gospodarczy. Obecnie jest profesorem Nauki i Technologii na University of Sussex w Wielkiej Brytanii. Przedsiębiorcze państwo to rozwinięcie raportu przygotowanego przez nią w ramach projektu o tym samym tytule, realizowanego przez brytyjski think tank DEMOS, a finansowanego przez The Open University oraz przez Unię Europejską w ramach 7. Programu Ramowego.  

Punktem wyjścia dla Mariany Mazzucatto jest cytat z artykułu pt. The Third Industrial Revolution opublikowanego w kwietniu 2012 r. na łamach The Economist. Jego autor twierdzi, że administracja państwowa zawsze źle radziła sobie z typowaniem technologii, branż i firm, które w przyszłości będą się dynamicznie rozwijać, a wraz z rozwojem technologii informatycznych i wzrostem znaczenia Internetu w komunikacji międzyludzkiej (a tym samym w gospodarce), trend ten ulegnie wzmocnieniu. Była to sugestia, że państwo powinno wycofać się do roli wskazywanej mu przez XIX‑wiecznych myślicieli liberalnych – "stróża nocnego" i ew. technika poprawiającego niedoskonałości rynku, pilnującego, by zasady były jasne i równe dla wszystkich, by prawo było przestrzegane, a siła robocza miała kwalifikacje odpowiadające potrzebom przedsiębiorców. Kwestie związane z rozwojem nowych branż i technologii, powinny w świetle tej interpretacji pozostać domeną sektora prywatnego. Ta neoliberalna ortodoksja ekonomiczna do niedawna stanowiła główny nurt ekonomii, a w sferze polityki gospodarczej trzyma się nieźle także dzisiaj.

Tymczasem Mazzucato wskazuje, że to państwo, a nie prywatni przedsiębiorcy, odpowiada za największe innowacje, w tym liczne przełomowe technologie. Siłę neoliberalnego sposobu myślenia autorka pokazuje na przykładzie zasad finansowania badań naukowych, proponowanych w reakcji na kryzys gospodarczy przez konserwatywny rząd D. Camerona. Dowodzi, że przypisywanie wszystkich zasług sektorowi prywatnemu jest nie tylko błędne, ale przede wszystkim niezgodne z prawdą. Podkreśla, że to wieloletnia polityka państwa, finansującego badania podstawowe, a często również aplikacyjne, zamawiającego konkretne technologie i rozwiązania techniczne, a także wspierającego finansowo i organizacyjnie tworzenie firm i całych branż, leży u podstaw współczesnego rozwoju technologicznego, a tym samym ewolucji cywilizacyjnej.

Najlepiej chyba ilustruje to piąty rozdział (Państwo stoi za iPhonem), w którym autorka wskazuje, że tylko w 2011 r. Apple miał 26 mld dol. zysku, a przychód Appla (76,4 mld dol.) był większy, niż gotówka będąca w posiadaniu amerykańskiego rządu (73,7 mld dol.). W ciągu pięciu lat po wypuszczeniu na rynek iPhona i iPada w 2007 r. przychody firmy wzrosły o 460%. 10 kwietnia 2012 r. Apple wart był 600 mld dolarów. Niewiele firm w historii USA miało porównywalną kapitalizację (GE w sierpniu 2000 r. – 600 mld dol., Microsoft w grudniu 1999 r. – 619 mld dol.). Tymczasem wydatki na badania i rozwój Appla w stosunku do przychodów osiągnęły maksimum w 2001 r. na poziomie 8,02 proc. Od tego momentu regularnie spadają: w 2011 r. wyniosły 2,24 proc. Rażąco to odbiega od wydatków form konkurencyjnych: w Microsofcie - 13,8%, w Nokii - 12,9%, w Google - 1,8%, a w Sony Ericsson - 12,2% przychodów.

Autorka zadaje zatem pytanie: Jak to możliwe, że Apple osiągnął tak olbrzymi sukces finansowy, wydając na badania i rozwój o tyle mniej, niż konkurenci? Odpowiedzią jest model biznesowy Apple`a, którego przedmiotem nie jest opracowywanie nowych technologii, tylko znajdywanie sposobów na sprzedanie już istniejących. Zdecydowana większość z technologii stosowanych w iPhonach, iPadach i iPodach powstała... za pieniądze podatników.

W 2007 r. Nagrodę Nobla z fizyki otrzymali Francuz Albert Fert i Niemiec Peter Grunberg za tzw. gigantyczny magnetoopór  (ang. Giant Msgnetoresistance), czyli zjawisko wykorzystywane m.in. w głowicach odczytu twardych dysków. Członek Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk, Borje Johanson tłumaczył, że dzięki temu odkryciu powstał m.in. iPod (badania nad nim rozpoczęły się niezależnie w Niemczech i Francji i były finansowane przez rządy tych krajów, wspierali je też amerykańscy podatnicy). 

Innym przykładem są układy scalone urządzeń Apple'a, które uległy znacznej miniaturyzacji.Byłaby ona niemożliwa, gdyby nie duże zamówienia od US Air Force i NASA (misja Apollo). Rządowe agencje były pierwszymi, wiernymi klientami na nowe układy scalone, a tym samym stały się pierwszym źródłem środków, umożliwiających dalsze prace i obniżenie kosztu ich produkcji (koszt produkcji jednego chipa spadł w ciągu kilku lat z 1000 dol. z  do 20-30 dol.). 

Gigantyczna popularność elektronicznych gadżetów Apple`a nie byłaby możliwa gdyby nie ekrany dotykowe, za których twórcę uważany jest E.A. Johnson (publikował pierwsze prace na ten temat w latach 60. XX w.). Także system GPS został stworzony za pieniądze podatników w latach 70. XX w. na potrzeby armii USA. Obecnie jest znacznie częściej używany przez cywilów, ale utrzymywany nadal przez US Air Force, co kosztuje rocznie ponad 700 mln dol. Algorytm, który umożliwił sukces Google, został stworzony w ramach grantu udzielonego przez organizację sektora publicznego (Narodową Agencję na rzecz Nauki).

Powstanie ekranów LCD było z kolei możliwe dzięki badaniom nad tranzystorami (lata 70. XX w.) tzw. Thin Film Transistor, prowadzonymi przez Petera Brodiego za pieniądze armii USA. Kiedy wojskowi odcięli pieniądze na badania Brody próbował uzyskać je od prywatnych firm (m.in. Apple, Xerox, 3M, BM, DEC i Compaq), ale żadna z nich nie zdecydowała się wyłożyć środków. Tym razem wysiłek finansowy podjęła rządowa agencja DARPA (Defense Advanced Research Projects Agency). Mazzucato zwraca też uwagę, że amerykańskie instytucje publiczne były najwierniejszym klientem Apple`a i to w czasach, kiedy nie firmie nie powodziło się tak dobrze jak obecnie (pod koniec lat 80. kilka modeli Apple`a okazało się porażką na rynku). Na przykład w 1994 r. Apple uzyskał 58% rynku zakupów komputerowych dokonywanych przez szkoły w USA.

Oczywiście Mazzucato nie koncentruje się wyłącznie na nowych technologiach, choć swój wywód osadza głównie na przykładach pochodzących ze Stanów Zjednoczonych: odwołuje się do badań finansowanych i prowadzonych przez DARPA15, NIH16 oraz ARPA‑E17. Nie ogranicza się wyłącznie do przytoczenia suchych danych o wielkości nakładów na badania i ich efektach. O popularności książki zadecydowało właśnie przywołanie przykładu Apple'a i jego sztandarowego urządzenia, opartego o technologie rozwinięte w wyniku badań finansowanych przez państwo. Mazzucato nie podważa innowacyjności i kreatywności Apple’a, wskazuje jednak, ze przejawiają się one przede wszystkim w umiejętnym zintegrowaniu w jednym urządzeniu już istniejących technologii (wyświetlacze dotykowe, Internet, GPS), a nie na realizowaniu kosztownych badań, które stały się podstawą tych rozwiązań. Fundamentalne znaczenie dla polityki gospodarczej państwa ma według Mazzucato fakt, że bez dużych wieloletnich nakładów na obarczone istotnym ryzykiem badania, w tym badania podstawowe, nie byłby możliwy komercyjny sukces wielu przedsiębiorstw prywatnych, które w swojej działalności korzystają z wyników tych prac.

Mazzucato przytacza także historię wizyty prezydenta Francois Mitteranda w Dolinie Krzemowej w 1984 r., kiedy to Mitterand słuchał jak Thomas Perkins, partner w firmie venture capital, która założyła Genentech Inc. , wychwalał inwestorów, "którzy ryzykują  i finansują przedsiębiorców". W pewnej chwili przerwał mu prof. Paul Berg ze Stanford University, laureat Nagrody Nobla za prace nad inżynierią genetyczną, pytając: „A gdzie wy byliście w latach 50. i 60., kiedy my przeprowadzaliśmy pierwsze badania naukowe?”. Dodał,  że większość z badań podstawowych, dzięki którym inżynieria genetyczna tak się rozwinęła, były przeprowadzane właśnie wtedy. Żadna prywatna firma nie chciała ich wówczas sfinansować i musieli zrobić to podatnicy.

Podobnie jest z sektorem farmaceutycznym: badania nad nowymi lekami potrafią trwać nawet 15-20 lat i kosztują średnio (w przeliczeniu na lek) ok. 400 mln dol. (przy bardzo wysokim odsetku porażek, bo tylko 1 na 10 tys. badanych substancji wchodzi na rynek w postaci leku). Nic zatem dziwnego, że 75% nowych leków w USA powstaje dzięki badaniom sfinansowanym przez National Institutes of Health (Narodowe Instytuty Zdrowia). W ciągu 35 lat od założenia pierwszej firmy biotechnologicznej Genentech w 1976 r. NIH przeznaczyły na badania biotechnologiczne 624 mld dol., a amerykański podatnik pozostaje największym  na świecie inwestorem w rozwój wiedzy medycznej. Poprzez ponad 50 tys. grantów NIH wspiera ponad 325 tys. naukowców w ponad 3 tys. uniwersytetach i innych placówkach naukowych.

Skłonność do ponoszenia ryzyka związanego z prowadzeniem badań jest jedną z najważniejszych cech odróżniających państwo, jako uczestnika procesu innowacji, od prywatnych inwestorów. Venture capitals inwestują dopiero w momencie podejmowania prób komercjalizacji wyników badań,
które też są obarczone pewnym ryzykiem, ale relatywnie mniejszym i rozłożonym na krótszy okres niż rozwój nowej technologii od podstaw. Stabilne, długookresowe finansowanie na wysokim poziomie prac badawczych zwykle zapewnia państwo, a prywatni inwestorzy pojawiają się dopiero na etapie komercjalizacji ich wyników. Prawidłowość tę należy wiązać ze zjawiskiem upublicznienia kosztów prowadzenia badań i prywatyzacji zysków wynikających z aplikacji opracowanych technologii (publiczny lider i prywatny maruder). Mazzucato zwraca również uwagę na problem unikania podatków, który sprawia, ze firmy zawdzięczające swoje powodzenie państwu, nawet w tej kwestii nie poczuwają się do obowiązku zwrotu tego swoistego długu.

Tymczasem państwo odgrywało główną rolę już od bardzo dawna - począwszy od ziemi wręczanej za darmo prywatnym firmom w celu budowy torów kolejowych i wsparcia finansowego dla badań w dziedzinie rolnictwa w XIX w., przez finansowanie, wspieranie i aktywne rozwijanie przemysłu lotniczego i kosmicznego w XX w., po granty na badania i rozwój dla przemysłów biotechnologicznego, nanotechnologicznego i czystych energii w XXI w. 

Przedsiębiorcze państwo jest ważnym głosem w debacie o udziale państwa w gospodarce. Tym ważniejszym, że prywatni przedsiębiorcy potrafią zdecydowanie lepiej zadbać o pozytywny PR niż rządy państw i instytucje publiczne. Steve Jobs nigdy nie zająknął się nawet, by przyznać, że do sukcesu Apple'a przyczynili się amerykańscy podatnicy. Podobnie postępują prezesi firm koncernów farmaceutycznych. W tym samym czasie państwo często jest oskarżane w dominującym dyskursie o to, że marnuje pieniądze, przeznaczając je na badania nad technologiami, które okazują się ślepymi
ścieżkami rozwoju, co ma być koronnym dowodem przeciwko rozwijaniu przez nie nowych technologii. Owszem, nie wszystkie inwestycje podejmowane przez państwo, czy to w badania, czy w przedsiębiorstwa, przynoszą zakładane efekty. W tym kontekście Mazzucato analizuje federalne inwestycje w firmę Solyndra, która próbowała wdrożyć do produkcji nowy typ kolektorów słonecznych – jednak nieudane projekty nie dominują wśród tych finansowanych przez agendy federalne. Autorka podkreśla też, że oczekiwanie, by wszystkie badania i inwestycje, a szczególnie te, których długookresowym celem jest doprowadzenie do przełomu technologicznego, przynosiły
zakładane rezultaty, jest nierealistyczne. Zarazem warto podkreślić, że metoda prób i błędów to jedna z podstawowych metod poszerzania wiedzy – tym samym nawet projekty badawcze i technologiczne, które nie przyniosły zakładanych efektów mają sens, ponieważ umożliwiają eliminację nieperspektywicznych kierunków badań i skoncentrowanie wysiłków tam, gdzie obserwuje się postęp. 

Autorka sięga także do innych ilustracji niż sektory badań i rozwoju czy produkcji: przytacza przykład firmy ochroniarskiej G4S, odpowiedzialnej za ochronę olimpiady w Londynie w 2012 roku, której skrajna niekompetencja doprowadziła do tego, że ochronę nad igrzyskami ostatecznie powierzono armii brytyjskiej. Bardzo ostro stwierdza też, że "odkrycie Internetu czy wyłonienie się przemysłu biotechnologicznego nie miały miejsca dlatego, ze sektor prywatny chciał coś zrobić, ale nie miał na to funduszy. Oba te przełomy dokonały się dzięki wizji państwa, wizji, której nie mógł zrozumieć sektor prywatny. Nawet po tym, jak państwo wprowadziło te technologie, sektor prywaty wciąż ma obawy przed inwestowaniem w nie. Państwo musiało nawet wspierać komercjalizację Internetu!" (s. 36).

Rola przedsiębiorczego państwa nie ograniczała się i nie powinna ograniczać się wyłącznie do finansowania badań naukowych. Państwo powinno wspierać tworzenie branż i przedsiębiorstw. Przykładami sukcesów państwa we wspieraniu tworzenia przedsiębiorstw w sektorze nowoczesnych technologii jest pomoc udzielona we wczesnym etapie działalności przez agendy federalne, która posłużyła stworzeniu wspomnianej już korporacji Apple, a także m.in. jednego z największych przedsiębiorstw w branży IT – Google. Co więcej, wsparcie rządu federalnego było fundamentem, na którym zbudowany został cały sektor technologii informatycznych w USA – bez niego nie powstałaby Dolina Krzemowa, a amerykańscy producenci półprzewodników nie byliby w stanie w latach 80. XX w. rozwijać nowych technologii na tyle szybko, by przeciwstawić się konkurencji producentów japońskich.

Mazzucato bardzo przekonywająco potrafi też wykazać, jak mało skłonny do ponoszenia ryzyka (w porównaniu z państwem) jest sektor prywatny. Przedstawia m.in. tabelę z zestawieniem ryzyka strat na poszczególnych etapach inwestycji oraz stadia, w których gotowy jest się zaangażować venture capital:
Etap, na którym dokonano inwestycji                                                  Ryzyko strat
Faza zalążkowa                                                                                         66.2%
Faza start-up                                                                                              53.0%
Druga faza                                                                                                 33.7%
Trzecia faza                                                                                               20.1%
Faza przełomowa lub przedpubliczna                                                       20.9%

Nietrudno wywnioskować, że na etapie badań podstawowych i stosowanych najczęściej aktywne jest jedynie państwo, na etapie weryfikacji i testów przedkomercyjnych włącza się venture capital, na etapie tworzenia rentowności i rozpowszechniania na szeroką skalę - rynki private/public equity.
Ponadto tylko państwo skłonne jest inwestować w rozwój tzw. TOP (technologie ogólnego przeznaczenia).

Mazzucato nie stawia tezy, że tylko państwo odpowiada za innowacje, a sektor prywatny wyłącznie koncentruje się na czerpaniu zysków z działań podejmowanych i finansowanych przez nie. Dąży raczej do tego, by oddać obu sektorom sprawiedliwość, co w bieżącej rzeczywistości wymaga dowartościowania roli odgrywanej przez państwo. Ciągłe powtarzanie, że państwo nie radzi sobie z innowacjami – gdy radzi sobie dobrze – prowadzi co najwyżej do tego, że państwo zaczyna się bać ponosić ryzyko, co negatywnie wpływa na rozwój gospodarczy i, co równie ważne, cywilizacyjny. Politycy decydujący o alokacji środków też wstrzymują się z decyzjami lub aktywnie działają w celu ograniczenia roli państwa, czy to wskutek lęku przed krytyką za nadmiar aktywności, czy też w efekcie zakorzenionego i wzmacnianego przez taki dyskurs przekonania o konieczności pasywności państwa w procesie innowacji. Z perspektywy amerykańskiej, gdzie państwo jest nadal bardzo aktywne w zakresie finansowania i organizowania badań i rozwoju technologii, niechęć państwa do chwalenia się swoimi osiągnięciami dodatkowo sprzyja utrzymywaniu obecnego stanu rzeczy, gdy państwo ponosi większość kosztów, a większość zysków czerpie sektor prywatny, który dodatkowo przypisuje sobie również wszystkie zasługi. Przekonanie, że bez aktywnej roli państwa gospodarka będzie wykazywała się znaczącą innowacyjnością, a w związku z tym nie ma potrzeby przeznaczania istotnych środków na finansowanie badań naukowych, jest szkodliwym założeniem ideologicznym.



niedziela, 1 stycznia 2017

Wystan Hugh Auden "Nie zaznasz spokoju"

Chociaż dzień przejrzysty i łagodny
Uśmiecha się nad wieżą twojego szacunku
I powróciły jego kolory, burza cię zmieniła:
Nigdy nie zapomnisz
Ciemności kryjącej nadzieję, nawałnicy
Zapowiadającej twój upadek.

Musisz żyć ze swą wiedzą.
Z tyłu, daleko, na zewnątrz ciebie są inni,
W nieobecnościach bez księżyca, o których nie słyszałeś,
Którzy na pewno o tobie słyszeli,
Istoty nieznanej liczby i rodzaju:
I oni cię nie lubią.

Powiedz, co im zrobiłeś?
Nic? Nic nie jest odpowiedzią:
W końcu uwierzysz - co możesz poradzić? -
Że naprawdę, naprawdę coś zrobiłeś;
Odkryjesz, że pragniesz ich rozśmieszyć,
Będziesz tęsknił za ich przyjaźnią.

Nie będzie nigdy spokoju.
Więc walcz, z taką odwagą, jaką masz
I po każdym ci znanym nierycerskim uniku,
Zostaw przejrzyste miejsce w świadomości;
Ich sprawa, jeśli jakąś mieli, jest teraz dla nich niczym;
Nienawidzą dla nienawiści.