niedziela, 29 sierpnia 2021

Arturo Pérez-Reverte "Batalista"

Arturo Perez-Reverte, uwodzący mnie od lat powieściami, które określiłabym mianem historycznych kryminałów - zwykle całkowicie fantastycznych, choć realistycznie przedstawionych - tym razem sięga po temat na wskroś współczesny, pisze o sprawach które wydarzyły się zaledwie kilka lat temu i w których sam brał udział. Podobnie jak swego czasu w powieści Terytorium Komanczów, nawiązuje do wojny na Bałkanach, w której sam brał udział jako korespondent wojenny. 

Bohaterem Batalisty jest hiszpański fotograf prasowy, Andres Faulques, laureat dziesiątków prestiżowych nagród, który fotografował wszystkie wojny, dziejące się w naszych czasach, od Vukovaru po Biafrę, od Kambodży po Wenezuelę. Na skutek traumy wywołanej śmiercią ukochanej osoby, wycofuje się z zawodu i kupiwszy opuszczoną wieżę nad morzem, wraca do dawnej profesji malarza - podejmuje się zadania namalowania wielkiego, barwnego fresku, będącego syntetycznym wizerunkiem wszystkich wojen. 

Dawne życie nie pozwala jednak o sobie zapomnieć. Faulques uwieczniał na zdjęciach ludzkie dramaty i nieszczęścia, fotografował zło i przerażenie, starał się uchwycić najprymitywniejsze ludzkie instynkty. Nie liczyła się dla niego godność człowieka, zobojętniały na krzywdę fotoreporter marzył jedynie o zdjęciu życia, które w pełni odda okrucieństwo wojny. Sam fakt istnienia tragedii był dla niego wyłącznie tematem. Bywało, że jego aparat pełnił funkcję katalizatora – przyspieszał wykonanie wyroku. Wielu walczących z dumą bowiem pozowało w chwili zabijania przeciwników. 

Perez-Reverte uwielbia detale: potrafi długo rozwodzić się nad szczegółami pracy fotoreportera (przesłona, dobór kadru i perspektywa, światło) a następnie przenosi ten warsztat na grunt malarstwa (mieszanie farb, technika ich nakładania, światłocień i kompozycja). Te kojące, techniczne opisy nagle brutalnie przerywa przybycie pewnego Chorwata, który swego czasu został sfotografowany przez Faulfuesa. Za wykonane wówczas zdjęcie reporter zdobył nagrodę, a rozpoznany przez Serbów Chorwat trafił na tortury do obozu jenieckiego. Jego żonę – skądinąd Serbkę – wielokrotnie zgwałcono i bestialsko zabito wraz malutkim synem. 

Czy wykonana fotografia zadecydowała o losach rodziny? Czy fotoreporter jest zabójcą? Gdzie zaczyna się i kończy nasza odpowiedzialność za zło: jego widzenie i niewidzenie? 

Niełatwa, różna od innych powieść Reverte, trochę jak traktat filozoficzny, po który bezwzględnie należy sięgnąć.

 



piątek, 27 sierpnia 2021

Kai Strittmatter "Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura"

 
 
Jedna z najstarszych cywilizacji na świecie jest zarazem krajem, który zawsze był rządzony autokratycznie. Terror komunizmu został zastąpiony terrorem wspartym cyfrowo. Dynastia Xi Jinpinga, która z jednej strony opiera się na marksizmie, z drugiej na konfucjanizmie i czerpie całymi garściami z kapitalizmu, zyskała nowe narzędzia inwigilacji społeczeństwa, dzięki czemu totalitaryzm objawił się w pełnej swojej krasie. Kapitalistyczny konsumpcjonizm jest w tej rzeczywistości niezwykle przydatny: ludzie w pogoni za dobrami materialnymi i rozrywkami nie zastanawiają się nad formą rządów, gotowi są do ciężkiej pracy, wysiłku i poświęcenia. 
 
Zachód, pragnący uwierzyć w otwarcie i demokratyczną transformację Chin, przeżył straszliwe rozczarowanie (dzisiaj z perspektywy zacieśniających się relacji rosyjsko-chińskich ma to szczególne znaczenie).  Uzależnienie zachodu od tej potężnej gospodarki oznacza już nie tylko rozciągnięte łańcuchy dostaw i możliwość eksportu skażenia środowiska - oznacza także coraz silniejsze uwikłanie polityczne, które - jak wskazuje Strittmatter - przenika do świata biznesu, nauki, systemu zdrowia itd. Ostatecznie ,,gdy Chiny kichną, katar ma cały świat”.

Każde totalitarne państwo stara się zaprząc wszystkie możliwe środki do utrzymania władzy. Sztuczna inteligencja, sieci neuronowe, sieci komputerowe same w sobie nie są zagrożeniem, ale sposób, w jaki Chiny włączyły je do tzw. scoringu społecznego, uczyniło z tego kraju najprawdziwszy benthamowski panoptykon. Reszta świata patrzy na ten proces z równą zgrozą, jak i podziwem, a nawet zazdrością, nie zwracając uwagi, że postępujemy podobną drogą, o czym pisali m.in. Bartlett i Zuboff., ale także Kaźmierska i Brzeziński w Strefach cyberwojny, Pomerantsev czy Applebaum, która często wskazuje, że problemem trapiącym współczesną demokrację jest przecież nie tylko populizm, ale przede wszystkim skutecznie wspierające go mechanizmy cyfrowe. Rewolucja cyfrowa zachwiała tradycyjnymi mediami, które były podwaliną liberalnej demokracji, a przełom technologiczny utorował drogę populistom, wywołał cywilizacyjne przesilenie niczym wynalazek Guttenberga i falę cyberprzemocy na skalę globalną (rosyjskie trolle i - właśnie - przemoc cyfrowa w chińskim wydaniu, w postaci scoringu społecznego).
 
Ostatecznie mamy już i "w naszym świecie" przykład zablokowania możliwości wypowiedzi jednemu ze światowych przywódców przez dobroczyńców z mediów społecznościowych. Sztuczna inteligencja uczy nas m.in. jak tworzyć nowe słowa, zmieniać znaczenia słów, podważać istniejące wartości lub zmieniać ich znaczenie. W Chinach myślący inaczej są przestępcami, w Rumuni byli uznawani za chorych umysłowo i lądowali w szpitalach-więzieniach. Niezależni oraz walczący o wolność artyści, dziennikarze, politycy i celebryci są zastraszani przez partię i zmuszani do publicznych przeprosin. Cenzura największych kanałów społecznościowych – Weibo, WeChat i Baidu Tieba – z dnia na dzień poszerza swoją działalność. Zatrudnianych jest coraz więcej cenzorów, których rola polega na usuwaniu kierowanych pod adresem partii obraźliwych słów, informacji związanych z masakrą na Placu Tiananmen, Japonią czy osiągnięciami Zachodu oraz blokowanie kont zagorzałych aktywistów. Chiny również nieustannie inwestują w tzw. oczy miasta, czyli rozwój sztucznej inteligencji. Dzięki takim firmom, jak SenseTime i Megavii obywatele mogli uruchamiać smartfony Huawei i Vivo za pomocą rozpoznawania twarzy na długo przed tym, gdy Apple wprowadził to rozwiązanie. 

Płatność w aplikacji Alipay (Alibaba), z której korzysta już pięćset dwadzieścia milionów Chińczyków, również odbywa się za pomocą tego narzędzia. W hotelach kamery Megavii sprawdzają, czy gość jest rzeczywiście osobą, za którą się podaje. Na dworce w Katonie czy Wuhan wpuszcza się jedynie osoby, których twarz można zeskanować i porównać z policyjnym rejestrem danych.

Niezaprzeczalnie WeChat stanowi w Chinach fenomnen – dzięki tej aplikacji można rozmawiać ze znajomymi, zamawiać taksówki i jedzenie, rezerwować pokoje hotelowe, kupować bilety do kina, na pociąg czy samolot, wypożyczać rower, opłacać media lub mandaty, otrzymać szybko kredyt, a co najważniejsze, wszystko można załatwić bezgotówkowo. Jednak manipulacja stacjami telewizyjnymi czy ograniczenia w Internecie to tylko kombinacyjny wierzchołek góry lodowej. Rząd hołduje idei, że główną techniką kontroli myśli jest nieustanne bombardowanie wiadomościami i robi to nader skutecznie.

Kai Strittmatter, pokazuje Chiny, panującą tam dyktaturę, reżim, rozwój technologiczny, cenzurę, autokrację i świat, który dla nas jest niewyobrażalnie inny - ale czy aby zawsze? Na razie wydaje nam się, że u nas nigdy i w żadnym razie. No bo my - zachodni indywidualiście, nie pozwolimy, aby totalna kontrola, doprowadziła do absurdów opisywanych w książce. Przecież tam automaty w pekińskiej Świątyni Nieba wprowadziły oszczędny pobór papieru toaletowego. Wydają po sześćdziesiąt centymetrów papieru na osobę, a jeśli ktoś potrzebuje go więcej, musi odczekać cierpliwie dziesięć minut, po których to automat wyda kolejnych dziesięć centymetrów. Nie można w Chinach oglądać Kubusia Puchatka, bo jest kojarzony z prezydentem  Xi Jinpingiem. Nie można przejść na czerwonym świetle, bo można dostać ujemne punkty w System Zaufania Społecznego, co może się wiązać z poważnymi konsekwencjami na przyszłość, m.in. brakiem możliwości zatrudnienia w szanowanej firmie lub nieotrzymaniem kredytu hipotecznego. Co więcej, aktywistki feministyczne na Uniwersytecie Pekińskim, popierające akcję #MeToo, zostały uprzedzone, że ich walka zostanie zakwalifikowana przez partię jako „ruch polityczny” i że jeśli będą kontynuować swoje działania, konieczne będzie ich zdemaskowanie jako zdrajczyń, działających wspólnie z zagranicą.
Dzisiaj nawet żebracy w Pekinie operują kodami kreskowymi, które przechodzący skanuje za pomocą aplikacji WeChat, żeby przesłać im datek.
Publikacja złożona jest z trzech części ukazujących: aparat dyktatury, jej wpływ na społeczeństwo oraz na cały otaczający świat. Autor podszedł do sprawy z dziennikarskim zacięciem, spotykając się i rozmawiając z różnymi osobami, mogącymi naświetlić sprawę cyberkontroli z różnej perspektywy. Mamy tu punkt widzenia artystów, obrońców praw człowieka, ale także przedstawicieli start-upów ściśle współpracujących z Komunistyczną Partią Chin, czy osoby zadowolone z życia w tym kraju. 

Świetny, wielopłaszczyznowy reportaż, który czyta się jednym tchem!



środa, 25 sierpnia 2021

Joyce Carol Oates "Córka grabarza"


Rodzina Schwartów przybywa do Ameryki uciekając przed piekłem nazistowskich Niemiec. Emigracja diametralnie odmienia ich życie - w Niemczech Jakub Schwart był szanowanym nauczycielem, a jego rodzinie dobrze się wiodło, na nowym kontynencie czeka na niego jedynie posada grabarza i mieszkanie w wiecznie wilgotnej, kamiennej chatce na terenie cmentarza. Były nauczyciel szkoły średniej, czuje się upokorzony jedyną posadą, jaką oferuje mu nowa ojczyzna. Prześladowania ze strony lokalnej społeczności oraz emocjonalna kruchość rodziny kończą się porażającą tragedią, w wyniku której Rebecca, córka grabarza, podejmuje zdumiewającą pielgrzymkę do serca Ameryki: odyseję, której przystanki obejmują erotyczne ryzyko, przemyślną, odważną i przedsiębiorczą autokreację i ostatecznie gorzko-słodki - lecz bardzo "amerykański" - triumf. 

"Urodziłaś się tutaj, więc nic ci nie zrobią" - tak wróżył grabarz swojej córce (przyszła na świat na statku w nowojorskim porcie i jako jedyna jest Amerykanką z urodzenia) i ostatecznie okazuje się, że miał rację. Synowie Jakuba jednak nie radzą sobie w nowej rzeczywistości, żona nie wychodzi nawet z domu, a sam Jakub nie jest w stanie zaoszczędzić choćby najmniejszej sumy.

Dziewczynka dorasta na cmentarzu, w cieniu despotycznego, agresywnego ojca i cichej, wycofanej matki, w towarzystwie braci, którzy przy pierwszej nadarzającej się okazji opuszczą rodzinny dom. Pozbawiona normalnego dzieciństwa, przyjaciół i radości, Rebeka musi dojrzeć zbyt szybko, a rodzinna tragedia tylko to przyspiesza. Kiedy rozpoczyna samodzielne życie i zakochuje się w pierwszym mężczyźnie, który zwraca na nią uwagę - trafia z deszczu pod rynnę. Właściwa powieść zaczyna się, kiedy Rebeka ostatecznie ucieka od męża...

Córka grabarza to przede wszystkim fantastycznie narysowany portret kobiety, która znajduje w sobie siłę, by stworzyć siebie na nowo. Nie mając wykształcenia, z premedytacją wykorzystuje to, co dał jej los - nieprzeciętną urodę i urok osobisty, które wykorzystuje do manipulowania ludźmi, żeby zapewnić godne życie sobie i ukochanemu dziecku. Życie Rebeki (jak i całej rodziny Szwartów) ani trochę nie ucieleśnienie amerykańskiego snu. Ważnym wątkiem wydaje się także motyw ucieczki i gry, udawania, wyparcia się własnej tożsamości. Nawet odgrywając perfekcyjnie nową rolę, nie sposób uciec od przeszłości. 

Jest to kolejna świetna książka Oates, po którą sięgam bez wahania po wspaniałych: Amerykańskich apetytach W średnim wieku, Ofierze, Dziewczynie z tatuażami i Czarnej dziewczynie, białej dziewczynie. Straciłam już niestety nadzieję, że ta utalentowana i wielokrotnie nagradzana pisarka sięgnie wreszcie po Nobla - ale w mojej opinii jest jedną z tych, którym ta nagroda szczególnie się należy.




poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Dominik Dán "Czerwony kapitan"


Kawał dobrej rozrywki, przebieżka przez historię i Europę, przeskoki w czasie i geografii. Totalny eskapizm!(i - rzecz jasna - tysiąc razy lepsze niż adaptacja filmowa)

sobota, 21 sierpnia 2021

Radosław Młynarczyk "Hłasko. Proletariacki książę"


 

Młodzieńczą miłość do Hłaski przeżył chyba każdy - sposób w jaki pisarz rozliczał się z komunistyczną rzeczywistością i kreował swój wizerunek buntownika odpowiada przecież każdemu młodemu człowiekowi, który z natury rzeczy - jeśli jest normalny - musi być zbuntowany. A jednak wizerunek buntownika w przypadku Hłaski jest pozą i zręczną kreacją, co bezlitośnie obnaża Radosław Młynarczyk. Ten sam, który przecież parę lat wcześniej odkrył i opublikował młodzieńczą prozę Marka Hłaski Wilk i jego juwenilia.
 
W znakomitej biografii Hałski Młynarczyk podejmuje śmiałą próbę zmierzenia się z legendą tego pisarza. A jest to legenda potężna, którą po prostu kochamy od pokoleń. I podobnie jak było w przypadku dekonstrukcji mitu Kapuścińskiego (którego dopuścił się Domosławski), tak obecnie Młynarczyk próbuje wydobyć realnego człowieka z opowieści o romansach, burdach i tragicznej śmierci, które zdominowały nie tylko obraz prawdziwego Hłaski, ale przysłaniają nawet jego prozę.
 
Mity narosłe wokół postaci Hłasko on sam uwielbiał wokół siebie tworzyć. Jak choćby ten o pochodzeniu: proletariacki książę okazał się wszak wypieszczonym dzieciakiem w inteligenckiej rodziny. Młynarczyk krok za krokiem demontuje misterną konstrukcję hłasko-story, ale robi to w sposób tak subtelny i pełen niekłamanego podziwu, że pisarz nie tylko na tym nie traci, ale nawet staje się na swój sposób bliższy współczesności, w której autokreacja rządzi. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że fascynuje nawet bardziej niż wtedy, gdy legion krytyków przystrajał go w aureolę „kaskadera literatury”. 
 
Młynarczyk jest w swoich poszukiwaniach niezwykle metodyczny i rzetelny - nie pomija nawet niezbyt chlubnych faktów z życia Hłaski, ale nie zapomina też, że opowiada o pisarzu i że poza legendą istnieje przede wszystkim kawał świetnej literatury, którą ów pisarz nam podarował. Książka pokazuje więc, jak Hłasko stawał się prozaikiem, jakiego wcześniej ani później już nie mieliśmy. Niezależnie od tego, ile faktów a ile opowieści zawierały wcześniejsze (auto)biografie Hłaski - jego życie okazuje się fascynującym materiałem na film, który – gdyby kiedykolwiek powstał – zapewni pisarzowi nieśmiertelność. 
 
Z braku filmu - warto sięgnąć po książkę Młynarczyka. Bardzo warto.
 

 
 

niedziela, 15 sierpnia 2021

Arturo Pérez-Reverte "Falcó"


Perez-Reverte jak zawsze niezawodny: trochę skupiony, trochę sensacyjny, główny bohater z nutą bogartowskiego wdzięku odgrywa łajdaka ulegając kobietom głupio i niepotrzebnie. 

Ale jak to się czyta! :-) 


 

czwartek, 5 sierpnia 2021

Anna Kańtoch "Lato utraconych"

 

Po pozytywnym spotkaniu z pierwszym kryminałem Anny Kańtoch (Wiosna zaginionych) z większą już pewnością sięgam po Lato utraconych. Książka trzyma poziom i utrzymuje czytelnika w napięciu.

Tym razem dramat osobisty policjantki nakłada się na brutalne zabójstwo pięcioosobowej rodziny. Zagadki się mnożą, ale nadal nie wiem, co się stało z bratem głównej bohaterki. Pozostaje czekać na "Jesień" lub może nawet "Zimę"...


 

niedziela, 1 sierpnia 2021

Tadeusz Różewicz "Zostawcie nas"

Za­po­mnij­cie o nas
o na­szym po­ko­le­niu
żyj­cie jak lu­dzie
za­po­mnij­cie o nas

my za­zdro­ści­li­śmy
ro­śli­nom i ka­mie­niom
za­zdro­ści­li­śmy psom

chciał­bym być szczu­rem
mó­wi­łem wte­dy do niej

chcia­ła­bym nie być
chcia­ła­bym za­snąć
i zbu­dzić się po woj­nie
mó­wi­ła z za­mknię­ty­mi ocza­mi

za­po­mnij­cie o nas
nie py­taj­cie o na­szą mło­dość
zo­staw­cie nas