Sięgam po tę książkę w szczególnej chwili, kiedy ostatecznie wykończona zostanie Bogatynia. Miasto rodzinne mojej mamy, które żyło wyłącznie z i dzięki kopalni w Turoszowie. Nie żałuję węgla - żal mi klimatu i martwię się o przyszłość moich dzieci, ale nie sposób nie odczuwać smutku będąc świadomym skutków zamknięcia kopalni dla topniejącej już od lat społeczności lokalnych mieszkańców.
Szymaniak stworzył w swoich reportażach cały katalog podobnych klęsk: zamykane fabryki, brak transportu publicznego, nierzadko nawet dróg, niedobór przyzwoitych sklepów i usług, opieki medycznej, dobrych szkół i szeroko rozumianej kultury. Wreszcie ludzie wyjeżdżający w poszukiwaniu pracy i ciekawszego otoczenia. Nostalgia za PRL, często wykpiwana, w wypowiedziach rozmówców Szymaniaka wypowiadana jest z pełną powagą i faktycznie odczuwana. I nie o ustrój tu chodzi, ale o wielkich pracodawców (fabryki, kopalnie, elektrownie), które organizowały życie miasta: od miejsc pracy, po opiekę i kulturę.
Decyzje o emigracji, znacznie rzadszych - zazwyczaj nieudanych - powrotach, opowieść o wykorzenieniu i poczuciu beznadziei... Czy trzeba dodawać, że Ci, którzy mogliby pokierować losem miast i miasteczek nieco lepiej są tym najmniej zainteresowani, bo oni akurat świetnie funkcjonują w Warszawie albo Brukseli? Wielu z nich walczy tylko o miejsce w samorządzie lokalnym. Oni - zdaniem Autora - wypadają najgorzej. Historie o udawanych budżetach obywatelskich, rewitalizacjach prowadzonych bez konsultacji z mieszkańcami, gigantycznych, nietrafionych inwestycjach i uwłaszczaniu urzędów powtarzają się codziennie – świetnie pokazuje to rozdział o lokalnej prasie.
Czy nieliczni aktywiści walczący o prawa mniejszości; protestujący przeciwko zamknięciu szpitala; angażujący się w walkę o dobre powietrze; zakładający spółdzielnie mieszkaniowe zdołają doprowadzić do odczuwalnej poprawy jakości życia w małych miastach?