niedziela, 9 października 2005

Piotr Jemioło "Lipny interes"


                                                                        Tomaszowi Różyckiemu
Facet, który kupił świat, dopiero co
się połapał, że go zrobiono w chuja.
Lepszy dla niego byłby z pewnością
krater na księżycu, lepsza gawra

na orbicie za niecałe dziewięć stówek
plus media i cały wszechświat lepszy,
byle nie to skaliste zadupie z krążącą
w kółko wodą i dziurą w stratosferze,

wywierconą przez ruskie rakiety.
Facet, który kupił świat i włożył go do
siatki z dyskontu, chciałby pozbyć się
zbędnego balastu i odzyskać uciułane

w pocie czoła złotówki, ale pośrednik
przyszedł w czarnym skafandrze, nic
nie mówił w trakcie transakcji i tylko
na migi udało im się ubić ten interes.

(ze zbioru Cyrk liryczny. Heptagram)

sobota, 8 października 2005

Wojciech Albiński "Kalahari"



Tematem tej (i wielu kolejnych) książek Wojciecha Albińskiego są historyczne i społeczne przemiany Czarnego Lądu. Autor był współuczestnikiem i czujnym obserwatorem burzliwych wydarzeń, które w ostatnich dekadach XX wieku rozgrywały się na południu Afryki. Za ten debiutancki zbiór opowiadań otrzymał Nagrodę Literacką im. J. Mackiewicza i nominację do Nagrody NIKE.

Wojciech Albiński w tych reporterskich opowiadaniach ukazuje problemy, z jakimi Afryka ciągle się zmaga: próby "zakorzenienia" się białego człowieka i uzyskania władzy nad bezkresnymi terytoriami i bogactwami; problem apartheidu - który mimo formalnego zniesienia mocno zakorzeniony jest w mentalności Afrykańczyków; choroby, zabobony i wierzenia; przestępczość i nieustanne walki międzyplemienne.

Albiński przybliża nam obyczaje, sposób myślenia i kulturę rdzennych mieszkańców kontynentu. Czyni to po mistrzowsku - oszczędną polszczyzną, z dodatkiem celnie dobranych metafor. Pozorna beznamiętność tej prozy podszyta jest jednak nieustannym napięciem. Wrośnięcie „białego” w przestrzeń zestawione jest z przepytywanie miejscowych (rozmowy kontra wywiady) o przestępczość (handel diamentami, bronią, kobietami, dziećmi, wymuszenia, gwałty). Zachwyt nad bogactwem Czarnego Lądu ściera się z obawami przed jego niebezpieczeństwami, okrucieństwem i ciemnotą (w tym zmagania medycyny z zabobonami i wierzeniami). "Egoistyczny altruizm" białych wolontariuszy przeplatają się z pseudoromantycznymi eskapadami białych w poszukiwaniu najlepszych kadrów.

Autor widział obyczajowe i mentalne przeobrażenia mieszkańców tych ziem.
Trzeba tu mieszkać długo, bardzo długo. […] Nowiny ze świata zbywać cierpkim śmiechem. Działać powoli, z namysłem, pić herbatę z kilkoma wybranymi osobami. Lubić tę herbatę… Kto zadaje pytania, niczego się nie dowie.
Poszczególne części zbioru oscylują kolejno wokół wydarzeń związanych z tytułową pustynią Kalahari, następnie – z miasteczkiem Baluto i wreszcie - Johannesburgiem. Ciekawym zabiegiem jest też wprowadzenie postaci dwóch narratorów – pierwszoosobowy (porte-parole autora), anonimowy geodeta oraz trzecioosobowy (wnikliwy, ale lakoniczny obserwator otaczającej go rzeczywistości). Obydwaj jedynie rejestrują i przekazują swoje obserwacje, unikając formułowania ocen.

Czasem jednak ironiczny ton, w jaki popada autor, zdradza jego własny stosunek do zbawiennej roli białych, szczególnie misjonarzy. Ileż kpiny jest w opowieści o tym, jak to w imię moralności zwalczali oni… okrągłe chaty: "Leżenie na matach, w pozycji zgiętej, zachęca do sprośności, uczyli ojcowie. Chrześcijanin powinien mieszkać w prostokątnej chacie i spać wyprostowany w łóżku". Nie pomagała argumentacja, że w okrągłych chatach nie ma kątów, w których mogłyby się zbierać brud i skorpiony.

Wątpliwości natury religijnej miewają podłoże etniczne - czarnoskóra nauczycielka nie może pojąć: "Dlaczego mamy wierzyć w tych umarłych Włochów? Pietro? Francisko? Augustino? Wszyscy biali! I wszyscy z Italii!"

Niechęć do supremacji białych demonstruje też młode pokolenie: "M. mówił coś o odkrywaniu plemion i wodospadów, i o sporządzaniu pierwszych, jeszcze niedokładnych map... Xaba, architekt wykształcony w Londynie zerwał się wściekły. Nie było po co nas odkrywać! Wiedzieliśmy, że istniejemy! A nasze rzeki i wodospady zawsze miały swoje nazwy! Po Srebrenicy i Gułagach to my powinniśmy was cywilizować!"

Jeden z rozmówców wskazuje, że biali powinni uczyć się dobrych obyczajów od Afrykanów: Nie nalega się, nie nastaje, nie przypiera nikogo do muru… Zawsze zostawia się drugiej osobie honorowy odwrót, ale przede wszystkim oszczędza się jej przykrości odmowy, nie zmusza do wymyślania fałszywych wykrętów." Zamiast tego rdzenni mieszkańcy szybko uczą się od swoich byłych ciemiężycieli - choćby propagandy: Na wielometrowym malowidle nobliwy pan próbował uchwycić młodą Murzynkę. Widać było, że robi to w celach lubieżnych. Drżąca dziewczyna wyrywała się z okrzykiem grozy, a napis głosił: 'Wystrzegaj się aids'.

Droga do Baluto oraz Światła Johannesburga przynoszą świetne portrety przyjezdnych, kierujących się własnymiinteresami, traktując rzekomą pomoc w modernizacji i rozwoju Afryki jedynie jako pretekst i usprawiedliwienie obecności na Czarnym Lądzie.

Reportaże Albińskiego zmuszają do weryfikacji naszych wyobrażeń, skłaniają aby spojrzeć na Czarny Ląd obiektywnym okiem, pozbawionym złudzeń i fałszywej mitologii. Poszczególne wydarzenia dotyczą różnorodnych, mniej lub bardziej przygodnych mieszkańców Afryki. Ale nie mniej ważne od owych wydarzeń pozostaje tło: przewijające się postaci, krajobrazy, sugestywnie opisywane barwy i zapachy. Słyszymy brzęczenie komarów napływających falami, nie wiedząc, które zarażą malarią zwykłą, a które tą śmiertelną odmianą - mózgową. Nocą budzi nas ryk hipopotamów, czujemy zapach rozlewisk, na których brzegach krokodyle potrafią zaciągać na dno. Ale mamy też przed oczami barwy pustyni, nieba i bajecznych sukni afrykańskich kobiet. Z buszu przenosimy się do gwarnych miast, po to by zaraz wrócić do opuszczonych wiosek.

Granica między miastem a buszem jest ostra i celowo akcentowana: miasto jest światłem, hotelami (luksusowymi dla „białych”, wytwarzającymi złudne poczucie bezpieczeństwa), niekiedy kakofonicznym karnawałem ulicy z ponętnymi kobietami na czele – wszystko to stanowi substytut „normalności” w europejsko-amerykańskim pojęciu, choć faktycznie przywodzi na myśl raczej marna kopię "zachodniego świata". Miasto jest odgrodzone od dziczy świetlistą linią i ogrodzeniem z siatki. W buszu czai się mrok, z którego skwapliwie należy uciekać. Ten celowy kontrast wskazuje zarazem, jak dalekie od siebie są w rzeczywistości interesy białych i czarnych.

Autor nie ułatwia nam ustalenia, czy przedstawione wydarzenia stanowią autentyczny - choć znakomicie literacko uformowany - zapisem, czy też zamierzoną fikcję, autorska kreację wspaniałej afrykańskiej przestrzeni. Wrażenie to pogłębia fakt, że wiele opowiadań, ze względu na barwny język, wspaniale zarysowane postaci, nagłe zwroty akcji i urwane, zagadkowe zakończenia - do złudzenia przypomina kryminały i powieści sensacyjne (jak choćby opowiadanie o służącym, który ma dokonać zabójstwa na zlecenie swojej Pani w zamian za nagrodę pieniężną i izibunu - nagrodę cielesną).

Każde z opowiadań trzyma na swój sposób w napięciu: wyścig ojca o życie syna, negocjacje handlowe, w których jesteśmy świadomi podłych intencji obu stron, czy wreszcie praktyki wojenne, tym bardziej szokujące, im oszczędniej opisane: Przyprowadzali ciężarną kobietę i kilku oficerów zgadywało: chłopiec czy dziewczynka. Robili przy tym poważne zakłady. Niecierpliwi hazardziści, by rozstrzygnąć zakład, rozcinali jej maczetą brzuch. Ta gra podobno przyszła tutaj z Bośni. Chłodnie, precyzyjnie i rzeczowo...

Ale pomimo, że opowiadania odnoszą się do afrykańskich doświadczeń Albińskiego, maja wymiar uniwersalny. W tytułowym Kalahari opisał historię geodety Liwskiego, którego syn, Jan, razem z przyjaciółmi wyruszył land-roverem na bezkrwawe safari. W sześć dni później geodeta otrzymał wiadomość nadaną znad zalewu Okavango. Jan zapadł na malarię mózgową i w każdej chwili mógł umrzeć. Liwski natychmiast wyrusza na ratunek. Kiedy udaje mu się wreszcie dotrzeć do zagubionego w buszu "Crocodile Camp", okazuje się, że chłopcu pomógł tajemniczy doktor Szwajcar. Problem w tym, że nie wszyscy doktora widzieli, a ci, którzy mieli ku temu okazję, nie potrafią powiedzieć o nim nic konkretnego. Chata, w której miał mieszkać ze swą żoną, nie istnieje. Liwski postanawia jak najszybciej przewieźć syna do miasta. Obawia się, że atak malarii może powrócić. Syn uspokaja go jednak powtarzając: "On mnie znajdzie". Kalahari można odczytać jako poruszającą opowieść o Bogu.

Trudno uwierzyć, że zbiór Kalahari jest debiutem literackim 68-latka. A może właśnie dlatego przemawia z taką mocą, że napisana została z perspektywy człowieka odpowiednio dojrzałego, z dystansu wielu lat po jego powrocie z Afryki? Nie ma w sobie nic z gorączkowych, skrótowych, ale nierzadko egzaltowanych notatek podróżników i reporterów. "Nasz człowiek w Botswanie" (zgodnie z tytułem biografii autorstwa Bartosza Marca) okazał się ponadprzeciętnie przenikliwym obserwatorem afrykańskiej codzienności.



piątek, 7 października 2005

Anna Świrszczyńska "Rodzina"

Idzie do niej
z pięściami.

Strzepnął z portek jak muchę
dwie małe ręce,
które go chciały zatrzymać.

 

ze zbioru "Jestem baba" 



czwartek, 6 października 2005

Patrick Buchanan "Śmierć Zachodu"

 

Smutek białego dziadersa, który opisuje - w sposób całkiem nieodkrywczy - otaczającą go rzeczywistość, w szczególności bezeceństwa kobiet, którym znudziła się niewola (choć częściowo wina obarcza gejów i imigrantów). Zaczyna od garści faktów: spadek populacji w krajach Zachodu, spadek dzietności i coraz mniejszy zapał do zawierania małżeństw, starzenie się społeczeństwa, w którym coraz większy ciężar utrzymania seniorów spada na coraz mniej liczne barki najmłodszych. W kontrze do tych zjawisk postępuje systematyczny wzrost liczby ludności (w tym młodych ludzi) w krajach Azji, Afryki i Ameryki Pd. Nic nowego, bo dane te można znaleźć w rocznikach Eurostatu, ONZ czy choćby GUS (dla Polski), więc poznawczo książka wnosi chyba tylko tyle, że zamiast tabelek mamy tekst.

Natomiast interpretacyjnie - książka stanowi kuriozum z pierwszego tłoczenia! Diagnoza stanu rzeczy wskazuje na bardzo konkretne obszary przewin - głównie kobiet (a jakże!), które łykają tabletki antykoncepcyjne, kształcą się i uciekają z domu do pracy. Autor nie zadaje sobie jakoś pytania, co sprawia, że kobieta woli robić w urzędzie lub fabryce niż w domu. Nie wskazuje też żadnej konkretnej recepty poza sentymentalnym wspomnieniem czasów, kiedy mężczyzna mógł zarabiać tyle, żeby utrzymać rodzinę i móc trzymać żonę w kuchni i sypialni. Trudno wyczytać, czy Buchanan chciałby wrócić do tych złotych czasów i wprowadzić dodatki rodzinne dla facetów - na pewno nie rozważa, że to kobieta mogłaby utrzymywać całą rodzinę, którą za friko oprałby i nakarmił mężczyzna. Jeżeli dodamy do tego obserwacje Tomasza Szlendaka z Leniwych maskotek..., to lament Buchanan wydaje się już kompletnie spóźniony i jałowy.

Zmiany w moralności zapewne po części są wywołane rewolucją obyczajową i seksualną. Kolejną przyczyną są zmiany gospodarcze. Gospodarka rolnicza dawała liczną, rozgałęzioną rodzinę, gospodarka przemysłowa – rodzinę elementarną, a gospodarka postindustrialna powoduje, że mąż i żona pracują w biurach pozostawiając dzieci bez opieki albo nie posiadając ich w ogóle. Jednocześnie rozwijający się globalizm powoduje przenoszenie produkcji do krajów Trzeciego Świata, powodując spadek realnych płac na Zachodzie, co z kolei wymusza pracę obydwojga rodziców. Niestety nawet bogacenie nic nie zmieni, ponieważ bogaci mają również mniej dzieci, stawiając na wygodę. Nadal nic odkrywczego...

Podsumowując - jeśli ktoś nie jest świadomy zachodzących zmian społecznych i demograficznych, to sobie może przeczytać. Ale nie wiem, czy biadolenie nad stanem demografii bez poszukiwania remedium nie jest totalną stratą czasu. Świadoma swojej wiedzy i prawa wyboru kobieta, może tylko wzruszyć ramionami nad żałosnym, białym panem świata, któremu panowanie wymyka się z rąk. Pewny swojej wartości facet - zapewne nie traci czasu na lamenty, tylko pomyślałby raczej nad tym, jak zorganizować swoje życie, żeby założyć rodzinę wspierając (przyszłą) żonę w godzeniu ról, a nie zmuszając ją do wyboru dziecko albo rozwój. Przyznam, że nie rozumiem, w jakim celu powstała ta książka poza ulżeniem własnej frustracji autora. Nie jestem nawet przekonana, czy jestem w stanie współodczuwać - fakt, że świat może stać się światem kolorowych a nie białych, będzie po prostu zmianą. Ale czy dramatyczną?



wtorek, 4 października 2005

Jay David Bolter "Człowiek Turinga. Kultura Zachodu w wieku komputera"

 

Sześćdziesiąt lat temu zapowiedziano w USA pojawienie się nowego człowieka. Człowieka Turinga - logicznego i w skrajnym stopniu racjonalnego ("homo rationalis"). Nazwa pochodzi oczywiście od nazwiska Alana M. Turinga, który w 1936 roku określił istotę i teorię maszyny logicznej, zwanej komputerem, a ponadto wyraził przekonanie, że komputer będzie zdolny do doskonałego naśladowania ludzkiej inteligencji i to już przed rokiem 2000. Definicja człowieka jako "procesora informacji" i przyrody jako "informacji do przetwarzania" w jakiejś mierze funkcjonuje do dzisiaj, choć zdajemy sobie sprawę, ja niewiele nadal wiemy o funkcjonowaniu ludzkiego mózgu z jednej strony, i jak wiele ograniczeń napotyka sztuczna inteligencja z drugiej....