wtorek, 24 grudnia 2019

Mikołaj Łoziński "Stramer"

 

Opowieść o rodzinie Stramerów, Żydów z Tarnowa. Pełnowymiarowa powieść, zakorzeniona w rodzinnej historii autora, z mocną podbudową historyczną i solidną bibliografią na końcu. Znakomicie napisana - ze swadą, z oddechem i z humorem. Rodzinna historia Nathana i Ryfki oraz sześciorga ich dzieci, łączy się z rozwijającym się ruchem socjalistycznym i komunistycznym, marzeniami o emigracji do Ameryki, rozważaniami o wyjeździe do Palestyny. W tle pojawiają się postaci historyczne – Adam Ciołkosz, socjalista z Tarnowa, a nawet filozof Ludwig Wittgenstein.

Pomimo, że z naszej perspektywy czasowej wiemy o wojnie i  Zagładzie, podziwiamy konsekwencję, z jaką Łoziński stara się malować świat swoich bohaterów w radosnych barwach. Od czasu do czasu, mimochodem wtrąca jakieś szczegóły, które pozwalają zorientować się w czasie. Gdzieś w tle nieustannie nasila się antysemityzm: nauczycielka upomina najmłodszą Stramerównę, mówiąc, że „w Hitlerii” nie byłoby jej tak wesoło. Najstarszy syn twierdzi, że nie tylko w Tarnowie można usłyszeć ludzi, mówiących „rzeczy, których kilka lat temu nie odważyliby się pomyśleć”. 

A jednak jest to przede wszystkim opowieść o rodzinie i pięknie codzienności, które tak rzadko dostrzegamy a jeszcze rzadziej doceniamy. Bohaterowie powieści, ale i ich miasto Tarnów są żywo i barwnie odmalowani - Mikołaj Łoziński w mistrzowski sposób zrekonstruował świat, którego już nie ma. W tę powieść wpisane są losy wielu rodzin żydowskich i podziałów, jakie tworzyły się w tamtym czasie. Widać też, jak wplatają się tu poprzednie książki Łozińskiego, w szczególności debiutancka „Reisefieber”. 

Relacja Łozińskiego jest ciepła, czuła, chwilami radosna. Wzrusza przedwojenna Polska – różnorodna kulturowo i językowo. Porusza prosty, oszczędny język, bardzo świadomie użyty. W tekście pojawiają się słowa, które zniknęły już z polszczyzny, Łoziński używa dawno zapomnianych nazw, przytacza piosenki, slogany, cytuje prasę. Niewątpliwie wymagało to znakomitego przygotowania (w wywiadach autor podkreśla, że w archiwach w Warszawie, Krakowie, Tarnowie, we Lwowie, w Paryżu spędził dwa lata). Zapewne dlatego ten pozornie lekki styl, przesycony jest emocjami.

Dla mnie to kolejna książka pozostawiająca dojmujący żal, że pozwoliliśmy, aby z Polski zniknęła bezpowrotnie ważna i bogata część kultury. I że nadal niczego nas to nie nauczyło.