niedziela, 31 maja 2020

Christo i Reichstag


Dzisiaj zmarł Christo (Christo Władimirow Jawaszew) - ten, który wraz z partnerką Jeanne-Claude opakował błyszczącą folią budynek Reichstagu. Christo zaczął zabiegać o zgodę na jego opakowanie już w latach 70., ostatecznie udało mu się to dopiero po upadku Muru Berlińskiego (1995 r.).

Wspominał, że jednym z zadań, jakie zlecono mu na Akademii Sztuk Pięknych w Sofii było doradzanie rolnikom, jak zaaranżować stogi siana w sposób manifestujący dobrobyt. Jak twierdził, to doświadczenie przydało mu się później, gdy realizował projekty w warunkach polowych współpracując z ludźmi spoza świata sztuki.



piątek, 29 maja 2020

Wisława Szymborska "Oda do starości"

Co to za ży­cie bywa w mło­do­ści?
Nie czu­jesz ser­ca, wą­tro­by, ko­ści,
Śpisz jak za­bi­ty, po­pi­jasz gład­ko
I na­wet gło­wa boli cię rzad­ko.

Do­pie­ro człe­ku twój wiek doj­rza­ły
Od­sła­nia ży­cia urok wspa­nia­ły,
Gdy łyk po­wie­trza z wy­sił­kiem ła­piesz,
Rwie cię w ko­la­nach, na scho­dach sa­piesz,

Ser­ce jak głu­pie szyb­ko ci bije,
Lecz w każ­dej chwi­li czu­jesz, że ŻYJESZ!

Więc nie na­rze­kaj z byle po­wo­du,
Masz te­raz wszyst­ko, cze­go za mło­du

Nie do­świad­czy­łeś… Ale DOŻYŁEŚ! 

 



czwartek, 28 maja 2020

Wojciech Albiński "Lidia z Kamerunu"


Albiński jest jednym z moich ulubionych prozaików. Urodził się 27 stycznia 1935 roku w Warszawie, gdzie też zmarł 6 lipca 2015 roku. Blisko trzydzieści lat mieszkał i pracował w Botswanie i RPA, jako geodeta (wytyczał tereny pod fermy, osady i kopalnie). Jako przenikliwy obserwator przemian zachodzących w Republice Południowej Afryki po obaleniu apartheidu, napisał pięć książek o codzienności kraju i wciąż obecnych tam uprzedzeniach rasowych.

W wywiadach podkreślał, że zaczął pisać opowiadania, bo nie mógł wszystkiego zapamiętać, podczas gdy w Botswanie i RPA "zebrał wiele historii i szkoda by mu było, gdyby się zmarnowały". I konsekwentnie w swoich opowiadaniach dzieli się swoim długoletnim doświadczeniem afrykańskim, czerpiąc garściami z własnego, pasjonującego życia. Wartość "Lidii z Kamerunu" podnosi jej barwny styl i piękny żywy język.

Styl pisarstwa Albińskiego świetnie ilustruje fragment wywiadu opublikowanego na łamach Polityki:

Barbara Pietkiewicz: Pan pisze, jakby sam nie wiedział, dlaczego zdarzyło się to, co się zdarzyło.

Wojciech Albiński: Nie można niczego wyjaśnić. Mądre interpretacje najczęściej padają plackiem. Albo, jak kto woli, na pysk.

BP: Żadnych rozwlekłych opisów.

WA: Jeśli mam opisać krzesło, to tylko dlatego, że ktoś zaraz na nim usiądzie i żeby było wiadomo, że to nie fotel.

BP: Bo inaczej po co?

WA: Chciałbym pisać dwuzdaniami. Aforyzmami. Lekkie, krótkie. Samo dzianie się. I gdzie to się dzieje. Czy są jakieś drzewa, czy tylko pustynia. I kto, jacy ludzie. I ewentualnie rezultat – czy jakieś zwłoki leżą na ziemi, czy wszyscy są szczęśliwi.

Lidia z Kamerunu jest trzecią książką Albińskiego jaką przeczytałam. Tym razem sięgałam już nie przypadkiem, jak swego czasu po Kalahari i Królestwo potrzebuje kata, ale świadoma, że na pewno warto odizolować się na kilka godzin od wszystkich i wszystkiego, i przenieść do Afryki...

Z wielkim żalem myślę o tym, że Albiński już nic nie napisze. "Najpierw żył, potem sięgał po pióro" – opisała jego fenomen Beata Stasińska z Wydawnictwa W.A.B, nawiązując do jego późnego debiutu (w wieku 68 lat).



środa, 27 maja 2020

"Hollywood" (reż. Ryan Murphy)

Akcja serialu rozgrywa się w późnych latach 40. XX wieku, pozornie bajkowych czasach rozkwitu Hollywood. Nic zatem dziwnego, że głównym bohaterem serialu musiał zostać właśnie... amerykański przemysł filmowy i Fabryka Snów, która faktycznie jednak nie była bajkowa. Mizoginizm, rasizm, homofobia i toksyczne, upodlające relacje - to zjawiska, z którymi nie uporano się tam po dziś dzień, o czym świadczy chociażby akcja #MeToo.

Ale Ryan Murphy postanowił przenieść nas do świata baśni. Młody aktor wyczekujący codziennie pod studiem filmowym, ambitny reżyser chcący nakręcić film o równości rasowej, czarnoskóra aktorka, która ma dosyć ról pokojówek, początkujący scenarzysta, którego rasa i orientacja seksualna wykluczają ze świata filmu - wszyscy oni marzą o sukcesie w Fabryce Snów. A Murphy sprawia, że marzenia mogą się ziścić. Konwencja filmu nawiązuje do tych czasów, kiedy kino dźwiękowe dopiero wyzwalało się z więzów przesadzonej, teatralnej gry aktorskiej właściwej niemym filmom. Bohaterowie i ich stany emocjonalne są często podkreślane patetyczną muzyką, dynamiczny montaż sprzyja komediowemu tonowi.

Estetyka także nawiązuje do lat 40. XX w. - obłędne pastelowe kolorki, pięknie wystylizowany brud życia, wiara w american dream: bieda i niedostatek to stan przejściowy, a marzenia bohaterów muszą się spełnić jeśli tylko będą tego bardzo pragnęli. Znakomite są natomiast czarno-białe wstawki imitujące kręcony przez bohaterów film, a także pieczołowicie odtworzona rzeczywistość ówczesnego Hollywood. Scenografia bezapelacyjnie jest najjaśniejszym punktem „Hollywood”. Podczas nagrań wykorzystano takie historyczne miejsca dla przemysłu filmowego, jak Musso & Frank Grill i Paramount lot w Los Angeles. Na potrzeby produkcji wybudowano replikę zburzonej w latach 80. apteki Schwabs, gdzie spotykali się aktorzy i dealerzy branży filmowej lat 50. XX wieku. Najintensywniej wykorzystywane są trzy kolory – karmelowy, złoty i czerwony – znakomicie odzwierciedlające złoty wiek Hollywood. Ponadto każdej postaci przyporządkowano unikatowe kolory (np. Claire nosi stroje czerwone i czarne w kropkowe wzory, Archie zazwyczaj odziany jest w ubrania odcieniu złotego, a Raymond różowego).

Reżyser rozgrywa w Hollywood wszystkie możliwe filmowe klisze, tak na poziomie formalnym, jak i scenariuszowym. Gruba kreska, przerysowane postaci, komediowy styl, zagęszczająca się sieć relacji między wszystkimi praktycznie bohaterami. A roi się w tej filmowej bajce od wielu rzeczywistych postaci: Anna May Wong (w tej roli Michelle Krusiec), Hattie McDaniel (grana przez Queen Latifah), czy Rock Hudson (Jake Picking). W zamyśle twórców tego filmu nie chodziło jednak o opisanie faktycznego wpływu tych postaci na świat filmu czy historię Hollywood. Warto jednak pamiętać, że choć ich wkład w rozwój kina był daleki od spektakularnych, serialowych przeobrażeń, to każde z nich dołożyło swoją cegiełkę do długiego procesu zmian. Zabolało mnie trochę, jak w serial u potraktowano Rocka Hudsona - mam nadzieję, że faktycznie nie był takim tępym idiotą, choć artykuły biograficzne nie pozostawiają zbyt wielu złudzeń :-(


Przyznać trzeba, że drugi plan wypada w tym serialu znacznie ciekawiej niż pierwszy: Dylan McDermott (fantastycznie wystylizowany na Clarka Gable'a, nawiązujący do historii autentycznego "biznesmena", który przez kilkadziesiąt lat prowadził swój hollywoodzki przybytek rozkoszy), Patti LuPone (majestatyczna!), Mira Sorvino, Holland Taylor, Jim Parsons - dokonują cudów i "robią" ten serial. Jim Parsons (tak - to właśnie fenomenalny Sheldon z Big Bang Theory!) w roli Henry'ego Willsona poddany został znakomitej charakteryzacji i fenomelnalnie oddaje cynizm agenta-manipulanta (choć chwilami film rozjeżdża się i trudno utrzymać komediowy nastrój, kiedy mowa jest o bezwzględnym wykorzystywaniu drugiego człowieka...). Ale może rola ta okaże się przełomowa dla aktora, który ugrzązł na lata w roli geeka. Najciekawiej skomponowana rola trafiła się chyba Joemu Mantello, grającemu producenta zmuszonego do ukrywania swojej orientacji seksualnej.


Ta pozornie cukierkowa, optymistyczną wersja wydarzeń przywodzi na myśl inną bajkę, jaka niedawno obdarował nas Tarantino: Pewnego razu... w Hollywood. Tu jednak mamy do czynienia z kilkoma słabościami, których Tarnatino uniknął. Najpoważniejszy zarzut to nadmierny smrodek dydaktyczny i formułowanie myśli ówczesnych postaci na modłę dzisiaj przyjętego sposobu nazywania problemów. A przecież homofobia czy rasizm były wszechobecne i trudne do przezwyciężenia właśnie dlatego, że często nie formułowano ich, nie rozpoznawano, nie nazywano - pogarda dla "kolorowych" i niechęć do gejów były czymś oczywistym i naturalnym, większości pracowników Fabryki Snów (nie wspominając nawet o widzach) nie wydawały się niczym nagannym. I to czyniło walkę w tymi zjawiskami tak trudną i przez lata bezowocną. Bajkowy kontekst filmu sprawia, że tym bardziej bezwzględne wydają się powszechnie znane zasady funkcjonowania Hollywood: wojny o role, ostracyzm rasowy i zgoda na poniżanie.


Poszukującym szczegółów co do prawdy i fikcji zawartej w Hollywood polecam artykuł, w którym można znaleźć także informacje o pierwszym "międzyrasowym" pocałunku w amerykańskim filmie, pierwszej nagrodzonej producentce, pierwszej nagrodzonej Azjatce, Afroamerykance (i okolicznościach wręczenia Oscara, która to uroczystość odbywała się w warunkach "whites-only") i wielu innych tabu, których przełamanie przychodziło Amerykanom z ogromnym trudem...

Poniżej - pierwszy Oscar dla Afroamerykanki (1940 r.), która w tym dniu została wyjątkowo wpuszczona do sali, ale zajmowała stolik niedaleko wejścia do kuchni, z dala od podium i z dala od pozostałej części zespołu Przeminęło z wiatrem. Na premierę filmu w Georgii Hattie McDaniel nie została w ogóle wpuszczona.


Zadie Smith "Widzi mi się"




Zadie Smith tworzy felietony i eseje tak jak inni tworzą beletrystykę - maluje obrazy a potem wplata historie z życia, dodaje humor, refleksję, gorycz, bunt i sprzeciw cały garściami. Widzi mi się to zbiór esejów poufałych, do których (podobnie jak we wcześniejszym zbiorze Jak zmieniałam zdanie. Eseje okolicznościowe) autorka sięga wzorując się na stylu Anne Fadiman (Ex libris. Wyznania czytelnika).

Przeplata się w tym zbiorze mnóstwo wątków: bunt przeciwko prywatyzacji przestrzeni miejskiej, próba zrozumienia przyczyn brexitu, oburzenie z powodu zamykania bibliotek publicznych (które Smith postrzega jako "zbiór indywidualnych przestrzeni", a nie funkcję) i brak akceptacji dla pogłębiającej się klasowości pozornie demokratycznych społeczeństw. Poczucie własnej odpowiedzialności krzyżuje się z bezsilnością. Teksty można (należy?) czytać w dowolnej kolejności - mają różny wydźwięk i nie wszystkie są równie zajmujące - niewątpliwie najlepiej wypadają te, w których Zadie Smith zawarła opowieści o własnym życiu, jako komentarz do obserwowanych zmian. Wykorzystuje przy tym zgrabne analogie, przeskakuje od rozważań literackich do refleksji politycznych, od Anomalisy Kaufmana, od tańca i choreografii do literatury i pisarstwa, od Facebooka i Marka Zuckerberga do władzy absolutnej (nazywa nas „więźniami rozbieganych myśli pewnego studenta drugiego roku”).

Imponuje jej erudycja i łatwość dokonywania porównań, doszukiwania się sensu, umiejętność uogólniania i syntezy, doszukiwania się prostoty i złożoność w codziennych zjawiskach, spoglądania przez lupę, po to by za chwilę przenieść się na poziom meta i z lotu ptaka ocenić te same zjawiska. Wątki związane z awansem społecznym, wolnością wynikającą z przynależenia do niższej klasy średniej, problemami rodzinnymi (znakomite opowiadanie Łazienka) czy też macierzyństwem zgrabnie łączą się z literaturą i malarstwem figuratywnym.

Wiele esejów składa się na swoistą kronikę początku XXI w. Kronikę raczej smutną zważywszy na kryzys demokracji, liberalizmu, państwa, multikulturalizmu, więzi międzyludzkich, kultury - i pewnie długo by wymieniać czego jeszcze. Zadie Smith wychowała się w robotniczej dzielnicy Brent (północno-zachodni Londyn), która od czasów jej dzieciństwa uległa istotnym przeobrażeniom i stopniowej gentryfikacji, tracąc dawny urok, liczne obiekty. Ten los dzieli wiele dzielnic i miast na świecie, ale mało kto z takim bólem potrafi pisać o bezsilności ruchów społecznych. I chociaż autorka pisze sama o sobie: "Nie jestem filozofką ani socjolożką, dyplomowaną wykładowczynią literatury czy filmoznawstwa, politolożką, zawodową krytyczką muzyczną ani dziennikarką z prawdziwego zdarzenia." - czujemy, że jest po trochu każdą z nich.

Jako córka białego mężczyzny i czarnej kobiety, Zadie Smith poznała na wykot problemy poszukiwania tożsamości w świecie, który coraz silniej utrwala podziały. A jednak autorka opisuje swoje przeżycia i poglądy bez ideologicznego zacięcia; z ogromną czułością i empatią, pełnym zrozumieniem dla oponentów i staraniem znalezienia możliwego rozwiązania. Może dzięki temu przytłaczająca lista wątków przyprawiających o ciężką depresję, pomimo ładunku smutku (Elegia na zmiany pór roku), czasami przynosi odrobinę otuchy a nawet mściwego triumfu (np. w eseju Blues z północno-zachodniego Londynu, kiedy okazuje się, że "urokliwe muzeum pozbawiło deweloperów kilku tysięcy stóp kwadratowych najbardziej atrakcyjnych gruntów inwestycyjnych").

Czasem próbuje też szukać przeciwwagi dla własnych niewesołych obserwacji. Pisze na przykład: "Tylko ktoś umyślnie ślepy może ignorować fakt, że historia istnienia człowieka na Ziemi to równocześnie historia cierpienia - okrucieństw, morderstw, masowej zagłady, korupcji i cyklicznych potworności we wszelkiej postaci. Nie ma kraju, który byłby od tego wolny, nie ma ludu, który nie byłby splamiony krwią; nie ma plemienia, które byłoby całkowicie wolne od winy. Istniej jednak coś, co to rekompensuje: stopniowy postęp. Jeżeli ktoś przyjmuje perspektywę apokaliptyczną, może wygląda on na nieznaczny, ale z punktu widzenia kogoś takiego, jak ja kto nie tak dawno nie miał prawa głosować ani pić w miejscach publicznych tej samej wody co współobywatele, ani wyjść za mąż za człowieka, którego wybrał, ani mieszkać w określonej okolicy, jest to postęp olbrzymi."




Rembrandt "Uczony w pokoju z krętą klatka schodową"


a może jednak "Filozof" - jak u Cabre?

Jaume Cabré "Podróż zimowa"



Jeśli ten tytuł wydaje się komuś znajomy - to bardzo dobrze. Intencją Cabré było nawiązanie do cyklu pieśni skomponowanych przez Franza Schuberta, ale także poematu Wilhelma Müllera (pod tym samym tytułem) i wreszcie do utworów Bertolucciego i Antoniego Mari oraz biografii Schuberta autorstwa Gastona Laforgue. Ta rozległa sieć nawiązań i odniesień znajduje także swoje uzasadnienie w treści poszczególnych opowiadań. Próbowała zresztą tę sieć rozwikłać tłumaczka (Anna Sawicka) - co zrobiła zresztą z uwaga i humorem, na jaki zasługuje ten zbiór, tworząc Indeks postaci, rekwizytów i innych tropów).

Podróż zimowa jest zbiorem czternastu opowiadań powstałych na przestrzeni 20 lat przed 2000 rokiem (najstarsze z opowiadań powstało w 1982 r.). Znakomicie reprezentują one pisarstwo Cabré, więc jeżeli przydarzyło się komuś zaczynać przygodę z Autorem od tego zbioru - to był to szczęśliwy przypadek. Podobnie jak Agonia dźwięków a także Wyznaję, jest to niezwykle wysmakowana, erudycyjna proza najwyższej próby, nie pozbawiona humoru, wzruszenia, ale także tragizmu, smutku i nostalgii. Polifoniczna narracja pełna niepokoju i artyzmu. Ja akurat poznawałam Cabré od strony powieści - jednak jego talent w zakresie krótkiej formy po prostu mnie zauroczył!

Zawarte w nim opowiadania pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego - różni są bohaterowie, różne czasy i okoliczności wydarzeń. Kochankowie, płatni mordercy, szlifierze diamentów, mniej i bardziej przykładni małżonkowie, dzieci i starcy, ofiary wojny, wielki rabin Chaim Mattes z Łodzi i jego potomkowie, artyści i prości ludzie, więźniowie i oprawcy... Wspólnym wątkiem jest muzyka, która wybrzmiewa ze wszystkich opowiadań i problemy, które nie omijają nawet bohaterów.

Dwie minuty to pełna humoru rzecz o małżeńskiej zdradzie i o tym, jak łatwo ją popełnić. (Było oczywiste, że z nieba nie zstąpiły anioły, dmąc w trąby potępienia - myśli z ulgą żona, która przed chwilą zdradziła męża z przystojnym serwisantem pralek).

W Opus postumum ceniony pianista, mający poczucie wypalenia i rozczarowania (poświęcił życie dla swojej pasji, ale nie znalazł szczęścia w miłości) dość nagle i nieoczekiwanie podejmuje decyzję o porzuceniu kariery, tylko dlatego, ze pewnego dnia na widowni dostrzega nieżyjącego od 150 lat Schuberta...

Szczęście na wyciągnięcie ręki pokazuje, jak niewiele potrzeba, by zmienić los drugiego człowieka, ale też jak drobiazg, może zmienić czynione latami plany.

Bohater Testamentu musi nagle zmierzyć się ze śmiercią ukochanej żony, która trwała przy nim przez blisko 30 lat, w zdrowiu i chorobie. Okazuje się jednak, że zupełnie jej nie znał.

Jednym z najpiękniejszych opowiadań jest pełen erotyzmu, subtelny Kurz - opowieść o zdziwaczałym, bogatym kolekcjonerze mało znanych książek i powabnej gosposi, która w jego oczach staje się bohaterką w stylu Andromachy lub Dydony. Miłość do literatury i niezwykła erudycja autora przebijają z każdego zdania tego opowiadania.

Opowiadania Podróży zimowej przenikają wiele aspektów codzienności. Konfrontują nas z problemem upływu czasu, złudności szczęścia, odcieni odwagi, ale przede wszystkim roli sztuki w naszym życiu. Autor bawi się z czytelnikiem, myli tropy, przywraca na kartach kolejnego opowiadani postać, z którą wcześniej rozstaliśmy się "bezpowrotnie", miesza prawdę z fikcją, ale przede wszystkim każde opowiadanie mistrzowsko i zaskakująco puentuje. Niektórzy bohaterowie wciąż na nowo się odradzają - w nowych wcieleniach, czasach i miejscach, przez co wszystko okazuje się względne, przypadkowe, a jednocześnie jakby z góry zaplanowane.  Dzięki temu opowiadania są kunsztowne, różnorodne pod względem tematycznym, utrzymane w bardzo różnych konwencjach i tonach, pełne smakowitych odniesień kulturowych. Jest to zbiór kompletny i przemyślany, mądry, ale jednocześnie wielowymiarowy. Można czytać go płytko i mieć przy tym kapitalną rozrywkę, a można też zatrzymać się nad treścią nieco dłużej i oddać refleksji na tematy fundamentalne.

Jak pisze sam Autor w epilogu:

(…) czytelnik opowiadań musi być bardziej aktywny niż czytelnik powieści. Ograniczona rozpiętość (…) zmusza pisarza do skrótów, do uznania za domyślne tego, co się wydarzyło wcześniej, do zarysowania jednym pociągnięciem pióra charakterystyki psychologicznej czy opisu fizycznego… Pisarz musi wysilić inteligencję, ale czytelnik też. Pisarz sugeruje nastrój, perypetie, pejzaż, klimat, a czytelnik uzupełnia te elementy w trakcie czytania. A ponieważ jest fizyczną niemożliwością umieszczenie wszystkiego w granicach opowiadania, wspomnienie lektury jak echo (podobnie jak bezpośrednie wspomnienie utworu muzycznego) pozwala czytelnikowi uzupełnić wymiar moralny każdego opowiadania, jeśli faktycznie go posiada.

Nie obyło się bez charakterystycznej dla Cabré zabawy konwencją i narracją, trzeba z uwagą śledzić, kto wypowiada się w danej chwili: narrator, czy bohater. Dla podkreślenia dramatyzmu narracja często zmienia się z trzecioosobowej na pierwszoosobową, jak choćby w opisie przygotowań pianisty na oczach słuchaczy w pełnej sali koncertowej:

Uregulował wysokość taboretu, niedostosowanego do jego wzrostu. A przecież pół godziny temu sam wszystko sprawdził. Nie, teraz jest za wysoko. Mam wrażenie, że jest niestabilny, nieprawdaż? Cholera. Teraz dobrze. Nie. Tak. Wyciągnął chusteczkę z kieszeni i przetarł dłonie. Przy okazji przeciągnął chusteczką po nieskazitelnych klawiszach, jakby chciał zetrzeć z nich pot poprzednich konsternacji. Podciągnął mankiety koszuli. Jestem jedną wielką agonią.

To element wyrafinowanej gry z czytelnikiem, który jest nieustannie zmuszany do wysiłku intelektualnego: fikcyjni bohaterowie zyskują status postaci historycznych, przywoływane autorytety i ich myśli bywają fałszywe.

Cabré nie tylko nie zawodzi w krótkiej formie, ale pokazuje nadzwyczajny kunszt pisarski. Z zachwytem polecam!

wtorek, 26 maja 2020

Tomas Tranströmer "Szyny"

Druga w nocy, księżyc. Pociąg przystanął
pośrodku równiny. Daleko światełka miasta
mrugają, zimne, na horyzoncie.
Jak kiedyś ktoś zabrnie tak daleko w sen,
że, wróciwszy do pokoju,
już nigdy sobie nie przypomni, że był tam.
I jak kiedyś ktoś tak pogrąży się w chorobę,
że dni dawniej przeżyte są jak rój światełek
zimnych, wątłych, na horyzoncie.

Pociąg stoi zupełnie nieruchomo.
Druga. Pełnia księżyca, parę gwiazd.

przeł. Czesław Miłosz


 

piątek, 22 maja 2020

Salvador Dali „Chrystus św. Jana od Krzyża"

bbb


Surrealizm był antyklerykalny, antykościelny, wrogi wszelkiej religii, a Dali - znany ze swoich ekscentrycznych zachowań - nie był kojarzony ze sztuką sakralną. Sam obraz budzi wiele zastrzeżeń natury estetycznej (bywa nawet określany mianem kiczu).

Artysta utrzymywał, że obraz po prostu wyśnił - w śnie zobaczył jądro atomu jako samego Chrystusa. Niewątpliwie stworzył nietypową perspektywę, unikatową w sztuce, gdzie Chrystus na krzyżu widziany jest z góry i tworzy odwrócony trójkąt. Wizerunek Jezusa jest odmienny od przekazywanych przez tradycję – umęczonego, krwawiącego, konającego ciała. Nie widać też twarzy Chrystusa, a samo ukrzyżowanie umieszczone zostało w rzeczywistym nadmorskim katalońskim krajobrazie. Perspektywa w jakiej Dali ukazuje Chrystusa uznana została za obrazoburczą...


Reza Aslan "Zelota. Życie i Czasy Jezusa z Nazaretu"


 "W czasach Jezusa mnóstwo innych ludzi przemierzało Judeę i Galileę z grupą własnych uczniów, by uzdrawiać chorych, dokonywać cudów, zapowiadać koniec świata i oczywiście mienić się mesjaszem" – pisze Reza Aslan, autor biografii Zelota. Życie i Czasy Jezusa z Nazaretu. Pisząc tę książkę wykorzystał prace wielu autorów chrześcijańskich. Główna teza opracowania, to wskazanie, że Jezus – inaczej, niż powszechnie się uważa – nie był przeciwnikiem przemocy, ale jej zwolennikiem, że dążył do obalenia siłą władzy Rzymu, że był nieudanym rewolucjonistą, jednym słowem – zelotą.

Ale rozczaruje się każdy, kto będzie szukał w tej książce wyłącznie biografii Jezusa historycznego. Dzięki pracy Autora doceniamy, jakiej ekwilibrystyki intelektualnej wymagało stworzenie - powstałych długo po śmierci Jezusa - pism (Ewangelii i Dziejów Apostolskich). Upadek Jerozolimy, utopione we krwi żydowskie powstania i ostateczne utwierdzenie hegemonii Rzymu wymagało od Żydów nadzwyczajnej zręczności, aby nadal móc trzymać się własnej wiary, oddawać cześć Bogu i jednocześnie uniknąć represji ze strony Rzymu. Historycznie dopiero wtedy pojawiła się nieodzowna potrzeba rozdzielenia tego, co cesarskie od tego, co boskie. Cytaty, którymi tak często posługujemy się przekonani o pokojowym nauczaniu Chrystusa, w rzeczywistości pojawiły się (włożone w jego usta) dopiero w Ewangeliach.

Ta swoista dekonstrukcja dziejów pisma, odczytywana powinna być zgodnie z ważnym założeniem poczynionym przez samego Autora: „Koncepcja historii jako krytycznej analizy dających się zbadać i zweryfikować wydarzeń z przeszłości jest nowożytnym wynalazkiem; idea ta byłaby zupełnie obca autorom Ewangelii, dla których historia była kwestią ujawniania nie faktów, lecz prawd". I dalej: „mniej niż to, co się dzieje, interesowało ich, co to znaczy. (...) Nieistotne jest, jak współcześni odbierają cudowne czyny Jezusa. Wiemy tylko, jak postrzegali je ludzie w jego czasach. Na tym polega prawda historyczna”. Zaskakujące dla mnie było odkrycie, że idea śmierci i zmartwychwstania była nieznana w judaizmie i starożytności, że niedopuszczalna była koncepcja „boga-człowieka”, a Ewangeliści mieli nikłe pojęcie o żydowskim Prawie i zwyczajach.

Książkę czyta się jednym tchem. Nie dlatego, że w nowym świetle ukazuje postać Jezusa (może nawet nie do końca nowym - przecież już w latach 60. XX w. pojawiła się głośna książka S.G.F. Brandona Jesus and the Zealots, nawiązująca zresztą do pism twórcy krytycznych badań nad Ewangeliami, XVIII-wiecznego autora Reimarusa). To, co naprawdę fascynuje w trakcie lektury, to niebywałe zdolności marketingowe Ewangelistów, niezwykła zręczność z jaką o 180 stopni odwrócili wizerunek historycznego Jezusa, tworząc całkiem nowy obraz Chrystusa "teologicznego".

Przerazić może natomiast skuteczność ich wysiłków. Jak pisze Aslan (omawiając zabiegi "wybielające" Piłata): "(...) ułożona przez Marka wyłącznie w celu ewangelizacji historia, która miała zdjąć z Rzymu odpowiedzialność za śmierć Jezusa, z czasem nabiera absurdalnego wydźwięku, stając się zarzewiem liczącego sobie dwa tysiące lat chrześcijańskiego antysemityzmu".

Nie podzielam niepojętych dla mnie obaw, że opracowanie to wstrząśnie czyjąś wiarą: sądzę, że osobom wierzącym postać Zbawiciela potrzebna jest niezależnie od faktów historycznych. Z kolei ci, którzy pragną dociekać prawdy historycznej, mają zapewnione dzięki tej książce kilkanaście wspaniałych godzin intelektualnej przygody historycznej. Jeżeli do tego pokusić się o równoległe weryfikowanie zawartości poszczególnych ewangelii - to uzyskamy fantastyczną łamigłówkę. Śledztwo, którego tropem możemy podążać wraz z Aslanem.