Długo zwlekałam z recenzją tej książki, bo to trochę szaleństwo, żeby 120 lat po pierwszej publikacji i uznaniu dzieła za wiekopomne, nagle opiniować je tak, jakby jeszcze nie miało swojego gwarantowanego miejsca w światowym kanonie lektur. Ale z drugiej strony kanonów jest mnóstwo, ale ich trwałość bywa różna. Podobnie, jak różnie znoszą upływ czasu dzieła, swego czasu zaliczone do klasyki. Jak pisał Lem w fantastycznym posłowiu do tej Wojny światów:
"[Jest to] jedna z nielicznych powieści, które wykraczając poza
fantastyczność swych założeń, weszły do skarbca literatury światowej"
Wojna światów na tym tle jest czymś niebywałym: nic nie straciła
ze swej świeżości, aktualności i mądrej wymowy. Jej wyjątkowość polega także i na tym, że literatura fantastyczna szybko i chętnie bywa wrzucana do worka z napisem "klasa B", choć ich wymowa filozoficzna jest często niedościgniona - i to właśnie dlatego, że fantastyczne postaci, zdarzenia i rozwój wypadków pozwalają uchwycić to, co nierealne, abstrakcyjne, niematerialne, ale w swojej istocie najważniejsze i konstytuujące.
Schemat fabuły może wydawać się szokująco niepoważny - mamy wszak do czynienia z XIX-wieczną powieścią o inwazji z Marsa! Kilkadziesiąt lat przed pierwszym lotem człowieka w kosmos, nie mówiąc już o lądowaniu na Księżycu, Wells maluje oszałamiającą panoramę starcia z kosmicznymi najeźdźcami. Nawet teraz, kiedy to piszę, mam wrażenie, że opisuję jakąś ramotę, która - zweryfikowana przez czas, ludzką wiedzę i doświadczenie - nie może być w najmniejszym stopniu traktowana poważnie z perspektywy XXI w. Ten sam temat - przemielony w setkach powieści i przerobiony tysiące razy w filmie - powinien przecież wywołać co najwyżej szerokie ziewnięcie.
Na razie poprzestańmy na tym najpłytszym poziomie Wojny światów: Wells pozostaje wszak jednym z pierwszych, najbardziej inspirujących pisarzy nurtu fantastyki, a motywy kroczących maszyn, wężowych splotów i macek, przewijają się do dzisiaj w kinowych projekcjach (przypomnijmy choćby Hana Solo z uniwersum Gwiezdnych Wojen albo bestie z filmu Monsters). Mamy tu zalążki post-apo, survival horroru, turpistycznej powieści drogi i zarazem gnostycznej tragedii (Cormac McCarthy!), motyw inwazji, a nawet korzenie Metro 2033. Nasze lęki przed Innym przybrały postać wielokrotnie potem eksploatowaną w fantastyce: lęku przed życiem, które być może powstało we Wszechświecie i okaże się równie okrutne jak nasz gatunek. Znowu wypada przywołać Lema:
"Tysiące autorów atakowało po Wellsie temat, którego był on pierwoodkrywcą – starcia ludzkości z pozaziemską inteligencją"
Uniwersalność powieści Wellsa nie wywodzi się jednak z wyobraźni fantastycznej autora, lecz właśnie z tego, co ponadczasowe i ludzkie, a ukryte po fasadą futurystycznych wizji. Tu wchodzimy na nieco wyższy poziom interpretacji - czytamy Wojnę światów, jako powieść alegoryczną, dostrzegając w Marsjanach widmo (przyszłości?) człowieka.
Czy aby przyszłości? XIX-wieczna mentalność i zapowiedź wojny prowadzonej maszynami na skalę przemysłową to wizja, która tylko pozornie wybiegała w przyszłość z perspektywy współczesnych Wellsowi. Po raz pierwszy z całą mocą uświadomiłam to sobie po lekturze książki Wytępić całe to bydło Svena Lindqvista. Szwed zwraca w niej uwagę na wymowę kilku powieści Wellsa (także Wyspa doktora Moreau i Wehikuł czasu), w których zorganizowana przemoc, czasem aż do aktów ludobójstwa, okazuje się nie tyle wizją, co reminiscencją: konkwista, rabunkowa gospodarka prowadzona w podbitych koloniach, masowe wycinanie lub zniewolenie tubylców, w najlepszym razie traktowanie ich jak problemu, który trzeba usunąć na drodze do cennych zasobów - to przecież wątki, które z perspektywy obywatela Imperium Brytyjskiego nie były nowością. W tym ujęciu powieść Wellsa jest straszliwym oskarżeniem i bolesnym spojrzeniem w lustro. Ludzie w panice usiłujący obronić się przed Marsjanami, to przecież mieszkańcy małych brytyjskich wiosek i miasteczek, nieudolnie próbujący blokować drogi. Obserwowani z boku okazują się równie żałośni jak rdzenne ludy budujące palisady i szykujące włócznie do walki z Europejskim najeźdźcą dysponującym działami i bronią palną.
Oczywiste jest także, że wymowa Wojny światów nabrała nowej głębi po doświadczeniach I i II wojny światowej, masowych mordach z wykorzystaniem gazów bojowych, czołgów, bomb i obozów koncentracyjnych. Obie wojny sprawdziły – wśród okoliczności wcześniej niemożliwych do przewidzenia – historiozoficzną wymowę Wojny światów. Nawet na poziomie czysto opisowym szokujące jest, jak poszczególne sceny tej powieści pasują do obrazów znanych z obu wojen. Ale ukryty za tym horrorem obraz ludzkiej bestii nie jest wynalazkiem XX-wiecznym. Autor zręcznie zmienia naszą optykę: tym razem to my, mieszkańcy Ziemi, a zarazem uprzywilejowani mieszkańcy pierwszego świata, stajemy się zwierzyną łowną. To nas trzeba usunąć, wyniszczyć, przetworzyć na zasoby, w najlepszym razie zniewolić jako siłę roboczą niezbędną najeźdźcom. To swoisty fenomen - potraktowanie ludzkości jako niższej rasy, gatunku któremu
się nic od jego zwycięzców nie należy.
Znamienna jest wypowiedź artylerzysty, który brutalnie wskazuje, że pod władzą Marsjan przyjdzie nam określić, do której grupy podbitych możemy aspirować: czy tych, którzy staną się bydłem rzeźnym dla najeźdźców, czy może tych, którzy będą się im wysługiwać, za cenę zdrady swoich pobratymców. Niezwykle silnie w tym momencie nasuwa się obraz stworzony przez Kafkę w Kolonii karnej. Artylerzysta rozważa także szansę przetrwania tych, którzy potrafią kryć się i uciekać, jak dzikie zwierzęta. Żyć w stałym napięciu i niepewności:
"(...) skazani na nieustanne czuwanie i czajenie się, na ucieczkę i krycie się, bo panowanie człowieka i strach przed nim minęły bezpowrotnie."
Niesłychanie plastyczne sceny panicznej ucieczki ludzi przed Marsjanami przypominają obrazy Boscha, przypominają każdy najazd, przypominają eksodus znany każdej wojnie, ludobójstwu i rzezi. Ale poza fizycznym wyniszczeniem Ziemian, Wells maluje obraz dewastacji społeczeństw i wyniszczenia kultury, wraz z jej systemem wartości. Owe mechanizmy rozbicia kultury, które znamy z czasów wojny – zweryfikowały tysiące dzieł. Oddajmy znowu głos Lemowi:
"Wells – nie znając żadnej wojny – opisał jej niszczycielską moc, doktrynę ludobójstwa – obrazy chaosu, masowej ucieczki, rozpadu więzi społecznych, chyżości, z jaką cały bieg życia, cała obyczajowość tradycyjna, to wszystko co mamy za naturalne prawo człowieka, idzie w proch, jak w takim konaniu społecznym objawy nikczemnej podłości sąsiadują z równie bezgranicznym heroizmem, do jakich wreszcie skrajnych postaw prowadzi tak całkowita klęska – gdyż Wells potrafił dojrzeć intuicją do indywidualnych i zbiorowych interakcji wewnątrz kultury zdruzgotanej, a nie tylko do stanów społeczeństwa pokonanego w wojnie, mającej – przy całym swym okrucieństwie – jakieś tego okrucieństwa granice."
A zatem to właśnie z perspektywy zdarzeń wojennych albo tragicznych aktów ludobójstwa, w których celuje nasz własny gatunek - powieść Wellsa staje się mniej fantastyczna a za to bardziej uniwersalna.
Kolejnym poziomem powieści Wellsa jest jej wymowa egzystencjalna. Człowiek, jako jednostka okazuje się samotny, słaby i nieporadny, a nawet tam, gdzie zbiorowy wysiłek wydaje się jedyną szansa przetrwania - nie zawsze zdolny jest do współpracy i altruizmu. Jeżeli szansą przetrwania okazuje się los dzikiego zwierzęcia, to jak dzikie zwierzę gotowi jesteśmy uciekać, licząc na to, że inni okażą się wolniejsi i mniej zaradni. Najważniejsze struktury więzi - wspierane takimi wytworami kultury jak środki komunikacji - ulegają rozpadowi. Chaos spotęgowany jest brakiem dostępu do informacji. Telegraf i prasa w powieści Wellsa przestają istnieć. Awaria serwerów lub dostaw prądu z naszej perspektywy wywołałaby zapewne podobny efekt. Autor pokazuje jednak nie tyle chaos w obszarze koordynacji działań wojennych, co zmultiplikowaną samotność, na którą skazuje nas ów brak środków komunikacji. Obraz samotnego człowieka, który przedziera się całymi milami w nieznanym terenie, w ciemności, w oddaleniu od bliskich, wśród ruin, w cieniu kroczących maszyn, z całą mocą pokazuje, jak ważna jest nasza przynależność społeczna. Ile zyskała ludzkość na istnieniu norm regulujących wzajemne relacje i warunkujących przetrwanie jednostki.
Książka napisana właściwym dla epoki językiem, zdradzającym wyraźny wiktoriański charakter. Jest też - rzecz to jasna - pełna archaicznych pomysłów, jak chociażby fakt że obcy zostali na Ziemię wystrzeleni z Marsa, co przypomina nieco Lot na Księżyc Meliesa. Wiktoriańska, obliczona na efekt szoku i w swoim prostactwie dość tania i zbyteczna wydaje się krwiożerczość Marsjan (dosłownie wysysają ludzi z krwi). Ale - ponownie za Lemem - wypada podnieść:
"lakoniczną, suchą, rzeczową sprawność, z jaką Wells obserwuje krach porządku ludzkiego, ową koszmarną łatwość jego zniszczenia, to jak w gruncie rzeczy delikatne są osnowy naszego wielowiekowego dorobku i jak niewiele starannie wymierzonych ciosów trzeba, by go unicestwić"
Nie sposób zatem dziwić się efektom, jakie wywołało słynne słuchowisko amerykańskiej rozgłośni CBS, które 30 października 1938 roku wywołało panikę wśród mieszkańców New Jersey - słuchacze potraktowali je jako reportaż z inwazji Marsjan na Ziemię. Zrealizowana w niespotykany dotąd sposób audycja opowiadała o rzekomej inwazji Marsjan na Ziemię (lądowanie Marsjan w Grover's Mill w stanie New Jersey). Autorzy spektaklu zadbali o szczegóły: w tle słychać było przerażone krzyki, ryk silników lotniczych i dźwięk strażackich syren. Realizm słuchowiska sprawił, że słuchacze padli ofiarą zbiorowej paniki wywołanej strachem przed atakiem istot pozaziemskich i spodziewaną zagładą ludzkości. Mieszkańcy okolicznych miast w popłochu opuszczali domy, a kilka osób zmarło na zawał serca.
Tym, którzy zechcą poprzestać na najprostszej, fantastycznej interpretacji Wojny światów i zechcą się fascynować trafnością przewidywań w obszarze rozwoju technologii - wypada polecić fenomenalne wydanie wydawnictwa Vesper. Zamieszczone tam ilustracje genialnego brazylijskiego twórcy Alvima Corrêi to po prostu dzieła sztuki. Warto dodać, że kiedy Corrêa
przybył z Brazylii do Londynu specjalnie po to, by pokazać swoje rysunki Wellsowi, ten zachwycił się i zaproponował grafikowi zilustrowanie nadchodzącego belgijskiego wydania Wojny światów. Po śmierci Corrêi Wells miał podobno powiedzieć:
„Corrêa zrobił więcej dla mojej książki pędzlem, niż ja piórem”.
Przepiękne ilustracje Corrêi można obejrzeć m.in. tutaj.
Dla mnie jednak niezastąpione pozostaje stare wydanie Wydawnictwa Literackiego z 1974 roku w tłumaczeniu Henryka Józefowicza z genialnym posłowiem Stanisława Lema, który ciekawie proponuje zmianę kompozycji w opisie Marsjan tak, aby uczynić ich niesamowitymi poprzez ich nieodgadnioność i tajemniczość. Zamiast mordować, a nawet ujarzmiać cywilizacyjnie, mogliby jedynie bez emocji usuwać ludzi sobie z drogi, tak jak to czynili Amerykanie usuwając tubylców z atolu celem przeprowadzenia tam prób jądrowych: wysiedlali niczego nie pojmujących tubylców z ich odwiecznych terytoriów, niczego nie objaśniając, mając w pogardzie ich "niższą kulturę" i z góry założony brak zrozumienia dla nowożytnego systemu miar wartości. Czyż nie takiego podejścia należałoby się spodziewać ze strony przerażającej "wyższej" cywilizacji?