Czy można zestawić wydarzenia tak odległe historycznie, jak nazistowska zagłada Żydów i eksterminacja Indian, Kongijczyków lub Tasmańczyków? Sven Lindqvist widzi wszystkie te zbrodnie jako jeden, rozciągnięty przez wieki proces, znajdujący aż nadto wiele uzasadnień ekonomicznych, a zatem bez wahania wspieranych przez naukowców, mniej lub bardziej świadomych tego, w jaki sposób można następnie posłużyć się wynikami ich prac.
Postanowiłam sięgnąć po tę książkę niezależnie od serialu na Netfliksie - i zrobiła na mnie nieporównanie większe wrażenie. Nawet w tych krótkich fragmentach, kiedy Lindqvist sięga po formułę reportażu - bardzo osobistego - nie traci z pola widzenia odniesień do literatury. Najbardziej pociąga go poszukiwanie autentycznych wątków w Jądrze ciemności Conrada.
Nawykliśmy już do symbolicznego odczytywania tej powieści - bo też jej ciężar i warstwa filozoficzna na to zasługują. Ale Lindqvist wraca do najbardziej oczywistej wymowy i jej źródeł historycznych. Paraliżujące są opisy brytyjskiej, belgijskiej, francuskiej czy wreszcie niemieckiej konkwisty w Afryce - ale uświadomienie sobie, że Conrad nie przesadził ani trochę w swoich opisach, że opisując przeżycia Marlowa w rzeczywistości pisał o sobie i swoich własnych obserwacjach - przeraża jeszcze silniej. Szokuje także gigantyczny wysiłek propagandowy - wspierany przez XVIII- i XIX-wiecznych filozofów i przyrodników - którego celem było wpojenie całemu społeczeństwu przekonania, że "dzicy" zasługują na swój los. Mało tego - biały człowiek powinien skracać mękę ich bezwartościowego istnienia, tym bardziej, że zgodnie z teorią ewolucji (stopniowo w tych czasach formułowaną) "dzicy" to tylko jedno z ogniw w długim łańcuchu istnień wiążącym człowieka ze światem zwierząt.
Przyzwoitość, miłość, przyjaźń - tego brakuje dzikusowi, stwierdził Pagels. On szanuje jedynie czystą siłę. Przyjaźń traktuje jak głupotę. Toteż nie wolno nigdy okazywać dzikusowi przyjaźni.
Postaci niektórych wojskowych, konkwistadorów, czy też po prostu awanturniczych przedsiębiorców szukających tanich źródeł siły roboczej, kauczuku czy kości słoniowej, odmalowane są w sposób tak sugestywny, że ich zestawienie z postacią Kurtza nie budzi najmniejszych wątpliwości. Budzą w nas odrazę, ale czy w świetle ówczesnych poglądów, w szczególności poczucia wyższości białego człowieka, nie sekundowalibyśmy okrucieństwom Stanleya? Ilu z nas zdołałoby - wzorem misjonarza Sjöbolma - podjąć wysiłek, aby uprzytomnić społeczeństwom europejskim, że złocone budowle europejskich stolic w rzeczywistości ociekają krwią mieszkańców tzw. Czarnego Lądu - okaleczanych, chłostanych i mordowanych z powodu niezadowalających ilości dostarczanego kauczuku.
Kto z nas - nakładając oponę na koło rowerowe - myśli o tym, że wynalazek szkockiego chirurga (J. B. Dunlopa) z 1887 roku wywoła tak niewiarygodny przyrost popytu na kauczuk, że jej efektem stanie się eksterminacja mieszkańców Konga - terytorium większego od całej Europy - które stało się prywatną własnością Leopolda II? Kto z nas - czytając Placówkę postępu Conrada - kojarzy termin jej publikacji ze wstrząsającą relacją szwedzkiego misjonarza, który próbował dotrzeć z informacją o tragicznej krzywdzie, jaka dzieje się w Afryce, do europejskiej opinii publicznej?
Czarne, wysuszone głowy, które conradowski Marlow widzi dookoła siedziby Kurtza były typowym obrazem obozów europejskich awanturników, których rękami europejscy fabrykanci pozyskiwali surowce i kapitał. Opowieści Stanleya z jesieni 1889 roku (wyprawa na ratunek Emina Paszy) stały się dla Conrada pożywką fabularną - choć cechy samozwańczego wybawcy Emina Paszy pisarz ostatecznie przypisał Kurtzowi.
Konfabulacje Stanleya zostały ostatecznie ujawnione (choć wcześniej zdążył uzyskać doktorat Honoris Causa Uniwersytetu w Cambridge), ale szybko zastąpił go inny bohater - Kitchener, który "rozgromił derwiszy" i "wybawił Sudan". Swój udział w podboju Afryki miał też Churchill, który opublikował wspomnienia pełne zachwytu nad przygodą, jaka stała się udziałem brytyjskich żołnierzy. Sven Lindqvist bezlitośnie punktuje wszystkie te przypadki - wypominając Kiplingowi m.in Brzemię białego człowieka (trawestacja tego tytułu została wykorzystana w co najmniej dwóch znanych mi książkach).
Podziwem napawa pełna wrażliwości i uważności proza Conrada, który już w 1896 roku w Wyrzutku potrafił wczuć się w uczucia tych, którzy zginęli od broni palnej, nie mając nawet szans zobaczyć wroga. Ale Lindqvist zwraca też uwagę na to, że Conrada musiał w jakimś stopniu zainspirować Wehikuł czasu - wszak strach i jednocześnie pogarda dla czarnych bestii najwyraźniej bliskie są odczuciom, jakie budzili Morlokowie - równie stłamszeni i pogardzani, a jednak napawający lękiem.
Ale Wells to także Wyspa doktora Moreau o wyraźnych wpływach spencerowskich. Herbert Spencer - czołowy ówczesny filozof - zwolennik (a wcześniej obiekt) surowych metod pedagogicznych - uważał, że na wszystkim, co żyje, można wymusić postęp wyłącznie przez kary. Natura jest ogromnym zakładem wychowawczym, gdzie niewiedzę i niekompetencje karze się biedą, chorobą i śmiercią.
Już Wehikuł czasu - zgodnie z tą filozofią - stanowił swego rodzaju eksperyment oparty o spencerowską naukę o rozwoju człowieka. Powieść demonstruje sposób, w jaki człowieczeństwo "popełnia samobójstwo", minimalizując ból, który jest przecież matką inteligencji i rozwoju. Dlatego w Wyspie... Wells idzie dalej - tym razem poprzez maksymalizację bólu, dr Moreau pragnie osiągnąć efekt w postaci przyspieszonego rozwoju swoich "podopiecznych". Zbuntowane bestie obejmują jednak władzę na wyspie, a narrator obserwuje, jak z dnia na dzień istoty stają się coraz bardziej owłosione, ich czoła coraz niższe, a zamiast mowy zaczynają wydawać jedynie pomruki. Wyspa... jako baśń o kolonializmie? Kurtz jako nowe wcielenie dr. Moreau?
Niewidzialni biali, którzy z broni palnej potrafią wybić całą wieś nie pokazując się na oczy jej mieszkańcom, opisani zostali nie tylko w conradowskim Wyrzutku, ale także posłużyli jako inspiracja dla Niewidzialnego człowieka Wellsa: główny bohater szybko odkrywa, że niewidzialność gwarantuje mu bezkarność i możliwość stosowania terroru, czyni go okrutnym i nieludzkim. Jeszcze silniej przemoc i okrucieństwo Wells zarysował w Wojnie światów - ta książka bodaj najlepiej oddaje nieliczenie się z wartościami, dorobkiem kulturowym a nawet samym istnieniem "niższych" cywilizacji. Tyle, że Wells przewrotnie owej "niższości" dopatrzył się w uprzywilejowanej rasie obywateli brytyjskiego imperium, metodycznie niszczonych przez Marsjan.
Ale cóż z tego, że misjonarze, że Conrad, że Wells. Cóż z tego, że komisja brytyjskiego parlamentu, powołana w 1837 roku do zbadania przyczyn nieszczęść, jakie spotkały Tasmańczyków i inne ludy tubylcze stwierdziła, że Europejczycy bezprawnie zagarniali terytoria krajowców, dziesiątkowali ich populacje i powoli rujnowali formy ich egzystencji, a "skrajne okrucieństwo i naruszanie cudzych praw" stanowiły główne przyczyny wymierania tubylców. Efektem prac komisji było powołanie do życia w 1838 roku The Aborigines Protection Society w celu zahamowania procesu wyniszczania krajowców. Organizacja ta, sprzeciwiająca się ludobójstwu, działała aktywnie przez resztę XIX wieku, napotykając jednak na coraz większe przeszkody. Jej działalność i opinie szkodziły efektywności biznesu...
Tezą książki Linqvista jest przekonanie, że to ekspansja imperialistyczna dała nazistom ekonomiczny powód wytępienia Żydów, a projekt zagłady zaczerpnął teoretyczne ramy i filozofię przestrzeni życiowej z tradycji imperialistycznej. Do tej samej tradycji należy historyczny pierwowzór żydowskiej eksterminacji: ludobójstwo w koloniach. Ani podbój Ameryki, ani ekspansja nazistów na Wschód - nie miały na celu mordowania ludności - chodziło tylko o zasoby ziemi, "real estate", przestrzeń do życia. Nie ma różnicy między rezerwatami i gettem, a Auschwitz był po prostu nowoczesną, przemysłową realizacją eksterminacji, której zamysł od dawna już drzemał wśród europejskich władców świata.