niedziela, 10 stycznia 2021

Olga Tokarczuk "Czuły narrator"


Na ten zbiór składa się sześć esejów i sześć wykładów - w tym słynna mowa noblowska Olgi Tokarczuk. Autorka sama wyjaśnia:

"Zebrałam kilkanaście tekstów, starszych, nowszych i zupełnie nowych, napisanych już z myślą o tej książce. Kryterium wyboru było zaskakująco proste: to musiały być dla mnie teksty ważne. Są tam stare "Maski zwierząt", esej, który był już publikowany w "Momencie niedźwiedzia", ale i mowa noblowska, a także np. "Ognozja" – tekst napisany kilka tygodni temu, i część projektu "Ex-centrum", który miał swój pierwodruk w tygodniku „Polityka”. Są też wykłady, które wygłosiłam w 2018 r. na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Łódzkiego. Bardzo ciekawe doświadczenie. Mówienie swojego tekstu do ludzi, którzy po prostu słuchają – to zupełnie nowe przeżycie. Te wykłady to rodzaj introspekcyjnej autoanalizy procesu własnego pisania, mierzenia się z obrazami, językiem i narzędziami."

Motywem przewodnim jest zachęta, żeby wystawić głowę poza horyzont nakreślony utartymi schematami myślenia, otworzyć się na tajemnicę - autorka ilustruje tę tezę przywołując słynną grafikę opublikowaną po raz pierwszy w książce L'Astronomie populaire znanego francuskiego astronoma Camille'a Flammariona:


Wbrew pozorom jest w tym zbiorze mnóstwo różnych emocji - nie tylko czułość. Jest i gniew, i zaciekawienie, jest smutek i radość. Jest też wiele odczuć ambiwalentnych - na przykład wtedy, kiedy noblistka pisze o turystyce - w podobnym duchu jak Bauman czy Urry, a także Dielemans czy Wlekły, ale innym piórem - nie socjologa, ekonomisty czy publicysty, lecz człowieka mającego z jednej strony poczucie współodpowiedzialności, a z drugiej - pragnienie "wychylenia głowy poza horyzont". W przepięknym eseju "Ćwiczenia z obcości" pisarka - wychowana na książkach Juliusza Verne'a - podróżniczka, która wcześniej stworzyła koncepcję "Biegunów", współczesnych nomadów, teraz zastanawia się, na ile podróże są jeszcze moralnie właściwe. Podróż ma przecież ładunek etyczny.
"Czy można się turystycznie przemieszczać do miejsc, gdzie tubylcy żyją w biedzie odgrodzeni od nas hotelowym murem? Czy my, Europejczycy, mamy prawo podróżować do krajów biednego Południa, skoro nie chcemy widzieć jego mieszkańców u siebie?"

"Książki typu 'opowiem wam, gdzie byłem/byłam' i festiwale poświęcone tematowi podróży już mnie nie pociągają. (...) Nie mam potrzeby zwiedzania obcych miast, od kiedy na każdej ulicy świata można znaleźć te same pamiątki wyprodukowane w Chinach. Nie będę już zwiedzać muzeów w obcym mieście, dopóki nie zobaczę muzeów w swoim własnym. Czy można być dalej niewinnym podróżnikiem w świecie konfliktów, wybuchających bomb, porywanych samolotów i nieustannego strachu przed zamachem? Czy można cieszyć się wakacjami na plaży, do której nie mają dostępu miejscowi? Czy można wygodnie rozsiadać się w samolocie, wiedząc, że w drugą stronę podróżują ludzie stłoczeni w kontenerach? (...) A może tym razem to my powinniśmy pozostać w domu i powitać innych podróżnych?" (...) "Straciłam ochotę do podróży zawstydzona własną wolnością, której zabrakło dla innych".

Do swojej sztandarowej już dzisiaj "czułości" Tokarczuk dodaje słowo ognozja, oznaczające umiejętność syntetycznego patrzenia na rzeczywistość i jej zawiłości. Osoba mająca kłopoty z ognozją nie potrafi postrzegać świata jako całości, widzi wszystko osobno, fragmentarycznie. Wielu z nas widzi świat w migawkach wydarzeń, w strzępach informacji, których nie mamy czasu, ani siły układać w całość.

W Sztokholmie Tokarczuk mówiła:  

"Coś jest ze światem nie tak. To poczucie, zarezerwowane kiedyś tylko dla neurotycznych poetów, dziś staje się epidemią nieokreśloności, sączącym się zewsząd niepokojem."

Wybuch pandemii nadał tym słowom nową aktualność. 

"Świat umiera, a my nawet tego nie zauważamy. (...) Stajemy się wyznawcami prostych sił – fizycznych, społecznych, ekonomicznych, które poruszają nami, jakbyśmy byli zombie".

Tak widziany świat jawi się jako niezmierzona plansza, na której zapala się co chwilę czerwona lampka, przyciągając naszą uwagę na moment, by zaraz zostać zgaszoną przez inny punkt zapalny. Rozerwany na fragmenty świat krzyczy do nas chaosem i lękiem. Nie widzimy połączeń między mrugającymi lampkami, nie rozumiemy czemu się rozpalają i błyskawicznie gasną. Czujemy ciągły niepokój i rozedrganie.

W eseju „Palec w soli, czyli krótka historia mojego czytania” pisarka opowiada o własnym doświadczeniu czytelniczym (w innym miejscu podkreśla zresztą, że przede wszystkim jest czytelnikiem, a dopiero potem pisarką). Przywołuje dzieciństwo oraz ukochane tytuły, które pozwalały jej „widzieć ogrody Tantala w Homerze” i przywiązywać do postaci literackich bardziej, niż do ludzi istniejących naprawdę. Tokarczuk zastanawia się, co nam daje czytanie i jak różne bywają interpretacje tekstów. Jej przemyślenia pozwalają nieco inaczej spojrzeć na kwestię odbioru literatury.

Z pełnym przekonaniem zaznacza jednak, że współcześnie ważniejsi niż pisarze czy pisarki stają się scenarzyści, którzy formatują zbiorową świadomość ludzi. Praca pisarza pozostaje niewspółmierna do efektów, jakie może osiągać. Pisarstwo wymaga zatem "szczególnej mieszaniny introwersji i chęci rozmowy z innym, szczypty narcyzmu, wyobraźni borderline, kompetencji językowych i - być może przede wszystkim - umiejętności czekania na efekty swojej pracy".

Czułość w tych esejach obejmuje głównie empatię wobec otaczającego nas świata. Najbardziej jaskrawym przykładem braku empatii jest według pisarki nasz stosunek do zwierząt. W tekście "Maski zwierząt" krytykuje uprzywilejowany status, jaki nadał sobie człowiek wobec wszystkich innych ziemskich bytów. Status ugruntowany przez tysiące lat cywilizacji, w czasie których nie udało się nam odejść od biblijnej formuły o czynieniu sobie ziemi poddanej. Obowiązujący obecnie katechizm kościoła katolickiego podtrzymuje to stanowisko - zalecając "życzliwość wobec zwierząt i oszczędzanie im cierpień" powtarza jednak formułę o tym, że są one przeznaczone "dla dobra wspólnego ludzkości w przeszłości, obecnie i w przyszłości". W tym eseju pisarka zastanawia się, jak to możliwe, że akceptujemy fakt istnienia obok nas zakładów do złudzenia przypominających obozy koncentracyjne, gdzie w męczarniach giną miliony istot. 

"Kto raz ujrzał całą grozę tego, co ludzie robią zwierzętom, nie pozostanie już nigdy spokojny".

Tym, którzy potrzebują mocniejszych bodźców dla zmiany stosunku do braci mniejszych, Tokarczuk proponuje odwrócenie sytuacji i przywołuje książkę "Pod skórą" Michela Fabera. W książce osobnik A poluje na osobnika B, potem hoduje go i kiedy jego mięso osiąga wysoką jakość, zabija i zjada. Nic nadzwyczajnego, z jednym wyjątkiem: w tej rzeczywistości poluje się, hoduje i zjada ludzi.

Autorka pisze też o mediach, o zmianie pokoleniowej i nowych formach poszukiwania i korzystania z informacji. Zachwyca ją łatwość, ale też przeraża bezwiedność korzystania z zasobów internetu. Podkreśla, że dziś chyba nikt nie ma złudzeń, że świat szybkiego dostępu do informacji mógłby zaspokoić nasz głód wiedzy. Jesteśmy w stanie śledzić milion wydarzeń, ale nie jest to pożywienie dla naszych umysłów lecz rodzaj fast food, któremu nie umiemy nadać sensu, nie widząc całości. Rzeki widoków, obrazów, relacji, muzyki nie stają się doświadczeniem lecz tłem. Nawał informacji przelatuje przez nas jak przez sita. Nie sposób znaleźć już antidotum w religii, która kiedyś dawała poczucie sensu.

"Religie, które znamy, też stały się fast foodem – zdogmatyzowanymi, anachronicznymi, w większości także seksistowskimi, sztywnymi pakietami sprzecznych ze sobą informacji, pełnymi hipokryzji i konformizmu, opartymi na jakichś kompletnie niewiarygodnych instytucjach podobnych do korporacji i mafii."
Autorka z żalem podkreśla, że niegdyś "religie zaspokajały potrzebę tworzenia sensownej, pełnej znaczeń opowieści o świecie, jego wielowymiarowości, miejscu w nim człowieka i innych istot, o losie i przeznaczeniu, o tym, czego nie potrafimy zrozumieć".

Ale pisarka pisze też o pisaniu: opowiada o swoich poszukiwania najlepszej drogi. Takiej, która pozwoli jej na tworzenie w niełatwej dla pisarza rzeczywistości. Prowadzi nas przez rodzaje narracji w kolejnych swoich książkach. Czytamy w wykładach, że nagle książka o filozofii Jakuba Franka, XVIII wiecznego twórcy żydowskiej sekty, kupiona przed laty w antykwariacie, zaczyna domagać się od pisarki przełożenia na fikcję. Postaci literackie zjawiają się w wyobraźni autorki gotowe do prowadzenia opowieści. Każda przejrzana książka, rozmowa, artykuł zaczynają dotyczyć pisanej właśnie historii. Tokarczuk pokazuje, w jaki sposób rozumie swoją rolę, czy wymaga czegoś od czytelnika, czy raczej od siebie? Twierdzi, że pisarz stał się marką, jak model samochodu - nie narzeka jednak, tylko stwierdza fakt. 

"Współczesny pisarz wymienia z ludźmi ogromne ilości informacji — nie tylko w sposób niejako klasyczny, to znaczy chodząc na spotkania autorskie, udzielając wywiadów, biorąc udział w dyskusjach i polemikach, mówiąc, co myśli na taki czy inny temat, prezentując okładki oraz fragmenty nowych dzieł; pojawiły się nowe formy aktywności związane z obiegiem danych w sieci: autor pokazuje fotki i umieszcza krótkie wpisy w mediach społecznościowych, odpowiada na komentarze i sam komentuje cudze wpisy, spiera się z jakimiś anonimowymi trollami. (...) Skoro pozwoliliśmy, żeby zamieniono nam ów świat w nieustannie czynny rynek kupna i sprzedaży, w hałaśliwy frymark, to cóż — staliśmy się towarem. I nie chodzi tu o tradycyjne przekonanie, że towarem jest to, co stwarzamy. Nie. Dziś towar to samo pisarskie +ja+, taki sam jak wszystko inne. Sama osoba pisarza staje się marką. Masłowska, Twardoch, Pilch, Bator, Stasiuk to coś w rodzaju logo. Tokarczuk także"

Pisarz nie jest już autorytetem, głosem pokolenia. Produkuje książki, które stają się towarem. Nie straszy końcem książkowego świata, ale zastanawia się, czy pisania można się nauczyć, czy też nie. Wierzy jednak, że literatura, opowieść, także ta oglądana i czytana, pomaga tworzyć jakąś wspólną wizję świata, wyrazić lęki, skomunikować nas ze sobą, uzgodnić to, co jawi się nam we fragmentach. To nie jest żadna czcza rozrywka. To wielka ciężka praca zbiorowej świadomości.

"Wydaje mi się, że literatura jako nieustanny proces snucia opowieści o świecie ma większą niż cokolwiek innego możliwość ukazania świata z całością perspektywy wzajemnych wpływów i powiązań. Rozumiana szeroko, jak najszerzej jest ze swojej natury siecią, która łączy i ukazuje ogrom korespondencji między wszystkimi uczestnikami bytu. To bardzo wyrafinowany i szczególny sposób komunikacji międzyludzkiej, precyzyjny i zarazem totalny."
Zachwycił mnie i wzruszył piękny esej dedykowany tłumaczom "Prace Hermesa. Czyli jak tłumacze codziennie ratują świat". Tokarczuk głosi w nim pochwałę niezrozumienia. Celebruje moment, gdy podczas podróży nagle zanurzamy się w świecie znaków, zapachów, dźwięków zupełnie nam obcych. Odzyskujemy świeżość w kontakcie ze światem, nie nakładamy na niego schematów myślowych tylko chłoniemy, to co nas otacza. I być może tylko wtedy poczujemy, że wyszliśmy poza próg własnego domu. Przywołuje przykład XIX-wiecznej literatury francuskiej, która bywa hermetyczna dla Francuzów - ale nam może być paradoksalnie bliższa dzięki temu, że znamy ją z relatywnie nowych przekładów. Podkreśla też, jak wielką rolę odgrywają tłumacze pomagający oswoić samotność właściwą ludziom pióra, tym bardziej, że:
"pisanie jest piekłem, ciągłą torturą, gotowaniem się w smole. (...) Męczy, niszczy kręgosłupy, neurotyzuje, każe stawać w jakieś szranki, być nominowanym, aplikować, komentować, życzyć źle wrednemu recenzentowi, a w zdenerwowaniu po nieprzyjaznej recenzji gryźć palce. Ale pisanie jest też jednocześnie niebem – daje poczucie mocy, zmienia życie w ciągłe uprawianie hobby, pozwala obcować z mądrymi, interesującymi sprawami i ludźmi, zmusza do myślenia i podchodzenia do różnych spraw z nietypowej strony, każe stawiać sobie ciągłe pytania o to, kim się jest, rozwija empatię i sprawia, że lepiej rozumiemy innych. No i uwalnia od konieczności porannego wstawania do pracy i codziennego wypruwania sobie żył na cudzą korzyść".
W tym zbiorze pojawia się także mała, fascynująca figura – Kairos, "bóg okazji, przemijającej chwili, niesamowitej możliwości". Jeśli tę okazję przegapimy, tracimy szansę na przemianę, metanoję. To bóg decydującego momentu, który jest przeciwwaga dla tego co odgórne, wielkie i wszechogarniające. Umiejętność chwytania takich ulotnych chwil i szans jest kluczowa dla pisarza. Literatura często bywa profetyczna, a wyobraźnia pisarska potrafi wysnuwać zaskakująco prawdziwe wnioski z teraźniejszej sytuacji i projektować je na przyszłość. Dla dobrej literatury czas jest zaledwie jedną z wielu zmiennych.

Jednak pisarka nie wskazuje na ściśle indywidualistyczny charakter literatury - wręcz przeciwnie uważa, że: 

"literatura to proces zbiorowy, prawie organiczny, biologiczny – epoki, języki, kultury, jednostki opowiadają siebie i świat w różnych formach i na przeróżne sposoby, ciągle nawiązując do tego, co już napisano: reakcją i relacją, przechodzeniem na inny poziom i wiecznym poszukiwaniem metody. Jedne sposoby umierają, zostają zapomniane i przestają istnieć, inne zanikają na chwilę, żeby potem powrócić. Gdzieś tam (często na peryferiach) tworzą się zupełnie nowe, prą do przodu, stabilizują się albo trwają tylko przez chwilę, efemerydy. Na literaturę trzeba patrzeć jak na naturalny żywioł, bez którego nie bardzo możemy w pełni istnieć".

 Ten zbiór to przygoda na wiele pięknych wieczorów. I na pewno nie na jedno przeczytanie!