Wojciech Tochman, przed laty dziennikarz „Gazety Wyborczej”, już wcześniej odbywał podróże w regiony świata naznaczone ludobójstwem. Odwiedził m.in. powojenną Bośnię (znakomity zbiór reportaży „Jakbyś kamień jadła”, 2002) i Rwandzie („Dzisiaj narysujemy śmierć”, 2010). Pianie kogutów... – książka o Kambodży - staje więc domknięciem tej swoistej trylogii poświęconej traumie po zagładzie.
Opis życia dzisiejszych Khmerów autor rozpoczyna relacją z wyprawy po kambodżańskiej prowincji, odbytej w latach 2017-2018 wraz z zespołem psychiatrów-wolontariuszy z Transcultural Psychosocial Organization (TPO), którzy odwiedzają pacjentów chorych psychiczne. Ich krewni, często pozbawieni podstawowej wiedzy, na temat opieki nad chorymi, zamykają ich w klatkach, izolują od społeczeństwa, nierzadko głodzą. Tymczasem chorzy, którzy otrzymują lekarstwa, wracają do równowagi i są w stanie normalnie funkcjonować. Nie chodzi tu jedynie o foucaultowskie podejście, by patrzeć na społeczeństwo przez pryzmat chorych umysłowo. Raczej można dopatrywać się w osobach chorych problemu całego społeczeństwa - pokaleczonego przez lata kolonializmy, bestialstwa czasów Pol Pota i dzisiejsze zasady globalnego wolnego rynku, który bezpardonowo rozprawia się z najsłabszymi.
Bieda, zniewolenie przez długi, praca dzieci, umysłowo chorzy, kalecy, żebracy, HI, wszechobecna nędza - to spektrum zagadnień mocno kojarzonych z Azją, ale także stanowiących rewers najważniejszej waluty, jaką dysponuje Kambodża - czyli turystyki. Ludobójstwo to towar eksportowy Kambodży, osobliwa atrakcja turystyczna, przemawiająca silniej do wyobraźni niż nieprawdopodobnie piękna przyroda. (Wątek tanatoturystyki skoncentrowanej na polach śmierci pojawia się m.in. u Jennie Dielemans).
Ludobójstwo to albo odległe wspomnienie, albo ważny filar turystyki - traumę z nim związaną skrupulatnie się ukrywa. Najważniejsze
w tych reportażach jest to, co Khmerzy spychają na margines: wspomnienia
dawnych ofiar, poszukiwanie katów, bo dzisiaj nikt nie chce przyznać
się, że stał po stronie reżimu. Tochman dba o to, by nikogo nie piętnować, bo jego bohaterowie żyją w klatkach,
komórkach, chlewikach. Przykuci łańcuchami na oczach wyczekujących ich
śmierci bliskich i sąsiadów, nigdy nie obronią się sami. Warunki ich
życia, zdaje się mówić autor, to konsekwencja nieprzepracowanej pamięci,
spadek po okrucieństwie reżimu.
Za czasów Pol Pota zginęło ponad milion ludzi, wybito niemal całą inteligencję, wysiedlono miasta, terroryzowano wszystkich niesprzyjających władzy, gwałcono, mordowano, palono i grabiono. Tochman wyraźnie wskazuje, że horror ten pozostawił po sobie wyraźne ślady w dzisiejszych relacjach międzyludzkich w Kambodży, w stosunku mieszkańców do życia, w ich zdrowiu psychicznym, braku czułości wobec najbliższych, braku współczucia wobec najsłabszych.
Tochman jest świetny tam, gdzie – za khmerskimi badaczami – przedstawia baksbat, „syndrom złamanej odwagi”, khmerski odpowiednik nieprzepracowanej, kolektywnej traumy. Głęboko zakorzeniony, acz skryty, społeczny strach skutkujący przemocą i załamaniem relacji międzyludzkich (świetna obserwacja o nieobecności dotyku!), sprawiający, że
„rosną kolejne pokolenia ślepych na ludzką krzywdę, głuchych na cierpienie innych. Masy ludzi nieczułych”
Życie codzienne po ludobójstwie stanowi temat trudny, przytłaczający i niezrozumiały dla człowieka wychowanego w środowisku wolnym od powszechnej przemocy. Tochmana próbuje przybliżyć czytelnikom i czytelniczkom realia niewyobrażalnej traumy społecznej. Uruchamia refleksję nad samym sobą, nad stanem człowieczeństwa, istotą empatii. Tochman portretuje ludzi, którzy nie zawsze wzbudzają sympatię. Nie serwuje łatwych, prostych i autorytatywnych ocen, potrafi być krytyczny, nie będąc jednocześnie aroganckim. Sięgając po najcięższe tematy: masowej śmierci, nienawiści, narodowego rozdarcia, wychodzenia z traumy autor próbuje zachować nutę zwykłej, ludzkiej empatii. Wydaje się jednak, że warsztat sprawnego reportera nie zawsze jest w stanie udźwignąć taki ciężar...