wtorek, 10 maja 2005

Horace McCoy "Czyż nie dobija się koni?"

Hollywood, lata 30. XX wieku. Czasy wielkiego kryzysu. Młodzi ludzie biorą udział w wielkim maratonie tanecznym, żeby się najeść i wygrać 1000 dolarów. Po zakończeniu imprezy dochodzi do tragedii, która w swojej wymowie od razu nasuwa wspomnienie Lotu nad kukułczym gniazdem.

Kiedy McCoy oddawał maszynopis tej książki do druku, Ameryka co prawda już wychodziła z kryzysu, ale jego traumatyczne skutki odcisnęły głębokie piętno na twórczości różnorodnych artystów, których połączyła wrażliwość, ambicja, chęć zmiany kulturowej i ciężkie doświadczenia społeczne i gospodarcze.

Czyż nie dobija się koni? to niezwykła powieść egzystencjalna: stajemy się świadkami swoistego rodzaju prostytucji, zostajemy wciągnięci do dyskusji o aborcji i eutanazji, prawie do samobójstwa i szansach miłości. Głęboka depresja Glorii jest niepojęta dla Roberta, który naiwnie sądzi, że wystarczy pokazać komuś lepsza stronę życia, żeby go ocalić. Pozorne wzajemne zrozumienie jest czysto iluzoryczne:

„Chodź, siądziemy i będziemy nienawidzili ludzi…”.

Po raz pierwszy czytałam tę książkę w liceum - zrobiła na mnie piorunujące wrażenie! Oszczędna w środkach - jak wiele znakomitych powieści i opowiadań amerykańskich - wbija się w umysł mocno i na długo.