Zadie Smith tworzy felietony i eseje tak jak inni tworzą beletrystykę - maluje obrazy a potem wplata historie z życia, dodaje humor, refleksję, gorycz, bunt i sprzeciw cały garściami. Widzi mi się to zbiór esejów poufałych, do których (podobnie jak we wcześniejszym zbiorze Jak zmieniałam zdanie.
Eseje okolicznościowe) autorka sięga wzorując się na stylu Anne Fadiman (Ex libris. Wyznania
czytelnika).
Przeplata się w tym zbiorze mnóstwo wątków: bunt przeciwko prywatyzacji przestrzeni miejskiej, próba zrozumienia przyczyn brexitu, oburzenie z powodu zamykania bibliotek publicznych (które Smith postrzega jako "zbiór indywidualnych przestrzeni", a nie funkcję) i brak akceptacji dla pogłębiającej się klasowości pozornie demokratycznych społeczeństw. Poczucie własnej odpowiedzialności krzyżuje się z bezsilnością. Teksty można (należy?) czytać w dowolnej kolejności - mają różny wydźwięk i nie wszystkie są równie zajmujące - niewątpliwie najlepiej wypadają te, w których Zadie Smith zawarła opowieści o własnym życiu, jako komentarz do obserwowanych zmian. Wykorzystuje przy tym zgrabne analogie, przeskakuje od rozważań literackich do refleksji politycznych, od Anomalisy Kaufmana, od tańca i choreografii do literatury i pisarstwa, od Facebooka i Marka Zuckerberga do władzy absolutnej (nazywa nas „więźniami rozbieganych myśli pewnego studenta
drugiego roku”).
Imponuje jej erudycja i łatwość dokonywania porównań, doszukiwania się sensu, umiejętność uogólniania i syntezy, doszukiwania się prostoty i złożoność w codziennych zjawiskach, spoglądania przez lupę, po to by za chwilę przenieść się na poziom meta i z lotu ptaka ocenić te same zjawiska. Wątki związane z awansem społecznym, wolnością wynikającą z
przynależenia do niższej klasy średniej, problemami rodzinnymi
(znakomite opowiadanie Łazienka) czy też macierzyństwem zgrabnie łączą się z literaturą i malarstwem figuratywnym.
Wiele esejów składa się na swoistą kronikę początku XXI w. Kronikę raczej smutną zważywszy na kryzys demokracji, liberalizmu, państwa, multikulturalizmu, więzi międzyludzkich, kultury - i pewnie długo by wymieniać czego jeszcze. Zadie Smith wychowała się w robotniczej dzielnicy Brent (północno-zachodni Londyn), która od czasów jej dzieciństwa uległa istotnym przeobrażeniom i stopniowej gentryfikacji, tracąc dawny urok, liczne obiekty. Ten los dzieli wiele dzielnic i miast na świecie, ale mało kto z takim bólem potrafi pisać o bezsilności ruchów społecznych. I chociaż autorka pisze sama o sobie: "Nie jestem filozofką ani socjolożką, dyplomowaną wykładowczynią
literatury czy filmoznawstwa, politolożką, zawodową krytyczką muzyczną
ani dziennikarką z prawdziwego zdarzenia." - czujemy, że jest po trochu każdą z nich.
Jako córka białego
mężczyzny i czarnej kobiety, Zadie Smith poznała na wykot problemy poszukiwania
tożsamości w świecie, który coraz silniej utrwala podziały.
A jednak autorka opisuje swoje przeżycia i poglądy bez
ideologicznego zacięcia; z ogromną czułością i empatią, pełnym zrozumieniem dla oponentów i staraniem znalezienia możliwego
rozwiązania. Może dzięki temu przytłaczająca lista wątków przyprawiających o ciężką depresję, pomimo ładunku smutku (Elegia na zmiany pór roku), czasami przynosi odrobinę otuchy a nawet mściwego triumfu (np. w eseju Blues z północno-zachodniego Londynu, kiedy okazuje się, że "urokliwe muzeum pozbawiło deweloperów kilku tysięcy stóp kwadratowych najbardziej atrakcyjnych gruntów inwestycyjnych").
Czasem próbuje też szukać przeciwwagi dla własnych niewesołych obserwacji. Pisze na przykład: "Tylko ktoś umyślnie ślepy może ignorować fakt, że historia istnienia człowieka na Ziemi to równocześnie historia cierpienia - okrucieństw, morderstw, masowej zagłady, korupcji i cyklicznych potworności we wszelkiej postaci. Nie ma kraju, który byłby od tego wolny, nie ma ludu, który nie byłby splamiony krwią; nie ma plemienia, które byłoby całkowicie wolne od winy. Istniej jednak coś, co to rekompensuje: stopniowy postęp. Jeżeli ktoś przyjmuje perspektywę apokaliptyczną, może wygląda on na nieznaczny, ale z punktu widzenia kogoś takiego, jak ja kto nie tak dawno nie miał prawa głosować ani pić w miejscach publicznych tej samej wody co współobywatele, ani wyjść za mąż za człowieka, którego wybrał, ani mieszkać w określonej okolicy, jest to postęp olbrzymi."