Sześć lat temu ukazała się świetna książka Katarzyny Kobylarczyk „Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty”. Zachwyciła mnie już wtedy lekkość pióra tej reportażystki a zarazem wspaniała znajomość Hiszpanii. Tym razem autorka sięgnęła do problemów niezwykle bolesnych i chyba tylko jej znakomita zdolność poruszania się w przestrzeni kulturowej tego kraju umożliwiła tak wnikliwy ogląd problemów, z którymi sama Hiszpania od kilkudziesięciu lat nie potrafi się zmierzyć.
Wojna domowa, straszliwe zbrodnie, jakie stały się jej pokłosiem i złamane ludzkie życia to przedmiot licznych powieści hiszpańskich (Smutek Samuraja i Milion kropli Victora del Arbol oraz Głosy Pamano i Wyznaję Jaume Cabré) - po raz pierwszy jednak trafiam na tak znakomity reportaż. W pewnym sensie jego atmosfera przypomina przygnębiającą książkę Jakbyś kamień jadła Wojciecha Tochmana. Tu także mowa o straszliwych zbrodniach, które działy się tuż obok, w Europie i których skutki odczuwalne są do dzisiaj.
W czasie wojny domowej, która toczyła się w Hiszpanii w latach 1936-1939 zginęło pół miliona osób. 300 tys. z nich to żołnierze, 200 tys. to cywile, których zamordowano w ramach represji politycznych. Jak pisze Katarzyna Kobylarczyk „W niektórych momentach wojny straty na frontach, wśród żołnierzy, były niższe niż liczba cywilnych ofiar terroru”.
Historyk Paul Johnson nazwał hiszpańską wojnę domową pierwszą z ideologicznych wojen zastępczych. Była ona skutkiem geopolitycznych zmagań Mussoliniego i Hitlera z jednej strony oraz Stalina - z drugiej.
Na teatr wstrząsającego widowiska wybrano Hiszpanię, która właściwie od początku XIX wieku była poza europejskim systemem równowagi sił, zaś teraz znalazła się w centrum zainteresowania. Już samo to było niezwykłe: Hiszpania wyobcowana, samowystarczalna, ksenofobiczna, była państwem europejskim najbardziej odpornym wobec reguł holizmu, najmniej podatnym na wirusy totalitaryzmu lewicy czy prawicy, społeczną inżynierię, moralny relatywizm. I dlatego właśnie hiszpańska wojna domowa była tak tragiczna...
Ogrom materiału, który zebrała Katarzyna Kobylarczyk jest niewątpliwie wynikiem gigantycznej pracy. Żmudny proces poszukiwania porzuconych, nierzadko zapomnianych grobów i ekshumacji ofiar pozwolił stworzyć niesamowitą opowieść o ludziach i pamięci, o bólu i żałobie, ale zarazem o upolitycznieniu zbrodni, konstruowaniu świętych, udowodnieniu swoich racji choćby przez stawianie pomników i wymuszanie kultu (skąd my to znamy?).
Po wojnie i dojściu do władzy generała Franco w oczywisty sposób polityka historyczna, a więc i pamięć, sprzyjały tylko jednej stronie tego konfliktu. Zamiatanie pod dywan spraw, z którymi Hiszpanie długo nie mogli się zmierzyć spowodowało, że nikt nie odczuł, że wojna została zamknięta, nikt nie osądził zbrodniarzy a pojednanie zwaśnionych stron nie było ani możliwe, ani sprawiedliwe. Lata pisania historii pod dyktando faszystów wypaczyły pamięć Hiszpanów o wojnie i jej ofiarach, stłamsiły pamięć i wywarły wpływ na obecne życie społeczno-polityczne. Haniebne czyny dyktatury, rozstrzeliwanie bez wyroku sądowego, przymusowa praca więźniów przy budowie monumentalnej Doliny Poległych, czy wreszcie zgoda na deportację wrogów politycznych do niemieckich obozów podczas II wojny światowej. Ten ostatni wątek nie był mi w ogóle znany: większość ofiar niemieckich obozów koncentracyjnych rekrutowała się spośród mieszkających we Francji uciekinierów przed frankistowskim terrorem. Traktowani początkowo jako “jeńcy wojenni” zostali przez Hiszpanię wydani Niemcom.
W latach 2000-2019 w Hiszpanii otwarto ponad siedemset czterdzieści anonimowych mogił. Wydobyto z nich ponad dziewięć tysięcy ciał. Największa otwarta dotąd mogiła znajdowała się w Maladze, leżało w niej około dwóch tysięcy ośmiuset osób. Ile mogił zostało? Myślę, że pięćset, nie licząc zbiorowych kwater na cmentarzach – szacuje Francisco Etxeberria, lekarz sądowy, profesor kryminologii.