W wiadomościach telewizyjnych BBC podano: „W tym roku Booker różni się
od wcześniejszych, bo jurorzy nie mogli się zdecydować, więc przyznali
nagrodę Margaret Atwood i innej autorce, mają się nią podzielić”.
Następnego dnia Bernardine Evaristo skomentowała wypowiedź na Twitterze:
„BBC przedstawiło mnie wczoraj jako »inną autorkę« (...). W jak szybki i powszedni sposób usunęli mnie z historii –
pierwszą czarną laureatkę. Ludzie, to jest to, czemu zawsze się
przeciwstawialiśmy”.
A przecież Dziewczyna, kobieta, inna to ósme dzieło literackie Bernardine Evaristo. Książka faktycznie otrzymała w 2019 r. nagrodę Bookera równolegle z Testamentami Margaret Atwood (kontynuacją Opowieści podręcznej). (To był ciekawy rok, bo przecież literacki Nobel został także podzielony między Olgę Tokarczuk i Petera Handke)
Dziewczyna, kobieta, inna to monumentalna powieść z rozległym systemem korzeniowym. Powieść o kobieych losach zdeterminowanych przez kolor skóry, płeć, orientację
seksualną, zdeterminowanych przez system, do którego należą, a który
pozbawia je praw.
"wrócisz tam i będziesz walczyć o rzeczy, które należą ci się jako Brytyjce z urodzenia, Carole, walcz jak prawdziwa Nigeryjka”
Plejada postaci zaczynają pojawiać się od pierwszych kart - najpierw powoli, stopniowo w skupieniu, potem coraz tłoczniej, wydarzenia zdają się zazębiać, poszczególne wątki znajdują swoje przyczyny lub skutki w całkiem innych rozdziałach i zdarzeniach dotyczących kompletnie innych postaci, ich przyjaciół lub członków rodziny. Nie wiem, czy - jak sugerują liczni recenzenci - Bernardine Evaristo
uznała pisanie o afrykańskiej diasporze za swoją misję, ale ta konkretna
powieść niewątpliwie odpowiada temu posłannictwu. Jak w gęsto zaludnionej wiosce - wszyscy zdają się mieć ze sobą coś wspólnego i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że poszczególne osoby dzielą czasem długie lata, całe pokolenia, tysiące kilometrów...
Plejadę bohaterek (bo zdecydowanie dominują kobiety) otwiera czarnoskóra lesbijka dramatopisarka Amma, obecnie po pięćdziesiątce, której nowa sztuka jest wystawiana w National Theatre w Londynie. Sukces wyzwolił ją z niepewności, lęku o źródła utrzymania, a zarazem pobudził do obaw, czy nie zaprzedała gdzieś swoich ideałów, skoro udaje jej się wejść do mainstreamu. O ile Amma rozważa, co to znaczy być politycznie czystym, to inna postać, Carole, goni za sukcesem głównego nurtu w świecie bankowości. To książka zarówno o kobietach, które głośno krzyczą „nie” systemowi, rasizmowi,
patriarchatowi, dyskryminacji, jak i o tych, które próbują znaleźć w
nim swoje miejsce. Nawet w konstrukcji jest cudownie antysystemowa.
Inne pytania poruszone w powieści wydają się równie pilne, ale i ponadczasowe: w jaki sposób inteligentna kobieta może włączyć związek z mężczyzną zachowując prawo do niezależności i nie tracąc swojej indywidualności? Czy wolno nam okazywać gniew tym, którzy „pomylili się” – nawet z pozycji ignorancji? Czyimi wskazówkami powinnyśmy się kierować: tymi wydawanymi przez matki, szkoły, partnera, rówieśników, a może feministyczne bohaterki? Evaristo pokazuje też, gdzie dyskurs polityczny może nas zawieść - znakomita jest scena manipulacji emocjonalnej w związku lesbijskim: „tylko czarna kobieta może naprawdę kochać czarną kobietę”.
Ale ani nadmiar podobnych rozterek, ani niezdecydowanie na pewno nie są cechami żadnej z 12 postaci kobiecych w powieści Bernardine Evaristo. Wręcz przeciwnie - to zadziorna banda, przypominająca nieco Cwaniary Sylwii Chutnik. Ale pobrzmiewają tu także echa Zadie Smith i Czarnej dziewczyny, białej dziewczyny Oates i wreszcie niektóre części cyklu o Adrianie Mole'u. Chociażby córka Ammy, Yazz, przedwcześnie rozwinięta studentka, która spotyka się z grupą podobnie asertywnych koleżanek, które zgadzają się, że:
„…starsze pokolenie WSZYSTKO ZNISZCZYŁO, a jej pokolenie jest skazane
chyba że wyrwą kontrolę intelektualną swoim starszym
raczej wcześniej niż później"
Z kolei Dominique, wspaniała przyjaciółka i wieloletnia współpracowniczka Ammy, zakochuje się w rządzącej radykalnej feministce i przenosi się do Ameryki. Niektóre portrety są nieco zbyt szkicowe - chciałoby się poznać nieco lepiej niektóre z tych osób, ale inne odchodzą w samą porę.
Powieść ma kształt trochę jakby geometryczny, a kolejne wątki akcentuję kwestie tożsamości, rasy, przyjaźni, utraty, miłości, tęsknoty i wykluczenia we współczesnej Wielkiej Brytanii: zmagania z codzienną dawką przypadkowego rasizmu i uprzedzeń.
„Amma była niższa, z afrykańskimi biodrami i udami
idealny materiał na niewolnicę, powiedział jej jeden reżyser, kiedy weszła na przesłuchanie do sztuki o emancypacji
po czym natychmiast wyszła z powrotem"
Historia Bummi (migracja z Nigerii do Wielkiej Brytanii):
„Bummi skarżyła się, że ludzie patrzyli na nią przez to, co robiła (sprzątaczka), a nie to, kim była (wykształcona kobieta)
nie wiedzieli, że zwinął się w niej pergaminowy certyfikat stwierdzający, że jest absolwentką Wydziału Matematyki Uniwersytetu Ibadan
tak samo jak nie wiedziała - kiedy wkroczyła na podium maturalne przed setkami ludzi, by odebrać swój wstążkowy zwój i uścisnąć dłoń rektorowi uniwersytetu - że jej dyplom pierwszej klasy z kraju Trzeciego Świata nie będzie oznaczał nic w jej nowym kraju
zwłaszcza z jej imieniem i narodowością"
Liczba wątków poruszanych w tej powieści nie przysłania jednak samej formy - intrygującej, niecodziennej, z często stosowanym zaburzeniem rytmu zdań, swobodnym przechodzeniem od pierwszej do trzeciej osoby. Autorka prawie kompletnie zrezygnowała z kropek na rzecz poetyckiego stylu interpunkcji z
podziałami wierszy używanymi do kontrolowania rytmu i uderzenia. Niektórzy mogą to uznać za dziwną manierę, ale dla mnie był to świetny zabieg - dzięki niemu proza zaczęła się skrzyć. Tempo jest ściśle kontrolowane, a kobiece ciała i sposób ich prezentacji pojawiają się raz po raz jako motywy, z detalami, takimi jak cekinowy hidżab, bose stopy, fartuszek i sznur pereł - wszystko nasycone znaczeniem.
Bernadine Evaristo jest naprawdę dobrą pisarką - zabawna, precyzyjna i pewna siebie, potrafi ze swadą komentować brytyjską rzeczywistość, uprzedzenia narodowe, etniczne i klasowe, nie oszczędzając przy tym wcale swoich czarnych sióstr, feministek i wszelkiej maści osób niebinarnych. Doceniam to jako matka transpłciowej dziewczyny - strofowana wiecznie przez córkę, że nie dostrzegam różnicy między transeksualizmem i transpłciowością ;-) Mojej córci podrzucam zatem poniższy cytat:
"pomykanie w szpileczkach, obcisłych kieckach i z grubą warstwą
makijażu to wyłącznie performans płci kulturowej, a nie biologicznej, ona
ubiera się tak, jak lubi, i czuje się z tym dobrze, choć inne trans kobiety
często sądzą, że bycie kobietą polega na realizowaniu stereotypowego wizerunku
kobiecości, mimo że większość kobiet na co dzień ma to w dupie"
Zważywszy jednak na objętość tej powieści (prawie 500 stron) trzeba się liczyć z pewnym znużeniem -
zamiast konsekwentnie budować fabułę i rozwijać bohaterów i ich relacje, Evaristo dostarcza nam coraz to kolejnych porcji krótkich biografii (niektórych wręcz znakomitych), które w natłoku zwyczajnie przytłaczają. W pewnej chwili powieść staje się nieco monotonna, odrobinę schematyczna i przewidywalna.
Żywe profile nie przeradzają się w złożone studia charakterów, co daje narastające poczucie powierzchowności. A przecież samo życie Grace, matki Hattie stanowi materiał na klasyczną XIX-wieczną powieść.
Szkoda, bo bohaterowie Evaristo mają nam wiele do powiedzenia, a większość tego, co mówią jest naprawdę warta wysłuchania. Dziewczyna, Kobieta, Inna to obraz walki, ale też miłość, radość i wyobraźnia. Jej bohaterki – czarnoskóre kobiety różnych pokoleń, wyznań, klas, orientacji politycznych i dziedzictw kulturowych – wraz z niewielką grupą towarzyszących im mężczyzn (ci stanowią raczej tło) spotyka się w wielkim finale w ironicznym stylu telenoweli. Świat Evaristo nie jest wyidealizowany, ale jest w nim coś wyjątkowo pięknego. Dla większości czytelników nie jest to świat znany ani tym bardziej oswojony – to nieco fikcyjna Wielka Brytania. Ale to z pewnością nie oznacza, że nie jest to świat możliwy.
Ostatnie rozdział i ostatnia scena tej powieści wzruszają i koją. Dają nadzieję, że zawsze warto próbować.
Nie sposób na zakończenie nie wspomnieć o rewelacyjnym przekładzie Agi Zano. Slang i wielość odmian angielszczyzny jaką posługują się bohaterowie musiała stanowić nie lada wzywanie, a różnorodność i fenomen języka, którym się
posługuje Evaristoz trudem zapewne znajdują właściwe środki wyrazu w języku polskim, o czym Aga Zano pisze zresztą w posłowiu:
"Brak odpowiednich narzędzi
(...) pokazuje, jak potrzebna jest nam literatura taka, jak ta powieść –
rozlegają się w niej głosy tych, którym pozwala się na to zdecydowanie
zbyt rzadko. W Polsce osoby LGBT+ wciąż są prześladowane,
marginalizowane, a ich istnienie tabuizowane, co znajduje
odzwierciedlenie w języku oraz w jego (nie)obecności".
Tłumaczce udało
się też swoim przekładem przybliżyć odbiorcy różnorodność językową, jaka
cechuje bohaterki, a która związana jest z ich pochodzeniem i
otoczeniem.