Turystyką zajmuję się zawodowo i naukowo od prawie 30 lat, więc ani Witajcie w raju Jennie Dielemans, ani All inclusive Mirosława Wlekłego, nie mogły dostarczyć mi oświecenia, którego wcześniej nie dostarczyłyby własne obserwacje i literatura naukowa. Wartość wymienionych książek zawiera się jednak w tym, że operują - zgodnie z konwencją reportażu - nie tylko dziesiątkami przykładów dramatycznego wpływu turystyki na środowisko naturalne i społeczne (to znajdziemy także w literaturze naukowej), ale także rozmowami z uczestnikami turystyki masowej - bezrefleksyjnymi, przekonanymi o unikatowości tego, czego doświadczają, arogancko wierzącymi, że to "inni" są turystami, podczas gdy im samym dane było doświadczyć nadzwyczajnych doznań "podróżników".
Mieszkańcy bogatej północy chętnie korzystają z uroków turystyki masowej - taniej, łatwej i dostępnej dla każdego, komu los dał przyjemność przynależności do tzw. klasy średniej. Na tyle średniej, żeby nie rozważać konsekwencji swoich wyborów wakacyjnych. Łudzącej się, że dzięki masowym exodusom biedne kraje mogą odbudować swoją gospodarkę lub poświęcić więcej środków na ochronę środowiska. Jennie Dielemans wykazuje, że ponad połowa przychodów z przemysłu turystycznego trafia do kieszeni właścicieli biur podróży i wraca do bogatych państw północy. Autorka pokazuje ciemną stronę przemysłu turystycznego, która na pierwszy rzut oka jest niewidoczna. Przemyty, gangi narkotykowe, wyzysk, prostytucja, dewastacja krajobrazu, niszczenie ekosystemów, zatruwanie rzek i plaż, niszczenie raf koralowych i siedlisk bezcennych gatunków zwierząt - to te słowa powinniśmy mieć w pamięci, wygrzewając się na piaszczystej plaży.
Turystyka jako całość przypomina współczesną korporację, bowiem opiera się na tych samych niewolniczych układach. Urlopowicze nie domyślają się, że ich luksus wypracowany przez ludzi, którzy tak naprawdę nie dostaną za to, co zrobili godziwej zapłaty. Złudzenie, że bez turystyki pozostaliby bez środków do życia jest przejawem tzw. neokolonializmu turystycznego (tego terminu autorka co prawda nie używa, ale funkcjonuje on już od 30 lat w obiegu naukowym) - faktycznie bowiem, nie dane było "turystycznym rajom" zaznać możliwości alternatywnej drogi rozwoju.
Interesują nas już nie tylko nietknięte plaże, życzymy sobie również nietkniętych ludzi. (...) Zapotrzebowanie turystów na kulturę i tradycję innych (nieważne, czy będą to Masajowie w Kenii, Majowie w Meksyku, lud Akha w Tajlandii czy Hmongowie w Wietnamie) stawia wysokie wymagania ludziom, których odwiedzamy. To, czy im zapłacimy, uzależnione jest od tego, czy uznamy ich za malowniczych, autentycznych i nieskażonych cywilizacją. W dniu, w którym Mao oprowadzająca turystów po wietnamskim Sa Pa kupi sobie antenę satelitarną, samochód, lodówkę z zamrażalką lub po prostu inne ubrania, turyści zaczną mieć problem. Przestanie być autentyczna, a jako obiekt zdjęć - atrakcyjna. Konsumujemy nie tylko kulturę i tradycję, konsumujemy również jej biedę. Ona musi być biedna dla nas.
Jaki jest nasz stosunek do mieszkańców miejsc, które odwiedzamy?
Problem w tym, że nie widzimy w tubylcach prawdziwych ludzi. Są tylko elementem scenerii naszych wakacji. Oglądamy ich, robimy im zdjęcia, patrzymy jak wykonują tradycyjne tańce. Zupełnie jakbyśmy byli w zoo.
Przebieramy bez umiaru w rajskim bufecie i oczekujemy wdzięczności od tych, których praca polega na usługiwaniu nam. (...) Wydaje się nam, że akt konsumpcji, któremu się oddajemy, jest dobrym uczynkiem, aktem solidarności. Że ludzie, którzy nam usługują na plażach w biedniejszych częściach świata, powinni się cieszyć, bo akurat ich wybraliśmy.
Czy problem dotyczy tylko tych, którzy korzystają z drogich hotelów i zamkniętych plaży? Szwedzka reporterka poprzez opisy scen przyuważonych w samolotach i na lotniskach, w Meksyku, Tajlandii, Wietnamie i na wyspy Karaibskich oraz przytoczone rozmowy, które zostały przeprowadzone ze spotkanymi tam ludźmi, pokazuje co stoi za dynamicznym rozwojem przemysłu turystycznego.
Uproszczony schemat cyklu życia miejscowości wypoczynkowej wygląda zawsze tak samo: najpierw zostaje ona „odkryta”, następnie zabudowana i/lub przebudowana zgodnie z potrzebami turystów, potem rozreklamowana i sprzedana. Przyjeżdża coraz więcej turystów, rośnie eksploatacja, w końcu miejscowość zaczyna mieć opinię banalnej i nieciekawej, zbyt mało „nietkniętej” i „autentycznej”, a turyści wyruszają dalej w poszukiwaniu nowych miejsc.
Autorka wskazuje także na złudzenie dziewiczej formy turystyki, jaką zdaje sie niektórym z nas indywidualne organizowanie wyjazdów, pisząc ironicznie o naiwnej relacji "poróżowania" i "turystyki":
Nikt nie jest równie mocno przywiązany do tej pogoni za nietkniętym co backpackerzy. Nikt tak bardzo nie obawia się turystycznych pułapek i nikt tak bardzo nie upiera się przy nazywaniu siebie podróżnikiem - a nie turystą. (...) Jednocześnie sposób podróżowania backpackerów jest równie przewidywalny jak turystów czarterowych - z tą tylko różnicą, że zamiast "drewnianego talerza" (fatanyeros), broszury turystycznej i Phuket są placki z bananami, Lonely Planet i pięciomiesięczna droga przez południowo-wschodnią Azję.
Jak podróże zmieniają świat?
Bez zbędnego namysłu anektujemy, przekształcamy i przerabiamy miejsca, do których jeździmy na wakacje, tak by odpowiadały naszym własnym potrzebom i wyobrażeniom. - Okej, jesteśmy w Tajlandii. Ale nic, co tutaj widzisz, nie zostało zrobione dla Tajów. To wszystko dla was. Jakie są realne koszty wojaży? Przemysł turystyczny sprzedaje coś, czego nie posiada. Pakuje sny, ale sprzedaje plaże, góry, ludzi, kultury i zmusza biedne kraje do dostosowywania się do naszych potrzeb, jakiekolwiek by one były.
Wizja szerokiej, pustej rajskiej plaży przyczynia się do niszczenia niezbędnego do życia lasu mangrowego i wkłada broń w ręce policjanta turystycznego, którego zadaniem jest trzymać mieszkańca na dystans. Nasze hotele budują współcześni niewolnicy - Birmańczycy w Tajlandii, Haitańczycy na Dominikanie. Nasz spacer po polu golfowym kosztuje tysiące litrów wody, której brakuje w odwiedzanych przez nas krajach. Ale nie chcemy o tym słyszeć. Porozumienie między producentem a konsumentem, to znaczy między agencją turystyczną a nami, turystami, jest proste: oni nie mówią, my nie pytamy. Przecież jesteśmy na wakacjach.
Poza konsekwencjami społecznymi, wynikającymi często z niewolniczego wyzyskiwania tubylców, autorka dostrzega też wiele konsekwencji środowiskowych. Nasze wakacje nie pozostają bez wpływu na ziemski ekosystem. Kto ponosi te koszta?
- Sprzedaje się tu wizję długiej, niemal bezludnej plaży, nasze piękne rafy koralowe, czystą wodę i niesamowitą przyrodę z licznymi gatunkami zwierząt. I jednocześnie wszystko to się niszczy. Od pewnego czasu wiele mówi się na temat zmian klimatycznych i ich konsekwencji. (...) Ta wiedza nie przeszkadza jednak korzystać ze środka transportu, który emituje najwięcej gazów cieplarnianych, czyli samolotu. Wręcz przeciwnie - latamy coraz dalej i coraz częściej. - Zagrożenie klimatyczne zostało spowodowane przez niewielką część mieszkańców ziemi, ale to nie oni za nie płacą. Płacą biedni ludzie, którym najtrudniej uchronić się przed zmianami klimatycznymi.
Dzięki Dielemans poznajemy nielegalne i nieetyczne praktyki korporacji turystycznych odpowiedzialnych
są za przyśpieszanie procesu ubożenia ludności zamieszkującej obszary
będące popularnymi ośrodkami wypoczynkowymi, narażanie na
niebezpieczeństwo nawet własnej klienteli, powstawanie slumsów,
łapówkarstwo, niszczenie środowiska, zastraszanie, rujnowanie lokalnej
gospodarki oraz budowanie hoteli na niepewnym gruncie. Dowiemy się o
tym, w jak okrutny sposób traktowani są emigranci z Birmy, którzy
przybywają do Tajlandii w poszukiwaniu pracy i lepszego bytu. Czytając
jej reportaż, zajrzymy za kulisy wakacji typu all-inclusive, przeczytamy między innymi o seksturystyce w Tajlandii i
zarabianiu na wojennych pamiątkach w Wietnamie, poznamy fragment o
niszczeniu lokalnej unikatowej natury w zamian za budowę ekskluzywnych
kurortów, wreszcie poznamy przerażające dane dotyczące podróżowania
samolotami. Powiemy się, ile pieniędzy zgarniają międzynarodowe sieci hotelarskie, a jakie
wynagrodzenia otrzymują miejscowi pracownicy. Uświadomimy sobie, że wszystko,
co na początku wydaje nam się piękne, nieodkryte i nieosiągalne po
pewnym czasie staje się dla nas zwyczajne, nudne i nijakie. Tyle, że nic z tego nie zostanie dla następnych pokoleń.