Ma prawo mieć gruby brzuch,
jej brzuch urodził pięcioro dzieci.
Grzały się przy nim,
był słońcem ich dzieciństwa.
Pięcioro dzieci odeszło,
został jej gruby brzuch.
Ten brzuch
jest piękny.
ze zbioru "Jestem baba"
Ma prawo mieć gruby brzuch,
jej brzuch urodził pięcioro dzieci.
Grzały się przy nim,
był słońcem ich dzieciństwa.
Pięcioro dzieci odeszło,
został jej gruby brzuch.
Ten brzuch
jest piękny.
ze zbioru "Jestem baba"
nie będzie wojny:
będzie karmienie piersią:
sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża dzieci z Konga
i Caritas Polska rozsypie nad Afryką mleko w proszku
dla nilowych krokodyli bo dzieci nie dobiegną
zetnie im pole minowe nóżki niemowlęce
politykom matki Polki będą wkładać w usta nabrzmiałe [sutki a matkom będzie się kurczyć macica
będą z bólu płakać bo macica
po cesarskim cięciu: polityczna demokratyczna [demograficzna lewicowa
i tak boli jak dziewczynka ssie
a chłopczyk bawi się ołowianym żołnierzykiem
papierowym samolotem
i ma schizy o zamachu terrorystycznym
Młodzi chłopcy spojrzeli przechodząc
na starą kobietę.
I w okamgnieniu
rozdeptali ją jak robaka
spojrzeniami.
ze zbioru "Jestem baba"
Trzeba tu mieszkać długo, bardzo długo. […] Nowiny ze świata zbywać cierpkim śmiechem. Działać powoli, z namysłem, pić herbatę z kilkoma wybranymi osobami. Lubić tę herbatę… Kto zadaje pytania, niczego się nie dowie.Poszczególne części zbioru oscylują kolejno wokół wydarzeń związanych z tytułową pustynią Kalahari, następnie – z miasteczkiem Baluto i wreszcie - Johannesburgiem. Ciekawym zabiegiem jest też wprowadzenie postaci dwóch narratorów – pierwszoosobowy (porte-parole autora), anonimowy geodeta oraz trzecioosobowy (wnikliwy, ale lakoniczny obserwator otaczającej go rzeczywistości). Obydwaj jedynie rejestrują i przekazują swoje obserwacje, unikając formułowania ocen.
Idzie do niej
z pięściami.
Strzepnął z portek jak muchę
dwie małe ręce,
które go chciały zatrzymać.
ze zbioru "Jestem baba"
Smutek białego dziadersa, który opisuje - w sposób całkiem nieodkrywczy - otaczającą go rzeczywistość, w szczególności bezeceństwa kobiet, którym znudziła się niewola (choć częściowo wina obarcza gejów i imigrantów). Zaczyna od garści faktów: spadek populacji w krajach Zachodu, spadek dzietności i coraz mniejszy zapał do zawierania małżeństw, starzenie się społeczeństwa, w którym coraz większy ciężar utrzymania seniorów spada na coraz mniej liczne barki najmłodszych. W kontrze do tych zjawisk postępuje systematyczny wzrost liczby ludności (w tym młodych ludzi) w krajach Azji, Afryki i Ameryki Pd. Nic nowego, bo dane te można znaleźć w rocznikach Eurostatu, ONZ czy choćby GUS (dla Polski), więc poznawczo książka wnosi chyba tylko tyle, że zamiast tabelek mamy tekst.
Natomiast interpretacyjnie - książka stanowi kuriozum z pierwszego tłoczenia! Diagnoza stanu rzeczy wskazuje na bardzo konkretne obszary przewin - głównie kobiet (a jakże!), które łykają tabletki antykoncepcyjne, kształcą się i uciekają z domu do pracy. Autor nie zadaje sobie jakoś pytania, co sprawia, że kobieta woli robić w urzędzie lub fabryce niż w domu. Nie wskazuje też żadnej konkretnej recepty poza sentymentalnym wspomnieniem czasów, kiedy mężczyzna mógł zarabiać tyle, żeby utrzymać rodzinę i móc trzymać żonę w kuchni i sypialni. Trudno wyczytać, czy Buchanan chciałby wrócić do tych złotych czasów i wprowadzić dodatki rodzinne dla facetów - na pewno nie rozważa, że to kobieta mogłaby utrzymywać całą rodzinę, którą za friko oprałby i nakarmił mężczyzna. Jeżeli dodamy do tego obserwacje Tomasza Szlendaka z Leniwych maskotek..., to lament Buchanan wydaje się już kompletnie spóźniony i jałowy.
Zmiany w moralności zapewne po części są wywołane rewolucją obyczajową
i seksualną. Kolejną przyczyną są zmiany gospodarcze. Gospodarka rolnicza
dawała liczną, rozgałęzioną rodzinę, gospodarka przemysłowa – rodzinę
elementarną, a gospodarka postindustrialna powoduje, że mąż i żona
pracują w biurach pozostawiając dzieci bez opieki albo nie posiadając
ich w ogóle. Jednocześnie rozwijający się globalizm powoduje przenoszenie
produkcji do krajów Trzeciego Świata, powodując spadek realnych płac
na Zachodzie, co z kolei wymusza pracę obydwojga rodziców. Niestety
nawet bogacenie nic nie zmieni, ponieważ bogaci mają również mniej
dzieci, stawiając na wygodę. Nadal nic odkrywczego...
Podsumowując - jeśli ktoś nie jest świadomy zachodzących zmian społecznych i demograficznych, to sobie może przeczytać. Ale nie wiem, czy biadolenie nad stanem demografii bez poszukiwania remedium nie jest totalną stratą czasu. Świadoma swojej wiedzy i prawa wyboru kobieta, może tylko wzruszyć ramionami nad żałosnym, białym panem świata, któremu panowanie wymyka się z rąk. Pewny swojej wartości facet - zapewne nie traci czasu na lamenty, tylko pomyślałby raczej nad tym, jak zorganizować swoje życie, żeby założyć rodzinę wspierając (przyszłą) żonę w godzeniu ról, a nie zmuszając ją do wyboru dziecko albo rozwój. Przyznam, że nie rozumiem, w jakim celu powstała ta książka poza ulżeniem własnej frustracji autora. Nie jestem nawet przekonana, czy jestem w stanie współodczuwać - fakt, że świat może stać się światem kolorowych a nie białych, będzie po prostu zmianą. Ale czy dramatyczną?
Sześćdziesiąt lat temu zapowiedziano w USA pojawienie się nowego człowieka. Człowieka Turinga - logicznego i w skrajnym stopniu racjonalnego ("homo rationalis"). Nazwa pochodzi oczywiście od nazwiska Alana M. Turinga, który w 1936 roku określił istotę i teorię maszyny logicznej, zwanej komputerem, a ponadto wyraził przekonanie, że komputer będzie zdolny do doskonałego naśladowania ludzkiej inteligencji i to już przed rokiem 2000. Definicja człowieka jako "procesora informacji" i przyrody jako "informacji do przetwarzania" w jakiejś mierze funkcjonuje do dzisiaj, choć zdajemy sobie sprawę, ja niewiele nadal wiemy o funkcjonowaniu ludzkiego mózgu z jednej strony, i jak wiele ograniczeń napotyka sztuczna inteligencja z drugiej....
Książka, którą po raz pierwszy czytałam ponad 30 lat temu i która po raz pierwszy pozwoliła mi spojrzeć na Hiszpanię w nieco inny sposób niż przywykliśmy to czynić z perspektywy atrakcji turystycznych tego kraju. Interesujące spojrzenie na kraj, który pozornie marginalnie usytuowany - co i rusz stawał się się areną rozgrywek przeróżnych mocarstw i dynastii uzurpujących sobie prawo do Półwyspu Iberyjskiego. Wreszcie książka pokazująca jasno, że jeśli Polska ma się za Chrystusa Narodów - to dla Hiszpanii po prostu brakuje skali...
Poszła go szukać do gospody.
Wyszedł kołysząc się,
ręce w kieszeniach,
gieroj, chłop jak lusterko,
piękniejszy niż przed ślubem.
Spojrzał ze śmiechem
na jej brzuch,
rozdęty czwartą ciążą.
ze zbioru "Jestem baba"
Zmruż oczy osadzono w realiach kultury wschodnioeuropejskiej (unieruchomiony, porzucony radiowóz policyjny zostaje wyczyszczony do szkieletu po jednaj nocy), z głębokim ukłonem w kierunku absurdu w stylu Felliniego (przyjazd francuskiego fryzjera golącego okolicznych wieśniaków) oraz surowości Bergmana (fragmenty liryki greckiej w oryginalnym brzmieniu).
Jedną z moich ulubionych scen (krytykowanych za wprowadzany zgrzyt) są odwiedziny dawnych znajomych Jaśka, którzy urządzają imprezę napawając się "klimatem prowincji", a jednocześnie wyraźnie hołdują zachodniemu (amerykańskiemu) stylowi życia. Dla mnie ta scena wypełniona jest ironią i zarazem objaśnia częściowo decyzję Jaśka o zaszyciu się na wsi ("dzicz" miasta vs. pogrążona w letargu - wcale nie sielankowa - wieś). Nie oznacza to, że reżyser staje się apologetą polskiej wsi - z dużym dystansem pokazuje jej żałosny upadek, beznadziejny stan i wszechobecny smutek.
Nie upilnuje mnie nikt.
Grzech z zamszu i nietoperzy
zawisł na strychach strachu półmysią głową w dół –
O zmierzchu wymknę się z wieży, z warownej ucieknę wieży
przez cięcie ostrych os,
przez zasiek zatrutych ziół –
Ciężko powstaną z rumowisk tłoczące turnie przykazań
dwadzieścia piekieł Wedy,
płomienie,
wycie
i świst,
noc fanatyczna zagrozi, zakamieniuje gwiazdami,
Rtęcią wyślizgnę się z palców.
Nie upilnuje mnie nic.
Ty w wilka się zmienisz, ja w pliszkę –
ty w orła, ja w kręte dziwy – –
nieprzeniknionym zamysłem uprzedzę każdy twój pościg.
Nie upilnuje mnie świat,
o luby – o drogi – o miły,
jeśli nie zechcę
sama
słodkiej majowej
wierności.
Poezja nie może być oderwana od życia
Poezja ma służyć życiu
Gospodyni domowa powinna:
wytrzeć kurze
wynieść śmieci
wymieść spod łóżka
wytrzepać dywan
nakarmić dziecko
pójść po zakupy
podląc kwiatki
napalić w piecu
przyrządzić obiad
wymyć rondle
wypłukać szklanki
wyprać pieluchy
zaszyć spodnie
przyszyć guzik
zacerować skarpetki
zapisać wydatki
i jeszcze
zrobić
tysiąceinnychrzeczyok-
tórychniemamypo-
jęcia
a potem lektura wielkich romantyków
i lu-lu...
Uderzył ją na zabawie
pięścią w twarz.
Upadła,
ludzie złapali go za ręce,
zataczał się.
Potem wracali razem objęci wpół
Uśmiechała się szczęśliwie.
Była w ciąży, obiecał,
że się ożeni.
ze zbioru "Jestem baba"
Cicho
zamknęły się drzwi za odchodzącym.
Nie obudziły się
śpiące dzieci,
One dopiero rankiem się zadziwią,
że tak cicho
zawalił się w nocy
ich dom.
ze zbioru "Jestem baba"
Wspaniała powieść, epicka, wzruszająca, mądra i nieustannie aktualna, pomimo że to, co wydarzyło się w 1956 r. na Węgrzech miało się już nigdy nie powtórzyć. Z dzisiejszej perspektywy, kiedy Węgrzy budują na granicy płot chroniący ich przed napływem uchodźców, coraz bardziej przekonuję się, jak niewielkie znaczenie mają rzekome lekcje, jakich udziela nam Historia.
Akcja powieści rozgrywa się w latach 1955–56, a tytuł nawiązuje do dziesięciu przykazań mojżeszowych i licznych dylematów moralnych, przed którymi stają bohaterowie książki. Radca kulturalny ambasady węgierskiej w Indiach, István Terey, to zarazem alter ego pisarza. Dawniej żołnierz walczący po stronie sojuszniczych Niemiec przeciw Armii Czerwonej, stał się - po 1945 r. - zwolennikiem nowego ustroju, mocno zainteresowanym wypaczeniami kultu jednostki Rákosiego. Terey jest też znanym poetą, który usiłuje trzymać się z dala od komunistycznego Związku Pisarzy Węgierskich:
„Jedni koledzy ostrzegali przed drugimi, padały słowa jak kamienie: agent, szpicel, donosiciel. Wtedy powtarzał się dowcip o tym, że chcąc zostać członkiem Związku Pisarzy, trzeba wydać dwie książki i trzech kolegów.”
Poglądy i brak należytego zaangażowania politycznego oraz przekonania religijne Tereya powodują, że nie może uzyskać pozwolenia na przyjazd żony i synów na placówkę.
Polityczny i moralny galimatias stłoczony na kartach Kamiennych tablic nie ogranicza się jednak do wydarzeń roku 1956, choć głównymi bohaterami powieści są ówcześni dyplomaci ambasady węgierskiej w Indiach oraz ich intrygi polityczne i miłosne. W powieści Istvan nawiązuje płomienny romans z australijską lekarką Margit, podczas gdy w Budapeszcie - odległym i nierealnym jak sen - czeka żona i dzieci. Kiedy w kraju wybucha powstanie, poeta dodatkowo musi sobie odpowiedzieć, w co właściwie wierzy i za kogo powinien trzymać kciuki.
Rok 1956 był przełomowy dla całego bloku socjalistycznego, choć oczywiście każdy z wchodzących w jego skład demoludów przeżywał konsekwencje "odwilży" we właściwy sobie i niepowtarzalny sposób. W Polsce na blisko dekadę zapanował nader specyficzny okres, który poeta i dramaturg Tadeusz Różewicz określił w jednej ze swoich sztuk mianem "małej stabilizacji". Termin ów powszechnie się przyjął, a oznaczał - ni mniej, ni więcej - dość daleko posuniętą liberalizację na wielu społecznych polach. W sensie politycznym była to, jak się szybko okazało, fikcja, ale dla zwykłych ludzi powiało optymizmem. Chyba tylko w ten sposób można wytłumaczyć, jak to możliwe, że Żukrowski wydał tak nieprawomyślna książkę, która w dodatku okazała się sukcesem artystycznym i hitem wydawniczym. Już w PRL ukazało się jej 12 wznowień (łącznie ponad milion egzemplarzy).
W niedzielę po południu,
gdy pomyła wreszcie garnki,
usiadła
przed lusterkiem.
I dowiedziała się
w niedzielę po południu,
że ukradziono jej życie.
Już dawno.
ze zbioru "Jestem baba"
Hollywood, lata 30. XX wieku. Czasy wielkiego kryzysu. Młodzi ludzie biorą udział w wielkim maratonie tanecznym, żeby się najeść i wygrać 1000 dolarów. Po zakończeniu imprezy dochodzi do tragedii, która w swojej wymowie od razu nasuwa wspomnienie Lotu nad kukułczym gniazdem.
„Nagle zrozumiałem o co jej chodzi. W życiu nie miewa się nowych doznań. Coś może ci się przytrafić i myślisz, że nigdy tego nie przeżyłeś, myślisz, że to coś całkiem nowego, ale jesteś w błędzie. Wystarczy spojrzeć, czy powąchać, usłyszeć, czy dotknąć, żeby się przekonać, że to doznanie, na pozór całkiem nowe, bynajmniej takie nie jest”.
Kiedy McCoy oddawał maszynopis tej książki do druku, Ameryka co prawda już wychodziła z kryzysu, ale jego traumatyczne skutki odcisnęły głębokie piętno na twórczości różnorodnych artystów, których połączyła wrażliwość, ambicja, chęć zmiany kulturowej i ciężkie doświadczenia społeczne i gospodarcze.
Czyż nie dobija się koni? to niezwykła powieść
egzystencjalna: stajemy się świadkami swoistego rodzaju prostytucji, zostajemy wciągnięci do dyskusji o aborcji i eutanazji, prawie do samobójstwa i szansach miłości. Głęboka depresja Glorii jest niepojęta dla Roberta, który naiwnie sądzi, że wystarczy pokazać komuś lepsza stronę życia, żeby go ocalić. Pozorne wzajemne zrozumienie jest czysto iluzoryczne:
„Chodź, siądziemy i będziemy nienawidzili ludzi…”.
Po raz pierwszy czytałam tę książkę w liceum - zrobiła na mnie piorunujące wrażenie! Oszczędna w środkach - jak wiele znakomitych powieści i opowiadań amerykańskich - wbija się w umysł mocno i na długo.
Wieczorem
wlecze się do łóżka,
na którym chrapie chłop.
Kładzie na brzegu łóżka
ciało.
Z ołowiu.
za zbioru "Jestem baba"
Ta książka "made my trip" do Egiptu! To nie były czasy internetu, ani łatwej dostępności przewodników turystycznych. Kiedy już wiedziałam, że jadę przekopywałam biblioteki w poszukiwaniu czegokolwiek, co pomoże zaplanować podróż i wycisnąć z niej tyle, ile się da. Ceram ani trochę nie zawiódł! Nie jest to dzieło ściśle naukowe, tylko popularyzatorskie, więc ogrom wiedzy, jaki w niej zawarto podany jest niesamowicie przystępnie, a niektóre fragmenty (np. o legalnej "kradzieży" mumii i ich przeprowadzce do Doliny Królów) czytałam dosłownie z wypiekami na twarzy.
Niektóre wątki,nadają temu opracowaniu wręcz charakter powieści kryminalno-przygodowej. Sugerowane także przez samego autora) pominięcie rozdziału 1 nie jest wcale dobrym rozwiązaniem, bo historia rozwoju badań archeologicznych sama w sobie jest niezwykle cie
kawa. Faktem jest natomiast, że drugi rozdział to już delicje: odkrycia Franciszka Champolliona i tajemnicze wnętrza grobów, procesy rabusiów i nielegalny wywóz artefaktów do Europy, który do dzisiaj odbija się czkawką muzeom brytyjskim i francuskim.
Przewodnicy w Egipcie ogromnie lubią wciągać turystów do rozmowy i miałam naprawdę wielką satysfakcje, mogąc z nimi dyskutować i dopytywać o szczegóły, na które na pewno nie zwróciłabym uwagi, gdybym pojechała zdając się jedynie na szczątkową wiedzę z programu szkolnego. Nie od dziś wiadomo, że podróże kształcą tylko wykształconych - muszę z całą przyjemnością przyznać, że ta podróż sprzed lat po raz pierwszy uświadomiła mi, ile satysfakcji daje turystyka, jeśli człowiek nauczy się więcej dostrzegać i pełniej smakować.
„Księga wież" to przeskok do starożytnej Mezopotamii i tajników pisma klinowego oraz wieży Babel, wyprawa do Babilon i Niniwy. A potem kolejny skok kulturowy i lądujemy w kręgu cywilizacji Majów, badając wspólnie z Ceramem przyczyn upadku tej wielkiej kultury. W ostatniej części (”Księgi, których nie można jeszcze napisać”) autor ponownie wraca do metodyki badań archeologicznych.
Osiem esejów (każdy innego autorstwa) traktujących o problemach i sferach współczesnego życia: o edukacji, o religii, o kulturze, o bezrobociu, o stylach życia, o konsumpcji, o polityce i o mediach.
Hanna Arendt pisała, że istotnym czynnikiem determinującym kształt współczesnych społeczeństw zachodnich jest "pokoleniowa akceleracja": pokolenia następują po sobie coraz szybciej i ludzie różniący się wiekiem zaledwie o kilka lat mogą żyć w zupełnie innej sytuacji społeczno-ekonomicznej. Ogólna akceleracja tempa zmian społecznych i politycznych to cecha odróżniająca wiek XX od wszystkich poprzednich - dwie wojny i przemiany roku 1989 doprowadziły do licznych zerwań i skoków w procesie społecznej transformacji Europy jako kontynentu i jako kultury. Pokolenia X, Y, Z i najmłodsi z pokolenia Alfa - to w zasadzie ludzie z różnych planet, których życie determinuje zarówno polityka, jak i rozwój nowych technologii - a jedno i drugie wzajemnie napędza się, powodując jeszcze silniejsze i szybsze zmiany pokoleniowe.
W tej książce głos zabrali przedstawiciele pokolenia X - w szczególności urodzeni w latach 70. XX wieku - oskarżani o bezideowość, obojętność polityczną i koncentracje na sferze konsumpcji. Jest to ostatnie pokolenie pamiętające komunizm i życie sprzed "pokojowej rewolucji" roku 89., która na zawsze zmieniła Europę Środkową i Wschodnią. Jeszcze pamiętają życie w zniewoleniu, polityczną indoktrynację w szkołach, niemożliwość publicznego wyrażania poglądów niezgodnych z programem partii (a więc programem narodu) i przedziwne uwięzienie w Polsce Ludowej (niedostępność paszportów, a tym samym niemożność wyjazdu). To pokolenie, którego dzieciństwo upłynęło w otoczeniu koloru szarego. Pamiętające rzeczywistość polityczną, w której rząd/państwo było realnym wrogiem.
Opisują swoje doświadczenia życia w młodym kapitalizmie z perspektywy tych, którzy w latach 90. XX w. jeszcze byli zbyt młodzi, aby cokolwiek osiągnąć, a potem - zbyt starzy aby się dostosować do kompletnie innej rzeczywistości. Można im współczuć, można empatyzować, albo wzruszyć ramionami. To moje pokolenie, więc czuje i rozumiem. Ale dzisiaj - z perspektywy roku 2021 i poczynań polskiego rządu i Jedynie-Słusznej-Partii - przede wszystkim przeżywam déjà vu. I szkoda mi, że pokolenie urodzone po 2000 r. będzie zmuszone powtórzyć całą tę drogę, strząsając z siebie skutki dobrej zmiany...
Siedzę w jednym z lokali
Przy Fifty-Second Street
Niepewny i wylękniony,
Gdy gasną smutne nadzieje
Podłej, kłamliwej dekady
Gniew i trwoga jak fale
Wdzierają się w zmierzch czy świt
okrywający tę ziemię
I w każdy prywatny los;
Smród śmierci, choć milczy się o nim,
Obraża wrześniową noc.
Ścisła wiedza odsłoni tło
I wygrzebie spod ziemi kontury,
Tej transgresji od Lutra do dziś -
Która w obłęd wpędziła kulturę,
Zbada jakie znaczenie miał Linz,
Z jakiego imago się wykluł
Nasz bóg, psychopata ponury:
Lecz ja znam - i ogół zna - zwykłą
Prawdę, jasną nawet dla dzieci:
Ci, którym wyrządza się zło,
Sami zło wyrządzają w odwecie.
Tucydydes znał na wygnaniu
Wszystko, co mowa potrafi
Powiedzieć o Demokracji,
I znał dyktatorów załganie,
Ich starcze brednie, oracje
Nad apatycznym grobem;
Opisał wszystko w swej księdze:
Banicję oświecenia,
Nawykowe cierpienia,
Złe rządy, nieszczęście i nędzę:
Trzeba przejść taką samą drogę.
W to neutralne powietrze,
Gdzie ślepy wieżowiec przywykł
Swym wzlotem wyrażać zachwyt
Człowiekiem Kolektywnym,
Języki wlewają swoją
Konkurencyjną umowność:
Lecz nie da się uciec od jawy,
Snem euforycznym się pojąc;
Twarzą zaborczą i głodną
Zamąca lustra powierzchnię
Odbicie globalnej krzywdy.
Twarze nad baru krawędzią
Lgną do codziennych pocieszeń:
Nie wolno zgasnąć tym światłom,
Nie wolno zamilknąć orkiestrze,
Zmawiają się wszystkie konwencje,
Ażeby nasz bastion zgrzebny
Oblec w przytulny plusz mebli,
Stłumić w nas lęki dziecięce:
Zgubieni w lesie, gdzie straszy,
Drżymy przed nocą, świadkiem
Występków i nieszczęść naszych.
Najwścieklej wrzaskliwy sens
Mów Ważnych Osobistości
Jest nie tak brutalnie prosty
Jak nasze skryte pragnienie:
Co pisał obłąkany
Niżyński o Diagilewie
Dotyczy i zwykłych serc;
W każdym z nich tętni ten sen,
Błąd tęsknoty za nieosiągalnym:
Nie "chcę powszechnej miłości",
Ale "chcę sam być kochany".
Z konserwatywnych mroków
Dojeżdża w etyczne życie
Tępy tłum, co dzień więziony
W mamrocie przysięgi porannej,
"Ślubuję nie zdradzać żony,
Ślubuję pracować staranniej"
I władców bezradnych o świcie
Nałóg do gry pcha na nowo:
Któż teraz ich zdoła uwolnić,
Dar wróci im słuchu i wzroku,
Kto język swój odda niemowom?
Mam tylko głos i tym głosem
Mam się przebijać przez kłamstwa,
Fałdy fałszów, ckliwie narosłe
W mózgach szarych posiadaczy zmysłów,
I fałsz władzy, wcielony w wyniosłe
Gmachy, ślepo strzelające w niebo:
Nie ma czegoś takiego jak Państwo
I zarazem nie ma już miejsc
Odrębności; tłumom i policjom
Głód nie daje wyboru żadnego;
Tylko miłość bliźniego lub śmierć.
Noc. Pod nią bezbronność świata
Zastyga w drętwym obłędzie.
Lecz przecież rozsiane wszędzie,
Błyskają punkciki światła,
Gdziekolwiek jasność ironii
Ślad sprawiedliwych znaczy.
Obym i ja jak i oni
Złożony z Erosa i prochu,
Wśród tej samej rozpaczy
I nicości trwał w mroku
Promieniem afirmacji.
(Przełożył: Stanisław Barańczak)
Siedzę w jednym z barów
Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy
W niepewności i trwodze,
Gdy gasną nadzieje rozsądku
Dziesięciu podłych lat.
Kłęby gniewu i strachu
Krążą nad błyszczącymi
Lub w mroku skrytymi lądami
Rzucając cień na nasz los.
I śmierci czad niewyrażalny
Zatruwa wrześniową noc.
Gruntowna wiedza wykryć może
U źródła całą zniewagę,
Począwszy od Lutra po dziś,
Przyczynę szaleństwa kultury,
Wykryć, co się w Linzu działo,
Jakiż potwór myśli
Zrodził psychopatę-boga!
Ja i publiczność wiemy,
Czego się w szkołach dzieci uczą:
Że ci, którym wyrządzono zło,
Odpłacają złem.
Wiedział wygnany Tukidydes,
Jak piękne można głosić mowy
Na temat Demokracji,
I znał też czyny dyktatorów,
ich starą jak świat gadaninę
Pośród grobowej niemocy.
To wszystko zbadał w swojej księdze,
Światłość umysłu wzgardzoną,
Ból, który zamienia się w nawyk,
Wybryki władzy, męczeństwo.
Cierpimy to wszystko na nowo.
W tutejszym powietrzu neutralnym
Ślepe drapacze chmur się wznoszą,
Strzelistość i wielkość ich sławi
Moc Zbiorowego Człowieka,
Trwa licytacja czczych programów
W wielojęzycznej wrzawie,
Ale któż mógłby tak długo
Żyć w euforycznym śnie?
Wynurza się z lustra
Twarz imperializmu
I międzynarodowe bezprawie.
Codzienność obrosła
W twarze na tej sali,
Tym światłom zgasnąć nie wolno,
Muzyka ma grać nieprzerwanie,
To twierdza umowności,
Których celem jedynym
Zastąpić sprzęty domowe,
Przed nami skryć, gdzie jesteśmy,
Zagubieni w lesie, gdzie straszy,
Dzieci przelękłe wśród nocy,
Nieszczęsne i niedobre zawsze.
Wojownicze i bzdurne frazesy
W ustach Ważnych Figur
Brzmią zbyt łagodnie dla nas.
Co oszalały Niżyński
Napisał o Diagilewie,
Jest prawdą normalnych serc.
Błąd bowiem wyhodowany
W krwi wszystkich mężczyzn i kobiet
To żądza niedostępnego,
Nie miłości powszechnej,
Lecz jej wyłączności – dla siebie.
Z konserwatywnej ciemnoty
Do etycznego życia
Tępi dojeżdżają ludzie
Coranny powtarzając swój ślub:
„Przysięgam wiernym być żonie
I bardziej starannym w robocie.”
Ci zaś, co rządzą, bezradni
Do przymusowej budzą się gry.
Któż może ich teraz uwolnić,
Któż do głuchego przemówi,
Któż niemych zdoła wysłowić?
Głos mój to wszystko,
By rozwikłać splot kłamstw,
Romantycznych kłamstw w mózgach
Przeciętnych zmysłowych ludzi
I kłamstwo Władzy, której gmachy
Obmacują niebiosa:
Nie ma niczego takiego jak Państwo
I nikt nie istnieje samotnie,
Głód nie zostawia wyboru
Policji ni obywatelom,
Miłować się trzeba lub zginąć.
Bezbronny pod nocy ciemnością
Leży nasz świat otępiały,
Choć rozproszone dokoła
Błyskają światełka ironii,
Gdziekolwiek Sprawiedliwi
Szermują ideałami.
Obym i ja, który jak oni
Z Erosa się składam i prochu,
Przez rozpacz i zwątpienie
To samo osaczony,
Mógł zatleć ufności płomieniem.
Przełożył: Leszek Elektorowicz