Smutek białego dziadersa, który opisuje - w sposób całkiem nieodkrywczy - otaczającą go rzeczywistość, w szczególności bezeceństwa kobiet, którym znudziła się niewola (choć częściowo wina obarcza gejów i imigrantów). Zaczyna od garści faktów: spadek populacji w krajach Zachodu, spadek dzietności i coraz mniejszy zapał do zawierania małżeństw, starzenie się społeczeństwa, w którym coraz większy ciężar utrzymania seniorów spada na coraz mniej liczne barki najmłodszych. W kontrze do tych zjawisk postępuje systematyczny wzrost liczby ludności (w tym młodych ludzi) w krajach Azji, Afryki i Ameryki Pd. Nic nowego, bo dane te można znaleźć w rocznikach Eurostatu, ONZ czy choćby GUS (dla Polski), więc poznawczo książka wnosi chyba tylko tyle, że zamiast tabelek mamy tekst.
Natomiast interpretacyjnie - książka stanowi kuriozum z pierwszego tłoczenia! Diagnoza stanu rzeczy wskazuje na bardzo konkretne obszary przewin - głównie kobiet (a jakże!), które łykają tabletki antykoncepcyjne, kształcą się i uciekają z domu do pracy. Autor nie zadaje sobie jakoś pytania, co sprawia, że kobieta woli robić w urzędzie lub fabryce niż w domu. Nie wskazuje też żadnej konkretnej recepty poza sentymentalnym wspomnieniem czasów, kiedy mężczyzna mógł zarabiać tyle, żeby utrzymać rodzinę i móc trzymać żonę w kuchni i sypialni. Trudno wyczytać, czy Buchanan chciałby wrócić do tych złotych czasów i wprowadzić dodatki rodzinne dla facetów - na pewno nie rozważa, że to kobieta mogłaby utrzymywać całą rodzinę, którą za friko oprałby i nakarmił mężczyzna. Jeżeli dodamy do tego obserwacje Tomasza Szlendaka z Leniwych maskotek..., to lament Buchanan wydaje się już kompletnie spóźniony i jałowy.
Zmiany w moralności zapewne po części są wywołane rewolucją obyczajową
i seksualną. Kolejną przyczyną są zmiany gospodarcze. Gospodarka rolnicza
dawała liczną, rozgałęzioną rodzinę, gospodarka przemysłowa – rodzinę
elementarną, a gospodarka postindustrialna powoduje, że mąż i żona
pracują w biurach pozostawiając dzieci bez opieki albo nie posiadając
ich w ogóle. Jednocześnie rozwijający się globalizm powoduje przenoszenie
produkcji do krajów Trzeciego Świata, powodując spadek realnych płac
na Zachodzie, co z kolei wymusza pracę obydwojga rodziców. Niestety
nawet bogacenie nic nie zmieni, ponieważ bogaci mają również mniej
dzieci, stawiając na wygodę. Nadal nic odkrywczego...
Podsumowując - jeśli ktoś nie jest świadomy zachodzących zmian społecznych i demograficznych, to sobie może przeczytać. Ale nie wiem, czy biadolenie nad stanem demografii bez poszukiwania remedium nie jest totalną stratą czasu. Świadoma swojej wiedzy i prawa wyboru kobieta, może tylko wzruszyć ramionami nad żałosnym, białym panem świata, któremu panowanie wymyka się z rąk. Pewny swojej wartości facet - zapewne nie traci czasu na lamenty, tylko pomyślałby raczej nad tym, jak zorganizować swoje życie, żeby założyć rodzinę wspierając (przyszłą) żonę w godzeniu ról, a nie zmuszając ją do wyboru dziecko albo rozwój. Przyznam, że nie rozumiem, w jakim celu powstała ta książka poza ulżeniem własnej frustracji autora. Nie jestem nawet przekonana, czy jestem w stanie współodczuwać - fakt, że świat może stać się światem kolorowych a nie białych, będzie po prostu zmianą. Ale czy dramatyczną?