niedziela, 11 września 2005

Kurt Vonnegut "Rzeźnia numer pięć"


Fundamentem powieści są dramatyczne doświadczenia Kurta Vonneguta z czasów II Wojny Światowej - walczył wówczas w Europie, gdzie trafił do niemieckiej niewoli i jako jeniec był świadkiem dywanowego bombardowania Drezna przez samoloty alianckie w lutym 1945 r. Bohaterem książki jest Billy Pilgrim, amerykański zwiadowca piechoty, który - podobnie jak autor - trafia do niewoli tuż pod koniec wojny przez co staje się niemym świadkiem zrównania miasta z ziemią. Od tego miejsca Vonegut ucieka w surrealizm i fantazje: kosmici z planety Tralfamadoria porywają bohatera i nadają mu zdolność przemieszczania się w czasie do wybranych epizodów jego życia. W przewrotny sposób Pilgrim staje się eksponatem w tralfamadorskim zoo.

Jak widać powieść Vonneguta nie jest rzeczywistym obrazem wojny, choć ukazuje jej okrucieństwo i bestialstwo. Książce bliżej jednak do Blaszanego bębenka czy Paragrafu 22. Wojenna rzeczywistość miesza się z fikcją i urojeniami bohatera, a wydarzenia przedstawiane są niechronologicznie: odbywamy koszmarną podróż po obozach koncentracyjnych i bombardowanym mieście, aby zaraz potem przenieść się do powojennego Nowego Jorku, szpitala dla weteranów i wreszcie na Tralfamadorię.

Jest to książka niesamowita, zaskakująca i nieoczywista. Kurt Vonnegut, rozprawia się z historią własną i świata, dzięki tej nietuzinkowej książce opinia publiczna zwróciła uwagę na jedną z największych masakr ludności cywilnej z okresu II wojny światowej. Jednak antywojenna wymowa powieści nie pochodzi z moralitetów i konkluzji autora. Autor stoi na stanowisku, że „nie można powiedzieć niczego inteligentnego o masakrze”, a kolejne tragiczne wydarzenia kwituje krótkim i pozornie nieemocjonalnym "zdarza się". Ten zwrot ma niezwykłą moc - niby proste stwierdzenie faktu, ale oddające świetnie absurd wojny. Narrator zbywa nim każdą śmierć - jak ostentacyjnym wzruszeniem ramion. Nawet po śmierci miasta, stwierdza: "Drezno nie różniło się teraz od Księżyca – ani śladu życia, nic tylko minerały. Kamienie były gorące. W sąsiedztwie nie ocalał nikt. Zdarza się.".

To "zdarza się" jest wyrazem dystansu i czarnego poczucia humoru. Do złudzenia przypomina "shit happens" Forresta Gumpa. Ten wyrafinowany czarny humor, groteska i satyryczne, doprawione postmodernizmem przedstawienie wojennych przypadków stanowią o sile książki. Nikt wcześniej z taką odwagą i fantazją nie podszedł do tematu ludobójstwa i skutków, jakie to zdarzenie wywiera na psychikę świadków. Obraz wojny obdarty został z sentymentalizmu, tragizmu i patosu, jak w Huzarze Pereza-Reverte.

Ale to nie tylko powieść o wojnie - nie bez powodu autor dał bohaterowi szansę przenoszenia się w czasie. Jego relacja z kobietą skwitowana została równie kpiąco, jak doświadczenia wojenne ("Z prawdziwą lubością poniewierała jego godność w imię miłości.") a obserwacje ludzkiej pazerności stały się podstawa opowieści o dolarowym drzewie ("Zamiast liści rosły na nim dwudziestodolarowe banknoty. Kwitło obligacjami pożyczki państwowej, a owocowało diamentami. Do drzewa ściągali ludzie, którzy zabijali się pod nim nawzajem, dostarczając w ten sposób doskonałego nawozu. Zdarza się.").

Nie trzeba nawet zgadywać, jak trudno musiało być autorowi wracać do traumatycznych przeżyć wojennych. Zdradza wprost: "Siedzący najbliżej Billy'ego Amerykanin jęczał, że wysrał już z siebie wszystko oprócz mózgu. Po chwili dodał: – O, teraz idzie. – Miał na myśli swój mózg. To był autor tej książki. To byłem ja."