wtorek, 20 września 2005

Zmruż oczy (reż. Andrzej Jakimowski)

 

Szczypta dramatu, gram komedii, kropla poezji i liryki, nieco thrillera a nawet biurokratycznej groteski. Do tego mnóstwo czułości, rozmijające się, purenonsensowe dialogi i kapitalnie zarysowane postaci drugoplanowe (Guźniczak i Mastalerz). Przede wszystkim jednak wspaniale namalowany obraz - pełen piękna i ciepła.
 
Jasiek (Zbigniew Zamachowski) - były nauczyciel greki - wiedzie życie samotnika opiekując się małym gospodarstwem rolnym. Kiedy do gospodarstwa przyjeżdża Mała (Ola Pruszyńska) - dziewczynka uciekająca przed oschłą opieką toksycznych rodziców, Jasiek niespodziewanie zostaje wplątany w zagmatwaną sytuację rodziną. 
 
Sam również zna problemy wyścigu szczurów i życia w hałaśliwym mieście, z którego uciekł. Nie jest zatem człowiekiem przegranym, lecz stróżem z wyboru, a zarazem filozofem i myślicielem, który niczym Diogenes znalazł swoją beczkę i teraz "smakuje trwanie", pozostając - niejako wbrew sobie - nauczycielem. Cierpliwie rozmawia z Małą próbując ją nauczyć, jak godzić nieskrępowaną swobodę z zależnością od innych. Zniecierpliwieni, zagubieni rodzice próbują namówić zbuntowaną córkę do powrotu, ale sami - nie całkiem świadomie - staja się uczniami Jaśka.
 
 
Ale to nie intryga jest silą napędową filmu - raczej charakter jego bohaterów. Tempo akcji jest więcej niż skromne - jego największą siłą jest kalejdoskop malowniczych scen, podkreślających obecność "równoległej rzeczywistości". Jednolitość kolorystyki scen uwypukla oniryczny klimat filmu.Wielkie brawa dla autorów zdjęć (Adam Bajerski, Paweł Śmietanka) i scenografii (Ewa Jakimowska).

Zmruż oczy osadzono w realiach kultury wschodnioeuropejskiej (unieruchomiony, porzucony radiowóz policyjny zostaje wyczyszczony do szkieletu po jednaj nocy), z głębokim ukłonem w kierunku absurdu w stylu Felliniego (przyjazd francuskiego fryzjera golącego okolicznych wieśniaków) oraz surowości Bergmana (fragmenty liryki greckiej w oryginalnym brzmieniu).

 

Jedną z moich ulubionych scen (krytykowanych za wprowadzany zgrzyt) są odwiedziny dawnych znajomych Jaśka, którzy urządzają imprezę napawając się "klimatem prowincji", a jednocześnie wyraźnie hołdują zachodniemu (amerykańskiemu) stylowi życia. Dla mnie ta scena wypełniona jest ironią i zarazem objaśnia częściowo decyzję Jaśka o zaszyciu się na wsi ("dzicz" miasta vs. pogrążona w letargu - wcale nie sielankowa - wieś). Nie oznacza to, że reżyser staje się apologetą polskiej wsi - z dużym dystansem pokazuje jej żałosny upadek, beznadziejny stan i wszechobecny smutek.