środa, 4 maja 2005

Richard Dawkins "Samolubny gen"


Richard Dawkins to wybitny zoolog, etolog, ewolucjonista i jeden z najlepszych popularyzatorów nauki. Może niepotrzebny był jego skok w bok w kierunku filozofii i wojującego ateizmu (Bóg urojony), ale książki przyrodnicze pozostają fenomenalnym dorobkiem Dawkinsa. Niewątpliwie warto zacząć lekturę jego dzieł od Samolubnego genu, który wydany został po raz pierwszy w 1976 roku. Ja sięgam po tę książkę prawie 30 lat później i zafascynowana czytam w przedmowie, jakie poruszenie wywołała ona wśród czytelników i w środowisku naukowym. 

Książka Dawkinsa to nie tylko przełożenie na zrozumiały dla przeciętnego śmiertelnika język hermetycznego narzecza biologii ewolucyjnej i genetyki populacyjnej. Autor, stojąc na barkach gigantów XX-wiecznej biologii – szczególnie George’a C. Williamsa i Williama D. Hamiltona – tworzy konstrukcję, której wcześniej nikt nie opisał w fachowej literaturze. W roku 1976 Samolubny gen z tak samo zapartym tchem czytali zarówno specjaliści, jak i laicy.

Wydanie z 1996 roku, które trafia w moje ręce, poszerzone zostało o dwa rozdziały i potężną dawkę przypisów (ponad 80 stron!). Dla mnie najważniejsze okazało się nie tylko spojrzenie na fenomen ewolucji z całkiem nowego punktu widzenia, ale przede wszystkim nadzwyczajne perspektywy, jaki ten punkt widzenia otwiera przed rozwojem sztucznej inteligencji. Skoro ślepo działająca, totalnie przypadkowa ewolucja stworzyła tak fantastyczną maszynę, jaką jest człowiek - z całą jego kreatywnością, wrażliwością, bogactwem emocji i zdolności, to szansa, że przemyślane działania doprowadzą z czasem do stworzenia podobnej maszyny pozbawionej wsadu białkowego, jest bliska 100% (co nie oznacza bliska w czasie). 

Samolubny gen skłania do spojrzenia na ludzkość z nowej perspektywy. Zrozumiałe, że owa perspektywa dla niektórych osób jest nie do przyjęcia. Człowiek jako "zwykła" maszyna przetrwania i nośnik genów, zmusza do porzucenia poglądów antropocentrycznych. Tymczasem w zestawieniu z długością naszego życia geny wydają się wieczne, a ich egoizm prowadzi na ogół do egoizmu w zachowaniach osobniczych.  Dobór naturalny przedkłada jedne geny nad inne nie z powodu właściwości samych genów, ale z powodu ich skutków - efektów fenotypowych. Efekty fenotypowe genu to wszelkie wpływy, jakie gen ten wywiera na ciało, w którym się znajduje (także wykraczające poza sam organizm). Geny, które są w stanie wywierać wpływ na świat, a nie tylko organizm, zapewniają swoje rozpowszechnienie. Przykład człowieka pokazuje jak bardzo prawdziwa jest ta obserwacja. Pytanie, czy nasze geny zdołają przetrwać w sytuacji, gdy dobór naturalny wymagałby ich zdolności do wymuszanie samoograniczenia na nosicielu (człowieku)? Pewnie nie doczekamy się odpowiedzi, bo kryzys klimatyczny postępuje błyskawicznie. A ewolucja się wlecze ;-)

Wszystkie znane nam organizmy – włącznie z nami – są w ujęciu  Dawkinsa jedynie wehikułami, które mają ułatwić przeżycie unieśmiertelnionych przez replikację genów. Właściwie nie bylibyśmy im nawet potrzebni, gdyby nie fakt, że skuteczniej powielają się, współpracując. Stoi to na pozór w sprzeczności z tytułem książki i często rodzi nieporozumienia. Sam autor wielokrotnie powtarzał, że równie dobrze mógłby swoje dzieło zatytułować Gen współpracujący, choć nie wiadomo, czy wtedy udałoby mu się osiągnąć aż taki sukces. Intelektualna siła książki Dawkinsa leży nie tylko w opisaniu procesów stanowiących podstawę życia, ale również w tym, że sprowadzenie go w zasadzie do replikatorów i replikacji pokazuje, jak to życie w ogóle mogło się rozpocząć u zarania dziejów naszej planety.

Dawkins brutalnie rozprawia się z poglądami doboru grupowego i pozornego altruizmu, choć przyznaje, że w pewnych sytuacjach najlepszą drogą do osiągnięcia egoistycznych celów naszej puli genowej może być praktykowanie ograniczonej formy altruizmu na poziomie osobniczym. Obserwacje świata zwierząt wydają się przeczyć teorii Dawkinsa. Przecież pszczoła, która w obronie swojego ula użądli przeciwnika, zwykle umiera, więc jej postępowanie musi być przejawem działania korzystnego dla grupy (no przecież nie dla owej pszczoły!). Dawkins przekonuje, że robotnice (a więc te osobniczki, które i tak są bezpłodne) nie mogą przekazać swoich genów potomstwu, a umierając ratują geny swoich braci i sióstr. Przejawy altruizmu mogą też mieć charakter międzygatunkowy, tak jak to się dzieje w przypadku ryb-czyścicieli, do których ustawiają się kolejki chętnych do "umycia" waleni.

Podobny schemat warto zastosować do wielu innych zachowań zwierząt (w tym ludzi). Osławione uczucia rodzicielskie i opieka nad potomstwem, to w rzeczywistości pasmo wyrzeczeń i poświęcenia. Pożądanie pozwala powołać młode do życia - ale kto je odchowa? Okazuje się, że miłość można także zaprogramować - również miłość zakrawającą na bohaterstwo w obronie potomstwa. Widok uśmiechniętego dziecka jest taką samą nagrodą dla matki, jak odczucie sytości dla szczura. Te same geny, które programują określone zachowania rodziców, sterują zachowaniem młodych. Uczą się one zachowań (w tym mruczenia uśmiechów i przytulania), które gwarantują im uwagę i troskę rodziców. To genom zależy na takim manipulowaniu rodzicem, by pozyskać jak największą część "rodzicielskiej inwestycji". A nie jest to inwestycja mała: np. sikorka między wschodem a zachodem słońca przynosi średnio co 30 sekund jedną porcję pokarmu!

Każdego dnia, każdy y z nas rozgrywa kilka iteracji dylematu więźnia, zapamiętując zarazem, komu i w jakiej sytuacji opłaca się wyświadczać przysługi. "Oszustów" co prawda nie uda się wyeliminować z populacji, ale przetrwanie genów wyklucza możliwość dominacji postaw oportunistycznych. Warunkiem ich utrzymania są "frajerzy", gotowi do współdziałania, ale czasem wykorzystywani. Oni także trwają w społeczności pobratymców dzięki temu, że jednak nie zawsze trafiają na oszustów. Znane nam z przyrody sceny walk o samice w okresie godów są w rzeczywistości także przejawem wielkiej "manipulacji genetycznej", w której zwierzęta-nosiciele sterowani są w taki sposób, aby w rzeczywistości niepotrzebnie nie tracić sił, ani życia (turnieje odbywają się według pewnych zasad, z zachowaniem stępionych "floretów" i "rękawic"). A co do samic? No cóż " nawet u pozornie wiernych, monogamicznych gatunków, samica poślubia raczej terytorium samca niż jego samego".

O walce zresztą Dawkins pisze dużo: czymże jest w końcu życie. Tłumaczy dlaczego nie zawsze w przyrodzie dominuje dążenie do niszczenia rywali: usunięcie konkurenta ze sceny może nie przynieść żadnej korzyści. Człowiek tej lekcji nie odrobił, a przecież znamy przypadki, gdy wyniszczenie jednego szkodnika przyniosło nieoczekiwane wzmocnienie innego.

Dawkins ostrzega oczywiście przed "antropogenicznym" postrzeganiem genów, jako "istot" działających świadomie i celowo. Nadal mamy do czynienia z doborem naturalnym, który nie jest zamierzony ani celowy. Geny nie sterują na bieżąco naszym zachowaniem, ale ich wpływ na nasze działania odbywa się pośrednio: w okresie zarodkowym oddziałują one na budowę swoich nosicieli ("maszyn przetrwania"). Dawkins nie wzdraga się nawet przed taka tezą, że nasze organizmy powstały jako kolonie innych istot (pasożytów?), rozważając np. czy mitochondria nie były pierwotnie symbiotycznymi bakteriami, które na wczesnym etapie ewolucji połączyły siły z komórkami naszego ciała. A może jesteśmy wręcz gigantycznymi koloniami symbiotycznych genów? Wirusy, składające się z czystego DNA (lub podobnej samoreplikującej się cząsteczki), zamkniętego w otoczce białkowej, są faktycznie absolutnymi pasożytami. Dawkins zgaduje nawet, że wyewoluowały one ze „zbuntowanych” genów, które wolą swobodnie przenosić się poszukując "nosicieli", zamiast pracowicie kształtować genomy i zachowania. Przemieszczają się zatem nie za pomocą męskich i żeńskich komórek rozrodczych, lecz bezpośrednio (np. drogą powietrzną). Jesteśmy zatem nie tylko koloniami genów, ale także wirusów. Niektóre symbiotycznie współpracują z naszym organizmem, a inne prowadzą jawnie pasożytniczy tryb życia, przenoszą się drogą płciową lub kropelkową. Dobór naturalny może preferować geny, które potrafią współpracować z innymi, kiedy jest to opłacalne. Ich replikowanie wymaga wówczas rozmnażania się całego organizmu. Jeśli jednak gen znajdzie inny, "tańszy" sposób rozmnażania, to współpraca się zakończy. 

Dawkins nie jest jednak - wbrew sugestiom niektórych naukowców - zwolennikiem determinizmu genetycznego. Jesteśmy siebie świadomi, mamy mózgi, potrafimy tworzyć kulturę, dokonywać wyborów. Nawet jeśli te zdolności są pochodną wyrafinowanego układu nerwowego, który miał nam (a więc naszym genom) pozwolić efektywnie zdobywać pokarm, rozpoznawać i unikać zagrożenia, wybrać optymalnego partnera seksualnego itd., to skutkiem ubocznym stał się rozwój  kultury. Nadal można uznać tę zdolność (twórczość, kreatywność) za szczególny rodzaj "manipulacji" genetycznej (przecież lepiej rozmnaża się znany i popularny aktor niż nijaki, nudny człowieczek), ale faktem pozostaje wytwór zwany etyką i postępujące wraz z nią kompetencje społeczne. 

Dodajmy do tego przekonanie Dawkinsa, że poza genem, samoreplikacji podlegają też memy (jednostki dziedziczenia kultury). ("Wszelkie życie ewoluuje na drodze zróżnicowanej przeżywalności replikujących się bytów" Replikatorem może być idea (np. idea boga), która także powstaje na drodze niezależnych mutacji. Wszak nowym "bulionem" może być bulion ludzkiej kultury. Replikuje się ona słowem mówionym i pisanym, a jej przeżywalność zależy od jej stabilności i zdolności do penetrowania środowiska kulturowego. Dręczące nas pytania o sens istnienia, znajdują odpowiedź właśnie w memie boga, dodają wielu ludziom tak dużej satysfakcji i gratyfikacji psychicznej, że mogą być ważniejsze nawet od pełnego żołądka warunkującego przetrwanie naszej puli genowej. Może to "tylko" skuteczność placebo - grunt, że działa! Memy "w drodze szeroko rozumianego naśladownictwa" szerzą się szybciej lub wolniej, trwają przez tysiąclecia lub zanikają po kilku pokoleniach. Jak pisze Dawkins: "Do dzisiaj nie przetrwał wszak ani jeden gen Sokratesa, ale zestawy jego memów(także Kopernika czy Leonarda) wciąż są pełne wigoru."

To co cenię u Dawkinsa najbardziej, to niezwykła swada i odwaga w formułowaniu niektórych myśli. Niektóre wstawki" są fantastyczne - oto kilka próbek:
"Ostatnio zaznacza się tendencja do odrzucania zarówno rasizmu, jak i patriotyzmu na rzecz deklarowania uczuć braterskich wobec całego gatunku ludzkiego. To tchnące humanizmem zwiększenie zasięgu działania naszego altruizmu ma interesujące następstwa, które zdają się wspierać ideę "dobra gatunku" w ewolucji. Liberałowie, którzy są tak niewzruszonymi orędownikami etyki rodzaju ludzkiego, często mają w największej pogardzie tych, którzy poszli nieco dalej w zwiększaniu zasięgu działania swojego altruizmu tak, by obejmował on również inne gatunki. Gdybym powiedział, że bardziej leży mi na sercu zapobieżenie rzezi wielorybów niż poprawa warunków mieszkaniowych ludności, przypuszczalnie wstrząsnąłbym niektórymi z moich przyjaciół." (s. 28)
"(...) przedstawicieli innych, nie wadzących nam w niczym gatunków zabijamy dla rozrywki i odprężenia. Ludzki płód, w którym życia jest tyle, co u ameby, doznaje o wiele większej czci i ochrony prawnej niż dorosły szympans. A przecież dorosły szympans czuje, myśli i - jak wskazują uzyskane ostatnio dane doświadczalne - jest nawet zdolny nauczyć się pewnej odmiany ludzkiego języka. (...) Nie wiem, czy można stworzyć logiczne podstawy etyki "gatunkowego szowinizmu" (speciesism), by użyć określenia Richarda Rydera, które brzmiałyby sensowniej niż podstawy "rasizmu". Wiem jednak, że tych podstaw nie znajdziemy w biologii ewolucyjnej." (s. 29)
"Darwinowskie "przetrwanie najlepiej przystosowanych" jest w istocie szczególnym przypadkiem ogólniejszego prawa przetrwania najstabilniejszych. Obiekt stabilny to zbiór atomów na tyle niezmienny lub wystarczająco często spotykany, by zasługiwać na nadanie mu nazwy. Może to być niepowtarzalny zbiór atomów jak Matterhorn (...), klasa bytów takich jak krople deszczu."
Dawkins robi w tej książce także kilka swoich "wycieczek antyreligijnych" i w wywody przyrodnicze  znienacka wplata komentarze dotyczące Septuaginty, w której niewłaściwie przetłumaczono "młodą kobietę" na greckie słowo oznaczające "dziewicę". Autor ilustruje w ten sposób błędne kopiowanie replikatorów biologicznych.
Cytuje Ezopa: "Królik biegnie szybciej od lisa, ponieważ królikowi chodzi o życie, a lisowi tylko o obiad". 

Samolubny gen nie jest, mimo niemal 40 lat od pierwszego wydania, pieśnią przeszłości. Nadal jest on przedmiotem gorących debat naukowców. Ostatnia taka dyskusja przetoczyła się przez popularnonaukową blogosferę anglosaską na przełomie 2013 i 2014 roku i zaangażowało się w nią kilkunastu biologów, przede wszystkim ewolucjonistów.