piątek, 31 października 2025

Piotr Kępiński „Neapol słodki jak sól”

„Neapol słodki jak sól” to udana próba literackiej rekonstrukcji miasta, które od wieków prowokuje, zachwyca i budzi emocje. Kępiński stara się spojrzeć na Neapol nie jak na egzotyczną atrakcję, ale jak na skomplikowany, pełen sprzeczności organizm miejski, którego poznanie wymaga subtelności, wrażliwości i otwartości na niedookreślenie.

Tytuł „Neapol słodki jak sól” od razu uruchamia wyobraźnię — mamy w niej zestawienie dwóch smaków, które z pozoru się wykluczają, a zarazem dają się połączyć w pewną prowokację sensoryczną. Słodkość i słoność — w metaforycznym sensie — to przeciwne bieguny, które Kępiński próbuje scalić w opowieści o mieście pełnym kontrastów.

Piotr Kępiński — to znany eseista, poeta, krytyk literacki, osoba o wyczulonym uchu na niuanse kultury i literatury włoskiej. W swoich wcześniejszych książkach bywał już blisko Włoch (m.in. „W cieniu Gran Sasso”), co sprawia, że narracja „Neapolu” nie jest spojrzeniem obcym, lecz czymś wypowiedzianym od środka.

„Neapol słodki jak sól” nie jest suchym zbiorem faktów. To raczej esej o miejskim życiu z silnym zabarwieniem reporterskim, fragmentaryczny kolaż impresji, opowieści, fragmentów historii, lektur literackich i kulturowych echo. Każdy rozdział (lub szkic) ma swoją autonomię: gdzieś dominuje historia architektury, gdzie indziej kulinaria, gdzie indziej refleksje nad sztuką uliczną, kino, media, lokalne anegdoty, a jeszcze gdzie indziej — spojrzenie na miejskie peryferie, życie codzienne mieszkańców i ślady mafii. Kępiński często przechodzi między „dużym planem” (geografia miasta, historia, struktury miejskie) a „małym planem” (losy konkretnych osób, obserwacje uliczne).

Styl i język wyróżniają tę książkę: barwny, obrazowy, nasycony zapachami, smakami, detalami zmysłowymi, a jednocześnie refleksyjny i nie pozbawiony dystansu. Autor potrafi w mniej niż akapicie umieścić zarówno impresję, jak i komentarz, przywołać epizod z dawnych czasów, zestawić z obrazem współczesności, postawić pytanie o to, co pozostaje po turystycznym spojrzeniu.

Ta forma kolażowa, fragmentaryczna, ma swoje zalety — elastyczność, zdolność do łączenia różnych wymiarów — ale też i ograniczenia, o których powiem dalej.

Jedną z najważniejszych osi tej książki jest kontrast: między pięknem i brzydotą, chlubą i zaniedbaniem, blaskiem kultury i cieniem problemów. Kępiński nie idealizuje Neapolu, ale też nie stara się usilnie poszukiwać wad. Miasto jawi się jako żywy organizm — miasto sprzeczności, zaskoczeń i niuansów.

Pojawiają się oczywiście wątki dotyczące mafii (kamorra) — z jej wpływem na miejskie życie, na gospodarkę odpadów, na budownictwo — ale w wymiarze dalekim od sensacyjności: jako struktura tkwiąca w tkance społecznej, choć często niewidoczna. 

Autor wielokrotnie zwraca uwagę na różnice między centrum a peryferiami, między dzielnicami turystycznymi a tymi, które turyści najczęściej omijają. To w tych marginesach miasta, w zaułkach i na obrzeżach, często kryją się historie trudne, ale i bogate, świadczące o żywotności miasta, mimo wyzwań.

Kępiński jest wrażliwy na to, jak kultura (sztuka, kino, literatura, muzyka) odcisnęła się w tkance miejskiej. Przywołuje klasyków włoskiego, neapolitańskiego życia filmowego, odniesienia literackie, graffiti, pejzaże kulturowe. W ten sposób miasto staje się nie tylko miejscem geograficznym, ale sceną dialogu z pamięcią, mitami i obecnością artystyczną. Często wplecione są w tekst refleksje o tym, jakie obrazy Neapolu są utrwalone w literaturze i w wyobraźni podróżnika — i jak Kępiński stara się z nimi dialogować, odpychać stereotypy i odkrywać nowe warstwy.

Jednym z walorów książki jest dbałość o to, by miasto było „zmysłowe” — byśmy czytając, niemal czuli powietrze morskie, aromat cytrusów, zapach smażonej pizzy, limoncello, bulion z ośmiornicy. To podejście sprawia, że lektura staje się doświadczeniem immersyjnym — książka nie tylko reprezentuje Neapol, ale próbuje wprowadzić czytelnika do jego świata zmysłów. W jednym z tekstów literackich autor odnajduje „składanie pomarańczy z solą” jako obraz zderzenia słodkości z słonością, co staje się motywem metaforycznym całej książki.

Choć Kępiński nie pisze z perspektywy historyka-demografa, to jednak nie boi się sięgać do przeszłości — przedstawia dzieje Neapolu, przemiany urbanistyczne, zjawiska społeczne, migracje, nierówności ekonomiczne, wpływ mafii, kwestie porzucanych dzieci (porzuconych noworodków) itp. W jednym fragmencie książki cytowanym w mediach autor omawia np. skalę problemu porzuceń dzieci w XVIII i XIX wieku we Włoszech, w tym Neapolu. To daje książce głębię: spojrzenie nie tylko „tu i teraz”, ale w perspektywie, która pozwala zrozumieć współczesne napięcia jako echo przeszłości. W całej narracji czuć obecność czytającego, refleksyjnego spojrzenia. Nie ma tu dystansu nudnego obserwatora, ale raczej dialogu między autorem a miastem. Czytelnik często odnosi wrażenie, że autor sam jest „w drodze”, że coś odkrywa, czasem się waha, że nie wszystko da się powiedzieć jasno — a w tym niedopowiedzeniu tkwi autentyczność.

Niestety muszę przyznać, że forma kolażowa oznacza, że niektóre wątki nie są doprowadzone do pełnego rozwinięcia. Czasem przejścia między tematami są zbyt skokowe. Momentami czuć, że, wbrew zapowiedziom, autor „podąża za stereotypami”, nawet jeśli próbuje je demontować. Czasem fragmenty dotyczące mafii, dramatów społecznych, problemów miejskich zdają się być ulokowane z mniejszym ryzykiem interpretacyjnym — jakby autor nie zawsze wiedział, jak pogłębić temat, poza przywołaniem znanych tropów.  

Niektóre obszary (turystyka, centrum, kultura popularna) bywają omówione bogato, inne — peryferia, życie robotnicze, codzienność najbiedniejszych — trochę bardziej marginalnie, jako tło. W efekcie można odnieść wrażenie, że autor nie zdołał dać więcej głosów tym, którzy zwykle i tak nie mają miejsca w literaturze podróżniczej. 

Czytelnikowi, który oczekuje klasycznego reportażu pełnego danych, statystyk, perspektyw analitycznych — książka zapewne wyda się „lekkim szkicem”. Trzeba mieć tego świadomość wybierając tę lekturę. Nie jest to zatem książka perfekcyjna, ale świadczy o tym, że literatura faktu może zbliżać do miejsca w sposób subtelny i wielowymiarowy. Styl, sensualność opisu i świadomość kulturowa czynią tę książkę wartościową pozycją w literaturze podróżniczej i eseistyce miejskiej.


 

środa, 29 października 2025

Maciej Zaremba Bielawski "Dom z dwiema wieżami" (tłum. Mariusz Kalinowski)

Maciej Zaremba sięga po formę autobiograficznego reportażu, łącząc śledztwo rodzinne z szerokim kontekstem historii XX wieku. Książka jest jednocześnie osobistą sagą i reporterską analizą — autor rekonstruuje życie swoich rodziców, odsłaniając warstwy tajemnic, przemilczeń i traum, które ukształtowały jego dzieciństwo i młodość. To lektura o pamięci, tożsamości i trudach pogodzenia osobistej historii z wielkimi wydarzeniami politycznymi.

Narracja Zaremby ma charakter fragmentaryczny: autor skacze między obrazami domu rodzinnego, opowieściami o ojcu-psychiatrze, a matczyną historią ucieczki i zasymilowania. Dzięki temu książka przypomina palimpsest — kolejne warstwy przeszłości są odsłaniane stopniowo, a czytelnik zmuszany jest do składania faktów w całość. Ta warstwowa budowa tekstu oddaje naturę pamięci i raporterskiego dochodzenia.

Centralną osią opowieści są losy rodziców: matki, będącej Żydówką z doświadczeniem wojennym i migracyjnym, oraz ojca — lekarza i dyrektora szpitala, który przeszedł przez specyficzne wojenne i powojenne doświadczenia. Te indywidualne biografie Zaremba splata z historią międzywojennej Polski, antysemityzmem i traumą wojenną, a także z doświadczeniem emigracji do Szwecji w 1969 roku. To właśnie połączenie mikrohistorii rodzinnej z makrozjawiskami, czyni książkę szczególnie mocną i aktualną. 

Styl łączy reporterską dociekliwość z literacką wrażliwością. Świetna jest dyscyplina narracyjna Zaremby — jego zdolność do „bezlitosnego” badania własnego życia i jednoczesnego prowadzenia czytelnika przez złożone źródła i dokumenty. Książka ma moc zarówno intelektualną, jak i emocjonalną: zmusza do myślenia o historii, a równocześnie porusza żywym, osobistym głosem. Miejscami narracja wydaje się surowa, wręcz chłodna — co jednak ja akurat odbieram jako zaletę reportera, a nie wadę literacką.

Zaremba, badając historię swojej rodziny, dotyka też tematów, które dotąd słabofunkcjonowały w publicznej świadomości Szwecji — od kwestii migracji po zjawiska historycznej amnezji. Krytycy szwedzcy zwracali uwagę, że książka pomogła Szwedom skonfrontować się z własnymi mitami i brakiem wiedzy o przeszłości Europejczyków przybyłych do Szwecji. Dzięki temu "Dom z dwiema wieżami" funkcjonuje nie tylko jako prywatna kronika, lecz także jako społeczno-kulturowy impuls do rozmowy.


 

poniedziałek, 27 października 2025

Igor Newerly „Pamiątka z celulozy”

Powieść o niezwykłej sile dokumentu i wyrazistości społecznego przesłania, napisana przez Igora Newerlego w 1949 roku. Autor, znany ze swojej wrażliwości na losy ludzi prostych i wykluczonych, stworzył dzieło, które można uznać zarówno za zapis historii narodzin nowego społeczeństwa w Polsce powojennej, jak i za uniwersalną opowieść o dojrzewaniu jednostki w świecie przemian. Książka stanowi pierwszą część dylogii, kontynuowanej w „Archipelagu ludzi odzyskanych”, i łączy w sobie cechy powieści realistycznej, społecznej i inicjacyjnej.

Fabuła koncentruje się wokół losów Szczęsnego, młodego chłopca z biednej rodziny wiejskiej, który przybywa do Grudziądza w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. Z czasem jego droga prowadzi przez zakłady przemysłowe, środowisko robotnicze, a w końcu do udziału w walce o sprawiedliwość społeczną. Postać Szczęsnego jest typowym reprezentantem tzw. „człowieka z ludu” – prostego, ale pełnego godności i wewnętrznej siły bohatera, który uczy się świata poprzez doświadczenie, błąd i refleksję. Jego rozwój wewnętrzny, przebiegający od naiwnego młodzieńca do świadomego obywatela, stanowi oś konstrukcyjną powieści i symbolizuje proces dojrzewania całego społeczeństwa.

Newerly ukazuje świat przemysłowej Polski okresu międzywojennego z dbałością o detal i autentyzm. Opisy fabryki celulozy – miejsca tytułowej „pamiątki” – są pełne realizmu: surowe, dynamiczne, nasycone ciężarem pracy fizycznej i solidarnością robotników. Autor posługuje się językiem prostym, ale sugestywnym, z wyczuwalnym rytmem codzienności ludzi pracy. W tle pojawia się również krytyka wyzysku, nierówności społecznych i obojętności elit wobec losu najbiedniejszych. Newerly, pozostając wierny tradycji prozy społecznie zaangażowanej, nie popada w publicystykę – raczej subtelnie, poprzez losy bohaterów, buduje obraz rzeczywistości, w której rodzi się świadomość klasowa i potrzeba zmian.

Ważnym motywem powieści jest także pamięć i tożsamość. „Pamiątka z celulozy” to nie tylko przedmiot – drobny rekwizyt zachowany z przeszłości – ale też symbol wspólnoty doświadczeń, świadectwo trudów i ofiar poniesionych przez pokolenie robotników. Dla Newerlego przeszłość jest nie tyle ciężarem, co fundamentem, na którym można budować nowe życie. Ten optymistyczny ton, typowy dla literatury powojennej, łączy się jednak z głębokim humanizmem autora – jego wiarą w człowieka, nawet jeśli ten człowiek bywa zagubiony, słaby czy nieświadomy własnej wartości.

Powieść ma również wymiar moralny. Szczęsny stopniowo odkrywa znaczenie pracy, przyjaźni, solidarności i odpowiedzialności za innych. W tym sensie „Pamiątka z celulozy” to opowieść o wychowaniu przez życie – o formowaniu się nowego typu człowieka, który potrafi połączyć osobistą godność z poczuciem wspólnoty. Jednocześnie Newerly unika uproszczeń – jego bohaterowie nie są czarno-biali, a świat przedstawiony, choć miejscami idealizowany, zachowuje psychologiczną wiarygodność.

Styl Newerlego, jak zwykle, wyróżnia się plastycznością opisów i dbałością o rytm narracji. Wiele fragmentów ma niemal filmowy charakter – nic dziwnego, że na podstawie książki w 1953 roku powstał słynny film Jerzego Kawalerowicza. Choć powieść wpisuje się w nurt realizmu socjalistycznego, to jej wartość artystyczna wykracza poza ramy ideologiczne epoki. Dzięki autentyzmowi emocji i głębi psychologicznej „Pamiątka z celulozy” pozostaje dziełem, które można czytać także dziś jako świadectwo czasu i uniwersalną historię o ludzkiej pracy, marzeniach i dojrzewaniu do odpowiedzialności. W swojej prostocie i szczerości ta książka pozostaje jednym z najciekawszych przykładów polskiej prozy społecznej XX wieku.


sobota, 25 października 2025

Eva Illouz "Emocjonalne życie populizmu. Jak strach, odraza, resentyment i miłość osłabiają demokrację" (tłum. Paweł Świerczek)

Eva Illouz, socjolożka związana z EHESS w Paryżu i Uniwersytetem Hebrajskim w Jerozolimie proponuje bardzo prowokacyjne spojrzenie na to, jak emocje – zwłaszcza strach, wstręt, uraza i miłość – stanowią rdzeń polityki populistycznej i przyczyniają się do osłabiania demokracji.

Illouz zaczyna od pytania, które obecnie stawia sobie wielu badaczy: dlaczego partie czy przywódcy populistyczni zdobywają poparcie także wśród osób, którym polityka tych aktorów – w jej ocenie – szkodzi? Odpowiedzi autorka upatruje w emocjach, które są – według niej – potężniejsze od analiz racjonalnych oraz kalkulacji interesów.

Struktura książki została zbudowana wokół czterech rozdziałów poświęconych każdej z wyróżnionych emocji. W każdym rozdziale autorka omawia, jak dana emocja funkcjonuje w polityce populistycznej, jakie historyczne i społeczne uwarunkowania ją wzmacniają, oraz jak jest wykorzystywana przez elity czy media do wzbudzania oporu, polaryzacji, ale też wspólnotowego poczucia sensu.

Książka wyróżnia się na tle literatury poświęconej analizie populizmu dzięki kilku cechom. Po pierwsze, choć inne prace analizowały populizm z perspektywy ekonomicznej, ideologicznej czy instytucjonalnej, Illouz kładzie nacisk na emocje jako fundament, który utrwala populizm. To pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego rozum i fakty często są nieskuteczne przeciwko narracjom populistycznym. Po drugie, o ile Polska lub Europa to często analizowane konteksty, Illouz wybiera Izrael jako „laboratorium emocji” populizmu: historia, konflikty tożsamościowe, religijne, zagrożeń zewnętrznych czy wewnętrznych — to wszystko oferuje bogaty kontekst do obserwacji, w jaki sposób emocje są wzmacniane i instrumentalizowane. Po trzecie, autorka nie tylko diagnozuje problemy emocjonalne, ale też proponuje, w jaki sposób demokracja zdolna jest opierać się na godności („decent society”) tak, aby uczynić emocje bardziej inkluzywnymi (fraternité, solidarność) – co może być inspiracją dla polityków, obywateli i badaczy.

Słabością książki jest skupienie się na jednym tylko kraju (Izrael) – choć argumentacja Illouz ma odniesienia globalne. Jednak czytelnikom spoza tego kontekstu może brakować głębszych przykładów z Europy Środkowej, Polski czy Ameryki Łacińskiej. Niektóre emocje mogą manifestować się inaczej w zależności od historii lokalnej.

Ponadto, proponowana przez Illouz wizja „społeczeństwa przyzwoitego” (decent society) brzmi pociągająco, ale nie zawsze jest jasne, jak w warunkach silnie spolaryzowanych demokracji – z niezależnymi mediami, silnymi elitami czy głęboko zakorzenionymi konfliktami kulturowymi – tę wizję urzeczywistnić.

Niemniej książka jest bezcenną pozycją dla każdego, kto chce zrozumieć, "dlaczego populizm działa emocjonalnie", nawet tam, gdzie wydaje się sprzeczny z interesem materialnym wyborców. Illouz pokazuje, że emocje tworzą splot, który wzmacnia narracje populistyczne, buduje wspólnoty wykluczenia i utrudnia krytyczny dialog. Oferowana diagnoza jest jednocześnie alarmem i wezwaniem do refleksji nad tym, jakie emocje chcemy pielęgnować w demokracjach.

Niezależnie od kontekstu izraelskiego dość łatwo można wskazać odniesienie kluczowych tez do sytuacji społeczno-politycznej w Polsce. U nas także strach pełni funkcję spoiwa: mobilizuje wobec takich „zagrożeń”, jak imigranci, elity, Unia Europejska, liberalne instytucje. Łatwo rozpoznać podobny mechanizm w kampaniach, które ostrzegają przed utratą suwerenności czy rzekomym rozkładem tradycyjnych wartości.

Wstręt, w książce definiowany jako emocja graniczna („czyste–brudne”),przypomina o języku, jakim w debacie krajowej opisywano uchodźców, społeczność LGBT+ czy przeciwników politycznych – często poprzez obrazy „zepsucia” i „zagrożenia dla dzieci” lub kobiet.

Uraza, najsubtelniejsza z analizowanych emocji, w Polsce wybrzmiewa w narracjach o „zdradzie elit”, „gorszym sorcie”, a także w pamięci historycznych krzywd. Illouz ostrzega, że choć uraza może być impulsem do naprawy niesprawiedliwości, w wersji populistycznej przekształca się w trwałe poczucie bycia ofiarą, które utrudnia kompromis.

Miłość do wspólnoty – pozornie pozytywna – zyskuje ambiwalentny wymiar, gdy staje się kryterium lojalności i wykluczenia. W polskiej polityce łatwo wskazać przykłady, gdy patriotyzm bywał używany do delegitymizowania krytyki władzy czy różnorodnych stylów życia.

Największym atutem pracy Illouz jest interdyscyplinarność: łączy socjologię emocji, psychologię i teorię demokracji. Analiza pokazuje, że spór o populizm nie dotyczy jedynie konstytucji czy instytucji, lecz także uczuć, które nadają sens przynależności. Autorka ostrzega, że liberalne elity, ignorując emocjonalny wymiar życia publicznego, pozostawiają pole populistom, którzy potrafią je kształtować i wzmacniać.

Książka wnosi też cenną refleksję normatywną. „Społeczeństwo przyzwoite”, o którym pisze Illouz, powinno pielęgnować emocje wspierające inkluzję – szacunek, solidarność, empatię. W polskiej debacie taka propozycja mogłaby oznaczać większy nacisk na język troski o wspólnotę, który nie wymaga wykluczania innych.

O ile brak w tej książce szerszej dyskusji o specyfice regionów postkomunistycznych: o tym, jak pamięć o transformacji, poczucie utraconej kontroli nad gospodarką czy migracja młodych wpływają na podatność na populistyczne emocje, to może ona wesprzeć początek takiej dyskusji w Polsce.

Lektura ta niewątpliwie inspiruje do spojrzenia na polską scenę polityczną nie tylko przez pryzmat sondaży czy programów, ale też poprzez mapę uczuć: lęków o bezpieczeństwo, dumy narodowej, resentymentów wobec elit, a także potrzeby bliskości i wspólnoty. Illouz przekonuje, że demokracja musi nauczyć się rozmawiać z emocjami obywateli, zamiast je bagatelizować.

W polskich realiach oznacza to konieczność tworzenia narracji, które łączą troskę o tożsamość z otwartością, a pamięć o krzywdach – z gotowością do budowania przyszłości. Bez takiej pracy emocjonalnej nawet najlepiej skonstruowane instytucje mogą okazać się kruche.

W Polsce, gdzie dyskusja o populizmie bywa zdominowana przez analizy prawne lub ekonomiczne, lektura ta przypomina, że polityka to także – a może przede wszystkim – sprawa uczuć. Zrozumienie ich dynamiki może być pierwszym krokiem do bardziej odpornej, a zarazem empatycznej wspólnoty obywatelskiej. W przeciwnym razie, politycy nadal w odpowiedzi na ludzkie lęki, będą oferować jedynie dane nt. PKB per capita... 


 

czwartek, 23 października 2025

Christian Vandendorpe "Od papirusu do hipertekstu. Esej o przemianach tekstu i lektury" (tłum. Anna Sawisz)

Warto może dla paru ciekawostek, ale całość wypadła znacznie bardziej trywialnie niż oczekiwałam. Miało być chyba o przemianach społeczeństwa i kultury pod wpływem tekstu i obcowania z tekstem - a wyszło raczej technicystycznie i nieprzekonująco. Niewielka objętość książeczki jest tu być może wyjaśnieniem - ale w takim razie należało chyba rzecz lepiej przemyśleć spisać i oddać do druku rok później ;-)

Vandendorpe proponuje szerokie, interdyscyplinarne spojrzenie na dzieje tekstu i praktyki czytelniczej od starożytnego zapisu na papirusie po cyfrowe formy hipertekstowe. Autor kreśli długą narrację: media piśmiennicze nie są neutralnym nośnikiem treści — ich materialne właściwości i technologie zapisu wpływają na formę tekstu, strukturę wiedzy oraz na to, jak ludzie czytają i interpretują. Przechodząc kolejno przez epoki (manuskrypt, druk, książka masowa, media elektroniczne), autor pokazuje, że każda transformacja technologiczna nie tylko rozszerza możliwości komunikacji, lecz także przekształca instytucje kultury — szkołę, bibliotekę, rynek książki — oraz oczekiwania względem czytelnika. Kluczowym pojęciem w rozważaniach Vandendorpe’a jest hipertekst jako model pozwalający na nielinearność, fragmentaryczność i wielościeżkowość tekstu.

Atutem książki jest syntetyczne połączenie historii mediów z refleksją teoretyczną: Vandendorpe korzysta z przykładów literackich, technologicznych i społecznych, by pokazać, jak zmienia się „reżim lektury”. Jego język jest przystępny, a układ esejowy pozwala na skakanie między tematami tak, że książkę czyta się szybko — co jest paradoksalnie trafne przy lekturze o nielinearności tekstu.

Mimo tego, książka nie jest wolna od mankamentów. Vandendorpe miejscami popada w tę samą pułapkę „mediocentrycznego” punktu widzenia — czyli traktowania technologii jako czynników sprawczych bez równie szczegółowego osadzenia ich w kontekstach społeczno-ekonomicznych. Często popada w uogólnienia i zbytnie zaufanie do teleologii rozwoju mediów. Niektóre tezy wydają się powierzchowne, wręcz banalne.

Podsumowując: jest całkiem miły esej — nie rewolucyjny, ale w miarę rzetelny, choć średnio inspirujący. Największą jego zaletą jest umiejętność łączenia historii materialnej tekstu z refleksją teoretyczną oraz zwrócenie uwagi na to, że „czytanie” nie jest jednorodną umiejętnością, lecz praktyką zależną od technologii. Żal zmarnowanej okazji, bo próba połączenia stylu naukowego i popularnego spaliła na panewce i chyba ostatecznie ta książka rozczaruje bardziej wyrobionych czytelników, a nadal nie trafi pod strzechy... 


wtorek, 21 października 2025

Zbigniew Rokita "Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku"

Niesamowita, wspaniała książka! A w zasadzie długi, czuły i miejscami bolesny portret miejsca, które nie chce wejść w żadne gotowe ramy. Jego autor wchodzi w rolę przewodnika i archeologa pamięci: odkopuje rodzinne opowieści, lokalne anegdoty i historie, które w całej Polsce bywały marginalizowane lub upraszczane. Książka jest z jednej strony opowieścią o korzeniach (osobistych i zbiorowych), z drugiej — próbą napisania historii regionu, którego przeszłość składa się z nachodzących na siebie warstw kultur, języków i lojalności. Rokita nie buduje chłodnej monografii; pisze reportażem, który skrzy się dygresją, humorem i autentycznym zdumieniem nad własnym odkrywaniem tożsamości.

Już sam tytuł — "Kajś" — brzmi jak miejscowa nazwa, jak śląski punkt odniesienia: 

"Bo Górny Śląsk nie daje się łatwo zdefiniować. Trudno wyznaczyć ramy jego historycznego tła, ograniczyć go do konkretnego terytorium, nadać mu bezdyskusyjne cechy. Śląsk może być regionalną tożsamością lub narodowością. Spadkiem po przodkach lub życiowym wyborem. Mentalnie rozciąga się między Polską a Niemcami, kopalniami a zielonymi wioskami. Raz jest bliżej, raz dalej. Jest „kajś”, czyli gdzieś." 

"Kajś" stał się impulsem do dyskusji o tym, czym jest polskość na pograniczach. Siłą książki jest balans między mikroświatem a makrohistorią. Rokita zaczyna od rodzinnych portretów, od imion i miejsc (warto wspomnieć, że w książce pojawiają się konkretne postaci i nazwy ulic, które nadają opowieści dotyk realności), a potem rozkłada te jednostkowe losy na szersze procesy: migracje, przymusowe zmiany granic, prześladowania, służbę w armiach przeciwko sobie. W rozmowach i analizach prowadzonych przez autora pojawia się także prowokująca statystyka o skali mobilizacji śląskich mieszkańców w różnych armiach i formacjach — to gest, który ma zmusić czytelnika do myślenia poza schematami „my — oni”. 

Ten wspaniały reportaż literacki o wyraźnym rytmie, krojony jest na krótkie rozdziały, pełen skrótów, metafor i błyskotliwych obserwacji. Autor potrafi być równocześnie dociekliwy, czuły i sceptyczny — nie idealizuje ani miejsca, ani swoich bohaterów. Dzięki temu opowieść nie popada w folklorystyczną egzaltację, nie staje się też zimną analizą bez emocji. Rokita potrafi łączyć anegdotę z kontekstem historycznym bez efektu sztuczności.

Chwilami jednak książka jest nierówna: czasem narracja urywa się w pół zdania, gdy wątek rodzinny zostaje raptownie przerwany przez szeroką historyczną panoramę — co dla jednych czytelników jest intrygującym skokiem myśli, dla innych — chaosem, który utrudnia pełne skoncentrowanie się na którymś z planów. Ta fragmentaryczność do mnie przemawia: imituje przecież narastanie tożsamości z kawałków pamięci. Ale może być męcząca, jeśli czytelnik oczekuje jednorodnej narracji.

„Przez większość życia uważałem Ślązaków za jaskiniowców z kilofem i roladą. Swoją śląskość wypierałem. W podstawówce pani Chmiel grała nam na akordeonie Rotę, a ja nie miałem pojęcia, że ów plujący w twarz Niemiec z pieśni był moim przodkiem.”

Rokita pokazuje, że Śląsk nie jest ani w pełni „polski”, ani „niemiecki”, ani „autonomiczny” w prostych kategoriach. To teren, który przez stulecia był przedmiotem negocjacji, asymilacji i zapominania. Autor proponuje metodę prostą, a trudną zarazem: słuchać lokalnych głosów, rekonstruować historie z fragmentów, przyjmować niewygodne fakty i opowiadać je bez nadmiernej dumy ani pogardy. Dzięki temu "Kajś" staje się lekcją o tym, jak pisać wspólne dzieje w epoce polaryzacji.

Dla czytelnika spoza Śląska lektura tej książki jest jak otwarcie okna na skomplikowaną, a przez to bardziej prawdziwą historię Polski. Dla mieszkańców regionu — często aktem rozpoznania, remisji pamięci i zmierzenia się z pamięcią rodzinną. Warto też wspomnieć, że wydawnictwo zadbało o edycję także w wersji śląskiej — gest symboliczny, który przypomina, że język i nazwy mają tu ogromne znaczenie.

Największym atutem książki jest uczciwość — autor nie oferuje końcowych odpowiedzi, tylko sposób patrzenia. Jeśli szukacie reportażu, który łączy literacką wrażliwość z rzetelnym dreszczykiem historycznej analizy, "Kajś" zasługuje na miejsce na półce i na długą rozmowę po lekturze. Książka do długiego smakowania, licznych przemyśleń i ciekawych dyskusji!


 

niedziela, 19 października 2025

Lucia Berlin "Instrukcja dla pań sprzątających" (tłum. Dobromiła Jankowska)

Zgromadzone teksty — wydane już po śmierci autorki — sprawiają, że książka, choć to zbiór opowiadań, przywodzi na myśl autobiograficzną kronikę życia, pełną chwil boleści, zmagań i codziennych drobin nadziei. Berlin koncentruje się przede wszystkim na kobietach żyjących na marginesie — samotne matki, wdowy, kobiety uzależnione, osoby pracujące fizycznie lub usługowo, często – sprzątaczki, pielęgniarki, osoby zajmujące się domem czy opieką. Ich życie nie jest ani przez chwilę idealizowane; Berlin pokazuje trudy, ubóstwo, wstyd, uzależnienie, chorobę, przemoc, a także miłość, poczucie winy, tęsknotę.

W opowiadaniach Berlin wnika głęboko np. w psychikę kobiety zmagającej się z alkoholizmem; przedstawia pracę pielęgniarki w izbie przyjęć, jej codzienne doświadczenia ze śmiercią, cierpieniem, obserwacją ludzi w ekstremalnych sytuacjach; w jeszcze innym — los matki imigrantki, jej obawy, relacje z lekarzami, urzędami, opieką nad dzieckiem.

Bohaterki Berlin nie zawsze są jednoznacznie silne. Czasem są zranione, czasem przegrywają, ale często właśnie przez te niedoskonałości czy ograniczenia stają się najbardziej przekonujące i prawdziwe. Ich życie to ciąg balansowania między obowiązkami — wobec dzieci, pracy, samych siebie — a pragnieniem ucieczki, oddechu, normalności.

Jednym z głównych atutów tej książki jest styl Berlin: prosty, surowy, często fragmentaryczny, z elementami humoru nawet w bardzo trudnych momentach. Narracja nie zawsze idzie linią prostą — wydarzenia się przeplatają, czasami przeskakują; narratorka często zwraca się bezpośrednio do czytelnika, co zwiększa poczucie intymności i autentyczności.

Tytuł „Instrukcja dla pań sprzątających” stanowi zabieg ironiczny: choć nagłówek sugeruje poradnik, instrukcje tu są bardziej elementem literackiego kolażu, sposób na opowiedzenie o pracy, o hierarchiach społecznych, o relacjach między pracującą kobietą a osobami, dla których sprząta, i — szerzej — o byciu kobietą w trudnych warunkach. Humor i tragizm często idą tu w parze: Berlin potrafi pokazywać absurd życia — czy to związany z biurokracją, czy z własnym uzależnieniem, czy z nierównościami społecznymi — ale robi to bez patosu, z akceptacją i empatią. 

Niektóre opowiadania brzmią tak, jakby miały swoje źródło w życiu. Berlin zna smak ubóstwa, walki, niesprawiedliwości, samotności. To nie fikcja odkryta z oddali, ale doświadczenie z pierwszej ręki. Autorka nie próbuje upiększać: odsłania, pokazuje rany, ale także momenty bliskości, miłości, humoru. Te kontrasty wzmacniają przekaz. 

Chwilami nieco męczy brak linearności / porządku. Ten zbiór wymaga koncentracji; wydarzenia, osoby, miejsca mogą się powtarzać, ale nie zawsze wiadomo, w jakiej relacji czasowej lub geograficznej. To może dezorientować czytelnika przyzwyczajonego do bardziej chronologicznego czy kontekstualnego prowadzenia. Czasami opowieści są niedokończone — Berlin często wprowadza sytuacje, które nie mają jasnego zakończenia; pozostaje pytanie, domysł; niektóre opowieści uderzają swoją prostotą, ale nie wszystkim może odpowiadać taka otwartość. Niektóre opowiadania są mocniejsze, bardziej zapadające w pamięć, inne — lżejsze albo mniej przekonujące.

Książka Berlin pojawiła się w czasie, gdy literatura w dużej mierze znajdowała się pod wpływem autobiografii, gdy głosy osób dotychczas marginalizowanych zaczynały być słyszane. Berlin wpisuje się w ten nurt, ale nie stara się tylko być „autorką z marginesu” — jej pisarstwo to dyscyplina języka i narracji, to literatura, która wymaga od czytelnika zarówno współczucia, jak i refleksji. Ponadto swoją siłą uderza w tematy rzadziej eksplorowane: kobiety pracujące fizycznie, kobiety uzależnione, kobiety o wielorakich obowiązkach; życie, które nie pozwala na luksus banalnego optymizmu. Berlin nie daje łatwych rozstrzygnięć — nie chodzi o to, by pocieszać, ale by pokazywać.

To zbiór, który zostaje w pamięci, bo Berlin potrafi mówić o rzeczach trudnych — alkoholizmie, ubóstwie, samotności, granicach wytrzymałości — w sposób, który nie znieczula, ale uczy widzieć.

piątek, 17 października 2025

Herbert George Wells "Niewidzialny człowiek"

Jedna z moich ulubionych powieści Wellsa! Nadal stawia niezwykle trudne, wciąż aktualne pytania – choć napisana została w 1897 roku! Wielu czytelników podchodzi do tej książki jak do powieści fantazy, a to przecież przede wszystkim jest wspaniały moralitet - jak zresztą wiele powieści Wellsa.

Głównym bohaterem jest Griffin – fizyk genialny, acz pozbawiony skrupułów, który dokonuje wynalazku, czyniąc się niewidzialnym. Widoczność dla niego staje się balastem: zyskując potężną przewagę, traci coś równie ważnego – kontakt z ludźmi, moralne hamulce, możliwość bycia „widzialnym” w sensie społecznym i psychologicznym. Wells pozwala czytelnikowi obserwować zarówno przebieg eksperymentu – proces, przez który bohater się przebiera, opatruje, ukrywa – jak i konsekwencje, jakie niesie za sobą niewidzialność. Fabuła rozwija się stopniowo: Griffin pojawia się w małej wiosce Iping, wzbudza ciekawość, potem strach; jego działania stają się coraz bardziej destrukcyjne i egoistyczne. Kulminacją staje się dramatyczny konflikt z mieszkańcami, izolacja, zdrada, a w końcu upadek.

Co czyni tę powieść ponadczasową? Po pierwsze znakomite studium izolacji i alienacji. Griffin po dokonaniu wynalazku zostaje odłączony od świata: nie może być sobą, musi się ukrywać, traci relacje. Niewidzialność staje się metaforą separacji psychicznej – i staje się źródłem cierpienia. Izolacja prowadzi z kolei do dehumanizacji.

Po drugie kwestia mocy i jej korupcji. Wells pokazuje, że moc sama w sobie nie czyni człowieka dobrym. Griffin, obdarzony niemal absolutną niematerialną przewagą, używa jej przede wszystkim do własnych celów – włamania, terroryzowania, manipulacji. To ostrzeżenie przed tym, co dzieje się, gdy władza (lub przywilej) nie jest kontrolowany przez wartości etyczne.

Trzeci ważny wątek to granice nauki i etyki. Innowacja technologiczna – uczynienie się niewidzialnym – fascynuje, ale staje się destrukcyjna, gdy nie towarzyszy jej refleksja moralna. Wells nie idealizuje nauki – przeciwnie: stawia pytanie o koszt eksperymentu i o to, kto płaci najwyższą cenę.

Następnie problem tożsamości i widzialności. Niewidzialność u Griffina nie jest tylko fizyczna, lecz symboliczna: chodzi o to, kim jesteś, gdy nie jesteś obserwowany, kiedy twoje działania nie mają świadków. Utrata widzialności oznacza utratę potwierdzenia człowieczeństwa – bo czy człowiek istnieje, jeśli nikt go nie widzi ani nie słyszy? Pojawiają się też pytania o to, jak społeczeństwo reaguje na to, co niewidzialne, nieznane, trudne do zrozumienia.

Wreszcie reakcja społeczeństwa na to, co nieznane: Iping, niewielka wieś, zwykli, raczej konserwatywni mieszkańcy, którzy zaczynają działać razem, gdy pojawia się tajemnica, lęk, zagrożenie. Obawa, nieufność wobec tego, czego się nie rozumie. Społeczność, która mobilizuje się przeciw temu, co uważa za niebezpieczne, co przekracza jej zdolności percepcji albo moralnego komfortu.

Wells umiejętnie łączy elementy horroru, science-fiction i realistycznego opisu. Narracja prowadzona jest w większości z dystansu, co potęguje efekt obcości. Kiedy Griffin sam opowiada swoją historię, ton opowieści ulega zmianie na bardziej osobisty, czasem histeryczny, pokazujący jego obawy, samozachwyt, ale też desperację.

Książka jest bardzo zwięzła. Wells nie przeciąga wątków: działania Griffina są szybkie, konsekwencje natychmiastowe. To nie epicka saga, ale intensywna analiza charakteru i paradoksów mocy oraz nauki. Mimo że powieść ma przeszło sto lat, jej pytania – o odpowiedzialność nauki, alienację, etyczne granice, o lęk przed obcością – pozostają niezwykle żywe. W dobie technologii, anonimowości internetu, grozy budowanej wokół AI, monitoringu, bioinżynierii, kwestie ludzkich obawa w obliczu rozwoju technologii nadal pozostają centralnym punktem uwagi.

Można oczywiście zarzucić jednowymiarowość niektórych postaci drugoplanowych: Poza Griffinem i dr. Kempem postaci takie, jak Marvel, mieszkańcy wsi są raczej typami niż pełnokrwistymi bohaterami; ich motywacje bywają uproszczone – ciekawość, strach, agresja. To ogranicza dramatyczną siłę konfliktów międzyludzkich. Brakuje też nieco głębszego kontekstu społecznego i pogłębionej psychologii i motywacji działań Griffina. Choć autor pokazuje jego działania, sam Griffin pozostaje w pewnym sensie enigmatyczny: co go ukształtowało?, co konkretnie doprowadziło go do tak radykalnej izolacji? Tych wątków Wells w pełni nie rozwinął. Czy temu bohaterowi można było współczuć?

"Niewidzialny człowiek" ugruntował pozycję Wellsa jako jednego z pionierów science fiction, nie tylko dlatego, że korzysta z fantastycznego elementu (niewidzialność), ale dlatego, że używa go jako soczewki, przez którą ogląda ludzką moralność, społeczną odpowiedzialność, psychologię. To książka z „science fiction z przesłaniem” – niełatwym, często pesymistycznym. Książka ta często zestawiana jest z innymi dziełami Wells’a, ale też z wcześniejszymi dziełami (np. z "Frankensteinem") – bo podobnie osią powieści jest tam przekonanie, że nauka + ambicja + moralność = konflikt. Wells nie idzie w stronę romantycznego bohatera-naukowca uniesionego ideałem; jego Griffin to bardziej ostrzeżenie: geniusz zostawiony bez moralnego kompasu może być destrukcyjny – dla siebie i dla innych.

Uważam, że jest to powieść znakomita pod względem koncepcyjnym: pełna napięcia, prowokująca, zmuszająca do refleksji nad tym, co naprawdę oznacza być „widzialnym” – nie tylko fizycznie, ale społecznie, moralnie, psychicznie. Stawia pytania o odpowiedzialność w obliczu nauki i władzy, prowokuje do myślenia, fascynuje a zarazem jest ostrzeżeniem.





środa, 15 października 2025

Joan Samson "Aukcjoner" (tłum. Michał Zdancewicz)

Akcja tej fenomenalnej powieści toczy się w małym rolniczym miasteczku Harlowe w stanie New Hampshire, w połowie lat 70. XX wieku. Główni bohaterowie to rodzina Moore’ów: John, jego żona Mim, ich mała córka Hildie, i matka Johna („Ma”). Farma, którą prowadzą od pokoleń, stanowi ich dom, ich tradycję i punkt odniesienia całego ich życia. 

Spokój lokalnej społeczności zostaje zakłócony wraz z przybyciem Perly’ego Dunsmore’a — człowieka charyzmatycznego, eleganckiego i przemawiającego do wyobraźni mieszkańców. Dunsmore kupuje opuszczony dom w miasteczku, deklaruje chęć pomocy – organizuje cotygodniowe aukcje, zachęca mieszkańców, by oddawali niepotrzebne przedmioty, „stare graty”, a dochód obiecuje przeznaczyć na zwiększenie liczby szeryfów i poprawę bezpieczeństwa.

Z czasem jednak okazuje się, że motywacje Dunsmore’a rozrastają się; aukcje zaczynają być źródłem nacisku i groźby. Ci, którzy sprzeciwiają się dawaniu kolejnych rzeczy — nawet tych, które wydają się jeszcze prywatne, potrzebne — spotykają się z „wypadkami”. Pojawiają się nowe oddziały władzy (deputies), służby policyjne rosną w siłę, a presja społeczna i instytucjonalna zwiększa się. Mooresowie znajdują się na pozycji tych, którzy próbują się oprzeć, jednak ich sprzeciw jest fragmentaryczny i pełen wątpliwości. Przez to eskalacja wydarzeń wydaje się niemal nieuchronna.

Książka eksploruje kilka wątków tematycznych, które czynią ją czymś więcej niż tylko thrillerem. Po pierwsze - i ten wątek podoba mi się najbardziej - jest to swoisty traktat o władzy i manipulacji. Perly Dunsmore funkcjonuje jako figura, która stopniowo zyskuje kontrolę nad społecznością, wykorzystując kategorię dobra wspólnego i własną charyzmę, by uzasadniać coraz bardziej radykalne działania, które eweidentnie krzywdzą mieszkańców miasteczka.

Drugi ważny wątek to zagadnienie konformizmu społecznego. Mieszkańcy Harlowe stopniowo akceptują coraz to bardziej uciskające żądania, w miarę jak strach, groźby i presja społeczna oddziałują na kolejne jednostki. Chęć uniknięcia konfliktu, chęć bycia po stronie „bezpiecznej”, lęk przed byciem osamotnionym – to wszystko sprawia, że ludzie godzą się na to, co dla nich szkodliwe, za cenę własnego sumienia, bezpieczeństwa , a nawet życia sąsiadów.

Kolejny wątek to stopniowa utrata wolności. Książka znakomicie pokazuje, jak w sposób subtelny, niemal niedostrzegalny mieszkańcy tracą własność, autonomię, aż do momentu, gdy tracą jakąkolwiek możliwość sprzeciwu. Nakładanie nowych deputatów, kontrola ze strony władz działających pod auspicjami ochrony czy bezpieczeństwa – wszystko to zostaje wykorzystane jako mechanizmy władzy.

I wreszcie nieustannie spiętrzająca się groza psychologiczna – horror w tej powieści nie wynika z nadnaturalnych przyczyn (nie ma tu otworów czy duchów), lecz z ludzkiego okrucieństwa, z manipulacji, terroru psychicznego i z presji społecznej. To bardziej opowieść o tym, co może się wydarzyć, gdy społeczność pozwoli jednej osobie (lub idei) przejąć kontrolę.

Samson stosuje znakomitą narrację powoli eskalującą napięcie. Książka zaczyna się niemal sielankowo, opisami życia na farmie, zwyczajów mieszkańców, ich codziennych trosk. Później wkrada się niepokój: małe gesty, niespecyficzne groźby, dziwne wypadki. To buduje atmosferę, że coś jest nie w porządku, choć nie wiadomo dokładnie, kiedy nastąpi punkt krytyczny. Takie podejście (slow burn) działa, bo czytelnik stopniowo identyfikuje się z Moore’ami, obserwuje ich rosnące przerażenie, bezsilność oraz konflikty wewnątrz samej rodziny (Mim, John, Ma). Dzięki temu, gdy świat wykreowany przez Perly’ego osiąga swoje apogeum, uderza on tym mocniej.

Chwilami jednak narracja nadmiernie zwalnia i sprawia wrażenie zbyt przewidywalnej: już stosunkowo wcześnie domyślamy się, jakie Perly ma intencje, i że mieszkańcy będą coraz bardziej uciskani, a tymczasem bohaterowie pozostają bierni, brak im inicjatywy. Odnoszę też wrażenie, że wiele dialogów i refleksji powtarza się, co niepotrzebnie wydłuża lekturę i osłabia tempo w środku powieści.

Niemniej zachwycają te najmocniejsze trony, czyli atmosfera powieści – intensywna i tym bardziej napięta, że ma się wrażenie, że przedstawiane wydarzenia mogłyby się faktycznie zdarzyć. Sens realności i grozy tkwi w detalach (jak mieszkańcy reagują na presję, jakie mechanizmy społeczne się ujawniają).

Interesującym tropem jest możliwość odczytywania tej książki jako metafory władzy, populizmu, autorytaryzmu, a tym samym ostrzeżenia przed tym, jak społeczeństwo może być manipulowane przez jednostkę, która oferuje porządek czy bezpieczeństwo w zamian za wolność.

Świetny jest realizm postaci - szczególnie Moore’ów, z ich wewnętrznymi konfliktami: między oporem a chęcią zachowania normalności; między troską o rodzinę a poczuciem winy, że się „pozwala” na coś złego. Matka Johna („Ma”) bywa postacią silną, ostro kontrastującą z bierną zgodą innych.

Jak dla mnie - świetny thriller, który pozwala na eskapizm i myślenie, a to rzadkie połączenie!




poniedziałek, 13 października 2025

Caroline Alexander "Bunt na Bounty. Historia prawdziwa" (tłum. Fabian Tryl)

Reinterpretacja jednego z najbardziej znanych buntów morskich w historii: rebelii załogi HMS "Bounty" przeciw porucznikowi Williamowi Blighowi w 1789 roku. Alexander stawia pytania: ile plotki, ile legendy, ile zwykłego ludzkiego konfliktu stoi za mitami, które przez wieki kształtowały narrację o Christianie i Blighu.

Książka dzieli się mniej więcej na trzy segmenty. Pierwszy to przygotowania i rejs "Bounty" — geneza misji, charakterystyka ludzi na pokładzie, ich wcześniejsze losy, kontekst polityczny i społeczny Imperium Brytyjskiego w końcu XVIII wieku. Alexander dokładnie szkicuje warunki życia na okręcie, hierarchię i stosunki między oficjelami i załogą.

Druga część to pobyt na Tahiti i bunt — dobrze opisane momenty przejścia od względnego spokoju i kontaktu kulturalnego z rdzenną ludnością do momentu, w którym napięcia eskalują. Tahiti jawi się jako miejsce kontrastu: raj tropikalny, element pokusy, ale też katalizator problemów: tęsknoty za swobodą, napięć społecznych, konfliktu charakterów, pijaństwa. Moment samej rebelii oraz dramatyczna podróż Bligha i wiernych mu ludzi w łodzi ratunkowej również są ukazane mocno, choć z pewnymi zastrzeżeniami co do głębokości emocjonalnej tych opisów.

Wreszcie trzecia część to procesy sądowe i los buntowników. Alexander poświęca znaczącą część książki sądowi wojennemu nad tymi, którzy zostali schwytani, zwłaszcza nad Peterem Heywoodem. Rozważa, jak różne narracje (oficjalne, rodzinne, prasowe) przyczyniły się do ukształtowania legendy Christiana jako bohatera romantycznego, a Bligha jako tyrana. Również wątki dalszych losów osadzają opowieść w perspektywie kulturowej i moralnej.

Siłą książki są liczne źródła i znakomita dokumentacja (dzienniki pokładowe, listyw, akta sądowe, relacje osób postronnych). To pozwala na wielowymiarowy obraz wydarzeń, często sprzeczny z tradycyjnym, romantycznym ujęciem historii. Autorka odrzuca uproszczenia, nie wybiera prostego podejścia „dobry kontra zły”, lecz stara się pokazać ludzi z krwi i kości — Christiana, Bligha i resztę załogi — z ich wadami, motywacjami, sprzecznościami. Niektóre mity zostają podważone — np. obraz Bligha jako bezwzględnego potwora, bądź Christiana jako bezsprzecznie niewinnego zbuntowanego bohatera. Atutem książki są także barwne opisy miejsc i kontekstu (Tahiti, Pacyfik, życie na okręcie). Dają one czytelnikowi poczucie przestrzeni, oddechu, egzotyki. Również fragmenty dotyczące Pitcairn i losów potomków buntowników są interesujące, humanizujące bohaterów, stawiające pytania o odpowiedzialność, pamięć, moralność. 

Na tym tle słabiej wypadają takie aspekty jak choćby rozłożenie akcentów: środkowa część książki — opis procesów sądowych i działań prawnych — jest bardzo szczegółowa, momentami strasznie nużąca. Słabo wykorzystany został też motyw przeżyć Bligha podczas podróży łodzią - choć ta część historii jest bardzo dramatyczna. Frustrujący jest także ostatecznie brak jednoznacznej odpowiedzi.

Jest to niewątpliwie książka dla pasjonatów, fanów historii morskiej, literatury faktu i dramatów moralnych. Dla czytelników preferujących bardziej zwarte narracje — wymagać może zbyt dużo cierpliwości przy opisie procesów.



sobota, 11 października 2025

Bonnie Garmus "Lekcje chemii" (tłum. Marek Cieślik)

 

Akcja powieści toczy się w latach 50. i 60. XX wieku w Kalifornii. Główną bohaterką jest Elizabeth Zott, utalentowana chemiczka, która zostaje zwolniona z pracy w laboratorium z powodu seksistowskich uprzedzeń. Zostaje prowadzącą popularnego programu kulinarnego „Supper at Six”, w którym łączy gotowanie z nauką, zachęcając kobiety do myślenia krytycznego i samodzielności. W książce pojawia się również postać psa o imieniu Six-Thirty, który pełni rolę narratora, dodając historii humorystycznego i surrealistycznego charakteru. Tyle jeśli chodzi o streszczenie w telegraficznym skrócie.

Garmus posługuje się prostym, ale błyskotliwym stylem, który sprawia, że książka jest przystępna i angażująca. Jej doświadczenie jako copywriterki widać w precyzyjnie skonstruowanych zdaniach i umiejętnym budowaniu napięcia. Narracja jest pełna ironii i sarkazmu, co nadaje powieści lekkości, mimo poruszanych poważnych tematów. „Lekcje chemii” poruszają bowiem kwestie seksizmu, nierówności płci i walki o miejsce kobiet w nauce i społeczeństwie. Elizabeth Zott staje się symbolem oporu wobec patriarchalnych struktur, a jej historia jest inspiracją do refleksji nad rolą kobiet w historii nauki. Powieść łączy elementy dramatu, komedii i satyry społecznej, tworząc wielowymiarową opowieść o sile jednostki w obliczu systemowych niesprawiedliwości. 

Książka zyskała nadzwyczajną popularność, co skłoniło także i mnie do jej przeczytania, ale nie do końca podzielam liczne zachwyty. Niewątpliwie jest błyskotliwa i zabawna, a osoby, które dotychczas nie miały czasu zastanowić się nad opresyjnym patriarchatem, być może skłoni do refleksji w tym zakresie. Jest też zaraźliwie absurdalna - co bardzo sobie cenię. Nie da się ukryć, że zręcznie łączy elementy literackie z ważnym przesłaniem społecznym. Dzięki oryginalnej narracji, wyrazistym postaciom i poruszanym tematom może trafić do szerokiego grona odbiorców i zarazić myśleniem nawet tych nieprzekonanych. W mojej opinii niektóre tezy zostały tam jednak wyłożone nieco zbyt łopatologicznie, co bywa irytujące.



czwartek, 9 października 2025

Ander Izagirre "Potosí. Góra, która zjada ludzi" (tłum. Jerzy Wołk-Łaniewski)

Poruszający reportaż, który przenosi czytelnika w serce Boliwii, do miasta Potosí, gdzie historia spotyka się z brutalną teraźniejszością. Izagirre, hiszpański dziennikarz i reportażysta, znany z głębokich analiz społecznych, w tej książce ukazuje nie tylko tragiczną sytuację mieszkańców Potosí, ale także mechanizmy wyzysku, które trwają od czasów kolonialnych po współczesność.

Tło historyczne i symbolika Cerro Rico są w mojej opinii najsilniejszymi punktami tej książki, bo to one nadają jej charakter uniwersalny - poprzez skojarzenie z setkami podobnych miejsc, których losy potoczyły się podobnie. Potosí, niegdyś jedno z najbogatszych miast świata, zawdzięczało swoje bogactwo górze Cerro Rico, z której przez wieki wydobywano srebro. W XVI wieku miasto było większe od Londynu, a jego zamożność finansowała potęgę hiszpańskiego imperium kolonialnego. Jednak współcześnie Potosí to jedno z najbiedniejszych miejsc w Ameryce Łacińskiej, a sama góra, wyeksploatowana do granic możliwości, niegdyś nazywana „bogatą górą”, teraz określana jest mianem „góry, która zjada ludzi”. Tytuł książki Izagirre doskonale oddaje tragizm sytuacji – góra, która niegdyś dawała życie, teraz pochłania je w brutalny sposób.

Izagirre prowadzi narrację z perspektywy Alicii, czternastoletniej dziewczynki, która pracuje w ciemnych, niebezpiecznych kopalniach, by utrzymać swoją rodzinę. Jej codzienne życie to nieustanna walka o przetrwanie w warunkach skrajnej biedy i przemocy. Poprzez jej historię autor ukazuje nie tylko dramat dzieci górników, ale także szerszy obraz społeczeństwa, w którym przemoc, alkoholizm i patriarchalne normy są na porządku dziennym.

Izagirre nie skupia się jednak wyłącznie na Alicii. Przedstawia także historie innych mieszkańców Potosí: górników, ich rodzin, przedstawicieli Kościoła i polityków, którzy w różny sposób są związani z tym miejscem. Każda z tych postaci wnosi coś do całości obrazu – od nadziei po rozpacz, od buntu po rezygnację.

Język tego reportażu jest prosty, ale głęboki. Pozwala on poczuć się częścią opowiadanej historii. Styl opowieści jest bezpośredni, bez upiększeń, co sprawia, że przedstawiane wydarzenia stają się jeszcze bardziej wstrząsające. Autor nie boi się poruszać trudnych tematów, takich jak wyzysk, korupcja, przemoc czy nierówności społeczne, co czyni książkę ważnym głosem w debacie o współczesnym świecie.

„Potosí...” jest tyleż książka o historii, co o współczesności. Izagirre pokazuje, jak kolonializm nie skończył się wraz z uzyskaniem niepodległości przez Boliwię, ale trwa nadal w formie neokolonialnego wyzysku. Międzynarodowe korporacje, wspierane przez lokalnych polityków i Kościół, nadal eksploatują zasoby naturalne kraju, nie dbając o dobro jego mieszkańców. Autor ukazuje, jak ten system prowadzi do anarchii, przemocy i beznadziei, w której żyją ludzie w Potosí.

Książka jest także głosem w sprawie wyzysku dzieci – Alicia i jej rówieśnicy zmuszeni są do pracy w niebezpiecznych warunkach, by pomóc swoim rodzinom. Izagirre nie ocenia, ale pokazuje ich rzeczywistość, zmuszając czytelnika do refleksji nad sprawiedliwością społeczną i odpowiedzialnością globalnego społeczeństwa. Trudno wobec tych wątków zachować obojętność. 

Izagirre stworzył dzieło literackie, które łączy reportaż z literaturą piękną, a osobistą historię z uniwersalnym przesłaniem. To opowieść o ludziach, którzy mimo przeciwności losu walczą o godność i lepsze życie. Książka ta jest nie tylko świadectwem tragicznej historii Potosí, ale i apelem o sprawiedliwość i zmianę.



wtorek, 7 października 2025

Barbara Demick "Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej " (tłum. Agnieszka Nowakowska)

Poruszająca, znakomita i bardzo ważna książka. Aż trudno uwierzyć, jak mało wiemy o Korei Północnej - na przykład o tym, że formalnie nadal pozostaje ona w stanie wojny (zawieszonej od 1953 r.) ze Stanami Zjednoczonymi. Przejmujące losy jej mieszkańców odbiegają znacząco od tego, co było udziałem obywateli europejskich demoludów - niewyobrażalny głód i ścisła izolacja, skrajna indoktrynacja, wspierana kulturą songbun, to zjawiska, których nie doświadczali ludzie nawet w takich reżimach jak Albania czy Rumunia. W podziw wprawia dociekliwość autorki i odwaga jej rozmówców. Warto, bardzo warto przeczytać!  

A nieco dokładniej:

Barbara Demick, za pomocą osobistych historii sześciorga uciekinierów z Korei Północnej, odsłania brutalną rzeczywistość tego zamkniętego państwa, ukazując nie tylko mechanizmy polityczne, ale także codzienne życie zwykłych ludzi. Jest to reportaż w formie narracyjnej. Każda z przedstawionuch historii jest inna, ale łączy je wspólne doświadczenie życia w reżimie totalitarnym i desperacka chęć ucieczki. Autorka zręcznie łączy te osobiste opowieści z tłem historycznym i politycznym, tworząc spójną i wciągającą narrację.

Demick opisuje, jak władze ingerują w najdrobniejsze aspekty życia codziennego, od wyboru zawodu po życie rodzinne. Przykładem może być historia Mi-ran, która zakochała się w chłopcu z innej klasy społecznej, co było absolutnie zabronione. Ich miłość musiała być ukrywana, a spotkania odbywały się w tajemnicy, często w ciemnościach, aby uniknąć wykrycia przez służby.

Głód lat 90. XX wieku, który pochłonął życie jednej piątej populacji, jest kolejnym dramatycznym aspektem przedstawionym w książce. Demick opisuje, jak ludzie walczyli o przetrwanie, często zmuszeni do jedzenia trawy czy korzeni. Obrazy martwych ciał na ulicach czy umierających dzieci są przerażającym świadectwem skali tragedii.

Decyzja o ucieczce z Korei Północnej była dla wielu osób aktem desperacji, ale także nadziei na lepsze życie. Demick opisuje trudności, z jakimi musieli się zmierzyć uciekinierzy – od niebezpiecznej podróży przez Chiny po adaptację w obcym kraju. Wielu z nich zmagało się z poczuciem winy za porzucenie rodziny, a także z traumą po przeżyciach w ojczyźnie. Mimo to ich historie są pełne odwagi i determinacji.

„Światu nie mamy czego zazdrościć” pokazuje, jak system totalitarny może zniszczyć jednostkę, ale także jak silna jest wola przetrwania i dążenie do wolności. Demick nie tylko przedstawia fakty, ale także zadaje pytania o to, co oznacza być człowiekiem w świecie, gdzie wszystko jest kontrolowane.



niedziela, 5 października 2025

Kamil Janicki "Cywilizacja Słowian. Prawdziwa historia największego ludu Europy"

Niezwykle ciekawa książka - zdecydowanie popularnonaukowa (zaznaczam, w razie gdyby ktoś spodziewał się Wielkiej Lechii, albo podobnych opowieści wyssanych z palca). Co ciekawe, autor w wielu miejscach podkreśla, że słowiańszczyzna nie potrzebuje tego typu fałszywych mitów i bzdurnych dopowiedzeń. Pomimo braku kultury pisanej we wczesnym okresie rozwoju, istnieją liczne przesłanki pozwalające sądzić, że słowiańszczyzna stanowiła atrakcyjny dla swoich mieszkańców obszar do życia, a model jej rozwoju - oczywiście skrajnie różny niż ten, jaki znamy z późnego antyku, czy nawet obszaru germańskiego - był zapewne w pewnych aspektach bezpieczniejszy i bardziej demokratyczny dla swoich mieszkańców. Autor jednocześnie rozwala mit o łagodności Słowian - podkreśla, jak ważnym źródłem pieniądza kruszcowego w rozwoju słowiańszczyzny był najpewniej handel niewolnikami, co oznacza, że tradycje przemocy mamy nie gorsze niż Amerykanie!

Kapitalny jest rozdział poświęcony pseudobadaniom naukowym i narastaniu mitów powszechnie podzielanych następnie przez całe pokolenia badaczy oraz powielanych do dzisiaj w podręcznikach historii. Choćby dla tego rozdziału warto sięgnąć po tę książkę! 

Janicki stworzył opracowanie, które łączy pasję do historii z rzetelnym podejściem naukowym. Książka wciąga od pierwszej strony, a autor nie ogranicza się do przedstawienia suchej chronologii wydarzeń. Analizuje różnorodne aspekty życia Słowian – od osadnictwa i budownictwa, przez organizację społeczną, aż po religię i obrzędy pogrzebowe. Stawia pytania o pochodzenie Słowian, ich codzienne życie oraz sposób postrzegania świata, co pozwala lepiej zrozumieć ich mentalność i kulturę.

Język jest przystępny, bez akademickiego żargonu, narracja jest płynna, lektura jest wielką przyjemnością, tym bardziej, że autor nie boi się polemizować z utrwalonymi mitami i stereotypami dotyczącymi Słowian, prezentując nowe interpretacje i odkrycia archeologiczne.


 

piątek, 3 października 2025

Byung-Chul Han "Społeczeństwo zmęczenia i inne eseje" (tłum. Rafał Pokrywka)

Czytałam tę książkę z wielką przyjemnością, podobają mi się liczne odniesienia do literatury i eseistyczna forma, ale ujmuję jedną gwiadkę za... gwiazdorskie pozerstwo, bo całość podszyta jest jest nim niewąsko ;-)  Czy są po temu podstawy? O tak!

 „Społeczeństwo zmęczenia” jest krótkim, lecz głębokim esejem filozoficznym, który w sposób przenikliwy diagnozuje współczesne społeczeństwo. Han, filozof urodzony w Korei Południowej, a od lat mieszkający w Niemczech, w swojej pracy łączy wschodnie i zachodnie tradycje myślowe, oferując świeże spojrzenie na problemy współczesności.

Han rozpoczyna analizę od porównania dwóch typów społeczeństw: tradycyjnego, opartego na negatywnych nakazach („musisz”), i współczesnego, charakteryzującego się pozytywnymi imperatywami („możesz”). W przeszłości władza opierała się na zakazach i represjach, teraz natomiast dominuje presja do działania, sukcesu i samorealizacji. To przejście od „społeczeństwa dyscypliny” do „społeczeństwa osiągnięć” prowadzi do wewnętrznego przymusu, gdzie jednostka sama siebie mobilizuje do ciągłej aktywności. 

Staliśmy się zatem społeczeństwem autokontroli i pozornego wyzwolenia. Współczesny człowiek nie jest już poddawany zewnętrznej kontroli, lecz sam siebie kontroluje. Han zauważa, że w erze neoliberalnej jednostka staje się swoim własnym nadzorcą. To samodyscyplinowanie, choć pozornie stanowi wyraz wolności, w rzeczywistości jest formą zniewolenia, gdyż prowadzi do wyczerpania i wypalenia.

Han wskazuje, że współczesne choroby, takie jak depresja, ADHD czy wypalenie zawodowe, nie są wynikiem zewnętrznych zagrożeń, lecz efektem nadmiaru pozytywności. Zamiast infekcji wirusowych, mamy do czynienia z wewnętrznymi kryzysami wywołanymi przez nadmierną aktywność i brak granic. To zjawisko jest szczególnie widoczne w kulturze pracy, gdzie sukces jednostki jest mierzony jej wydajnością i efektywnością.

Książka przesiąknięta jest krytyką kultury pozytywności. Han negatywnie ocenia dominującą w kulturze współczesnej obsesję na punkcie pozytywności. Zamiast akceptować negatywne aspekty życia, takie jak ból czy porażka, dąży się do ich eliminacji. Ta nieustanna pogoń za sukcesem i szczęściem prowadzi do wypalenia i utraty autentyczności. Han zauważa, że w kulturze pozytywności jednostka staje się swoim własnym wrogiem, nieustannie dążąc do doskonałości. Tymczasem potrzebujemy kontemplacji i odpoczynku: zamiast nieustannego działania, Han proponuje chwilę zatrzymania, refleksji i bycia ze sobą. To powrót do „inspirującej zmęczenia”, które pozwala na głębsze zrozumienie siebie i świata.

„Społeczeństwo zmęczenia” znalazło szerokie odbicie w kulturze współczesnej. Jego tezy są obecne w dyskusjach na temat zdrowia psychicznego, kultury pracy czy technologii. Han stał się jednym z ważniejszych myślicieli krytycznych, a jego prace są szeroko omawiane w środowiskach akademickich i medialnych.



środa, 1 października 2025

Gabor Maté, Daniel Maté "Mit normalności. Trauma, choroba i zdrowienie w toksycznej kulturze" (tłum. Piotr Cieślak)

Gábor Maté, lekarz i popularyzator koncepcji związku pomiędzy traumą a zdrowiem somatycznym, stawia prostą, a zarazem prowokacyjną tezę: wiele współczesnych chorób przewlekłych i zaburzeń psychicznych nie jest jedynie wynikiem „błędów biologicznych”, lecz konsekwencją urazów rozwojowych i toksycznych warunków społecznych. Książka jest jednocześnie manifestem medycznym, autobiograficznym świadectwem i krytyką kulturową. Maté próbuje przekroczyć podziały między medycyną, psychologią i socjologią, aby pokazać, jak styl życia i struktury społeczne kształtują zdrowie jednostek.

Struktura książki łączy studia przypadków, przegląd badań naukowych i rozważania teoretyczne. Maté zaczyna od przykładów klinicznych — opowiada o pacjentach, których dolegliwości (np. choroby autoimmunologiczne, przewlekły ból, uzależnienia) można interpretować jako reakcję na stres i wcześniejsze doświadczenia emocjonalne. Na tej podstawie twierdzi, że „normalne” w rozumieniu społecznym nie zawsze znaczy „zdrowe”. Wręcz przeciwnie — wiele zjawisk, które przyjmujemy za normalne w naszych kulturach (wysoka presja, izolacja, zaniedbanie emocjonalne dzieci), ma charakter patogenny.

Silnym elementem książki jest krytyka paradygmatu medykalizacji psychiatrii oraz systemowych ułomności współczesnej medycyny. Maté zarzuca dominującemu modelowi medycznemu, że zbyt szybko redukuje cierpienie do niewłaściwie rozumianej chemii mózgu, zamiast badać kontekst życia pacjenta. Krytyka ta nie jest antynaukowa — autor odwołuje się do badań nad wpływem przewlekłego stresu na układ immunologiczny i neurobiologię rozwoju — ale jest wyraźnie normatywna: domaga się innego, bardziej holistycznego podejścia do zdrowia.

Zaletą książki jest przystępny język i liczne praktyczne przykłady. Maté potrafi opisać skomplikowane mechanizmy (np. jak wczesny stres wpływa na regulację układu nerwowego) bez popadania w hermetyczny żargon naukowy. Dzięki temu tekst jest napisany w sposób przystępny i trafia nie tylko do specjalistów, lecz także do czytelników szukających sensownego wytłumaczenia własnych objawów czy doświadczeń emocjonalnych. W moim odczuciu jednak, natłok anegdot i osobistych historii powoduje, że łatwo zgubić granicę między empirią a interpretacją kliniczną.

Najbardziej kontrowersyjnym aspektem książki jest bezpośrednie łączenie traumy z szerokim spektrum chorób somatycznych. Maté formułuje hipotezę, że urazy rozwojowe i chroniczny stres modyfikują ekspresję genów, działanie układu immunologicznego i funkcjonowanie osi HPA (hypothalamic–pituitary–adrenal), co może przyczyniać się do powstawania chorób przewlekłych. Dla części czytelników, w tym naukowców, takie uogólnienia będą pociągające i inspirujące; inni wskażą na potrzebę bardziej selektywnego i ostrożnego użycia danych empirycznych, by nie mylić korelacji z przyczynowością.

Maté nie zatrzymuje się na diagnozie; dużo miejsca poświęca także temu, co nazywa „uzdrowieniem” — czyli praktykom terapeutycznym, zmianom kulturowym i społecznym, które mogłyby zmniejszyć skalę problemu. Proponuje model „trauma-conscious society”, w którym opieka zdrowotna, system edukacji i prawo biorą pod uwagę wpływ wczesnych doświadczeń oraz społecznych uwarunkowań. To wezwanie do empatii i reform — ambitne, ale nie zawsze konkretne w zakresie politycznych i systemowych rozwiązań.

Sądzę, że nawet osoby sympatyzujące z ideą integracji zdrowia psychicznego i fizycznego, zwrócą uwagę, że Maté ma skłonność do zbyt szerokich uogólnień i czasami pomija alternatywne wyjaśnienia chorób. Niemniej jego książka jest cenna jako katalizator dyskusji nad rolą społecznych determinant zdrowia i tym, co naprawdę uważamy za „normalne”.


 

poniedziałek, 29 września 2025

Martha Nussbaum „Nie dla zysku. Dlaczego demokracja potrzebuje humanistów” (tłum. Łukasz Pawłowski)

Martha Nussbaum stawia tezę, że demokracja znajduje się w stanie kryzysu edukacyjnego. Polega on na tym, iż systemy edukacyjne na całym świecie, w społeczeństwach demokratycznych, coraz bardziej przesuwają swój środek ciężkości w kierunku umiejętności technicznych i zawodowych, użytkowych, kosztem humanistyki, sztuki, literatury, krytycznego myślenia, empatii.

Niebezpieczeństwo takiego nastawienia polega na tym, że o ile ważne są zdolności techniczne i naukowe, o tyle są one niewystarczające, jeżeli celem edukacji ma być nie tylko przygotowanie do pracy i generowania zysku, ale przygotowanie pełnoprawnych obywateli, zdolnych do uczestnictwa w życiu demokratycznym, do krytycznej oceny tradycji, do empatii wobec innych ludzi, i do działania w interesie wspólnym.

Nussbaum rozkłada swój argument w kilku liniach. Po pierwsze, diagnozuje kryzys. Opisuje, jak kursy humanistyczne i artystyczne są stopniowo eliminowane lub marginalizowane na wszystkich poziomach edukacji. Chodzi nie tylko o cięcia budżetowe, ale przesunięcie priorytetów — edukacja ma służyć ekonomii, a nie obywatelstwu.

Po drugie, wskazuje zasadnicze cele edukacji demokratycznej, podkreślając, że edukacja w humanistyce rozwija specyficzne zdolności: krytyczne myślenie, zdolność do dialogu, wyobraźnię narracyjną, empatię, tolerancję, szacunek dla różnic — cechy niezbędne dla obywateli świadomych swoich praw i obowiązków, a także dla zdolności spojrzenia poza własną społeczność i własne przekonania. 

Po trzecie, przedstawia argumentację przeciwników humanistyki (argument ekonomiczny vs demokratyczny). Humanistyka bywa traktowana jako „zbędny dodatek”, luksus i zbytek, który należy odrzucić w imię tego, co praktyczne i dochodowe. Nussbaum wskazuje jednak, że taki wybór może okazać się krótkowzroczny: społeczeństwo skoncentrowane na użyteczności – o ile technicznie sprawne – może tracić zdolność do krytyki, refleksji moralnej.

W czwartym rzędzie autorka sięga do przykładów historycznych i międzynarodowych, głównie doświadczeń Stanów Zjednoczonych oraz Indii, w tym do reform edukacyjnych, do tradycji myślicieli takich, jak Dewey czy Tagore; pokazuje jak w różnych kontekstach humanistyka była i jest zagrożona, jakie mają miejsce zmiany w polityce edukacyjnej i jakie są ich potencjalne konsekwencje.

Po piąte, omawia emocje moralne właściwe dla rozwoju charakteru obywatelskiego. Szczególnie akcentuje rolę emocji moralnych w kształtowaniu postaw obywatela państwa demokratycznego. Kładzie nacisk na to, że edukacja humanistyczna pomaga rozwijać zdolność widzenia drugiego człowieka jako osoby – nie tylko jako środka do celu, czy funkcji do wykonania.

Ostatnim aspektem, zwieńczającym całość rozważań i swoistym manifestem, jest wezwanie do aktywnej obrony humanistyki: do zmian politycznych, społecznych, edukacyjnych. Nussbaum wykazuje, że możliwe są konkretne działania, że istnieje nadzieja, jeśli tylko podniesie się świadomość społeczna.

Mocnymi stronami książki jest jasność i siła argumentów, klarowność przykładów, analogii historycznych i porównań międzynarodowych. Zaletą jest zasięg globalny analizy (USA, Indie, Europia), która pozwala na lepsze zrozumienie, że problem humanistyki nie ma charakteru lokalnego ani marginalnego.

Bezcenna jest wrażliwość etyczna: Nussbaum zwraca uwagę na wartość ludzkiej jednostki, której nie wolno sprowadzać do użyteczności ekonomicznej. Niestety takie spojrzenie często bywa gubione w debatach edukacyjnych, które skupiają się na "zwrocie z inwestycji", konkurencyjności, współczynnikach zatrudnienia, z pominięciem perspektywy moralnej i obywatelskiej.

Niewątpliwą zaletą jest także wezwanie do refleksji decydentów politycznych (a nie tylko akademików czy humanistów) - czyli tych, którzy decydują o finansowaniu edukacji, o priorytetach narodowych, a zatem mają realny wpływ na kondycję demokracji.

Jako zarzut podnoszona bywa kwestia braku empirii w pewnych kwestiach. No cóż – książka jest manifestem, argumentem filozoficzno-etycznym i kulturowym, a nie badaniem ilościowym. I jako taka mi się szalenie podoba - przekonują mnie przykłady, studia przypadków, historia myśli i jakoś nie cierpię z powodu braku danych statystycznych.

Poważniejszym zarzutem jest natomiast pewna idealizacja humanistyki. Tymczasem nie jest to panaceum: empatia, wyobraźnia narracyjna, moralność – wszystko to ma wielką wartość, ale sztuki wyzwolone same w sobie mogą okazać się instytucjonalnie uprzywilejowane, elitarne, a treści humanistyczne nie gwarantują demokratycznych postaw. Empatia — choć ważna — może być selektywna, a tradycja, wspólnota, tożsamość lokalna także mają znaczenie, podczas gdy ekskluzywne odrzucenie pewnych kultur czy tradycji może osłabiać spójność społeczną.

Nussbaum często stawia też w opozycji ekonomię względem humanistyki/demokracji, co oczywiście jest wygodne pod względem retorycznym, ale może być zbytnim uproszczeniem w pewnych kontekstach. W praktyce często konieczne jest łączenie praktycznych umiejętności z humanistycznym wychowaniem, a decyzje edukacyjne bywają kompromisami. W praktyce trzeba jakoś pogodzić potrzeby gospodarki i potrzeby demokracji, zwłaszcza w systemach o ograniczonych zasobach.

To prowadzi do kolejnego zarzutu, dotyczącego różnic między krajami / kulturami. Doświadczenia USA czy Indii nie są automatycznie przenoszalne do innych kontekstów (np. kraje o innej tradycji edukacyjnej, innych uwarunkowaniach politycznych czy kulturowych). Kontekst lokalny, finansowanie edukacji, struktura szkolnictwa, kultura obywatelska — to wszystko wpływa na to, na ile humanistyka może być traktowana jako priorytet.

Niewątpliwie książka ta stanowi mocne ostrzeżenie przed ryzykiem, jakie niesie za sobą redukcjonizm edukacyjny nastawiony tylko na użyteczność ekonomiczną. W tym duchu może inspirować reformy edukacyjne, politykę publiczną, dyskusję społeczną, zwłaszcza w czasach, gdy globalizacja, konkurencja gospodarcza i neoliberalne podejście do edukacji, domagają się coraz wyraźniejszych priorytetów.


 "Słowo dusza ma dla wielu ludzi konotacje religijne [...]. Moim zdaniem konieczne jest jednak rozumienie tego pojęcia tak, jak rozumieli je Tagore i Alcott: jako zdolność myślenia i pobudzenia wyobraźni, która czyni z nas ludzi, a naszym relacjom z innymi dodaje głębi, zamiast sprowadzać je wyłącznie do relacji opartych wyłącznie na wzajemnym wykorzystywaniu i manipulacji. Jeśli w społeczeństwie nie potrafimy postrzegać się nawzajem w ten sposób, tzn. uwzględniając nasze zdolności myślenia i odczuwania, demokracja skazana jest na porażkę. Opiera się ona bowiem na szacunku i trosce, a te z kolei na zdolności dostrzegania w innych osobach istot ludzkich [...]."
"Te umiejętności są ściśle związane z dyscyplinami humanistycznymi i artystycznymi: zdolność do krytycznego myślenia i wykroczenia poza więzy lokalne i spojrzenia na globalne problemy z perspektywy obywatela świata, wreszcie zdolność do współczucia i zrozumienia trudnej sytuacji drugiej osoby.
Każda nowoczesna demokracja to także społeczeństwo złożone z ludzi zróżnicowanych pod wieloma względami, w tym pod względem religii, pochodzenia, majątku i klasy, stopnia sprawności fizycznej, płci kulturowej i seksualności, a każda z tych osób jako wyborca podejmuje decyzje mające poważny wpływ na życie innych - różnych od niego - ludzi. [...] Bez wsparcia ze strony odpowiednio wykształconych obywateli żadna demokracja nie może zachować stabilności."