czwartek, 28 czerwca 2018
Joyce Carol Oates "Amerykańskie apetyty"
Zaskoczyły mnie dość liczne opinie w sieci, jakoby Amerykańskie apetyty były nudne i męczące. Książka może mylić zarysowanym dość szybko wątkiem kryminalnym (a krymiaaełem w żadnym razie nie jest) i stąd może rozbudzone oczekiwania czytelników.
Ale najważniejsze w niej są fantastyczne opisy środowiska amerykańskiej klasy wyższej, które skrupulatnie penetruje autorka, rozpoczynając tę charakterystykę od pary małżeńskiej: cenionego naukowca Iana i jego żony Glynnis, autorki poczytnych książek kucharskich i zapalonej mistrzyni patelni.
Żyją oni idealnym (wg standardów amerykańskich?) życiem ludzi, którzy mają wszystko - pracę, która jest równocześnie pasją, pieniądze i wspaniałych przyjaciół, dom prowadzony na najwyższym poziomie, wspaniałe dzieci i miłość "pomimo" trzydziestoletniego stażu małżeńskiego. W pewnej chwili ten idealny świat legnie w gruzach, na zawsze zmieniając życie Iana.
Ale perypetie głównego bohatera z amerykańskim wymiarem sprawiedliwości to tylko pretekst dla analizy faktycznej treści tego małżeństwa i relacji wiążących głównych bohaterów z resztą środowiska w jakim żyją.
Oates obnaża małe, ludzkie słabostki - pozornie niewinne, a jednak mające moc destrukcji. Przemilczane, mniej lub więcej znaczące fakty, nagle wypływają na powierzchnię, doprowadzając do szokujących zdarzeń.
Ian będzie miotał się miedzy skrajnymi uczuciami wielkiego żalu i poczucia winy oraz zdumienia i gniewu na żonę. Niepewność związana z losami procesu będzie przeplatała się z odczuciem straszliwej pustki po stracie żony i obawami, czy kiedykolwiek uda się wrócić do normalnego życia. Cukierkowe zakończenie powieści Oates burzy jednym zdaniem "pomyślanym" przez bohatera.
Znakomity, ironiczny obraz
życia amerykańskiej klasy średniej obnażający fałsz, konsumpcjonizm i
emocjonalną pustkę skrywane pod maską samozadowolenia i politycznej
poprawności sprawił, że Amerykańskie apetyty bywają porównywane z filmem American Beauty.
środa, 27 czerwca 2018
Zbigniew Herbert "Podróż"
1
Jeśli wybierasz się w podróż niech będzie to podróż długa
wędrowanie pozornie bez celu błądzenie po omacku
żebyś nie tylko oczami ale także dotykiem poznał szorstkość ziemi
i abyś całą skórą zmierzył się ze światem
2
Zaprzyjaźń się z Grekiem z Efezu Żydem z Aleksandrii
poprowadzą ciebie przez uśpione bazary
miasta traktatów kryptoportyki
tam nad wygasłym atanorem tablicą szmaragdową
kołyszą się Basileos Valens Zosima Geber Filalet
(złoto wyparowało mądrość pozostała)
przez uchyloną zasłonę Izydy
korytarze jak lustra oprawione w ciemność
milczące inicjacje i niewinne orgie
przez opuszczone sztolnie mitów i religii
dotrzecie do nagich bogów bez symboli
umarłych to jest wiecznych w cieniu swych potworów
3
Jeżeli już będziesz wiedział zamilcz swoją wiedzę
na nowo ucz się świata jak joński filozof
smakuj wodę i ogień powietrze i ziemię
bo one pozostaną gdy wszystko przeminie
i pozostanie podróż chociaż już nie twoja
4
Wtedy ojczyzna wyda ci się mała
kołyska łódka przywiązana do gałęzi włosem matki
kiedy wspomnisz jej imię nikt z tych przy ognisku
nie będzie wiedział za jaką leży górą
jakie rodzi drzewa
kiedy tak iście mało potrzeba jej czułości
powtarzaj przed zaśnięciem śmieszne dźwięki mowy
że - czy - się
uśmiechaj się przed zaśnięciem do ślepej ikony
do łopuchów potoku do steczki do łęgów
przeminął dom
jest obłok ponad światem
5
Odkryj znikomość mowy królewską moc gestu
bezużyteczność pojęć czystość samogłosek
którymi można wyrazić wszystko żal radość zachwyt gniew
lecz nie miej gniewu
przyjmuj wszystko
6
Co to za miasto zatoka ulica rzeka
skała która rośnie na morzu nie prosi o nazwę
a ziemia jest jak niebo
drogowskazy wiatrów światła wysokie i niskie
tabliczki w proch się rozpadły
piasek deszcz i trawa wyrównały wspomnienia
imiona są jak muzyka przejrzyste i bez znaczenia
Kalambaka Orchomenos Kavalla Levadia
zegar staje i odtąd godziny są czarne białe lub niebieskie
nasiąkają myślą że tracisz rysy twarzy
kiedy niebo położy pieczęć na twej głowie
cóż może odpowiedzieć ostom wyżłobiony napis
oddaj puste siodło bez żalu
oddaj powietrze innemu
7
Więc jeśli będzie podróż niech będzie to podróż długa
powtórka świata elementarna podróż
rozmowa z żywiołami pytanie bez odpowiedzi
pakt wymuszony po walce
wielkie pojednanie
Jeśli wybierasz się w podróż niech będzie to podróż długa
wędrowanie pozornie bez celu błądzenie po omacku
żebyś nie tylko oczami ale także dotykiem poznał szorstkość ziemi
i abyś całą skórą zmierzył się ze światem
2
Zaprzyjaźń się z Grekiem z Efezu Żydem z Aleksandrii
poprowadzą ciebie przez uśpione bazary
miasta traktatów kryptoportyki
tam nad wygasłym atanorem tablicą szmaragdową
kołyszą się Basileos Valens Zosima Geber Filalet
(złoto wyparowało mądrość pozostała)
przez uchyloną zasłonę Izydy
korytarze jak lustra oprawione w ciemność
milczące inicjacje i niewinne orgie
przez opuszczone sztolnie mitów i religii
dotrzecie do nagich bogów bez symboli
umarłych to jest wiecznych w cieniu swych potworów
3
Jeżeli już będziesz wiedział zamilcz swoją wiedzę
na nowo ucz się świata jak joński filozof
smakuj wodę i ogień powietrze i ziemię
bo one pozostaną gdy wszystko przeminie
i pozostanie podróż chociaż już nie twoja
4
Wtedy ojczyzna wyda ci się mała
kołyska łódka przywiązana do gałęzi włosem matki
kiedy wspomnisz jej imię nikt z tych przy ognisku
nie będzie wiedział za jaką leży górą
jakie rodzi drzewa
kiedy tak iście mało potrzeba jej czułości
powtarzaj przed zaśnięciem śmieszne dźwięki mowy
że - czy - się
uśmiechaj się przed zaśnięciem do ślepej ikony
do łopuchów potoku do steczki do łęgów
przeminął dom
jest obłok ponad światem
5
Odkryj znikomość mowy królewską moc gestu
bezużyteczność pojęć czystość samogłosek
którymi można wyrazić wszystko żal radość zachwyt gniew
lecz nie miej gniewu
przyjmuj wszystko
6
Co to za miasto zatoka ulica rzeka
skała która rośnie na morzu nie prosi o nazwę
a ziemia jest jak niebo
drogowskazy wiatrów światła wysokie i niskie
tabliczki w proch się rozpadły
piasek deszcz i trawa wyrównały wspomnienia
imiona są jak muzyka przejrzyste i bez znaczenia
Kalambaka Orchomenos Kavalla Levadia
zegar staje i odtąd godziny są czarne białe lub niebieskie
nasiąkają myślą że tracisz rysy twarzy
kiedy niebo położy pieczęć na twej głowie
cóż może odpowiedzieć ostom wyżłobiony napis
oddaj puste siodło bez żalu
oddaj powietrze innemu
7
Więc jeśli będzie podróż niech będzie to podróż długa
powtórka świata elementarna podróż
rozmowa z żywiołami pytanie bez odpowiedzi
pakt wymuszony po walce
wielkie pojednanie
wtorek, 26 czerwca 2018
Zygmunt Bauman "Wspólnota"
Towarzystwo czy społeczeństwo bywają złe; ale nie wspólnota. (...) Zwłaszcza w naszych uszach wspólnota mile dźwięczy - w uszach ludzi, którym przyszło żyć w bezwzględnych czasach, czasach konkurencji i powszechnego dowodzenia swoich nad innymi przewag; w czasach, gdy ludzie są wobec siebie podejrzliwi i tylko nieliczni pośpieszyliby nam w biedzie na ratunek (...) gdy już tylko banki, paląc się do obciążenia naszych hipotek, uśmiechają się do nas i zapewniają, że gotowe są powiedzieć "tak" na nasze prośby, wabiąc klientów rozkosznym wspomnieniem wspólnoty
Już "Uwertura" wskazuje, że Bauman dokonuje efektownej i przekonującej próby przedefiniowania tradycyjnego rozumienia
wspólnoty w kontekście globalnych procesów kulturowych. Jego książkę charakteryzuje eseistyczny
rozmach, obrazowość, leksykalna świeżość i skłonność do efektownych i
zaskakujących puent. „Wspólnota” staje się dzięki temu pasjonującą przygodą
intelektualną.
Gorzkie i przerażająco prawdziwe są ostrzeżenia przed rzeczywistą wspólnotą, podszywającą się jedynie pod tą pamiętaną, czy wyśnioną. Ta rzeczywista - to zbiorowość utrzymująca, że to ona właśnie jest wspólnotą (...) przeto (w imię dobra, jakie ponoć swym członkom przynosi) żąda dla siebie bezwarunkowego posłuszeństwa, a każde odstępstwo od dyscypliny traktuje jako akt niewybaczalnej zdrady. Taka rzeczywiście istniejąca wspólnota, gdyśmy się w jej objęciach znaleźli, zażąda od nas bezwzględnego poddania się jej wymaganiom w zamian za świadczone (bądź obiecywane) za nią usługi. Chcecie bezpieczeństwa? Zrezygnujcie ze swojej wolności, a przynajmniej ze sporej jej części. Chcecie zaufania? Nie ufajcie nikomu spoza wspólnoty. Chcecie wzajemnego zrozumienia? Nie rozmawiajcie z obcymi ani nie używajcie obcych języków. Pragniecie tej miłej przytulności domostwa? Zainstalujcie alarmy w drzwiach i kamery telewizyjne na podjeździe. Chcecie czuć się pewnie? Wystrzegajcie się obcych, powstrzymajcie się od postępowania w niezwykły sposób i unikajcie dziwacznych myśli. Chcecie ciepła? Nie podchodźcie do okna i nigdy go nie otwierajcie...
Po tragediach XX wieku, których był świadkiem, ofiarą, uczestnikiem, Zygmunt Bauman ostrożnie podchodzi do pokus tworzenia nowych utopii. Wie, że za przywilej bycia we wspólnocie trzeba płacić - a (...) nad tą ceną nie zastanawiamy się, dopóki wspólnota pozostaje w sferze marzeń. Płaci się walutą wolności: "autonomią", "prawem do prywatności", "prawem do samostanowienia", "prawem do bycia sobą".
Pisze też o tym, jak nieustannie wymyka nam się z rąk pożądany, lecz nieosiągalny owoc "spełnienia marzeń": mity o Tantalu, który nie chciał się wyrzec uczestniczenia w boskim szczęściu, podobnie, jak Adam i Ewa, wypędzenie z raju za sięgnięcie po owoc z drzewa poznania dobrego i złego.
Kiedy wspólnota zaczyna wychwalać swe wyjątkowe walory, rozpływać się nad swoim nieskazitelnym pięknem i przybijać na okolicznych parkanach rozwlekłe manifesty, wzywające jej członków do tego, by doceniali jej cuda, a wszystkich pozostałych do podziwu jej lub zamilknięcia - można mieć pewność, że wspólnoty już nie (albo jeszcze nie ma - zależnie od okoliczności).
Wspólnota jest wierna swojej naturze tylko o tyle, o ile odróżnia się niedwuznacznie od innych ludzkich ugrupowań (wiadomo, "gdzie się zaczyna a gdzie kończy"), jest mała (znajduje się w polu widzenia każdego z członków) i samowystarczalna ("zaspokaja większość, jeśli nie wszystkie z form aktywności i potrzeb należących do niej ludzi").
W zasadzie o powstaniu wyłomu w murach obronnych wspólnoty, zadecydowały mechaniczne środki transportu, nośniki alternatywnej informacji (albo ludzie, których sama obcość stanowiła informację różną od wiedzy dostępnej wewnątrz i z nią kolidującą) mogły teraz przemieszczać się równie szybko czy jeszcze szybciej niż ustnie przekazywane wiadomości krążące po orbicie "naturalnej mobilności człowieka".
Wspólnota powstaje jako nietrwały kształt, formowany w długim procesie dyskusji i argumentowania, żmudnej rywalizacji z nieskończonym mnóstwem innych możliwości - z których każda obiecuje lepszy (odpowiedniejszy, efektowniejszy, przyjemniejszy) asortyment życiowych zadań i rozwiązań życiowych problemów.
Uwagę, jaką przyciąga, i namiętność, jaka wywołuje "tożsamość" - popularny dzisiaj temat, a zarazem najpowszechniej uprawiana dziś gra - zawdzięcza temu, że jest namiastką wspólnoty: tego rzekomo naturalnego domu albo kręgu, który pozostaje ciepły nawet wtedy, gdy na zewnątrz dmą zimne wichry.
W naszym globalizującym się świecie - jak przestrzega Jonathan Friedman - nie tylko zanikanie granic się odbywa. Wygląda raczej na to, że powstają granice na rogu każdej nowej ulicy, każdej chylącej się ku upadkowi dzielnicy naszego świata. Każde zwiększenie bezpieczeństwa wymaga poświęcenia jakiejś cząstki wolności, a znów wolność można poszerzyć jedynie kosztem rezygnacji z części bezpieczeństwa. Bezpieczeństwo bez wolności równa się niewolnictwa wolność bez bezpieczeństwa oznacza dręczące poczucie porzucenia i zagubienia.
Bauman przywołuje m.in. Pico della Mirandolę, który pisał o tym, jak Bóg dał Adamowi w prawo wytyczania własnych granic, modelowania własnego kształtu - w odróżnieniu od innych stworzeń, które tych przywilejów nie posiadają. Bauman zaznacza jednak, że jest to "radosna wieść" jedynie dla ludzi zasobnych - Pico spisywał swoje myśli w zamożnych, włoskich miastach-republikach w 1486 r. Renesansowy Bóg stworzył coś, co można nazwać "ambiwalencją nowoczesnego indywidualizmu", czyli wektor emancypacji jednostek, który poszerza ich autonomię i kreuje ich na piastunów praw, a jednocześnie jest to czynnik wzrostu niepewności, nakładający na wszystkich odpowiedzialność za przyszłość i za nadawanie życiu sensu, którego już nic z zewnątrz z góry nie kształtuje".
Podobnie u Freuda: żeby cieszyć się podwójnym darem wolności społecznej i osobistego bezpieczeństwa, trzeba grać w uspołecznienie podług takich reguł, jak przyhamowanie pożądań i namiętności. Dwa oblicza Janusowe ludzkiej koegzystencji to emancypacja i przymus.
Wg Maxa Webera konstytucyjnym aktem nowoczesnego kapitalizmu było oddzielenie biznesu od gospodarstwa domowego - co równocześnie oznaczało oddzielenie producentów od środków ich utrzymania (jak dodał Karl Polanyi, powołując się na Marksa). Ten podwójny akt separacji uwolnił działania, których celem był zysk oraz zarobek na utrzymanie, z sieci moralnie nasyconych i emocjonalnych, rodzinnych i sąsiedzkich więzów - ale tym samym pozbawił takie działania zawartego w nich przedtem sensu. Pojawiła się jednocześnie potrzeba zarządzania - nie sposób było pozostawić spraw produkcji i wytwarzania ich własnej dynamice.
We wcześniejszej książce Praca, konsumpcjonizm i nowi ubodzy, Bauman dowodził, że "kult pracy" wczesnej ery przemysłowej był "rozpaczliwą próbą odtworzenia w zimnej i zdepersonalizowanej scenerii fabryki, poprzez komendę, nadzór i system penitencjarny, tego popędu do dobrej roboty (w wiekopomnym sformułowaniu Thorsteina Veblena), który w łonie wspólnoty, w jej gęstej sieci stosunków międzyludzkich, przychodził rękodzielnikom, rzemieślnikom i handlowcom w sposób naturalny".
Na gruncie rozważań o wspólnocie Bauman rozprawia się także z mitem kosmopolityzmu, pisząc iż "podróże nowych kosmopolitów nie są wyprawami odkrywczymi. Chociaż ich styl życia często bywa tak opisywany przez globalnych podróżników i ich biografów, to jednak nie jest hybrydą ani nie wyróżnia się szczególnie upodobaniem do różnorodności. Jednakowość to jego najbardziej rzucająca się w oczy cecha: ujednolicenie i takożsamość rozrywek czy faworyzowanych miejsc postoju i spotkań we wszystkich odwiedzanych zakątkach globu składają się na tożsamość kosmopolity, i właśnie one obwarowują zbiorową izolację elity od autochtonów. Rozsiane po świecie wyspy kosmopolitycznego archipelagu zamieszkuje ludność kulturowo jednorodna, warunki dostępu są ścisłe i skrupulatnie (choćby w nieformalnym trybie) egzekwowane, surowe i rygorystyczne standardy zachowań wymagają bezwarunkowego przestrzegania. Prawdopodobieństwo zetknięcia się z ludźmi prawdziwie odmiennymi i znalezienia w obliczu rzeczywistego kulturowego wyzwania ograniczona jest do niezbędnego minimum; obcych, których nie da się usunąć fizycznie, ze względu na ich rolę w utrzymaniu złudzenia samowystarczalności koniecznego dla izolacji kosmopolitycznych wysp, eliminuje się przynajmniej kulturowo - wtapia się ich w słabo dostrzegalne i niezauważalne tło".
W innym fragmencie Bauman nieco złośliwe ocenia działań nowej lewicy na rzecz rozwoju badań nad historią kobiet, nad Czarnymi, homoseksualistami, Latynoamerykanami i innych studiów ofiar (wg określenia Stefana Colliniego) - nie sposób jednak nigdzie uświadczyć, jak zauważa Rorty, badań nad bezrobotnymi, bezdomnymi czy mieszkańcami przyczep kempingowych. W efekcie nowa elita - mająca dość prywatnych samochodów by nie przejmować się żałosnym stanem publicznego transportu może faktycznie palić za sobą mosty, przez które przeszli jej rodzice.
Żałosnej namiastki wspólnoty - zdaniem Baumana - poszukujemy podsłuchując innych: tzw. celebrytów udzielających wywiadów nt. nieszczęśliwego dzieciństwa, alkoholizmu, nieudanych małżeństw, dzięki czemu "podsłuchiwacze" znajdują upewnienie, że ich własna, nazbyt dobrze znana samotność jest nie tylko czymś znośnym, lecz czymś, z czego przy pewnych umiejętnościach i odrobinie szczęścia można zrobić użytek.
Jednak nie wszystkie "wspólnoty estetyczne" skupiają się wokół idoli i ich grobów. Kluczową rolę mogą odgrywać w wybranych momentach zjawiska, w szczególności prawdziwe lub rzekome, lecz wywołujące panikę poczucie zagrożenia (np. zamiar przesiedlenia osób starających się o azyl w pobliże istniejącego obszaru rezydencjalnego albo plotka, że półki w supermarkecie zastawiono genetycznie modyfikowana żywnością). lub postać "wroga publicznego" (np. zwolnionego z więzienia pedofila, natrętnych żebraków, włóczęgów itp.). Wspólnota estetyczna może też formować się wokół wydarzeń cyklicznych (mecz, wystawa) lub wokół "problemów", z którymi jednostki na co dzień zmagają się samotnie (np. dbałość o linię). Takie wspólnoty Bauman nazywa "wieszakowymi" (peg communities), bo pozwalają na chwilę "odwiesić" swoje indywidualne zmartwienia i troski, co nie zmienia faktycznej powierzchowności, pobieżności i przelotności więzi. Nie powstają tu żadne etyczne obowiązki, powinności ani długotrwałe zobowiązania. To raczej rodzaj karnawałowych więzi, nie rekompensujące faktycznie braku zaradności czy bezsilności.
Problemy współczesnych wspólnot Bauman analizuje także z perspektywy dobrobytu ekonomicznego, a pogłębiające się poczucie niedostatku i braku satysfakcji ekonomicznej (pomimo obiektywnego bogacenia się społeczeństw) objaśnia przejściem z diachronicznego (ocenianego na tle wcześniejszego położenia) do synchronicznego (ocenianego na tle położenia innych kategorii ludzi w tym samym czasie) sposobu postrzegania własnego dobrobytu.
W kontekście roli przestrzeni, Bauman twierdzi, że przydarzyła się jej szczególna przygoda na drodze do globalizacji: utraciła wagę, zyskując na znaczeniu. Skoro do każdego miejsca można błyskawicznie dotrzeć i błyskawicznie je opuścić, to stała kontrola nad terytorium, przy towarzyszących jej typowo długoterminowych obowiązkach i zobowiązaniach, a atutu staje się balastem i jest raczej przeszkodą niż czynnikiem sprzyjającym walce o władzę. Brak poczucia przynależności do konkretnego lokum sprawia zaś, że wzrasta przywiązanie ludzi do takich geograficznych miejsc jak państwa, miasta i miejscowości. Co nie oznacza, że państwo zamierza wziąć na siebie odpowiedzialność za nasz brak poczucia bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie "polityka codziennego strachu" (Zukin) i widmo niebezpiecznych ulic, skutecznie odstraszają ludzi od publicznych przestrzeni i odwodzą od szukania w sobie talentów i umiejętności potrzebnych do uczestniczenia w życiu publicznym. Zamiast przyjmować strategie eliminacji ubóstwa, wzięcia w ryzy etnicznej rywalizacji i zitegrowania wszystkich w powszechnych instytucjach publicznych - w wielu społeczeństwach godzimy sie raczej na to, aby sprywatyzować (kupić sobie) ochronę. Tym samym "obszary publiczne" zostały zredukowane do "możliwych do obrony" enklaw o ograniczonym dostępie (np. zamknięte osiedla) dobrowolnie godząc się na autoseparację zamiast negocjowania zasad wspólnego życia i kryminalizując różnice, których nie udało się wyeliminować. Bezpieczna wspólnota wypierana jest przez dobrowolne getto (wg Loica Wacquanta łączy ono przestrzenne ograniczenie ze społecznym zamknięciem, a trzecim elementem staje się jednorodność przebywających wewnątrz w kontrascie do różnorodności przebywających na zewnątrz). "Ugettowienie stanowi organiczną część mechanizmu usuwania społecznych odpadów, wprawianego w ruch, gdy biedni przestają być użyteczni jako "rezerwowa armia producentów" i przeobrażają się w bezużytecznych, wybrakowanych konsumentów. Z tego względu między gettami i więzieniami trwa nieustanna wymiana populacji (jedne i drugie znakomicie sprawdzają się w roli odgradzania i unieruchamiani ludzi).
"Wybrakowani konsumenci" pozwalają Baumanowi na jeszcze jedną dygresję dotyczącą narodzin społeczeństwa konsumenckiego i konsumenckiej mentalności, przypisywanej w grubsza ostatniemu ćwierćwieczu XIX w., kiedy teorii Smitha/Ricardo/Marksa/Milla odwołującej się do wartościotwórczej potencji rzuciła wyzwanie teoria użyteczności marginalnej Mengera/Jevonsa/Walrasa. Jasno stwierdzono wówczas, że wartości rzeczom nie nadaje pot (Marks) ani samowyrzeczenie konieczne by rzecz osiągnąć (Simmel), ale pragnienie poszukujące satysfakcji. Kwestię prawa do do oceny jakości połączono z prawem do ustanawiania wartości i stało się jasne, że (wg słów Jeana-Josepha Goux) "aby stworzyć wartość, wystarczy tylko, za pomocą dowolnych środków, wywołać wystarczająco silne pragnienie" i że "wartość dodatkową tworzy ostateczna manipulacja nadwyżką pragnienia".
Po tragediach XX wieku, których był świadkiem, ofiarą, uczestnikiem, Zygmunt Bauman ostrożnie podchodzi do pokus tworzenia nowych utopii. Wie, że za przywilej bycia we wspólnocie trzeba płacić - a (...) nad tą ceną nie zastanawiamy się, dopóki wspólnota pozostaje w sferze marzeń. Płaci się walutą wolności: "autonomią", "prawem do prywatności", "prawem do samostanowienia", "prawem do bycia sobą".
Pisze też o tym, jak nieustannie wymyka nam się z rąk pożądany, lecz nieosiągalny owoc "spełnienia marzeń": mity o Tantalu, który nie chciał się wyrzec uczestniczenia w boskim szczęściu, podobnie, jak Adam i Ewa, wypędzenie z raju za sięgnięcie po owoc z drzewa poznania dobrego i złego.
Kiedy wspólnota zaczyna wychwalać swe wyjątkowe walory, rozpływać się nad swoim nieskazitelnym pięknem i przybijać na okolicznych parkanach rozwlekłe manifesty, wzywające jej członków do tego, by doceniali jej cuda, a wszystkich pozostałych do podziwu jej lub zamilknięcia - można mieć pewność, że wspólnoty już nie (albo jeszcze nie ma - zależnie od okoliczności).
Wspólnota jest wierna swojej naturze tylko o tyle, o ile odróżnia się niedwuznacznie od innych ludzkich ugrupowań (wiadomo, "gdzie się zaczyna a gdzie kończy"), jest mała (znajduje się w polu widzenia każdego z członków) i samowystarczalna ("zaspokaja większość, jeśli nie wszystkie z form aktywności i potrzeb należących do niej ludzi").
W zasadzie o powstaniu wyłomu w murach obronnych wspólnoty, zadecydowały mechaniczne środki transportu, nośniki alternatywnej informacji (albo ludzie, których sama obcość stanowiła informację różną od wiedzy dostępnej wewnątrz i z nią kolidującą) mogły teraz przemieszczać się równie szybko czy jeszcze szybciej niż ustnie przekazywane wiadomości krążące po orbicie "naturalnej mobilności człowieka".
Wspólnota powstaje jako nietrwały kształt, formowany w długim procesie dyskusji i argumentowania, żmudnej rywalizacji z nieskończonym mnóstwem innych możliwości - z których każda obiecuje lepszy (odpowiedniejszy, efektowniejszy, przyjemniejszy) asortyment życiowych zadań i rozwiązań życiowych problemów.
Uwagę, jaką przyciąga, i namiętność, jaka wywołuje "tożsamość" - popularny dzisiaj temat, a zarazem najpowszechniej uprawiana dziś gra - zawdzięcza temu, że jest namiastką wspólnoty: tego rzekomo naturalnego domu albo kręgu, który pozostaje ciepły nawet wtedy, gdy na zewnątrz dmą zimne wichry.
W naszym globalizującym się świecie - jak przestrzega Jonathan Friedman - nie tylko zanikanie granic się odbywa. Wygląda raczej na to, że powstają granice na rogu każdej nowej ulicy, każdej chylącej się ku upadkowi dzielnicy naszego świata. Każde zwiększenie bezpieczeństwa wymaga poświęcenia jakiejś cząstki wolności, a znów wolność można poszerzyć jedynie kosztem rezygnacji z części bezpieczeństwa. Bezpieczeństwo bez wolności równa się niewolnictwa wolność bez bezpieczeństwa oznacza dręczące poczucie porzucenia i zagubienia.
Bauman przywołuje m.in. Pico della Mirandolę, który pisał o tym, jak Bóg dał Adamowi w prawo wytyczania własnych granic, modelowania własnego kształtu - w odróżnieniu od innych stworzeń, które tych przywilejów nie posiadają. Bauman zaznacza jednak, że jest to "radosna wieść" jedynie dla ludzi zasobnych - Pico spisywał swoje myśli w zamożnych, włoskich miastach-republikach w 1486 r. Renesansowy Bóg stworzył coś, co można nazwać "ambiwalencją nowoczesnego indywidualizmu", czyli wektor emancypacji jednostek, który poszerza ich autonomię i kreuje ich na piastunów praw, a jednocześnie jest to czynnik wzrostu niepewności, nakładający na wszystkich odpowiedzialność za przyszłość i za nadawanie życiu sensu, którego już nic z zewnątrz z góry nie kształtuje".
Podobnie u Freuda: żeby cieszyć się podwójnym darem wolności społecznej i osobistego bezpieczeństwa, trzeba grać w uspołecznienie podług takich reguł, jak przyhamowanie pożądań i namiętności. Dwa oblicza Janusowe ludzkiej koegzystencji to emancypacja i przymus.
Wg Maxa Webera konstytucyjnym aktem nowoczesnego kapitalizmu było oddzielenie biznesu od gospodarstwa domowego - co równocześnie oznaczało oddzielenie producentów od środków ich utrzymania (jak dodał Karl Polanyi, powołując się na Marksa). Ten podwójny akt separacji uwolnił działania, których celem był zysk oraz zarobek na utrzymanie, z sieci moralnie nasyconych i emocjonalnych, rodzinnych i sąsiedzkich więzów - ale tym samym pozbawił takie działania zawartego w nich przedtem sensu. Pojawiła się jednocześnie potrzeba zarządzania - nie sposób było pozostawić spraw produkcji i wytwarzania ich własnej dynamice.
We wcześniejszej książce Praca, konsumpcjonizm i nowi ubodzy, Bauman dowodził, że "kult pracy" wczesnej ery przemysłowej był "rozpaczliwą próbą odtworzenia w zimnej i zdepersonalizowanej scenerii fabryki, poprzez komendę, nadzór i system penitencjarny, tego popędu do dobrej roboty (w wiekopomnym sformułowaniu Thorsteina Veblena), który w łonie wspólnoty, w jej gęstej sieci stosunków międzyludzkich, przychodził rękodzielnikom, rzemieślnikom i handlowcom w sposób naturalny".
Na gruncie rozważań o wspólnocie Bauman rozprawia się także z mitem kosmopolityzmu, pisząc iż "podróże nowych kosmopolitów nie są wyprawami odkrywczymi. Chociaż ich styl życia często bywa tak opisywany przez globalnych podróżników i ich biografów, to jednak nie jest hybrydą ani nie wyróżnia się szczególnie upodobaniem do różnorodności. Jednakowość to jego najbardziej rzucająca się w oczy cecha: ujednolicenie i takożsamość rozrywek czy faworyzowanych miejsc postoju i spotkań we wszystkich odwiedzanych zakątkach globu składają się na tożsamość kosmopolity, i właśnie one obwarowują zbiorową izolację elity od autochtonów. Rozsiane po świecie wyspy kosmopolitycznego archipelagu zamieszkuje ludność kulturowo jednorodna, warunki dostępu są ścisłe i skrupulatnie (choćby w nieformalnym trybie) egzekwowane, surowe i rygorystyczne standardy zachowań wymagają bezwarunkowego przestrzegania. Prawdopodobieństwo zetknięcia się z ludźmi prawdziwie odmiennymi i znalezienia w obliczu rzeczywistego kulturowego wyzwania ograniczona jest do niezbędnego minimum; obcych, których nie da się usunąć fizycznie, ze względu na ich rolę w utrzymaniu złudzenia samowystarczalności koniecznego dla izolacji kosmopolitycznych wysp, eliminuje się przynajmniej kulturowo - wtapia się ich w słabo dostrzegalne i niezauważalne tło".
W innym fragmencie Bauman nieco złośliwe ocenia działań nowej lewicy na rzecz rozwoju badań nad historią kobiet, nad Czarnymi, homoseksualistami, Latynoamerykanami i innych studiów ofiar (wg określenia Stefana Colliniego) - nie sposób jednak nigdzie uświadczyć, jak zauważa Rorty, badań nad bezrobotnymi, bezdomnymi czy mieszkańcami przyczep kempingowych. W efekcie nowa elita - mająca dość prywatnych samochodów by nie przejmować się żałosnym stanem publicznego transportu może faktycznie palić za sobą mosty, przez które przeszli jej rodzice.
Żałosnej namiastki wspólnoty - zdaniem Baumana - poszukujemy podsłuchując innych: tzw. celebrytów udzielających wywiadów nt. nieszczęśliwego dzieciństwa, alkoholizmu, nieudanych małżeństw, dzięki czemu "podsłuchiwacze" znajdują upewnienie, że ich własna, nazbyt dobrze znana samotność jest nie tylko czymś znośnym, lecz czymś, z czego przy pewnych umiejętnościach i odrobinie szczęścia można zrobić użytek.
Jednak nie wszystkie "wspólnoty estetyczne" skupiają się wokół idoli i ich grobów. Kluczową rolę mogą odgrywać w wybranych momentach zjawiska, w szczególności prawdziwe lub rzekome, lecz wywołujące panikę poczucie zagrożenia (np. zamiar przesiedlenia osób starających się o azyl w pobliże istniejącego obszaru rezydencjalnego albo plotka, że półki w supermarkecie zastawiono genetycznie modyfikowana żywnością). lub postać "wroga publicznego" (np. zwolnionego z więzienia pedofila, natrętnych żebraków, włóczęgów itp.). Wspólnota estetyczna może też formować się wokół wydarzeń cyklicznych (mecz, wystawa) lub wokół "problemów", z którymi jednostki na co dzień zmagają się samotnie (np. dbałość o linię). Takie wspólnoty Bauman nazywa "wieszakowymi" (peg communities), bo pozwalają na chwilę "odwiesić" swoje indywidualne zmartwienia i troski, co nie zmienia faktycznej powierzchowności, pobieżności i przelotności więzi. Nie powstają tu żadne etyczne obowiązki, powinności ani długotrwałe zobowiązania. To raczej rodzaj karnawałowych więzi, nie rekompensujące faktycznie braku zaradności czy bezsilności.
Problemy współczesnych wspólnot Bauman analizuje także z perspektywy dobrobytu ekonomicznego, a pogłębiające się poczucie niedostatku i braku satysfakcji ekonomicznej (pomimo obiektywnego bogacenia się społeczeństw) objaśnia przejściem z diachronicznego (ocenianego na tle wcześniejszego położenia) do synchronicznego (ocenianego na tle położenia innych kategorii ludzi w tym samym czasie) sposobu postrzegania własnego dobrobytu.
W kontekście roli przestrzeni, Bauman twierdzi, że przydarzyła się jej szczególna przygoda na drodze do globalizacji: utraciła wagę, zyskując na znaczeniu. Skoro do każdego miejsca można błyskawicznie dotrzeć i błyskawicznie je opuścić, to stała kontrola nad terytorium, przy towarzyszących jej typowo długoterminowych obowiązkach i zobowiązaniach, a atutu staje się balastem i jest raczej przeszkodą niż czynnikiem sprzyjającym walce o władzę. Brak poczucia przynależności do konkretnego lokum sprawia zaś, że wzrasta przywiązanie ludzi do takich geograficznych miejsc jak państwa, miasta i miejscowości. Co nie oznacza, że państwo zamierza wziąć na siebie odpowiedzialność za nasz brak poczucia bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie "polityka codziennego strachu" (Zukin) i widmo niebezpiecznych ulic, skutecznie odstraszają ludzi od publicznych przestrzeni i odwodzą od szukania w sobie talentów i umiejętności potrzebnych do uczestniczenia w życiu publicznym. Zamiast przyjmować strategie eliminacji ubóstwa, wzięcia w ryzy etnicznej rywalizacji i zitegrowania wszystkich w powszechnych instytucjach publicznych - w wielu społeczeństwach godzimy sie raczej na to, aby sprywatyzować (kupić sobie) ochronę. Tym samym "obszary publiczne" zostały zredukowane do "możliwych do obrony" enklaw o ograniczonym dostępie (np. zamknięte osiedla) dobrowolnie godząc się na autoseparację zamiast negocjowania zasad wspólnego życia i kryminalizując różnice, których nie udało się wyeliminować. Bezpieczna wspólnota wypierana jest przez dobrowolne getto (wg Loica Wacquanta łączy ono przestrzenne ograniczenie ze społecznym zamknięciem, a trzecim elementem staje się jednorodność przebywających wewnątrz w kontrascie do różnorodności przebywających na zewnątrz). "Ugettowienie stanowi organiczną część mechanizmu usuwania społecznych odpadów, wprawianego w ruch, gdy biedni przestają być użyteczni jako "rezerwowa armia producentów" i przeobrażają się w bezużytecznych, wybrakowanych konsumentów. Z tego względu między gettami i więzieniami trwa nieustanna wymiana populacji (jedne i drugie znakomicie sprawdzają się w roli odgradzania i unieruchamiani ludzi).
"Wybrakowani konsumenci" pozwalają Baumanowi na jeszcze jedną dygresję dotyczącą narodzin społeczeństwa konsumenckiego i konsumenckiej mentalności, przypisywanej w grubsza ostatniemu ćwierćwieczu XIX w., kiedy teorii Smitha/Ricardo/Marksa/Milla odwołującej się do wartościotwórczej potencji rzuciła wyzwanie teoria użyteczności marginalnej Mengera/Jevonsa/Walrasa. Jasno stwierdzono wówczas, że wartości rzeczom nie nadaje pot (Marks) ani samowyrzeczenie konieczne by rzecz osiągnąć (Simmel), ale pragnienie poszukujące satysfakcji. Kwestię prawa do do oceny jakości połączono z prawem do ustanawiania wartości i stało się jasne, że (wg słów Jeana-Josepha Goux) "aby stworzyć wartość, wystarczy tylko, za pomocą dowolnych środków, wywołać wystarczająco silne pragnienie" i że "wartość dodatkową tworzy ostateczna manipulacja nadwyżką pragnienia".
poniedziałek, 25 czerwca 2018
Julian Tuwim "Zupełnie nieznajomej, raz widzianej"
...I podejdę na ulicy.
I coś powiem, jak to zwykle...
Ach, to będzie wyglądało
Tak banalnie i tak nikle!
Powiesz pewno : "Proszę odejść!
To bezczelność z strony pana" ...
Ach, i cóż na takie dictum
Ja odpowiem ci kochana?
Ale w końcu się przedstawię
(i pozwolisz, naturalnie!)
I znów powiem coś, co będzie
Brzmiało głupio i banalnie
Później może się okazać,
Żem omylił się troszeńkę,
Może przecież tak się zdarzyć,
Że przeceni się panienkę.
Może jesteś (nie daj Boże!)
Litwoczynką lub husytką,
Ale to by z twojej strony
Było brzydko, strasznie brzydko!
Może jednak jesteś cudną,
Co w mych oczach miłość zgadnie,
Ukochaną, smętną, słodką...
- Ach, jak to by było ładnie!
No i zacznie się rozmowa,
Słowa coraz bardziej szczersze,
Wreszcie powiem, patrząc w oczy:
-"A czy Pani lubi wiersze?"
Strasznie tedy ciekaw jestem,
Co odpowiesz mi , gdy spytam...
Albo : "Wiersze - to me życie"
Albo : "Wierszy... to nie czytam".
I bezstronnym będąc całkiem,
Powiem na to obojętnie:
"Ja tak samo proszę Pani"
I...na niebo spojrzę smętnie.
A nazajutrz przyślę kwiaty
Z kartką: "Tobie ukochana",
Wnet domyślisz się, od kogo,
Później spytasz : "To od Pana?"
Ja zaś będę pogwizdywał
Scherzo-bemol przenajsmętniej,
Powiem: "może"... i umilknę,
I znów spojrzę (lecz namiętniej)...
Potem"może do cukierni?"
Potem "(może) na kolację?"
Bedą "achy" i wahania,
Wreszcie przyznasz, że mam rację.
Przy kolacji, jak wiadomo,
Trwałe się zawiera pakta,
Pocałuję (daję słowo!)
Trudno. Alea est iacta.
Zarumienisz się banalnie
I banalnie spuścisz oczy,
Gdy twą kibić gibkobrzozą
Drżące ramię me otoczy.
Jak na pierwszy raz - to dosyć
Cmoknę w rączkę na podziękę.
Będziesz mi już "Ty" mówiła
I będziemy szli pod rękę.
Odprowadzę cię do domu,
Milczeć będzie się po drodze.
Będziesz na mnie spoglądała
W niewysłownej, słodkiej trwodze.
Później...kilka słów zwyczajnych,
Później znowu scena niema.
"A czy mieszkasz sama?"...Rzekniesz:
"Nie , u cioci...Lecz jej nie ma".
Moja cudna moja słodka!
Śnie serdecznej mej tęsknicy!
-------------------------------------------
Żeby jasne gromy biły!!!
Muszę podejść na ulicy!!
I coś powiem, jak to zwykle...
Ach, to będzie wyglądało
Tak banalnie i tak nikle!
Powiesz pewno : "Proszę odejść!
To bezczelność z strony pana" ...
Ach, i cóż na takie dictum
Ja odpowiem ci kochana?
Ale w końcu się przedstawię
(i pozwolisz, naturalnie!)
I znów powiem coś, co będzie
Brzmiało głupio i banalnie
Później może się okazać,
Żem omylił się troszeńkę,
Może przecież tak się zdarzyć,
Że przeceni się panienkę.
Może jesteś (nie daj Boże!)
Litwoczynką lub husytką,
Ale to by z twojej strony
Było brzydko, strasznie brzydko!
Może jednak jesteś cudną,
Co w mych oczach miłość zgadnie,
Ukochaną, smętną, słodką...
- Ach, jak to by było ładnie!
No i zacznie się rozmowa,
Słowa coraz bardziej szczersze,
Wreszcie powiem, patrząc w oczy:
-"A czy Pani lubi wiersze?"
Strasznie tedy ciekaw jestem,
Co odpowiesz mi , gdy spytam...
Albo : "Wiersze - to me życie"
Albo : "Wierszy... to nie czytam".
I bezstronnym będąc całkiem,
Powiem na to obojętnie:
"Ja tak samo proszę Pani"
I...na niebo spojrzę smętnie.
A nazajutrz przyślę kwiaty
Z kartką: "Tobie ukochana",
Wnet domyślisz się, od kogo,
Później spytasz : "To od Pana?"
Ja zaś będę pogwizdywał
Scherzo-bemol przenajsmętniej,
Powiem: "może"... i umilknę,
I znów spojrzę (lecz namiętniej)...
Potem"może do cukierni?"
Potem "(może) na kolację?"
Bedą "achy" i wahania,
Wreszcie przyznasz, że mam rację.
Przy kolacji, jak wiadomo,
Trwałe się zawiera pakta,
Pocałuję (daję słowo!)
Trudno. Alea est iacta.
Zarumienisz się banalnie
I banalnie spuścisz oczy,
Gdy twą kibić gibkobrzozą
Drżące ramię me otoczy.
Jak na pierwszy raz - to dosyć
Cmoknę w rączkę na podziękę.
Będziesz mi już "Ty" mówiła
I będziemy szli pod rękę.
Odprowadzę cię do domu,
Milczeć będzie się po drodze.
Będziesz na mnie spoglądała
W niewysłownej, słodkiej trwodze.
Później...kilka słów zwyczajnych,
Później znowu scena niema.
"A czy mieszkasz sama?"...Rzekniesz:
"Nie , u cioci...Lecz jej nie ma".
Moja cudna moja słodka!
Śnie serdecznej mej tęsknicy!
-------------------------------------------
Żeby jasne gromy biły!!!
Muszę podejść na ulicy!!
Julian Tuwim |
piątek, 22 czerwca 2018
Wieniedikt Jerofiejew "Moskwa-Pietuszki"
Zaskoczona byłam, że moi znajomi potrafili serdecznie uśmiać się nad tą książką. Moskwa- Pietuszki może w naiwnym odbiorze sprawiać wrażenie pijackiego bełkotu, rwącego potoku bezwładnej, alkoholicznej maligny.
Ale to tylko pozór. W istocie
odbieram ten monolog jako kunsztowną, wielopiętrową parabolę w sposób zamierzony przybraną w szatkę ludowego śmiechowiska.
W rzeczywistości to jednak opowieść o bezwyjściowości rosyjskiego losu, z
którego uciec można jedynie w pijaństwo. Pijaństwo prowadzące donikąd, ale dające złudzenie wolności, zanurzenie w marzenia, które się nie spełnią, szaleństwo rozpasanych parodii i
przedrzeźniań.
Gorzki śmiech bardzo gwałtownie i szokująco zostaje speuntowany
zimnym ciosem noża.
Nie sposób pominąć faktu, że słuchałam tej książki w absolutnie genialnej interpretacji Romana Wilhelmiego. Trudno wyobrazić sobie aktora, który lepiej sprostałby temu zadaniu!
czwartek, 21 czerwca 2018
Andrzej Bursa [Dno piekła]
Na dnie piekła
ludzie gotują kiszą kapustę
i płodzą dzieci
mówią; piekielnie się zmęczyłem
lub: piekielny dzień miałem wczoraj
Mówią: muszę się wyrwać z tego piekła
i obmyślają ucieczkę na inny odcinek
po nowe nieznane przykrości
ostatecznie nikt im nie każe robić tego wszystkiego
a są zbyt doświadczeni
by wierzyć w możliwość przekroczenia kręgu
mogliby jak ci starcy
hodowani dość często w mieszkaniach
(przeciętnie na dwie klatki schodowe jeden starzec)
karmieni grysikiem
i podmywani gdy zajdzie potrzeba
trwać nieruchomo w proroczym geście
z dłońmi uniesionymi ku górze
ale po co
dokładne wydeptywanie dna piekła
uparte dążenie
z pełną świadomością jego bezcelowości
ach ileż to daje satysfakcji.
środa, 20 czerwca 2018
Andrzej Nowicki "Moja Ojczyzna"
Gdy o Ojczyźnie mojej myślę -
Myślę: Aleje, Zjazd, Powiśle.
Nie las, nie łąka, nie łan zboża,
Lecz Krzywe Koło, Wspólna, Hoża.
Tobie Ojczyzna – wioska, ruczaj,
Mnie Mokotowska, Bracka, Krucza.
A kiedy bierze mnie tęsknota,
To myślę: Chmielna... marzę: Złota...
Jeśli mam zginąć dobry Boże,
To za spalone domy Hożej.
Jeśli mam zginąć – niech mnie zniszczą
Za Nowy Świat podobny zgliszczom,
Za Świętokrzyską zrujnowaną,
Za Dobrą, Twardą i Drewnianą...
Lecz przedtem daj mi ujrzeć latem
Księżyc idący Mariensztatem...
Myślę: Aleje, Zjazd, Powiśle.
Nie las, nie łąka, nie łan zboża,
Lecz Krzywe Koło, Wspólna, Hoża.
Tobie Ojczyzna – wioska, ruczaj,
Mnie Mokotowska, Bracka, Krucza.
A kiedy bierze mnie tęsknota,
To myślę: Chmielna... marzę: Złota...
Jeśli mam zginąć dobry Boże,
To za spalone domy Hożej.
Jeśli mam zginąć – niech mnie zniszczą
Za Nowy Świat podobny zgliszczom,
Za Świętokrzyską zrujnowaną,
Za Dobrą, Twardą i Drewnianą...
Lecz przedtem daj mi ujrzeć latem
Księżyc idący Mariensztatem...
Wiersz został napisany w Oflagu II/C w Woldenbergu (na zdjęciu), ale przedostał się także do innych obozów jenieckich.
Andrzej Nowicki - poeta, satyryk, tłumacz, scenarzysta. Studiował prawo
i polonistykę na UW. Od 1930 współpracował z „Cyrulikiem Warszawskim”.
W 1935 należał do współzałożycieli „Szpilek”. Wojnę spędził w obozach
jenieckich. W latach 1945-1956 przebywał w Londynie. Po powrocie do
Kraju znów związał się ze „Szpilkami”.
Uroczystości pogrzebowe w Oflagu II/C w Woldenbergu |
wtorek, 12 czerwca 2018
Therese Bohman "O zmierzchu"
Łapie za gardło zarówno ładunkiem goryczy, jak i woli przetrwania. Jak być piękną samodzielną, wykształconą a przy tym spełnioną w świecie, w którym niekoniecznie taki przywilej należy się kobiecie "wbrew społecznym powinnościom" niepragnącej dzieci ani małżeńskiego ciepełka?
Jednocześnie książka Theresy Bohman rozbija mit radosnego życia singli, które często okazuje się jałowe i zmierzające donikąd. Odczucie to pogłębia się w miarę upływu czasu - który nadal w XXI wieku szybciej płynie dla kobiet niż mężczyzn. Tytułowy zmierzch i liczne odniesienia do symbolicznej jesieni i manieryzmu pogłębiają towarzyszące tym myślom poczucie braku nadziei.
Trochę to książka feministyczna, a trochę demaskująca feminizm, pozwalający na przeróżne manipulacje. Trochę antyakademicka (w tym zakresie ciut zwietrzała, bo wątek krytyki klas wyższych poprzez świat akademików zbyt często bywał już eksploatowany w literaturze i filmie).
Therese Bohman dodaje do listy najulubieńszych, a Wydawnictwo Pauza - do grona godnych obserwowania (wydali także Dorosłych i Halibuta na księżycu, więc wiem, że można im zaufać!).
Relacje kobieco-męskie pokazano z różnych perspektyw - szczególnie ciekawy wydaje się protekcjonizm, z jakim mężczyźni lubią traktować nawet bardzo wykształcone kobiety. Podejście "ja Ci objaśnię świat" ma zaskarbić podziw, a jest źródłem frustracji i irytacji.
Ale Bohman nie oszczędza w tej książce nikogo - stąd niesamowita dawka smutku i goryczy, jaką pozostawia po sobie jej książka.
Najpiękniejsze fragmenty:
Opis nowoczesnej fabryki Volkswagena Phaetona w Dreźnie o fasadzie ze szkła, która nadaje jej wygląd katedry. O bezgłośnym montażu, bez grama kurzu i samochodach wyjeżdżających z fabryki po podłodze z kanadyjskiego klonu. "Zawsze, gdy o tym myślała, wyobrażała sobie zmierzch w Dreźnie: szkło budowli błyszczało jak szlachetny kamień w ostatnich promieniach słońca, podczas gdy wewnątrz, na oczach widzów, kapitalizm bezwstydnie się eksponował, niemal pornograficznie, jak w peep-show luksusowej konsumpcji."
"Obejrzała King Konga, nagle uznając, że to wspaniały film, bardzo romantyczny i poruszający do głębi. "To autentyczna czułość" - pomyślała Karolina o scenie, w której gigantyczna małpa trzyma kruchą blondynkę w swojej łapie. Mogłaby ją zgnieść w jednej sekundzie. Czy to nie obraz absolutnej intymności: być jednocześnie całkowicie poddaną i bezpieczną w objęciach drugiej istoty? Być może wielki goryl był inkarnacją wzniosłości, potężną siłą, której należy się poddać, być może był nawet swoistą kapryśną postacią boską?"
Przepięknie opisany obraz budzącej lęki podróży z tysiącem niepewności - poczynając od tego, czy hotel został skutecznie zarezerwowany po obawę, czy walizka zjedzie z taśmy.
Subtelne odniesienia do mitologii greckiej i dni zimorodka.
O mediach społecznościowych, które w chory sposób skłaniają do nieustannego podglądania innych i każą obserwować setki osób, wczytując się w linijki tekstu "z codzienności o chorych dzieciach i wynikach sportowych, (...) piątkowych wieczorach w domu oraz z kolacji z przyjaciółkami, wyjść na miasto, letnich domów, przyjęć urodzinowych i zwierzaków".
O tym, że "kocham Cię" czasem bywa tylko "kitem w szczelinach codzienności".
O tym, że nie każdy mężczyzna, który zbuduje dom, potrafi także odbudować ruinę.
Że chyba nie istnieje czas między ostatnim nastoletnim trądzikiem a pojawieniem się na twarzy zmarszczek. Że nie potrafimy wyłowić tej krótkiej chwili, kiedy z dumą możemy pokazać światu swoją piękną twarz.
I że jeże są najstarszymi ssakami na świecie (65 mln lat).
poniedziałek, 11 czerwca 2018
Charles Baudelaire "Albatros"
Czasami dla zabawy uda się załodze
Pochwycić albatrosa, co śladem okrętu
Polatuje, bezwiednie towarzysząc w drodze,
Która wiedzie przez fale gorzkiego odmętu.
Ptaki dalekolotne, albatrosy białe,
Osaczone, niezdarne, zhańbione głęboko,
Opuszczają bezradnie swe skrzydła wspaniałe
I jak wiosła zbyt ciężkie po pokładzie wloką.
O jakiż jesteś marny, jaki szpetny z bliska,
Ty, niegdyś piękny w locie, wysoko, daleko!
Ktoś ci fajką w dziób stuka, ktoś dla pośmiewiska
Przedrzeźnia twe podrygi, skrzydlaty kaleko!
Poeta jest podobny księciu na obłoku,
Który brata się z burzą, a szydzi z łucznika;
Lecz spędzony na ziemię i szczuty co kroku -
Wiecznie się o swe skrzydła olbrzymie potyka.
Pochwycić albatrosa, co śladem okrętu
Polatuje, bezwiednie towarzysząc w drodze,
Która wiedzie przez fale gorzkiego odmętu.
Ptaki dalekolotne, albatrosy białe,
Osaczone, niezdarne, zhańbione głęboko,
Opuszczają bezradnie swe skrzydła wspaniałe
I jak wiosła zbyt ciężkie po pokładzie wloką.
O jakiż jesteś marny, jaki szpetny z bliska,
Ty, niegdyś piękny w locie, wysoko, daleko!
Ktoś ci fajką w dziób stuka, ktoś dla pośmiewiska
Przedrzeźnia twe podrygi, skrzydlaty kaleko!
Poeta jest podobny księciu na obłoku,
Który brata się z burzą, a szydzi z łucznika;
Lecz spędzony na ziemię i szczuty co kroku -
Wiecznie się o swe skrzydła olbrzymie potyka.
sobota, 9 czerwca 2018
Marta Abramowicz "Zakonnice odchodzą po cichu"
Czysty spokojny styl, żadnego patosu, a nawet antyklerykalizmu. Bardzo dużo smutku, poczucia totalnej rezygnacji z siebie.
Mnie najbardziej poruszyło rozczarowanie, że nawet tam - za murami klasztorów - świat mężczyzn pozostaje uprzywilejowany: od tego co na talerzu (kotlet dla księdza - warzywka dla zakonnic) poprzez zakres obowiązków (księdzu trzeba uprać, uprasować, umyć podłogi), po przywileje związane z dostępem do wiedzy, nauki, samorozwoju. Przykład siostry dominikanki, która była przekonana, że tak jak dominikanie będzie wiodła filozoficzne dysputy był dla mnie bardziej chyba bolesny, niż naturalne przecież wyrzekanie na nadmiar pracy i nieuprzejmość sióstr przełożonych.
Marta Abramowicz analizuje przypadki rozmówczyń w szerokim kontekście socjologicznym, kulturowym oraz historycznym. Ich sylwetki i indywidualne losy „filtruje” przez opis rzeczywistości w żeńskich zakonach w Polsce, z ważnym tłem przemian w Kościele katolickim, w tym Soboru watykańskiego II (1962-65), którego reformy (aggiornamento) chyba nie dotarły do codzienności polskich zakonów żeńskich... Nowe role, w których mogłyby się spełniać siostry oraz ich niedoceniane aspiracje intelektualne i dążenie do wolności myślenia stanowią także stratę społeczną.
Po opuszczeniu stanu duchownego "były ksiądz" staje się nierzadko celebrytą. Była zakonnica ma milczeć do końca życia i nie przynosić wstydu wspólnocie, bywa, że spotyka się z milczącym
potępieniem Kościoła, stygmatyzacją i odrzuceniem
przez własne rodziny i lokalne społeczności. Byłe zakonnice są przeważnie pozostawione same sobie, wokół
nich panuje trudna do przełamania zmowa milczenia, a i one same
niechętnie mówią o sobie, bo wiedzą, że nie spotkają się ze
zrozumieniem. Niektóre z nich doświadczają problemów psychicznych - zamiast uzyskać pomoc zostają zatem wydalone przez swoje
zgromadzenia.
Oczywiście 20 wywiadów, jakie przeprowadziła autorka, nie musi przesądzać o tym, jak faktycznie wygląda życie zakonne w Polsce, ale nawet jeśli tylko garstka kobiet czuje, że nie jest w stanie znieść narzuconych im zasad pomimo poczucia powołania, to chyba problem wart jest uwagi. Czy
zakony nie powinny być miejscem w którym człowiek wzrasta i staję się
lepszy?
Książka jest niełatwa w odbiorze, bolesna, ale godna uwagi, bo odkrywa kawałeczek całkiem nieznanego nam świata, który ostatecznie okazuje się całkiem dobrze nam znany - jest po prostu światem polskich kobiet.
piątek, 8 czerwca 2018
Konstanty Ildefons Gałczyński "Księżyc"
Po okręgu zakreślonym starannie
toczy się świecący mój mechanizm;
każdą linię, bryłę i płaszczyznę
trącam tym świecącym mechanizmem,
stąd cień srebrny podczas nocnych godzin,
co po świecie jak po twarzy chodzi.
Poruszone mą wielką sprężyną
rzeczy martwe jak żywe płyną,
barwę, nazwę, kształt, wagę i wymiar
w dźwięczną płynność zmienia noc olbrzymia
i ucicha wiatr, i milknie sowa,
gdy nadchodzi pora księżycowa.
Mosty tracą kres. Smyczki się dłużą.
W miastach zjawia się pochyłych dużo
nagle ulic. Dzikie wino gore
i zwija się raz w es, raz we flores.
Na balkonach i na balustradach
każdy promień swój rebus układa,
a gdy ciemność zgasi część promieni,
rebus wraca do ciemnej przestrzeni,
jak do matki, tam gdzie pędzi w chmurach
wyzwolona z liczb architektura.
I znów z morza rzeczy, z głębi dennej
wynurzają się kontury zmienne,
ogmatwane z wszystkich stron księżycem,
promieniami, co tną jak nożyce;
kamień jęczy, mówi swoją skargę,
w bas się zmienia, a z basa w latarkę,
z tej latarki w twarz, a potem znowu
w jakąś inną formę księżycową,
w jabłko, w lichtarz, w binokle na nosie,
i znów ciemny wiatr na ciemnej szosie.
Ulicami, ze ściany na ścianę,
blask przenosi swe linie łamane;
plac, że przejść nie można, tak zasnuwa,
schody kradnie i okna przesuwa,
klucze giną ludziom, dyszle koniom,
wszystkie dzwonki jak na alarm dzwonią —
a to pełnia leci rozświetlona,
fruwająca, świecąca filharmonia.
Wtedy, wtedy wchodzi światło moje
w najtajniejsze skrytki, w mózgu zwoje,
w tony kruche jak szkło, w wieczne malwy,
w rzeki wszystkie, wzgórza, czasy, barwy,
w oczy ptasie i psie, i kobiece,
w lichtarz srebrny i zieloną świecę,
w dzikie wino po ścianie się pnące,
we wszystko kuszące, mijające,
wirujące niezmienną przemianą,
i wszystkiemu powiadam: Dobranoc.
Któż ja jestem? Płochy blask na ścianie,
a to moje polskie pożegnanie.
Rzeczy miłe, ponure i jasne,
dobrej nocy! Ja za chwilę zgasnę.
Światło moje cichnie jak muzyka.
Ten promień niech zostanie. Ja znikam.
Lecz nim zniknę — byście pamiętali —
mój ostatni koncert dam w tej sali;
prosto z nieba, przez szybę na ścianę
wsrebrzę się i przed pulpitem stanę,
cztery walce zagram z tłumikiem,
cztery walce nieśmiertelnym smykiem,
pod kopułą ciemną i wysoką —
a to będzie tylko wirowanie,
zakwitanie i przekwitanie,
czas tańczący, cztery pory roku.
Śnieg i pustka, owoc i pragnienie,
gwiazd imiona i bez imion cienie,
i pustynia, i zieleń kobieca,
i zgiełk w sercu, i gwiazda nad świerkiem —
wszystko się kręci na kole wielkiem,
a ja szprychy w tym kole oświecam.
To są moje sprawy księżycowe,
bardzo trudne, chociaż tak nienowe.
Widzisz? W górnej szybie srebrna głowa?
To ja jestem, pełnia koncertowa.
Zawieszony u tej szyby górnej,
tobie świecę w noce niepochmurne,
w listach twoich przekręcam litery,
na twe loki spadam deszczem srebrnym
i sen tobie śni się w noc wrześniową,
żeś trąciła gałązkę deszczową —
i twe oczy, jak dwa lichtarzyki,
w dwie radości świecą, w dwa płomyki.
Potem, świateł różnych szafarz szczodry,
z światłem zbliżam się do twojej kołdry;
świecąc jak latarnia światłem sutym,
kołdrę twą zahaftowuję w nuty,
w gwiazdy, w gwiazdki, w całe Drogi Mleczne,
w chmury, w ptaki, w baszty średniowieczne.
A ty, srebrna, śpisz ze srebrną twarzą,
i jest nocny czas i sny się marzą.
Gdy odejdę, nie płacz moja żono —
ja księżycem wrócę pod twe okno.
Kiedy w szybie promień zamigoce,
wiedz: to ja. Twój księżyc. Serce nocy.
1952
(tu możesz posłuchać tego wiersza)
czwartek, 7 czerwca 2018
Sylwia Chutnik "Cwaniary"
Książki Sylwii Chutnik uwielbiam wszystkie bez wyjątku! Ale Cwaniary mają w sobie zarazem urok tyrmandowskiego Złego, tarantinowskiego Kill Billa a nawet Życzeniem śmierci z Charlsem Bronsonem. Jest w tej książce walka w słusznej sprawie, chęć odwetu, branie sprawiedliwości we własne ręce - i to przez dziewczyny, których pewnie nie chciałoby się spotkać na ulicy. Wszystko przerysowane, absurdalne, komiksowe, ale świetnie oddające takie najprostsze nasze pragnienia, żeby "wreszcie ktoś zrobił z tym porządek"!
Idą w ruch kastety i ordynarne mordobicie, ale każda z bohaterek skrywa jakąś własną traumę lub tajemnicę: rak, przemoc domowa, odrzucenie i ból po stracie ukochanego. Taka nasza babska codzienność.
Obok tego typowe dla Sylwii Chutnik wątki warszawskiej miłości, czułości dla spraw codziennych, zagubienia i kobiecej kruchej trwałości.
Więcej wyczytasz w recenzjach Kasi Kazimierowskiej i Dariusza Nowackiego - ja jeszcze tylko dodam, że moja ukochana scena to "szybka fajka na balkonie" - odrobina wolności w świecie wielkiej płyty i tysięcy drobiazgów, o których nikt za nas nie pomyśli...
środa, 6 czerwca 2018
Stanisław Grochowiak "Dialog"
Opowiedział mi człowiek, który pije wódkę
że ma nogi dosyć dobre, na starość też nie narzeka;
że nawet wierzy w Boga, to znaczy coś po śmierci;
że owszem,
że odłożył.
Na czarną godzinę.
Odrzekłem człowiekowi, popijając wódkę,
że chmury jeśli sine, to tak zwykle bywa pod jesień,
że jest to rzecz normalna iż drzewa krzywo rosną,
a ptaszki - krocząc po śniegu - przeziębiają łapy.
Potem
Padliśmy sobie
w ramiona
z wielkim płaczem
że ma nogi dosyć dobre, na starość też nie narzeka;
że nawet wierzy w Boga, to znaczy coś po śmierci;
że owszem,
że odłożył.
Na czarną godzinę.
Odrzekłem człowiekowi, popijając wódkę,
że chmury jeśli sine, to tak zwykle bywa pod jesień,
że jest to rzecz normalna iż drzewa krzywo rosną,
a ptaszki - krocząc po śniegu - przeziębiają łapy.
Potem
Padliśmy sobie
w ramiona
z wielkim płaczem
poniedziałek, 4 czerwca 2018
Artur Domosławski "Kapuściński non-fiction"
Szaleństwem byłoby po raz kolejny próbować opisywać książkę, którą już recenzowano, krytykowano, adorowano i ośmieszano wielokrotnie. Jak trafnie to opisuje "Polityka" dzieje tej książki same w sobie mogłyby się stać kanwą powieści lub filmu.
Dla mnie ta książka jest odkrywaniem prawdy o reporterze, o świecie (nie tylko świecie PRL-u), o ludziach pragnących sławy, uznania i poczucia wpływu na cokolwiek - choćby kształt reportażu.
Kapuściński - na którego spotkaniach bywałam "za komuny" w KIK-ach okazał się mniej marmurowy niż zapewne sam by pragnął. Na pewno - jak wielu moich rówieśników - z bólem przyjęłam kres wspaniałej legendy. Co nie znaczy, że cały zbiór jego książek zamierzam teraz spalić na stosie - jak wspomniał sam Artur Domosławski w wywiadzie dla Krytyki Politycznej: "Warto czytać Cesarza i Szachinszacha, ale niekoniecznie jako książki o Etiopii i Iranie, tylko jako traktaty o władzy, rewolucji czy buncie."
Za to sam Domosławski zachwycił mnie kunsztem autorskim, znakomitą zdolnością obserwacji i dociekliwością oraz niezbędną przy tym odwagą. Jednocześnie zachował tyle taktu i delikatności wobec wspomnienia swojego Mistrza, ile można było zachować, nie sprzeniewierzając się własnemu sumieniu.
Pewnym jest, że fakt ukazania się tej książki ożywił wspaniale polskich intelektualistów - szkoda, że katastrofa smoleńska ucięła fenomenalna dyskusję o przyszłości reportażu, pokazując zarazem dość szybko, jak łatwo manipulować prawdą i ludzką uwagą...
niedziela, 3 czerwca 2018
Julia Hartwig "Czułość"
Patrzy na ciebie zadarłszy główkę do góry
Jesteś jej niebem i twoja twarz stanowi na tym niebie
słońce i niepogodę
Jest małym pisklęciem które chciałoby usiąść wśród gałęzi twoich ramion
pełna świergotów i tak od ciebie zależna
że wzruszyłoby to nawet serce z kamienia
Już tyle lat minęło a w lustrze w które patrzysz
wciąż jeszcze jawi ci się obraz jej malutkiej
stojącej obok ciebie z zadartą główką
i zapomnianą już dziś prośbą czy pytaniem
na które teraz odpowiedzieć za późno
Jesteś jej niebem i twoja twarz stanowi na tym niebie
słońce i niepogodę
Jest małym pisklęciem które chciałoby usiąść wśród gałęzi twoich ramion
pełna świergotów i tak od ciebie zależna
że wzruszyłoby to nawet serce z kamienia
Już tyle lat minęło a w lustrze w które patrzysz
wciąż jeszcze jawi ci się obraz jej malutkiej
stojącej obok ciebie z zadartą główką
i zapomnianą już dziś prośbą czy pytaniem
na które teraz odpowiedzieć za późno
Julia Hartwig |
sobota, 2 czerwca 2018
Elena Ferrante "Tetralogia neapolitańska"
Pierwsza część neapolitańskiej tetralogii Eleny Ferrante odebrana została w Polsce dość powściągliwie, ale mnie zachwyciła! Przede wszystkim z powodu wspaniałego obrazu Neapolu, w którym harmonijnie łączą się skrajności: obok architektonicznego
przepychu znaleźć można slumsy i biedę, wysokie łączy się z niskim,
pogańskie z sakralnym, wrażliwość z przemocą.
Zachwycił mnie ten obraz - może dlatego, że znałam już wcześniej Neapol, który przez dziesięciolecia zachował tak silne zróżnicowanie, a może dlatego, że jest on na swój sposób szalony i kobiecy, bezwładny i zarazem waleczny - ma coś, co przypomina próby nieudolnej emancypacji kobiet - nie tylko włoskich...
Ale w żaden sposób - w odróżnieniu od Kingi Dunin - nie zamknęłabym prozy Ferrante w skromnym określeniu "literatura kobieca". Jeśli "wsłuchać się" w tło powieści, to tętni tam od wszystkich problemów nękających powojenne Włochy. Camorra, faszyści, komuniści, nędza, emancypacja przedwojennej biedoty i nieprawdopodobne zagubienie bohaterek, które chciałyby w tym wszystkim po prostu realizować swoje marzenia. Ciekawie o tym pisze Jakub Zgierski, ale warto też posłuchać audycji radia tok.fm o "dekadzie ołowiu" (która dotyczy przełomu lat 60/70. XX w., a więc w zasadzie dopiero trzeciego tomu tetralogii).
Sama autorka - która wybrała nieobecność - pozostaje zagadką dla mediów i czytelników, ochrzczona została "Banksym literatury", co być może miało pomóc w koncentracji uwagi czytelników na powieści, ale w rzeczywistości spowodowało, że rozgorzała "gorączka Ferrante", która skutecznie przyćmiewa walory samych książek :-(
Teraz pora na ekranizację tetralogii, której jeszcze nie widziałam, ale odwołanie do wielu innych tytułów znakomitych włoskich filmów, jakie wyszukałam m.in. tutaj, brzmi szalenie zachęcająco!
Książki - a jakże - wypożyczałam z biblioteki na Targówku - tym razem w formie audio, co pozwoliło wysłuchać kilkudziesięciu godzin nagrań w czasie podróży po Polsce :-)
Trzymamy się sharing economy ;-)
Trzymamy się sharing economy ;-)
piątek, 1 czerwca 2018
Halina Poświatowska [***]
Subskrybuj:
Posty (Atom)