wtorek, 12 czerwca 2018

Therese Bohman "O zmierzchu"


Łapie za gardło zarówno ładunkiem goryczy, jak i woli przetrwania. Jak być piękną samodzielną, wykształconą a przy tym spełnioną w świecie, w którym niekoniecznie taki przywilej należy się kobiecie "wbrew społecznym powinnościom" niepragnącej dzieci ani małżeńskiego ciepełka?

Jednocześnie książka Theresy Bohman rozbija mit radosnego życia singli, które często okazuje się jałowe i zmierzające donikąd. Odczucie to pogłębia się w miarę upływu czasu - który nadal w XXI wieku szybciej płynie dla kobiet niż mężczyzn. Tytułowy zmierzch i liczne odniesienia do symbolicznej jesieni i manieryzmu pogłębiają towarzyszące tym myślom poczucie braku nadziei.

Trochę to książka feministyczna, a trochę demaskująca feminizm, pozwalający na przeróżne manipulacje. Trochę antyakademicka (w tym zakresie ciut zwietrzała, bo wątek krytyki klas wyższych poprzez świat akademików zbyt często bywał już eksploatowany w literaturze i filmie).
 
Therese Bohman dodaje do listy najulubieńszych, a Wydawnictwo Pauza - do grona godnych obserwowania (wydali także Dorosłych i Halibuta na księżycu, więc wiem, że można im zaufać!).
 


Relacje kobieco-męskie pokazano z różnych perspektyw - szczególnie ciekawy wydaje się protekcjonizm, z jakim mężczyźni lubią traktować nawet bardzo wykształcone kobiety. Podejście "ja Ci objaśnię świat" ma zaskarbić podziw, a jest źródłem frustracji i irytacji.

Ale Bohman nie oszczędza w tej książce nikogo - stąd niesamowita dawka smutku i goryczy, jaką pozostawia po sobie jej książka.


Najpiękniejsze fragmenty:

Opis nowoczesnej fabryki Volkswagena Phaetona w Dreźnie o fasadzie ze szkła, która nadaje jej wygląd katedry. O bezgłośnym montażu, bez grama kurzu i samochodach wyjeżdżających z fabryki po podłodze z kanadyjskiego klonu. "Zawsze, gdy o tym myślała, wyobrażała sobie zmierzch w Dreźnie: szkło budowli błyszczało jak szlachetny kamień w ostatnich promieniach słońca, podczas gdy wewnątrz, na oczach widzów, kapitalizm bezwstydnie się eksponował, niemal pornograficznie, jak w peep-show luksusowej konsumpcji."

"Obejrzała King Konga, nagle uznając, że to wspaniały film, bardzo romantyczny i poruszający do głębi. "To autentyczna czułość" - pomyślała Karolina o scenie, w której gigantyczna małpa trzyma kruchą blondynkę w swojej łapie. Mogłaby ją zgnieść w jednej sekundzie. Czy to nie obraz absolutnej intymności: być jednocześnie całkowicie poddaną i bezpieczną w objęciach drugiej istoty? Być może wielki goryl był inkarnacją wzniosłości, potężną siłą, której należy się poddać, być może był nawet swoistą kapryśną postacią boską?"

Przepięknie opisany obraz budzącej lęki podróży z tysiącem niepewności - poczynając od tego, czy hotel został skutecznie zarezerwowany po obawę, czy walizka zjedzie z taśmy.

Subtelne odniesienia do mitologii greckiej i dni zimorodka.

O mediach społecznościowych, które w chory sposób skłaniają do nieustannego podglądania innych i każą obserwować setki osób, wczytując się w linijki tekstu "z codzienności o chorych dzieciach i wynikach sportowych, (...) piątkowych wieczorach w domu oraz z kolacji z przyjaciółkami, wyjść na miasto, letnich domów, przyjęć urodzinowych i zwierzaków".

O tym, że "kocham Cię" czasem bywa tylko "kitem w szczelinach codzienności".

O tym, że nie każdy mężczyzna, który zbuduje dom, potrafi także odbudować ruinę.

Że chyba nie istnieje czas między ostatnim nastoletnim trądzikiem a pojawieniem się na twarzy zmarszczek. Że nie potrafimy wyłowić tej krótkiej chwili, kiedy z dumą możemy pokazać światu swoją piękną twarz.

I że jeże są najstarszymi ssakami na świecie (65 mln lat).