Przez ponad dwie i pół godziny Zaginionej dziewczyny chłoniemy efekty ekranizacji bestsellerowego dreszczowca Gilian Flynn (jednak pisarka i zarazem autorka scenariusza przerobiła na potrzeby filmu zakończenie książki). Nazwisko reżysera w zasadzie powinno być gwarancją jakości - David Fincher nazywany jest wszak nowym mistrzem suspensu, jest twórcą Podziemnego kręgu i znakomitego Siedem. Jednak Zaginiona dziewczyna jest nie tyle dreszczowcem, co znakomitą satyrą na kulturę medialną i dezintegrację doświadczenia społecznego, ale także ciekawym spojrzeniem na pozycję współczesnej kobiety w małżeństwie
oraz kondycję współczesnych związków.
Czy druga osoba ma być spełnieniem snów? Czy naszym zadaniem jest projektowanie partnerów na wzór wyimaginowanego ideału? Czy fakt, że żona realizuje się zawodowo nadal stanowi czynnik upokorzenia dla mężczyzny? Czy stereotyp dotyczący przemocy w związku już zawsze będzie wskazywał, że oprawcą jest on a nie ona? Komu ma przynieść szczęście roszczeniowe podejście do związków albo próba „wychowania” sobie drugiej osoby. Skrzyżowania dwóch subiektywnych narracji - poczynania Nicka (Ben Affleck) i wspomnienia Amy (Rosamund Pike) - pozwala znakomicie naświetlić punkt widzenia obojga małżonków i przeprowadzić wiwisekcję toksycznego związku.
Jednak studium kultury medialnej - głownie w drugiej części filmu - jest znacznie ciekawsze, niż nużące już trochę wałkowanie tematu relacji małżeńskich. Opinia publiczna w roli samozwańczej ławy przysięgłych; uzależnienie szans oskarżonego od jego talentu aktorskiego i umiejętności przypodobania się publice; ekrany telewizorów, jako miejsce swoistej rozprawy sądowej; wszechobecni paparazzi przenikający jak wirusy do otoczenia; absurd formułowania ważnych wniosków na podstawie pojedynczych uśmiechów
oraz afektowanych zapisków w pamiętniku; sztuczne podnoszenie medialnej temperatury dla uzyskania odpowiedniej oglądalności - choćby za cenę ludzkiego życia; ekranowe kreowanie nieistniejących zdarzeń, uczuć i decyzji; bezpardonowe grzebanie w cudzej prywatności...
Ale życie na pokaz tworzą też sami bohaterowie - media znakomicie ich w tym wspierają, ale detale dopracowują sami bohaterowie: na oczach rodziny, sąsiadów, wreszcie szerszego kręgu przypadkowych widzów. Trudno nie zauważyć spójności ze współczesnym światem mediów społecznościowych, pełnych uszczęśliwionych ludzi, kochających się par i rodzin, najwspanialszych zakątków świata, najlepiej upieczonych ciast i najśliczniejszych dzieci, piesków i kotków. Żadnych zmartwień, kłótni, wyrzutów, awantur, nieudanych dni i spapranych małżeństw.
Na szczególne uznanie zasługuje znakomita ścieżka dźwiękowa i przepiękne obrazy - zdjęcia skąpane w zimnych barwach potęgują aurę
tajemniczości, tworzą uczucie niepewności i budują napięcie. Nawiązują też do innych filmów
Finchera (Zodiak, Labirynt). Zaginiona dziewczyna raczej nie przebiła w mojej opinii żadnego z tamtych filmów - ale warto przebrnąć przez nieco rozwleczony początek, żeby potem naprawdę zagłębić się w przedziwny świat wykreowany przez Finchera.