Dzielimy aż 98 procent genów z szympansami, a jednak tylko my jesteśmy dominującym gatunkiem na Ziemi, podczas gdy tak bliskie nam genetycznie szympansy, pozostają pod wieloma względami równie nam odległe jak wszystkie inne naczelne. Ta kwestia jest nadrzędnym pytaniem, które towarzyszy nam w czasie lektury absolutnie fascynującej książki Jareda Diamonda. Książki tyleż prowokacyjnej, co mającej solidne podstawy naukowe. Laureat nagrody Pulitzera, Jared Diamond odkrywa jednak nie tylko to, jak szybko rozwinęliśmy zdolność rządzenia światem, ale też jak krótka dzięki nam stała się droga do jego nieodwracalnego zniszczenia.
Autor stawia kilka następujących tez:
- Człowiek to w zasadzie, obok szympansa zwyczajnego i bonobo, jest po prostu kolejnym gatunkiem szympansa.
- Cykl życiowy Homo Sapiens jest wyraźnie odmienny niż cykle życiowe innych gatunków.
- Pierwszy kontakt nierównych sobie cywilizacji prawie zawsze prowadził do ludobójstwa.
- Najpewniej z czasem zużyjemy wreszcie wszystkie zasoby i wykończymy się jako gatunek, bo cała historia wskazuje, że nic ponadto nam się nie udaje...
Powyższe tematy łączą się w stosunkowo nowy obraz
człowieczeństwa. Barbarzyńskiego, bo jeśli różni nas od szympansów
zaledwie 1,6 procent genów (dla porównania dwa gatunki gibonów różnią
się 2,2% genów), to w zasadzie jesteśmy odmianą szympansa - zadziwia zatem fakt, że eksperymentujemy na swoich kuzynach. Ludobójczego, bo każde
spotkanie między bardziej i mniej zaawansowaną cywilizacją kończyło się
hekatombą. Zadufanego w sobie, bo żadna z powszechnie uważanych za
ludzkie cech (język, sztuka, rolnictwo, narkotyki,
skłonność do zabijania wewnątrz własnego gatunku), nie jest wyłącznie
ludzka.
Dziwnego, bo nasz cykl życiowy znacząco odróżnia nas od kuzynów,
szympansa zwyczajnego i bonobo: zdolność kobiet do uprawiania seksu w
każdym momencie cyklu menstruacyjnego, wkład samców w wychowywanie
potomstwa, życie w koloniach rozrodczych podobnych do ptasich (miasta).
Samobójczego, ponieważ ludzkości zagrażają dwie fatalne katastrofy:
zagłada atomowa i zniszczenie utrzymującego nas przy życiu środowiska
naturalnego, przy czym jedna może się wydarzyć lub nie, podczas gdy tę drugą stopniowo i coraz szybciej wdrażamy w życie od kilkudziesięciu
tysięcy lat.
Około 10 tysięcy lat temu tempo naszego rozwoju uległo przyspieszeniu: zajęliśmy Amerykę, co zbiegło się w czasie z wymarciem dużych ssaków (po części wymarły zresztą właśnie dzięki nam). Rozwój rolnictwa, a parę tysięcy lat później pojawienie się pierwszych tekstów pisanych, przyspieszyły rozwój naszej technicznej wynalazczości. Już pierwsi osadnicy polinezyjscy i Malgasze spowodowali masowe wytępienia gatunków. Wynalazek Gutenberga i światowa ekspansja piśmiennych Europejczyków pozwala nam szczegółowo śledzić rozwój i zmierzch ludzkiej cywilizacji. Kurczą się obszary użyteczne rolniczo, ubywa zapasów pożywienia w morzach i innych naturalnych produktów, zmniejsza się zdolność środowiska do absorbcji odpadów. Coraz więcej ludzi z coraz większą siłą konkuruje o malejącą ilość zasobów.
Ludzie prehistoryczni prawdopodobnie wytępili gatunki nie tylko w tych
rejonach świata, które przedtem były nie zamieszkane. W ciągu ostatnich
dwudziestu tysięcy lat do wymierań dochodziło również na tych obszarach,
które długo przedtem były zamieszkane przez ludzi — w Eurazji, gdzie
wyginęły nosorożce włochate, mamuty, jelenie olbrzymie („Jelenie
irlandzkie”), oraz w Afryce, która utraciła bawołu olbrzymiego, gnu
olbrzymie i olbrzymiego konia. Te ogromne zwierzęta również mogły być
jednymi z ofiar ludzi prehistorycznych, którzy od dawna polowali na nie,
ale w pewnym momencie zdobyli umiejętność polowania za pomocą
skuteczniejszej broni niż kiedykolwiek przedtem. Wielkie ssaki Eurazji i
Afryki nie były naiwne w stosunku do ludzi, ale wyginęły z tych samych
dwóch prostych przyczyn, które spowodowały, że całkiem niedawno musiały
ustąpić niedźwiedzie grizzly z Kalifornii, a niedźwiedzie brunatne,
wilki i bobry z Wielkiej Brytanii — po tysiącach lat prześladowania
przez ludzi. Te przyczyny, to przewaga liczebna i lepsza broń.
Przekonany o czysto ludzkiej przyczynie wyginięcia ptaków Moa, wielkich
ssaków obu Ameryk, oraz olbrzymich stworzeń Australii, sypiąc
przykładami, autor neguje teorię wymierań spowodowanych zmianami
klimatycznymi, uważając za niemożliwe, by niesamowitym przypadkiem
wielkie zwierzęta poddały się zmianom klimatu w przeciągu tysiąca lat od
pojawienia się na danym terenie Homo Sapiens, choć wcześniej nie uległy
podobnym zmianom przez miliony lat.
My, ludzie, dostarczamy najważniejszego przykładu przestawiającego się
drapieżcy. Możemy jeść wszystko, od ślimaków i glonów morskich po
wieloryby, grzyby i truskawki. Możemy eksploatować jakiś gatunek prawie
do wytępienia, a wtedy przerzucić się na inny pokarm. Stąd też fala
wymierania gatunków następowała zawsze po tym, jak ludzie docierali do
nie zamieszkanej przedtem części globu. Ptak dodo, którego nazwa stała
się synonimem gatunku wymarłego, dawniej żył na wyspie Mauritius. Po
odkryciu tej wyspy fw roku 1507 wymarła połowa gatunków ptaków lądowych i
słodkowodnych. Dodo były szczególnie duże, jadalne, nielotne i łatwe do
schwytania przez głodnych marynarzy. Gatunki ptaków na Hawajach również
wymierały masowo po odkryciu tych wysp tysiąc pięćset lat temu przez
Polinezyjczyków, tak samo jak gatunki wielkich ssaków amerykańskich
wyginęły po przybyciu przodków Indian jedenaście tysięcy lat temu. Fale
wymierań towarzyszyły także głównym wynalazkom w technice polowania na
terenach od dawna zajmowanych przez człowieka. Na przykład dzikie
populacje arabskich oryksów, pięknych antylop z Bliskiego Wschodu,
przetrwały milion lat polowań, aż uległy dalekonośnym sztucerom w roku
1972.
Osiągnęliśmy poziom zniszczenia, w którym dalsza degradacja środowiska będzie trwała dziesiątki lat nawet bez udziału człowieka. Populacje wielu gatunków spadły do poziomu, z którego nie mogą się już odrodzić. Ten pesymistyczny pogląd przedstawił ponad sto lat temu (1912 r.) w cynicznej wypowiedzi holenderski odkrywca i profesor Artur Wichmann (autor monumentalnego traktatu o eksploracji Nowej Gwinei). Przeanalizował wszystkie dostępne źródła informacji o Nowej Gwinei (od najstarszych doniesień przenikających poprzez Indonezję do raportów wielkich ekspedycji XIX i XX wieku). Analizując informacje z tak różnych okresów historycznych zaobserwował, że kolejni odkrywcy popełniali wciąż od nowa te same absurdalne błędy, a ich bezpodstawna pycha z powodu przesadnie ocenianych dokonań, odmowa przyjęcia do wiadomości katastrofalnych niedopatrzeń, ignorowanie doświadczeń poprzednich badaczy, owocowały powtarzaniem takich samych błędów. Wichmann nie łudził się - przewidywał, że kolejni eksploratorzy będą popełniali stare błędy („Żadnej nauczki, wszystko poszło w niepamięć!”).
Diamond próbuje uwolnić się od tak katastroficznego myślenia - przywołuje widmo zagłady nuklearnej towarzyszące nam od lat, ale jednak widmo niespełnione. Pisze o naszej osobistej odpowiedzialności, wierząc, że potrafimy oprzeć się pokusie kupna futra z wymierających dzikich kotów, albo zjedzenia steku z wieloryba, czy zupy z płetwy rekina. Czy optymizm Autora jest uzasadniony? Nie sądzę. Książka powstała kilkadziesiąt lat temu a ospałe decyzje rządów i korporacji pokazują, że pazerność i bezmyślność nadal pozostają domeną naszego gatunku.
W jednej z najciekawszych części książki, Autor rozprawia się zdecydowanie z mitem, jakoby biali są/byli w jakiś
sposób genetycznie lepiej uwarunkowani do
zdobycia świata (wątek ten znacznie szerzej omówiony jest w książce Strzelby, zarazki, maszyny tego samego autora oraz w Sapiens Yuvala Harariego). Taki punkt widzenia jest źródłem
rasizmu i przekonania o własnej wyższości. Diamond twierdzi, że wszyscy
przedstawiciele Homo Sapiens mają bardzo podobne zdolności umysłowe.
Potomkowie plemion łowców-zbieraczy, żyjący do dzisiaj na Nowej Gwinei
kilkadziesiąt lat temu byli jeszcze w epoce kamienia łupanego, a dzisiaj
pilotują
samoloty. Nie dokonali przecież w kilkadziesiąt lat skoku ewolucyjnego -
po prostu wcześniej nie wytworzyli bardziej zaawansowanych narzędzi z
braku takiej potrzeby (najpewniej brak zagrożenia), co
nie znaczy, że nie mieli ku temu zdolności umysłowych. Dlaczego zatem
to w Eurazji powstały najsilniejsze cywilizacje, które konkurując ze
sobą wymusiły nieustanny rozwój? Odpowiedzią jest środowisko naturalne.
Tylko w Eurazji możliwe było wdrożenie upraw wysokokalorycznych zbóż
oraz udomowienie wielkiej piątki zwierząt: owiec, kóz, krów, świń i -
najważniejszych z perspektywy transportowej, a więc i militarnej - koni.
Amerykańska lama i alpaka nie nadawały się do
ciężkiej pracy ani prowadzenia wojen, podczas gdy w Eurazji konie i woły
budowały i
obalały imperia. Cywilizacje amerykańskie musiały być budowane siłą
ludzkich mięśni. Ten sam Homo Sapiens, który przez Alaskę przedostał się
do ziemi obfitej w zwierzynę, myśląc zapewne, że odnalazł raj, kilka
tysięcy lat później, zabijany przez europejskich braci, na własnej
skórze odczuł, jaką różnicę dają millenia rozwoju wspomaganego siłą
udomowionych zwierząt.
Pomny tych obserwacji historycznych Diamond zastanawia się:
Przechodzi mnie dreszcz przerażenia na myśl, że astronomowie, gotowi
teraz wydawać setki milionów dolarów na poszukiwanie życia
pozaziemskiego, nie postawili sobie nigdy poważnie oczywistego pytania:
co będzie, jeżeli je znajdziemy albo ono nas znajdzie. Astronomowie
milcząco zakładają, że my i małe zielone potworki przywitamy się i
zasiądziemy do fascynujących konwersacji. I tu także nasze ziemskie
doświadczenie daje nam wskazówki. Odkryliśmy już przecież dwa gatunki,
które są bardzo inteligentne, chociaż mniej zaawansowane technicznie niż
my – szympansa pospolitego i bonobo. Czy tak zareagowaliśmy, usiedliśmy
i spróbowali się porozumieć? Oczywiście, że nie. Zamiast tego strzelamy
do nich, tniemy na kawałki, odcinamy ręce na trofea, wystawiamy w
klatkach, wstrzykujemy wirusa AIDS w eksperymentach medycznych i
niszczymy albo odbieramy im siedliska. Taka reakcja była do
przewidzenia, ponieważ odkrywcy, którzy natrafiali na technologicznie
mniej zaawansowanych ludzi, również regularnie strzelali do nich,
dziesiątkowali ich populacje nie znanymi dotąd chorobami i niszczyli
albo przejmowali ich siedliska.. Jacyś zaawansowani kosmici, którzy by
nas odkryli, z pewnością potraktowaliby nas w ten sam sposób.
Przypomnijmy sobie tych astronomów, którzy wysłali w przestrzeń
kosmiczną sygnały radiowe z Arecibo, opisując położenie Ziemi i jej
mieszkańców. W swoim samobójczym szaleństwie akt ten może się tylko
równać z szaleństwem ostatniego władcy Inków, Atahualpy, który — pojmany
przez zwariowanych na punkcie złota Hiszpanów – opisał im bogactwo
swojej stolicy i jeszcze dał przewodników na drogę. Jeżeli rzeczywiście
są jakieś cywilizacje radiowe w zasięgu odbioru, to, na litość boską,
wyłączmy nasze nadajniki i starajmy się uniknąć wykrycia albo będzie po
nas.
Pozostaje liczyć na to, że jesteśmy jedyną cywilizacją w Kosmosie i z radością dać się porwać znakomitej narracji i niezwykle przystępnego omówienia procesów ewolucji i rozwoju cywilizacji. Nawet jeśli już niewiele pokoleń będzie mogło wypierać się pokrewieństwa ze zwierzętami...