Barbara Pietkiewicz: Pan pisze, jakby sam nie wiedział, dlaczego zdarzyło się to, co się zdarzyło.
Wojciech Albiński: Nie można niczego wyjaśnić. Mądre interpretacje najczęściej padają plackiem. Albo, jak kto woli, na pysk.
BP: Żadnych rozwlekłych opisów.
WA: Jeśli mam opisać krzesło, to tylko dlatego, że ktoś zaraz na nim usiądzie i żeby było wiadomo, że to nie fotel.
BP: Bo inaczej po co?
WA: Chciałbym pisać dwuzdaniami. Aforyzmami. Lekkie, krótkie. Samo dzianie się. I gdzie to się dzieje. Czy są jakieś drzewa, czy tylko pustynia. I kto, jacy ludzie. I ewentualnie rezultat – czy jakieś zwłoki leżą na ziemi, czy wszyscy są szczęśliwi.
Lidia z Kamerunu jest trzecią książką Albińskiego jaką przeczytałam. Tym razem sięgałam już nie przypadkiem, jak swego czasu po Kalahari i Królestwo potrzebuje kata, ale świadoma, że na pewno warto odizolować się na kilka godzin od wszystkich i wszystkiego, i przenieść do Afryki...
Z wielkim żalem myślę o tym, że Albiński już nic nie napisze. "Najpierw żył, potem sięgał po pióro" – opisała jego fenomen Beata Stasińska z Wydawnictwa W.A.B, nawiązując do jego późnego debiutu (w wieku 68 lat).