środa, 27 maja 2020

"Hollywood" (reż. Ryan Murphy)

Akcja serialu rozgrywa się w późnych latach 40. XX wieku, pozornie bajkowych czasach rozkwitu Hollywood. Nic zatem dziwnego, że głównym bohaterem serialu musiał zostać właśnie... amerykański przemysł filmowy i Fabryka Snów, która faktycznie jednak nie była bajkowa. Mizoginizm, rasizm, homofobia i toksyczne, upodlające relacje - to zjawiska, z którymi nie uporano się tam po dziś dzień, o czym świadczy chociażby akcja #MeToo.

Ale Ryan Murphy postanowił przenieść nas do świata baśni. Młody aktor wyczekujący codziennie pod studiem filmowym, ambitny reżyser chcący nakręcić film o równości rasowej, czarnoskóra aktorka, która ma dosyć ról pokojówek, początkujący scenarzysta, którego rasa i orientacja seksualna wykluczają ze świata filmu - wszyscy oni marzą o sukcesie w Fabryce Snów. A Murphy sprawia, że marzenia mogą się ziścić. Konwencja filmu nawiązuje do tych czasów, kiedy kino dźwiękowe dopiero wyzwalało się z więzów przesadzonej, teatralnej gry aktorskiej właściwej niemym filmom. Bohaterowie i ich stany emocjonalne są często podkreślane patetyczną muzyką, dynamiczny montaż sprzyja komediowemu tonowi.

Estetyka także nawiązuje do lat 40. XX w. - obłędne pastelowe kolorki, pięknie wystylizowany brud życia, wiara w american dream: bieda i niedostatek to stan przejściowy, a marzenia bohaterów muszą się spełnić jeśli tylko będą tego bardzo pragnęli. Znakomite są natomiast czarno-białe wstawki imitujące kręcony przez bohaterów film, a także pieczołowicie odtworzona rzeczywistość ówczesnego Hollywood. Scenografia bezapelacyjnie jest najjaśniejszym punktem „Hollywood”. Podczas nagrań wykorzystano takie historyczne miejsca dla przemysłu filmowego, jak Musso & Frank Grill i Paramount lot w Los Angeles. Na potrzeby produkcji wybudowano replikę zburzonej w latach 80. apteki Schwabs, gdzie spotykali się aktorzy i dealerzy branży filmowej lat 50. XX wieku. Najintensywniej wykorzystywane są trzy kolory – karmelowy, złoty i czerwony – znakomicie odzwierciedlające złoty wiek Hollywood. Ponadto każdej postaci przyporządkowano unikatowe kolory (np. Claire nosi stroje czerwone i czarne w kropkowe wzory, Archie zazwyczaj odziany jest w ubrania odcieniu złotego, a Raymond różowego).

Reżyser rozgrywa w Hollywood wszystkie możliwe filmowe klisze, tak na poziomie formalnym, jak i scenariuszowym. Gruba kreska, przerysowane postaci, komediowy styl, zagęszczająca się sieć relacji między wszystkimi praktycznie bohaterami. A roi się w tej filmowej bajce od wielu rzeczywistych postaci: Anna May Wong (w tej roli Michelle Krusiec), Hattie McDaniel (grana przez Queen Latifah), czy Rock Hudson (Jake Picking). W zamyśle twórców tego filmu nie chodziło jednak o opisanie faktycznego wpływu tych postaci na świat filmu czy historię Hollywood. Warto jednak pamiętać, że choć ich wkład w rozwój kina był daleki od spektakularnych, serialowych przeobrażeń, to każde z nich dołożyło swoją cegiełkę do długiego procesu zmian. Zabolało mnie trochę, jak w serial u potraktowano Rocka Hudsona - mam nadzieję, że faktycznie nie był takim tępym idiotą, choć artykuły biograficzne nie pozostawiają zbyt wielu złudzeń :-(


Przyznać trzeba, że drugi plan wypada w tym serialu znacznie ciekawiej niż pierwszy: Dylan McDermott (fantastycznie wystylizowany na Clarka Gable'a, nawiązujący do historii autentycznego "biznesmena", który przez kilkadziesiąt lat prowadził swój hollywoodzki przybytek rozkoszy), Patti LuPone (majestatyczna!), Mira Sorvino, Holland Taylor, Jim Parsons - dokonują cudów i "robią" ten serial. Jim Parsons (tak - to właśnie fenomenalny Sheldon z Big Bang Theory!) w roli Henry'ego Willsona poddany został znakomitej charakteryzacji i fenomelnalnie oddaje cynizm agenta-manipulanta (choć chwilami film rozjeżdża się i trudno utrzymać komediowy nastrój, kiedy mowa jest o bezwzględnym wykorzystywaniu drugiego człowieka...). Ale może rola ta okaże się przełomowa dla aktora, który ugrzązł na lata w roli geeka. Najciekawiej skomponowana rola trafiła się chyba Joemu Mantello, grającemu producenta zmuszonego do ukrywania swojej orientacji seksualnej.


Ta pozornie cukierkowa, optymistyczną wersja wydarzeń przywodzi na myśl inną bajkę, jaka niedawno obdarował nas Tarantino: Pewnego razu... w Hollywood. Tu jednak mamy do czynienia z kilkoma słabościami, których Tarnatino uniknął. Najpoważniejszy zarzut to nadmierny smrodek dydaktyczny i formułowanie myśli ówczesnych postaci na modłę dzisiaj przyjętego sposobu nazywania problemów. A przecież homofobia czy rasizm były wszechobecne i trudne do przezwyciężenia właśnie dlatego, że często nie formułowano ich, nie rozpoznawano, nie nazywano - pogarda dla "kolorowych" i niechęć do gejów były czymś oczywistym i naturalnym, większości pracowników Fabryki Snów (nie wspominając nawet o widzach) nie wydawały się niczym nagannym. I to czyniło walkę w tymi zjawiskami tak trudną i przez lata bezowocną. Bajkowy kontekst filmu sprawia, że tym bardziej bezwzględne wydają się powszechnie znane zasady funkcjonowania Hollywood: wojny o role, ostracyzm rasowy i zgoda na poniżanie.


Poszukującym szczegółów co do prawdy i fikcji zawartej w Hollywood polecam artykuł, w którym można znaleźć także informacje o pierwszym "międzyrasowym" pocałunku w amerykańskim filmie, pierwszej nagrodzonej producentce, pierwszej nagrodzonej Azjatce, Afroamerykance (i okolicznościach wręczenia Oscara, która to uroczystość odbywała się w warunkach "whites-only") i wielu innych tabu, których przełamanie przychodziło Amerykanom z ogromnym trudem...

Poniżej - pierwszy Oscar dla Afroamerykanki (1940 r.), która w tym dniu została wyjątkowo wpuszczona do sali, ale zajmowała stolik niedaleko wejścia do kuchni, z dala od podium i z dala od pozostałej części zespołu Przeminęło z wiatrem. Na premierę filmu w Georgii Hattie McDaniel nie została w ogóle wpuszczona.