piątek, 5 stycznia 2024

Salman Rushdie "Szatańskie wersety"



Niesamowite, że książka tak monumentalna, napisana z takim rozmachem narracyjnym, może zarazem zawierać w sobie taki ładunek poczucia humoru, a nawet kpiny, mnogość odniesień do popkultury, swobodnie łączyć trudne zagadnienia z groteską i wątki religijne z obyczajowymi.

Podobnie jak w wydanych wcześniej Dzieciach Północy, Rushdie sięga do historii i polityki, czerpie zarówno z klasyki literatury i indyjskiej popkultury. Napór przeplatających się wątków, wielopoziomowość fabuły, a także hałas i koloryt, zdają się łączyć Londyn i Bombaj w jeden egzotyczny organizm i na swój sposób oszałamiają czytelnika.

Wzorem Bułhakowa, który uczynił jednym z motorów napędowych Mistrza i Małgorzaty historię o spotkaniu Piłata z Jeszuą, Rushdie postanowił dokonać reinterpretacji wydarzeń związanych z objawieniami Mahometa leżącymi u podstaw islamu. Tytułowe szatańskie wersety stanowią tekst wykreślony z Koranu przez samego Mahometa. Zgodnie z tradycją prorok początkowo uznał boginie Al-Lat, Al-Manat i Al-Uzzę, lecz po pewnym czasie odwołał te wersety, uznając, że to sam szatan podstępnie doprowadził do ich zapisania. Historię Mahometa poznajemy oczami Gibrila Fariszty (pers. Archanioł Gabriel),który w snach przeobraża się w archanioła Gabriela i tworzy historię Islamu.

Gibril Fariszta i Saladyn Czamcza to zarazem główni bohaterowie powieści, których poznajemy zaraz na wstępie, tuż po katastrofie odrzutowca pasażerskiego, który stał się ofiarą zamachu terrorystycznego muzułmańskich radykalistów. Pierwszy z nich jest ubóstwianym indyjskim aktorem, a drugi (obdarzony niecodziennym darem naśladowania niemal wszystkich odgłosów) pracuje w stacji telewizyjnej w Wielkiej Brytanii.

Rushdie cały czas prowadzi grę z czytelnikiem, zmuszając go do zastanawiania się, czy ten jest świadkiem prawdziwych zdarzeń, czy też ogląda chorobliwy sen człowieka, któremu wydaje się, że jest aniołem.

Najciekawsza wydaje się jednak postać Saladyna - Hindusa, który postanowił zostać londyńczykiem. W tym wątku zawarte są najbardziej wzruszające sceny i bardzo ważne w kontekście całych Szatańskich wersetów rozważania na temat tożsamości narodowej, rasizmu i ksenofobii. W tej części historii ujawnia się także bezkompromisowość: życiorys Saladyna to wielkie świadectwo walki nowego ze starym – i to nie tak jednostronnej, jak może się z początku wydawać.

Jest to przepiękna książka: mądra i poruszająca, a przy tym niezwykle przyjemna w odbiorze.

 


 

wtorek, 2 stycznia 2024

Jacek Dukaj "Po piśmie"

 

Przecierałam oczy ze zdumienia. No przecież to nie może być Dukaj. Nie zniżyłby się do takich tanich chwytów...

Pisać można dla ludzi, albo dla swego ego: wybrać niełatwy temat i przybliżyć go czytelnikom w możliwie prosty sposób, albo znaleźć temat dowolny, a następnie przy pomocy wymyślnego języka i zawiłego stylu uczynić go możliwie nieprzystępnym.

Dukaj wybrał tę drugą opcję. Jego obserwacje i przemyślenia - czasem całkiem ciekawe, nawet intrygujące, w innych przypadkach dość banalne, a nawet wtórne - zostały przedstawione w sposób chaotyczny i nieprawdopodobnie dęty. A to prosta droga do tego, żeby stracić więź z czytelnikiem. Nawiązując do tytułowego eseju "Po piśmie" - to także dobry sposób, żeby czytelnika do pisma zniechęcić.

Razi także maniera przywoływania wielkich nazwisk (Wittgenstein, Bourdieu, Levi-Strauss i cała plejada innych) dla wsparcia myśli, które bronią się zwykłą logiką i wynikają z prostej gimnastyki intelektualnej. Być może manipulacja z przypisami miała przydać tekstowi mocy naukowej - ale w mojej opinii jest w tym coś nieeleganckiego. Tekst nadal pozostaje jedynie sympatyczną zabawą intelektualną, interesującym esejem, ale też niczym więcej - po cóż zatem chować wyniki swoich przemyśleń za spodniami filozofów? Może chodziło o jakieś niespełnione ambicje/pretensje naukowe? 


niedziela, 31 grudnia 2023

Elin Anna Labba "Panowie nas tu przesiedlili"


"Sterta katalogów z Instytutu Biologii Rasowej w Uppsali ma niemal pół metra wysokości. Zawiera rozmaite indeksy i definicje ludzi o krótkich i długich czaszkach. O różnych szerokościach twarzy, średnicach głowy. Przeglądam portrety i spisy osób. Podczas ostatniego wyjazdu, kiedy zbieram wywiady, słyszę, że badania rasowe przeprowadzano kilka razy na tych samych rodzinach. Badano je na północy przed przesiedleniem i na południu, już po przesiedleniu. Każdemu wykonywano zdjęcia z przodu i profilu. Pozujący musieli być rozebrani, poważni, mieć zamknięte usta. Chcę się dowiedzieć, czy jest tu moja rodzina, i ją znajduję"
– pisze Elin Anna Labba, dziennikarka, była redaktorka naczelna magazynu "Nuorat". 
 
Mit czułej i wrażliwej Szwecji rozwiały już dawno książki Katarzyny Tubylewicz (Moraliści), Macieja Zaremby Bielawskiego (Higieniści), a nawet Siddharthy Mukherjee'go, który wspomina w książce "Gen. Ukryta historia" o eugenicznych praktykach czystości rasy w Skandynawii. Tym razem problemy rasowe dotyczą nie tyle genetyki, co przymusowych przesiedleń Saamów (pogardliwie określanych mianem Lapończyków), traktowanych jednakowoż, jako odmienna - rzecz jasna gorsza - rasa, a w związku z tym poddawanych badaniom rasowym, przymusowej asymilacji itp. 
 
Elin Anna Labba - potomkini Saamów - próbuje dotrzeć do nielicznych żyjących osób, które pamiętają przesiedlenia z początku lat 20. XX wieku lub mają jakiekolwiek fotografie i dokumenty z tego okresu. Poza przywołaniem historii przesiedleń opowiada o zwyczajach ludu, z którego się wywodzi, tłumaczy saamskie słowa. Nie ma innej możliwości odtworzenia atmosfery tamtych czasów, ponieważ historia Saamów nie stała się nigdy historią Szwecji ani Norwegii, tak jak historia Aborygenów australijskich nie stała się dotychczas historią Australii.
 
 
Z nielicznych zachowanych wspomnień, oficjalnych dokumentów, listów i joików zrekonstruowała na wpół dokumentalną a na wpół poetycką opowieść, z której wyłania się przerażający obraz pogardliwej, nieludzkiej, bezdusznie urzędniczej praktyki, jaka doprowadziła do załamania określonego stylu życia, stała się przyczyną rozłamu więzi ludzkich, rozpadu rodzin, śmierci wielu ludzi (w szczególności kobiet i dzieci), ubóstwa w wyniku utraty stad reniferów, stabilności i niemożności osiedlenia się i prowadzenia działalności zarobkowej.
 
Książka ważna nie tylko dlatego, że dokumentuje haniebny i celowo zapomniany fragment historii, ale także dlatego, że skromny materiał, jakim dysponowała autorka, pokazuje, jak niewiele brakowało, żeby opisana historia przepadła w mrokach dziejów.


Richard Dawkins "Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa"

 

Dawkins jak zawsze w formie. Po Samolubnym genie, Rzece genów i Fenotypie rozszerzonym bez wahania sięgam po Wspinaczkę... Autor jest niezawodny w drobiazgowym objaśnianiu niedowiarkom, że cudowna złożoność życia nie wymagała ingerencji żadnych czynników nadprzyrodzonych. Podziwiam tę jego cierpliwość, choć obawiam się, że zagorzali kreacjoniści i tak omijają szerokim łukiem jego prace. 

Po raz n-ty (bo chyba czyni to w każdej książce) objaśnia, że darwinizm nie jest teorią losowego przypadku lecz teorią losowych zmian i nielosowego kumulatywnego doboru naturalnego. Pozwala sobie chwilami na małe złośliwostki względem innych naukowców. Obrywa się nawet lordowi Kelvinowi, który odrzucał dowody biologiczne, bo nie zgadzały się z jego dowodami fizycznymi (obliczanie wieku Ziemi na podstawie tempa jej stygnięcia), nie dopuszczając prostego objaśnienia, że to dowody fizyczne wymagają odrzucenia (reakcje termojądrowe nie były jeszcze wówczas znane). 

Z matematyczną precyzją rozbija w puch teorię "zamkniętego ogrodu" owocu figi, który miałby rzekomo świadczyć o niezwykłym kunszcie planistycznym Pana Boga. Krok po kroku, na przestrzeni kilkudziesięciu stron drobiazgowego wykładu, objaśnia ten "cud" rozkładając go na czynniki pierwsze, czy też - posługując się tytułową metaforą - kolejne etapy wspinaczki na szczyt nieprawdopodobieństwa.

Zamieszczone w książce rysunki i zdjęcia ilustrujące przykłady mimikry w świecie zwierząt są tak zdumiewające, że doprawdy dziwi potrzeba poszukiwania czegoś jeszcze bardziej cudownego. Precyzja relacji symbiotycznych zachwyca tym bardziej, że nie są przecież oparte na żadnej spisanej umowie, a wypracowane zostały w toku milionów lat i zapewne trwać będę jeszcze długo po nas (mój niezmienny podziw dla roślin stale wzrasta - tym razem za przyczyną cudownych dzbaneczników). 

Dostosowania w świecie przyrody (opisywane zresztą we wspomnianym już Fenotypie rozszerzonym) czasem umykają naszej uwadze, ale Dawkins cierpliwie tropi je dla nas, wskazując na przykład, że sieć pajęcza nie jest niczym innym jak... jeszcze bardziej wydłużonym jęzorem kameleona (czyli po prostu narzędziem do łowienia owadów). Inne ciekawe porównanie nawiązuje do faktu, że sieć jest "jak przebywanie [pająka] w kilku miejscach jednocześnie": zatem pająk wyposażony w sieć jest jak "jaskółka z paszczą wieloryba" (z zachowaniem skali, kameleon, do którego porównał Dawkins pająka z siecią musiałby mieć jęzor długości 15 m). Drobiazgowe opisy pracy pająków przy budowie sieci mogłyby zresztą zawstydzić ludzkich inżynierów, a objaśnienia procesu powstawania skrzydeł czy oka tak bardzo zachwycają swoją logiką, że doprawdy trudno zrozumieć, dlaczego niektórzy ludzie woleliby w to miejsce wstawić jeden ruch magicznej różdżki. 

Zachwyca też fakt, że Dawkins jako przyrodnik docenia i pokazuje znaczenie współpracy przyrodników z matematykami i informatykami (o fizykach, (bio)chemikach czy psychologach chyba nawet nie trzeba wspominać), a jednocześnie potrafi zachwycić czytelnika całkiem nowym spojrzeniem na taki ekosystem jak las, który "dla nas jest jak ogromna mroczna katedra pełna łuków i sklepień rozpościerających się od ziemi aż po niedosięgły zielony strop", podczas gdy większość mieszkańców lasu żyje wśród koron drzew i widzą go zupełnie inaczej. "Dla nich las to rozległa, łagodnie falująca, zalana słońcem zielona łąka, która - czego jednak pewnie nie zauważają - wyrosła na szczudłach".

Oczywiście ten przepiękny opis nie jest nagłym zwrotem w kierunku poezji, a jedynie wstępem do uzasadnienia kolejnych procesów ewolucyjnych i dostosowawczych, ale pokazuje, że tonąc w rozważaniach naukowych Dawkins nie traci zdolności zachwytu nad otaczającym nas światem i potrafi nim zarazić czytelnika.

środa, 20 grudnia 2023

Camilla Läckberg "Kukułcze jajo"

 


W kategorii kryminał ta książka jest absolutnie znakomita! I - jak to zwykle bywa ze skandynawskimi kryminałami - nie stroni od ważnych wątków społecznych. Tym razem jest to sytuacja osób transpłciowych (opisana niezwykle poruszająco!), choć równolegle pojawia się cała masa "zwyczajnych" postaci z ich przywarami, zakusami i podłymi zagraniami. 

Czytałam jednym tchem, a satysfakcja z dobrze odczytywanych tropów, które podrzuca co jakiś czas Läckberg, zdecydowanie wzmaga przyjemność. Bardzo polecam! 

 



sobota, 9 grudnia 2023

Jakub Żulczyk "Ślepnąc od świateł"

 

Może nieco zbyt rozwlekła jest ta książka - to już chyba stała przywara Żulczyka, ale i tak kocham jego opowieści niezmiennie. A może to zabieg zamierzony? Otóż pokonujemy ulice Wawy wraz z luksusowym handlarzem narkotyków. Obraz miasta, jaki wyłania się z tych wędrówek jest tak odpychający, że cały czas sekundujemy marzeniom dilera, który planuje ucieczkę na drugą półkulę. Im dłużej ciągnie się ta wędrówka, im więcej przeszkód staje w poprzek tym planom, tym głębsza niechęć do miasta i jego mieszkańców.

Cały czas wiemy, że to się nie zdarzy - Jacuś nigdzie nie wyjedzie, nie wyrwie się w tego kręgu piekła. Jego klienci (politycy, dziennikarze, ludzie biznesu, bogate panie domu itp.) odrzucają tak samo, jak ulice opisywanej Warszawy. Nie ma w tej opowieści ani jednej postaci, z jaką chciałoby się utożsamić. Chciałoby się, żeby to wszystko zniknęło. 

Efekt tej książki jest tak przygnębiający, że lepiej nie czytać jej w ponury grudniowy warszawski dzień...

 


 

 

czwartek, 7 grudnia 2023

Aleksandra Młynarczyk-Gemza "Zapiski wariatki"


Dla równowagi po niezbyt udanym Osobistym przewodniku po depresji Jastruna, sięgam po - nomen omen - zwariowane Zapiski wariatki. Ten styl znacznie bardziej do mnie przemawia. Pomimo, że i tutaj mowa o osobistych doświadczeniach i nierównej walce z chorobą, jest próba zdystansowania się przez sarkazm. 

Nie czuję, żeby to pomniejszało problem - każdy walczy taką bronią, jaka jest dostępna. Nie potrzeba wielkiej przenikliwości, żeby wyobrazić sobie, że pobyty w szpitalu nie były piknikiem, a kolejne rozczarowania w pracy lub kontaktach ze współlokator(k)ami były kosztowne emocjonalnie. W opowieściach ezoterycznych widzę raczej ironię niż pełne namaszczenia odwoływanie się do new age. I jak zwykle zastanawia mnie, ile straciłyby prace pani Oli (o ile w ogóle powstałyby), gdyby funkcjonowała, jak każda inna przykładna obywatelka?

 


 

wtorek, 5 grudnia 2023

Tomasz Jastrun "Osobisty przewodnik po depresji"

 

Zapis osobistych doświadczeń depresji zazwyczaj trąci grafomanią albo zbyt wystylizowaną polszczyzną, która ma pomóc uniknąć owej grafomanii. Jastrun - jako człowiek pióra - potrafi pisać wspaniale, ale grzęźnie za to w mieliźnie bonmotów. Wdzięcznych i bardzo prawdziwych, ale w przedziwny sposób pozbawionych emocji. 
Chyba lepiej przemawiają do mnie książki napisane przez psychologów - ich doświadczenie jest co prawda zapośredniczone, ale przefiltrowane przez opowieści licznych pacjentów i pacjentek daje obraz nie mniejszego cierpienia, a lakoniczny język pozbawiony literackich ozdobników, paradoksalnie wydaje mi się bardziej empatyczny.
Doceniam próbę przeniesienia na papier zapisu straszliwej męczarni jaką są epizody depresji i próba ich przetrwania, ale to jedna z książek, która jest zapisem bez dźwięku... 
 

 

niedziela, 3 grudnia 2023

Sylvia Plath "Garnitur na każdą okazję"

 

Książeczka wcale nie tylko dla dzieci, choć napisana z taką intencją. Cudownie ciepła i pełna wrażliwości. Opowieść o tym, że warto być sobą, że marzenia są ważne i warto się ich trzymać.

W połączeniu z przepiękną szatą graficzną Agnieszki Skopińskiej tworzy pogodne antidotum na smętny grudniowy, pochmurny dzień.



piątek, 1 grudnia 2023

Grzegorz Piątek „Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944–1949”

 

Po absolutnie genialnej "Gdyni obiecanej" sięgam z wielką nadzieją po kolejną książkę Grzegorza Piątka. Wbrew pozorom nie jest to zapis z historii architektury, ale próba dekonstrukcji (i rekonstrukcji) dotychczasowego mitu powstałego tuż po wojnie Biura Odbudowy Stolicy (BOS). Próba udana, bo powstała niezwykle drobiazgowa i wiarygodna opowieść o ludziach, których zaangażowanie miało pozapolityczne źródła, pomimo że BOS niewątpliwie stanowił polityczną przybudówkę partii komunistycznej.
 
Źródeł entuzjazmu, jaki towarzyszył powojennej odbudowie Warszawy, Piątek poszukuje w okresie międzywojnia, a ściślej mówiąc we wstydzie, jakim napawała Warszawa przed zniszczeniem. Ówczesne plany przebudowy i rozbudowy przerwała wojna, a następnie zniweczyły planowe akcje jej zniszczenia zrealizowane po upadku powstania w getcie i Powstania Warszawskiego.
 
Piątek dokonał iście benedyktyńskiej pracy gromadząc w jednym miejscu liczne rozproszone teksty dotyczące czasów odbudowy Warszawy (wspomnienia, eseje), a następnie opatrując je zgrabną narracją i bogatymi przypisami. Mimo że optymizm tamtych lat często kojarzony jest z propagandą komunistyczną, Autor przedstawił członków BOS jako marzycieli i zapaleńców, którzy w trudnych warunkach wśród ruin miasta doprowadzili do inwentaryzacji zniszczeń i koordynacji procesu jego odbudowy. 

Oczywiście „Najlepsze miasto świata” nie wyczerpuje tematu odbudowy Warszawy - nie tylko dlatego, że zakres czasowy książki kończy się na roku 1949, kiedy zamknięto BOS, ale też dlatego, że większość znanych nam dzisiaj założeń urbanistycznych powstała dopiero w kolejnych latach (w tym PKiN i MDM). Może Autor pokusi się zatem o kolejne części?