Akcja filmu, który bierze swój tytuł od nazwy modnej i stylowej dzielnicy Mexico City, toczy się we wczesnych latach 70. Cuarón (twórca rewelacyjnej Grawitacji) dba o to, by Roma sprawiała wrażenie dzieła niedzisiejszego, w najszlachetniejszym sensie tego słowa. Akcja zawiązuje się niespiesznie, ciut nostalgicznie, pozornie brakuje tu fabularnych atrakcji. Reżyser kładzie natomiast nacisk na szczegół, którego pieczołowite analizy przywodzą na myśl dziecięcą ciekawość i doskonale pasuje do przyjętej przez Cuaróna konwencji rodzinnej sagi.
Stopniowo jednak ta swoista idylla ulega zmianie: przez życie bohaterów przebiega wichura. Głowne bohaterki (żona i służąca), jak i dzieci doświadczają traumy. Stawką filmu staje się próba pokazania zmagań jednostki z własnym losem na tle rozwichrzonej sytuacji politycznej Meksyku początku lat 70. XX wieku i patriarchalnej struktury społecznej. Jest to film na poły metafizyczny – z jednej strony pokazuje z realistyczną dobitnością szczegóły materialnego świata, stroniąc od naturalizacji, a z drugiej sygnalizuje obecność symboli, będących czymś w rodzaju furtki otwierającej obraz na wyższy poziom znaczenia.
Dla mnie to najlepszy film 2018 roku.