niedziela, 8 lipca 2007

Jean-Marie Gustave Le Clézio "Urania"

 

Le Clézio otrzymał za tę książkę literacką nagrodę Nobla'06. I ten nieszczęsny czynnik sprawił, że była to pierwsza jego książka, po którą sięgnęłam. Czy faktycznie – zgodnie z zapowiedziami wydawcy i opiniami krytyków – jest to „poetycka baśń o Meksyku”?

Trzy najważniejsze wątki Uranii to motyw komuny hipisowskiej i ludności Campos, inteligentów z Emporio i prostytutki Lilii. Ładny plan na powieść, która nie powstała… 

Tytułowa Urania to wyraz marzeń alter ego autora: marzeń o próbie stworzenia lepszego, wręcz idealnego miejsca do życia. Żeńska nazwa krainy jest powiązana z elementami kobiecości, w które obfituje powieść. Co prawda początek książki obciążony jest obrazem II wojny światowej, utratą ojca i niepewnością oswajaną przez mamę i babkę małego Daniela, ale ta perspektywa małego dziecka, zależnego od opieki dwóch kobiet, w jakiejś mierze nadaje ton całej opowieści, w której kobiety pozostaną ważne, a duch Kobiety-Matki-Ziemi mniej lub bardziej intencjonalnie będzie przeciwstawiany maskulinistycznemu wyzyskowi i bezwzględności.

Campos to utopijna społeczność stworzona przez biednych marzycieli, wyrzutków społeczeństwa i zagubionych myślicieli. Ten raj na Ziemi, pełen wszelkiej maści odmieńców i bezpańskich dzieci powstał na terenie zrujnowanej jezuickiej redukcji quasi hippisowskiej komuny, którą poznajemy dzięki relacji młodego francuskiego geografa odwiedzającego Meksyk. W rzeczywistości jest to tylko kawałek marnej gleby, ale obraz pozostaje wyraźnym przeciwieństwem dystopijnych opowieści Huxleya czy Orwella. Tu faktycznie wszyscy są równi i żyją w szczęściu i harmonii. Ten stan rzeczy nie może jednak trwać: na miejscu Campos ma powstać luksusowe osiedle albo plantacja awokado.

Niejako w kontraście do tego obrazu pozostaje naukowe stowarzyszenie Emporio, w którym fałszywa mentalność ludzi wykształconych, pozornie żyjących dla szerzenia wiedzy i zgłębiania kultury, w rzeczywistości skrywa pragnienie władzy, hipokryzję i brak zasad, a w efekcie uderza w postawę moralną bohatera, który wycofuje się z ich kręgu. Geograf wybiera społeczność Campos, dochodząc do wniosku, że nic nie może się równać z siłą utopijnej wspólnoty. Trudno jednak utożsamić się ze sposobem myślenia i fascynacją bohatera: rejestrujemy kobiety, dzieci, krajobrazy, ale żaden z nich nie przykuwa naszej uwagi na tyle długo i dogłębnie, abyśmy mogli przejąć się opisywanym światem.

Swoistą personifikacją poszukiwanej utopii staje się bita i poniżana przez sutenera prostytutka Lilli. Staje się ona w równej mierze uosobieniem niedoli, co i dobra niszczonego przez podłą rzeczywistość. Ten wątek miał szansę stać się najważniejszą osią powieści. Wspólnota ludzi, kobieta, a także ziemia łączą się w wyobraźni bohatera w jedno. Podczas okazjonalnego odczytu na temat geografii mówi:

Kiedy kreśliłem ten portret, wydawało mi się, że maluję wam ciało kobiety, żywe ciało o ciemnej skórze, przepojone ciepłem wulkanów i czułością deszczów, ciało indiańskiej kobiety pełne miłości i siły.

Wyzysk, jakiego obiektem staje się Lilli stapia się z wyzyskiem żyznej krainy. I nie chodzi tylko o zawłaszczanie pól, ciężko pracujące w plantacjach dzieci, czy zagarnianie najpiękniejszych terenów przez developerów. Bohater zwierza się:

Nie mogłem nigdy ścierpieć turystów podglądaczy, owych drobnomieszczan z pięknych dzielnic zapuszczających się do slumsów, ulice dziwek w osiedlach biedoty. Wstrętem przejmowały mnie dzieciaki z Teksasu czy Kalifornii, które każdej wiosny przyjeżdżały do Juarez, Nogales, czy Tijuany zwymiotować w tamtejszych barach ostatni rok liceum. Podobnie, jak pięćdziesięcioletni turyści przybyli z Włoch, Francji, Szwajcarii, by spróbować szczęścia w wyśnionych krajach, gdzie forsa dawała im nadzieję na kupno dziewczynki lub chłopca, których nie mogli zgwałcić w swoim mieście. Albo ci pisarze, przekonani, że wypiwszy szklankę piwa przy brudnym stole w zaduchu jakiejś knajpy, w zgiełku zdezelowanych autobusów i chrypiącej muzyki jukeboksu, na Kubie, w Manili, w Tegucigalpie, zobaczyli samo życie.
Krytyka najgorszych patologii turystyki wybrzmiewa mocno, ale na pół reportersko - bardziej pasuje stylowi All Inclusive... niż "poetyckiej baśni meksykańskiej". Sama też nie wiem, jak traktować powyższy cytat w świetle twórczości samego Le Clézio - może i on uległ w czasie podróży przeświadczeniu, że twórca-nomada zyskuje lepszy ogląd spraw i dotyka prawdy tak, jak dotknąć można brudnej ceraty w barze. Ostatecznie na taki właśnie "kompleks Hemingway'a" cierpi niejeden pisarz.

Pocieszam się, że ów nauczyciel, żołnierz, podróżnik, francuski pisarz ma na swoim koncie ponad trzydzieści poczytnych powieści. Od dziecka podróżował, obserwował i udzielał się na forum kulturalnym. Był postrzegany jako innowator i buntownik, chwalili go Michel Foucault i Gilles Deleuze. Demonstrował sprzeciw wobec współczesnej, zautomatyzowanej cywilizacji w podobnym duchu jak czynił to Lem w Summie... czy Gray w Herezjach. Zdawałoby się, że już bogata biografia uczyni go skrupulatnym obserwatorem i świetnym komentatorem świata. Cóż jednak z tego, że Le Clézio pisze pysznym, plastycznym, wręcz poetyckim językiem, pełnym ekspresji i barw, skoro ostatecznie nie porusza żadnej ważnej struny. Kolejne krajobrazy i postaci przemykają przed oczami czytelnika nie pozostawiając śladu. Zanim pokochamy lub znienawidzimy któregoś bohatera – kadr zmienia się, wątek urywa, emocje trzeba budować od początku. Poetyckie fragmenty powieści przeplatają się z miniwykładami z ekologii i kontrkultury. Nałożone na to wątki pseudoduchowe tworzą nużącą mieszankę. Nie jest to dobrze skonstruowana powieść i potwierdza po wielokroć formułowany zarzut, że Nobel jest zbyt polityczny jak na to, aby mógł być faktycznie mądrą, krytyczną oceną pisarstwa.

W przypadku Coetzeego, Pamuka czy Lessing czekam na każdą kolejną powieść. W ich pisarstwie uwieczniony jest mocny i wyrazisty świat, którego ważnym składnikiem był rzeczywiście protest przeciw cywilizacji białego człowieka i nadużyciom władzy. Le Clézio usilnie wplata podobne wątki do swojej opowieści – jest tu krytyka zachodniej kultury i neoliberalnego wyzysku, ale brakuje rozpaczliwie siły buntu. W efekcie otrzymujemy zbitkę wrażeń, które nie są ani kompletnym realizmem magicznym, do czego przyzwyczaiła na literatura iberoamerykańska (jak choćby Márquez czy Vásquez), ani powieścią poetycką, ani postkolonialną, ani polityczną. 

Nie tracę jednak nadziei, że inne powieści Le Clézio okażą się warte zarwanej nocy.