osłaniając papieros i płomyk ręką liliową
mierząc wzgardliwym krokiem asfaltowy globus
długi do niebios, jak figura El Greca -
poruszając aż gdzieś w chmurach rozpęknioną głową
na wnibowzięcie czeka
i na autobus
osłaniając papieros i płomyk ręką liliową
mierząc wzgardliwym krokiem asfaltowy globus
długi do niebios, jak figura El Greca -
poruszając aż gdzieś w chmurach rozpęknioną głową
na wnibowzięcie czeka
i na autobus
Po latach wracam do tej książki i ukochanej serii samochodzikowej ze względu na świeżo odbytą podróż do Pragi. A tam przecież wszystkie tropy, i Złota Uliczka, i Synagoga. Niestety Nienacki mocno się zestarzał: i styl niedomaga, i tempo akcji zawodzi, i Tomasz zrzędliwy się jakiś zrobił i mizoginią trąci...
Żal, bo wątek historyczno-tropiący jest naprawdę urokliwy, a tonie w magmie nudy i schematów.
Do lektury Orlando wróciłam po latach, kiedy moje dorosłe dziecko uznało, że nie jest mężczyzną lecz kobietą. Nasze przeżycia rodzinne, bardzo osobiste, konfrontuję teraz z tym, co miała do powiedzenia Virginia Woolf (tak, jak swego czasu - usiłując napisać książkę habilitacyjną - próbowałam uspokoić nerwy czytając Własny pokój).
Orlando jest niewątpliwie wielkim traktatem na temat płci, jej uwikłań w kulturowe reguły społecznego funkcjonowania, a także wpisanej w istotę ludzką – czego dowodzili psychoanalitycy – biseksualności. A jednak ta powieść, należąca do klasyki dwudziestego wieku, sfilmowana i świetnie znana intelektualistom, nie przeniknęła do popkultury ani nawet do kręgów LGBT, o czym ze zdziwieniem dowiedziałam się od córki. Może gdzieś analizują ją studenci gender studies, ale przecież refleksja nad płcią w jej wymiarze kulturowym jest obecnie tak popularnym nurtem w krytyce i literaturoznawstwie, że zdumiewa cisza wokół tej wspaniałej powieści.
Szesnastoletni chłopak na dworze królowej Elżbiety i trzydziestosześcioletnia kobieta w drugiej dekadzie dwudziestego wieku nie tylko noszą to samo imię, Orlando, lecz są właściwie jedną i tą samą osobą. Historia młodego szlachcica z czasów królowej Elżbiety, którego płeć ulega w pewnej chwili zmianie, ale nigdy nie stabilizuje się do końca jako jednoznacznie kobieca, jest bogata w odnośniki pozwalające na snucie genderowych refleksji.
Ale Orlando to przy tym po prostu znakomicie napisana powieść. Jedyna w swoim rodzaju nie tylko pod względem tematu, ale i wartości stricte artystycznych. Może młodego czytelnika razić nieco kwiecisty styl, lecz fantastyczne operowanie sarkazmem i ironią, nadaje tej książce rzadko spotykany smaczek. Trudno uwierzyć, że powieść ma już prawie 100 lat (została wydana w 1928 r.). Nikt po Woolf nie zdobył się chyba nigdy na tak wyśmienite refleksje dotyczące natury samego pisarstwa - a na pewno nie napisał tego tonem tak wdzięcznym, pełnym ironii i świeżości.
Warto do tego opisu dodać pewną ciekawostkę: powieść Orlando została dedykowana Vicie Sackville-West, zamężnej pisarce, z którą Woolf miała romans. Syn Vity, określił tę powieść mianem „najdłuższego i najbardziej czarującego listu miłosnego w literaturze”. Woolf nigdy jednak nie wspomniała, że Sackville-West napisała bajkę opartą na podobnym motywie, która w formie miniaturowej książeczki przez 90 lat leżała na półeczce miniaturowej biblioteki domku dla lalek brytyjskiej królowej Marii.
Domek zbudowano w pierwszej połowie lat 20. Była to miniaturowa replika arystokratycznej edwardiańskiej rezydencji wyposażona w prąd, wodę bieżącą i windę. W tak misternie wykonanym domku nie mogło też zabraknąć prawdziwej biblioteki. Do udziału w przedsięwzięciu zaproszono w 1922 roku wielu słynnych pisarzy. Specjalnie na potrzeby miniaturowych książek, które miały znaleźć się w kolekcji, napisali oni nowe historie. Sir Arthur Conan Doyle wymyślił parodię Sherlocka Holmesa, klasyk grozy M. R. James dostarczył opowieść o nawiedzonym domku dla lalek. W projekt zaangażowali się także m.in. A. A. Milne, J. M. Barrie, Thomas Hardy, Rudyard Kipling, W. Somerset Maugham i wspomniana już Vita Sackville-West, która zatytułowała swoją książeczkę A Note of Explanation.
Opowiada ona wiecznie młodym żeńskim duszku, który przenosi się do domku dla lalek i natychmiast mości się tam jak u siebie, wprowadzając właścicieli w zakłopotanie. Co ważne, duszek ten był świadkiem wszystkich najważniejszych wydarzeń w bajkowej historii, widział budowę pałacu Alladyna i pocałunek składany na ustach Śpiącej Królewny, a teraz nosi krótko ścięte włosy, krótką spódnicę modną w latach 20. i zachwyca się wszelkimi udogodnieniami dostępnymi w domku.
W tym samym duchu Orlando to stylizowana na biografię opowieść o androgynicznym młodzieńcu, który żyje od ponad trzystu lat, zmieniając płeć i spotykając na swojej drodze wiele znanych postaci historycznych. Zatem losy duszka mogą wydawać się niezwykle podobne.
Bardzo interesujące podejście do historii Polski: Goźliński swobodnie, z użyciem jak najbardziej współczesnego języka, trochę flirtuje a trochę polemizuje z tradycją romantyczną i mesjanizmem, porzuca schematyczne myślenie o polskiej historii z perspektywy postawy walki lub podporządkowania. Starszy brat Józefa Piłsudskiego, który jest bohaterem powieści, wybiera bowiem trzecią drogę, odnajdując poczucie wspólnoty z mieszkańcami odległego Sachalina, miejsca uznawanego za wyklęte i przeklęte. Goźliński ze swobodą, finezją i sarkazmem wyszydza kompleksy narodowe i pychę Polaków, kolejno obnaża najróżniejsze mity (poświęcenia dla sprawy, heroizm zesłańców, wielkość żon podążających za skazanymi).
Wątek rdzennych mieszkańców Sachalina pozwala Autorowi zabrać głos w kwestii zdawałoby się pobocznej, a na pewno nieobecnej w polskiej literaturze romantycznej - relacji osadników i ludów zamieszkujących imperium rosyjskie. Może nieco naiwnie, a nawet irytująco wypada postawa Akana, w którym nie tylko nie ma ani krztyny poczucia wyższości białej rasy, a wręcz przeciwnie - dominuje fascynacja innością i szacunek dla spuścizny kulturowej nieuchronnie skazanej na zagładę w kontakcie z bezwzględną polityką imperium.
Kolejna powieść kryminalna Fitzka (Lot 7A), która zapewnia znakomitą rozrywkę, liczne zwroty akcji i zaskoczenia, które nie pozwalają zbyt łatwo zgadnąć "kto zabił", a tym samym dają szansę cieszenia się książką do ostatnich słów.
Przyznam, że bardzo też lubię osobiste posłowia, które Fitzek zazwyczaj zamieszcza w swoich książkach: napisane z humorem wspomnienia, wybrane cytaty z listów od czytelników, które pozwalają stwierdzić, że nie istnieje modelowy czytelnik jego kryminałów: rozpiętość wieku, zainteresowań, miejsca zamieszkania i kolei losów jest tak wielka, że pewne jest tylko jedno: Fizek jest w stanie odpowiedzieć na wszelkie oczekiwania i bardzo różnorodne gusta.