Bruno Jasieński
But w butonierce
Zmarnowałem podeszwy w całodziennych spieszeniach,
Teraz jestem słoneczny, siebiepewny i rad.
Idę młody, genialny, trzymam ręce w kieszeniach,
Stawiam kroki milowe, zamaszyste, jak świat.
Nie zatrzymam się nigdzie na rozstajach, na wiorstach,
Bo mnie niesie coś wiecznie, motorycznie i przed.
Mijam strachy na wróble w eleganckich windhorstach,
Wszystkim kłaniam się grzecznie i poprawiam im pled.
W parkocieniu krokietni - jakiś meeting panieński.
Dyskutują o sztuce, objawiając swój traf.
One jeszcze nie wiedzą, że gdy nastał Jasieński,
Bezpowrotnie umarli i Tetmajer i Staff.
One jeszcze nie wiedzą, one jeszcze nie wierzą.
Poezyjność, futuryzm - niewiadoma i X.
Chodźmy biegać, panienki, niech się główki oświeżą -
Będzie lepiej smakować poobiedni jour-fixe.
Przeleciało gdzieś auto w białych kłębach benzyny,
Zafurkotał na wietrze trzepocący się szal.
Pojechała mi bajka poza góry doliny
nic jakoś mi nie żal, a powinno być żal...
Tak mi dobrze, tak mojo, aż rechoce się serce.
Same nogi mnie niosą gdzieś - i po co mi, gdzie?
Idę młody, genialny, niosę BUT W BUTONIERCE,
Tym co za mną nie zdążą echopowiem: " Adieu! "
Koniecznie przeczytaj o niesamowitej postaci Bruna Jasieńskiego.
czwartek, 31 stycznia 2019
środa, 30 stycznia 2019
Sławomir Koper "Królowe salonów II RP"
Lekka i przyjemna opowieść o życiu prywatnym elit II
Rzeczpospolitej. Tym razem Sławomir Koper sięga po postaci wspaniałych kobiet: niezwykłych Polek,
które zrobiły wielką światową karierę w latach 20. i 30. XX wieku - a więc w czasach, które nie były kobietom zbyt przychylne.
Wszystkie bohaterki to piękne,
inteligentne, niezwykle uzdolnione artystki (a przy tym bajecznie bogate). Wśród nich Pola
Negri, która miała u stóp całe Hollywood, z Charlie Chaplinem i Rudolfem
Valentino, którzy byli jej kochankami.
Następnie wspaniała malarka Tamara Łempicka (w rzeczywistości Maria Gurwik-Górska) z jej niepowtarzalnym stylem (art-deco), który zachwyca do dzisiaj. Niesamowita Olga Boznańska, która osunęła się ostatecznie w ubóstwo, czy Messalka (Lucyna Messal), która mieszkała w kamienicy do dzisiaj zachowanej na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.
Poetka i sekretarka Marszałka - Kazimiera Iłłakowiczówna, czy wreszcie Halina Konopacka (Leonarda Kazimiera Konopacka-Matuszewska-Szczerbińska) - najpiękniejsza polska sportsmenka, która swoimi wynikami nie gorzej promowała Polskę niż współcześnie Małysz czy Kowalczyk (wybrane rekordy Haliny: rzut dyskiem 39,62 m, rzut oszczepem 34,83 m, pchnięcie kulą 11,33 m, skok wzwyż 138 cm, skok w dal 512 cm).
Następnie wspaniała malarka Tamara Łempicka (w rzeczywistości Maria Gurwik-Górska) z jej niepowtarzalnym stylem (art-deco), który zachwyca do dzisiaj. Niesamowita Olga Boznańska, która osunęła się ostatecznie w ubóstwo, czy Messalka (Lucyna Messal), która mieszkała w kamienicy do dzisiaj zachowanej na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.
Poetka i sekretarka Marszałka - Kazimiera Iłłakowiczówna, czy wreszcie Halina Konopacka (Leonarda Kazimiera Konopacka-Matuszewska-Szczerbińska) - najpiękniejsza polska sportsmenka, która swoimi wynikami nie gorzej promowała Polskę niż współcześnie Małysz czy Kowalczyk (wybrane rekordy Haliny: rzut dyskiem 39,62 m, rzut oszczepem 34,83 m, pchnięcie kulą 11,33 m, skok wzwyż 138 cm, skok w dal 512 cm).
poniedziałek, 28 stycznia 2019
Maria Konopnicka
Capri
Capri? Widziałam. Świat tam wykuty ze skały.
Brzeg dziki, poszarpany, samotny i pusty.
Półnagi, skrawym szmatem przewiązany chusty,
Rybak z portu Careny ogień pali mały.
Trzeszczą kolczaste suchych aloesów chrusty,
Gruby liść żarem tleje, jak papyrus biały,
Na którym dawne wieki ze wstrętem spisały
Tyberiuszowej krwawy pamiętnik rozpusty.
Siądź w łodzi, przy ognisku, na sieci tych pęku,
Nad ciszą modrej toni zniż czoło na ręku
I słuchaj, co ci prawi rybak drżący, stary...
Tyberiusz?... Augustus?... Nie, on o nich nie wie!
Lecz patrząc mrocznym okiem w gasnące zarzewie
Głód i nędzę swą skarży... To jego cezary!
Capri
Capri? Widziałam. Świat tam wykuty ze skały.
Brzeg dziki, poszarpany, samotny i pusty.
Półnagi, skrawym szmatem przewiązany chusty,
Rybak z portu Careny ogień pali mały.
Trzeszczą kolczaste suchych aloesów chrusty,
Gruby liść żarem tleje, jak papyrus biały,
Na którym dawne wieki ze wstrętem spisały
Tyberiuszowej krwawy pamiętnik rozpusty.
Siądź w łodzi, przy ognisku, na sieci tych pęku,
Nad ciszą modrej toni zniż czoło na ręku
I słuchaj, co ci prawi rybak drżący, stary...
Tyberiusz?... Augustus?... Nie, on o nich nie wie!
Lecz patrząc mrocznym okiem w gasnące zarzewie
Głód i nędzę swą skarży... To jego cezary!
Maria Konopnicka |
niedziela, 27 stycznia 2019
Swietłana Aleksijewicz
Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy
Książki Aleksijewicz zawsze przytłaczają, a jednocześnie nie sposób się od nich oderwać. Niezmiennie zadziwia mnie, że ponad 70 lat po wojnie, ktoś jest w stanie napisać o niej tak, że wszystkie obrazy stają przed oczami nawet tym, którzy wojny szczęśliwie nie doświadczyli.
Ostatni świadkowie to zbiór 102 wspomnień z okresu Wielkiej Wojny
Ojczyźnianej, jak nazywana jest wojna niemiecko-rosyjska w rosyjskiej
historiografia. Rozmówcy Aleksijewicz wywodzą się z różnych warstw
społecznych. Czytamy wspomnienia emerytów, robotników i sklepikarzy, dyrektorów fabryk, ludzi kultury i nauki. Autorka - jak zawsze - cierpliwie pyta, nie pogania, nie ingeruje, słucha uważnie każdego słowa. Rozumie, że ci ludzie wracają myślami do najstraszliwszych chwil swojego życia: kiedy jako małe dzieci zobaczyli po raz pierwszy śmierć, kiedy stracili rodziców, głodowali, przeżywali najstraszliwszy rodzaj samotności, jakiej doświadczyć może tylko małe dziecko pozbawione wszelkiej miłości i czułości. Niektórzy załamują się i nie potrafią dokończyć opowieści, inni znajdują ulgę w rozmowie.
Wszyscy mówią o śmierci, choć każdy innymi słowami. Niektórzy z nich przyznają, że dopiero po latach zrozumieli, co się im przydarzyło - jako dzieci nie rozumieli większości wydarzeń. Sami zdumiewają się tym, że przetrwali: ukryci w norach, szopach, lasach, na bagnach, jedząc trawę i łyko.Wspominają nieludzkie cierpienie i strach, wszechobecne pożary, odór gnijących ciał ludzi i zwierząt.
Wielokrotnie odkładałam tę książkę. Nie sposób tego przyswoić, ani zrozumieć.
sobota, 26 stycznia 2019
Leopold Staff "Kochanka"
Przyjdę do ciebie w północ ciemną, z nowiem...
Drogę przez półmrok wskaże mi tęsknota...
A ty, choć o swym przyjściu nie powiem,
Wyjdziesz i sama otworzysz mi wrota.
Choć ciemno będzie, nie spytasz, kto jestem...
Dotkniesz mej dłoni i zaraz się dowiesz...
W głębokiej ciszy o nic słów szelestem
Nie spytam ciebie - a ty mi odpowiesz...
Cicho mnie w blade pocałujesz skronie,
A choć nie wyznam ci, że mnie coś tłoczy,
Ty mi utulisz głowę na swym łonie
I sama w wieczny sen zamkniesz mi oczy...
Drogę przez półmrok wskaże mi tęsknota...
A ty, choć o swym przyjściu nie powiem,
Wyjdziesz i sama otworzysz mi wrota.
Choć ciemno będzie, nie spytasz, kto jestem...
Dotkniesz mej dłoni i zaraz się dowiesz...
W głębokiej ciszy o nic słów szelestem
Nie spytam ciebie - a ty mi odpowiesz...
Cicho mnie w blade pocałujesz skronie,
A choć nie wyznam ci, że mnie coś tłoczy,
Ty mi utulisz głowę na swym łonie
I sama w wieczny sen zamkniesz mi oczy...
czwartek, 24 stycznia 2019
Josif Brodski "Giną ludzie"
W chwili, kiedy przy kolacji
bronisz niedorzecznych racji
żal za głupstwem topiąc w wódzie -
giną ludzie.
W przecudownych starych miastach
strach w codzienny pejzaż wrasta
śniąc o ocalenia cudzie -
giną ludzie.
W wioskach, których wcale nie ma,
bo śmierć przez nie przeszła niema -
wierząc swej nadziei złudzie
giną ludzie.
Giną ludzie gdy głosujesz
za spokojem - i próbujesz
bunt sumienia zbić doktryną -
obcy giną.
W chwili, gdy rozrywki żądasz,
w telewizji mecz oglądasz,
lud się pławisz w słodkiej nudzie -
giną ludzie.
Oto nowa jest idea:
jeszcze ludzkość nie zginęła,
chociaż w Kainowym trudzie
giną ludzie.
Wielbiąc każde przykazanie,
zapis świętych praw w Koranie,
Ewangelii i Talmudzie
giną ludzie.
Wśród wyznawców każdej wiary
są mordercy i ofiary -
twe milczenie wskaże teraz
kogo wspierasz.
bronisz niedorzecznych racji
żal za głupstwem topiąc w wódzie -
giną ludzie.
W przecudownych starych miastach
strach w codzienny pejzaż wrasta
śniąc o ocalenia cudzie -
giną ludzie.
W wioskach, których wcale nie ma,
bo śmierć przez nie przeszła niema -
wierząc swej nadziei złudzie
giną ludzie.
Giną ludzie gdy głosujesz
za spokojem - i próbujesz
bunt sumienia zbić doktryną -
obcy giną.
W chwili, gdy rozrywki żądasz,
w telewizji mecz oglądasz,
lud się pławisz w słodkiej nudzie -
giną ludzie.
Oto nowa jest idea:
jeszcze ludzkość nie zginęła,
chociaż w Kainowym trudzie
giną ludzie.
Wielbiąc każde przykazanie,
zapis świętych praw w Koranie,
Ewangelii i Talmudzie
giną ludzie.
Wśród wyznawców każdej wiary
są mordercy i ofiary -
twe milczenie wskaże teraz
kogo wspierasz.
środa, 23 stycznia 2019
Víctor del Árbol "Niezagojone rany"
Wątek kryminalno-sensacyjny jest niezwykle zawikłany - jak to u Arbola. Zaczyna się jednak dość prosto - światowej sławy skrzypaczka Gloria Tagger zleca Eduardowi Quintanie namalowanie portretu Arthura Fernándeza, wpływowego przedsiębiorcy winnego tragicznej śmierci jej syna. Zlecenie trafia do Eduarda nieprzypadkowo, gdyż kilkanaście lat wcześniej stracił on w wypadku samochodowym żonę i córkę. Gloria wierzy, że jedynie osoba, która doświadczyła podobnej jak ona traumy, będzie w stanie sportretować sprawcę jej cierpienia. Faktyczne relacje między poszczególnymi postaciami i wydarzeniami okazują się jednak znacznie bardziej złożone.
Całość tonie w dusznej atmosferze tajemnic i niedomówień. Tragedie malarza, skrzypaczki, marszandki, przedsiębiorcy, reżysera filmowego, płatnego mordercy, chińskiego stręczyciela, agenta tajnej policji i wielu innych postaci stanowią elementy inteligentnie rozplanowanej łamigłówki. Całość wymaga niezłego skupienia, ale też skutecznie trzyma w napięciu.
Tym razem autor bardzo zdystansował się od wątków historycznych i tak chętnie podejmowanego w innych powieściach motywu hiszpańskiej wojny domowej (choć w postaci Guzmana przywołuje echo niegdysiejszych wydarzeń). Książka jest zdecydowanie mniej refleksyjna niż inne powieści Arbola - ale gwarantuje świetną rozrywkę i totalny eskapizm w świat przygód i tajemnic.
wtorek, 22 stycznia 2019
Tadeusz Boy-Żeleński
Wszystko jest głupie
Wszystko jest głupie, co rodzi się z myśli,
A nie z kapryśnych słów zgodnego dźwięku;
Wszystko jest kłamstwem, czego nie nakryśli
Pióro bezwolnie chwiejące się w ręku;
Wszystko jest nudą, co nie jest marzeniem,
Za światem baśni naiwną tęsknotą -
Wszystko jest zgrzytem, co nie jest westchnieniem
Z serca do serca wionącym pieszczotą...
Wszystko jest głupie
Wszystko jest głupie, co rodzi się z myśli,
A nie z kapryśnych słów zgodnego dźwięku;
Wszystko jest kłamstwem, czego nie nakryśli
Pióro bezwolnie chwiejące się w ręku;
Wszystko jest nudą, co nie jest marzeniem,
Za światem baśni naiwną tęsknotą -
Wszystko jest zgrzytem, co nie jest westchnieniem
Z serca do serca wionącym pieszczotą...
piątek, 18 stycznia 2019
Bolesław Leśmian "Z dłońmi tak splecionymi..."
Z dłońmi tak splecionymi, jakbyś klęcząc, spała,
W niedostępne mym oczom wpatrzona widzenie,
Płaczesz przez sen i wstrząsem wylękłego ciała
Błagasz o nagłą pomoc, o rychłe zbawienie.
Jeszcze płaczu niesytą do piersi cię tulę,
A ty goisz się we mnie, niby lgnąca rana,
A ja płacz twój całuję, biodra i kolana
I ramię i zsuniętą z ramienia koszulę.
Lecz karmiony ust twoich spłakanym oddechem,
Nie pytam o treść widzeń. Dopiero z porania
Zadaję ciemną nocą tłumione pytania.
Odpowiadasz bezładnie - ja słucham z uśmiechem.
W niedostępne mym oczom wpatrzona widzenie,
Płaczesz przez sen i wstrząsem wylękłego ciała
Błagasz o nagłą pomoc, o rychłe zbawienie.
Jeszcze płaczu niesytą do piersi cię tulę,
A ty goisz się we mnie, niby lgnąca rana,
A ja płacz twój całuję, biodra i kolana
I ramię i zsuniętą z ramienia koszulę.
Lecz karmiony ust twoich spłakanym oddechem,
Nie pytam o treść widzeń. Dopiero z porania
Zadaję ciemną nocą tłumione pytania.
Odpowiadasz bezładnie - ja słucham z uśmiechem.
czwartek, 17 stycznia 2019
Władimir Sorokin
Bro
Druga część trylogii Sorokina, która jednak opowiada o wydarzeniach wcześniejszych. Jej główny bohater, Sniegiriow, syn właściciela największej w Rosji
cukrowni, urodził się dokładnie wtedy, gdy spore połacie Syberii
zniszczył tajemniczy obiekt, powszechnie znany jako meteoryt tunguski, znany nam już z Lodu. Wspomniane wydarzenie przesądza o całym życiu Saszy.
Opisane w Bro wydarzenia nawiązują do licznych wątków Lodu. Sorokin tym razem mocno koncentruje sie na systemie funkcjonowania tajemniczej sekty, obnażając mechanizmy, których doszukać się możemy także i we współczesnych instytucjach - nie tylko religijnych. Relacje znane ze świata polityki, struktur mafijnych czy nawet dysfunkcyjnych rodzin, nakładają się tu jedna na drugą, tworząc zagmatwany system, w którym człowiek musi znakomicie dostosować się do reguł, aby po prostu trwać. Bro daje też odpowiedź na pytanie nurtujące nas podczas lektury poprzedniego tomu
trylogii: co tak naprawdę połączyło ową tajemnicza instytucję z sowieckim
totalitaryzmem.
Według tytułowego bohatera ludzie nieuchronnie dążą do zniszczenia świata, w którym żyją
i siebie nawzajem. Każdy chce wydrzeć światu jak najwięcej dla siebie.
Powstanie rasy ludzkiej jest wynikiem błędu popełnionego przez
świetliste istoty tysiące lat temu. Tylko człowiek mógł
stworzyć takie systemy, jak totalitaryzmy niemiecki i radziecki,
dopuszczające się wszelkich zbrodni w imię wielkich idei. Gdzieś miedzy wierszami pobrzmiewa także współczucie dla zwierząt (na pewno większe niż dla zwykłych ludzi) i matriksowska wizja ludzkości funkcjonującej na wzór wirusów.
Bez wątpienia Bro jest lepszą powieścią niż Lód: Sorokin wykorzystał go do rozważań nad naturą ustroju totalitarnego wskazując, że jego podstawa jest niechęć do indywidualizmu i pogarda
dla zwykłego człowieka, nierzadko tkwiąca w religii. Autor gra z rozmaitymi ideami filozoficznymi, prądami myślowymi. Od
koncepcji romantycznych, przez Nietzschego i Schopenhauera, aż po gnozę i
filozofię Wschodu (zjednoczenie się ze światłością, mantra...) Czyni to
z ogromną lekkością, dając nierzadko dowód wielkiej erudycji. Główny bohater zgorszony obłędem w jakim żyją ludzie, sam chce stworzyć w gruncie rzeczy system oparty na bardzo podobnych zasadach, nie wahając się poświęcić ludzi w imię idei, która wydaje mu się jedynie słuszna.
I tu także nieoczywistą bohaterka powieści pozostaje Rosja - tym razem nie dla ilustracji jej przekroju społecznego, ale raczej perspektywy historycznej: od ostatnich lat istnienia
caratu po wojnę niemiecko-radziecką. Pomimo silnie akcentowanej warstwy fantastycznej, zarówno Lód, jak i Bro pozostają powieściami realistycznymi. Stanowią także trafną diagnozę wielkich chorób, które dotknęły
ludzkość w XX wieku – fanatyzmu i totalitaryzmu, ale obie chwilami sprawiają wrażenie dość płytkich. Nadal nie widzę tu wielkiej literatury, a tylko sprawnie napisaną powieść popkulturową.
środa, 16 stycznia 2019
Jan Lechoń "Bajka warszawska"
Wczoraj nocą (wszystko ściśle
Z najlepszego źródła wiem)
Szedł jegomość przez Powiśle
Za Starego Miasta tłem.
W meloniku, kurtka krótka,
Wśród nadbrzeżnych zniknął traw.
Wzrok zamglony, siwa bródka:
Krótko mówiąc: Poldzio Staff.
Senna Wisła nagle drgnęła,
I w księźycu, z srebrnych wód
Cudna panna wypłynęła
Z rybią łuską koło ud.
I szepnęła: "Mój chłopczyku,
Nic się nie bój! Daj mi dłoń!
Tak jak stoisz, w meloniku
Pójdź gdzie mieszkam, w Wisły toń.
"Co się wahasz? Nikt cię nie zji,
Znasz mnie przecież z twoich snów.
Pogadamy o poezji,
I do miasta wrócisz znów.
"Pomarzymy o przeszłości,
Co pod gruzem miasta śpi.
Nie mam, widzisz, znajomości
Wśród tych ludzi z nowych dni".
Chlupnął Poldzio, i spod fali
Wyjrzał tylko jego nos.
Po czym całą noc gadali
Zaplatani w nimfy włos.
A nad ranem, gdy świt ściera
Mroki z sennych nieba lic,
Poldzio znów był u Fukiera
Suchy jakby nigdy nic.
Z najlepszego źródła wiem)
Szedł jegomość przez Powiśle
Za Starego Miasta tłem.
W meloniku, kurtka krótka,
Wśród nadbrzeżnych zniknął traw.
Wzrok zamglony, siwa bródka:
Krótko mówiąc: Poldzio Staff.
Senna Wisła nagle drgnęła,
I w księźycu, z srebrnych wód
Cudna panna wypłynęła
Z rybią łuską koło ud.
I szepnęła: "Mój chłopczyku,
Nic się nie bój! Daj mi dłoń!
Tak jak stoisz, w meloniku
Pójdź gdzie mieszkam, w Wisły toń.
"Co się wahasz? Nikt cię nie zji,
Znasz mnie przecież z twoich snów.
Pogadamy o poezji,
I do miasta wrócisz znów.
"Pomarzymy o przeszłości,
Co pod gruzem miasta śpi.
Nie mam, widzisz, znajomości
Wśród tych ludzi z nowych dni".
Chlupnął Poldzio, i spod fali
Wyjrzał tylko jego nos.
Po czym całą noc gadali
Zaplatani w nimfy włos.
A nad ranem, gdy świt ściera
Mroki z sennych nieba lic,
Poldzio znów był u Fukiera
Suchy jakby nigdy nic.
poniedziałek, 14 stycznia 2019
Cyprian Kamil Norwid
Posiedzenie (Fraszka)
Z ogromnej sali wyniesiono śmiecie
I kurz otarto z krzeseł - weszli męże
I siedli z szmerem, jak w pochwy oręże,
I ogłosili... cóż?... że są w komplecie!!
- I siedzą... siedzą... aż tam gdzieś na świecie
Wariat wynajdzie parę, a artysta
Podrzędny - promień słoneczny utrwali,
A nieuczony jakiś tam dentysta
Od wszech boleści człowieka ocali...
A Akademie milczą... lecz w komplecie.
Posiedzenie (Fraszka)
Z ogromnej sali wyniesiono śmiecie
I kurz otarto z krzeseł - weszli męże
I siedli z szmerem, jak w pochwy oręże,
I ogłosili... cóż?... że są w komplecie!!
- I siedzą... siedzą... aż tam gdzieś na świecie
Wariat wynajdzie parę, a artysta
Podrzędny - promień słoneczny utrwali,
A nieuczony jakiś tam dentysta
Od wszech boleści człowieka ocali...
A Akademie milczą... lecz w komplecie.
sobota, 12 stycznia 2019
Jacek Kaczmarski [Ilu nas w bólu]
Ilu nas w bólu – tylu w nadziei,
Ilu nas płacze – tylu się śmieje,
Ilu nas więdnie – tylu rozkwita,
Ilu się żegna – tylu się wita.
Ilu nas płacze – tylu się śmieje,
Ilu nas więdnie – tylu rozkwita,
Ilu się żegna – tylu się wita.
Ilu nas w ciszy – tylu w kolędzie,
Ilu nas żyje – tylu nie będzie.
Ilu nas żyje – tylu nie będzie.
Ilu nas mężnych – tylu się trwoży,
Ilu się pyszni – tylu się korzy,
Ilu się plami – tylu oczyszcza,
Ilu się tworzy – tylu wyniszcza.
Ilu się pyszni – tylu się korzy,
Ilu się plami – tylu oczyszcza,
Ilu się tworzy – tylu wyniszcza.
Ilu nas w ciszy – tylu w kolędzie,
Ilu nas żyje – tylu nie będzie.
Ilu nas żyje – tylu nie będzie.
Ilu nas jadło – tylu zgłodniało,
Ilu nas padło – tylu powstało,
Ilu nas śniło – tylu zbudzonych,
Ilu się wzbiło – tylu strąconych.
Ilu nas padło – tylu powstało,
Ilu nas śniło – tylu zbudzonych,
Ilu się wzbiło – tylu strąconych.
Ilu nas w ciszy – tylu w kolędzie,
Ilu nas żyje – tylu nie będzie.
Ilu nas żyje – tylu nie będzie.
Ilu nas w cnocie – tylu w podłości,
Ilu nas w blasku – tylu w ciemności,
Ilu w przepychu – tylu w łachmanach
I wszyscy przyszli powitać Pana.
Ilu nas w blasku – tylu w ciemności,
Ilu w przepychu – tylu w łachmanach
I wszyscy przyszli powitać Pana.
Każdy był kiedyś dzieckiem w kołysce,
Zmiłuj się nad nami – Jezu Chryste…
Zmiłuj się nad nami – Jezu Chryste…
Ilu nas w ciszy – tylu w kolędzie,
Ilu nas żyje – tylu nie będzie.
Ilu nas żyje – tylu nie będzie.
czwartek, 10 stycznia 2019
Magda Czapińska
Zamiast
Ty, Panie tyle czasu masz,
Mieszkanie w chmurach i błękicie
A ja na głowie mnóstwo spraw
I na to wszystko jedno życie.
A skoro wszystko lepiej wiesz
Bo patrzysz na nas z lotu ptaka
To powiedz czemu tak mi jest,
Że czasem tylko siąść i płakać
Ja się nie skarżę na swój los
Potulna jestem jak baranek
I tylko mam nadzieję, że...
że chyba wiesz, co robisz, Panie.
Ile mam grzechów? któż to wie...
A do liczenia nie mam głowy
Wszystkie darujesz mi i tak
Nie jesteś przecież drobiazgowy
Lecz czemu mnie do raju bram
Prowadzisz drogą taką krętą
I czemu wciąż doświadczasz tak
Jak gdybyś chciał uczynić świętą.
Nie chcę się skarżyć na swój los
Nie proszę więcej, niż dać możesz
I ciągle mam nadzieję, że...
Że chyba wiesz, co robisz, Boże.
To życie minie jak zły sen
Jak tragifarsa, komediodramat
A gdy się zbudzę, westchnę - cóż
To wszystko było chyba... zamiast
Lecz póki co w zamęcie trwam
Liczę na palcach lata szare
I tylko czasem przemknie myśl
Przecież nie jestem tu za karę.
Dziś czuję się, jak mrówka gdy
Czyjś but tratuje jej mrowisko
Czemu mi dałeś wiarę w cud
A potem odebrałeś wszystko.
Ja się nie skarżę na swój los
Choć wiem, jak będzie jutro rano
Tyle powiedzieć chciałam ci
Zamiast... pacierza na dobranoc
Zamiast
Ty, Panie tyle czasu masz,
Mieszkanie w chmurach i błękicie
A ja na głowie mnóstwo spraw
I na to wszystko jedno życie.
A skoro wszystko lepiej wiesz
Bo patrzysz na nas z lotu ptaka
To powiedz czemu tak mi jest,
Że czasem tylko siąść i płakać
Ja się nie skarżę na swój los
Potulna jestem jak baranek
I tylko mam nadzieję, że...
że chyba wiesz, co robisz, Panie.
Ile mam grzechów? któż to wie...
A do liczenia nie mam głowy
Wszystkie darujesz mi i tak
Nie jesteś przecież drobiazgowy
Lecz czemu mnie do raju bram
Prowadzisz drogą taką krętą
I czemu wciąż doświadczasz tak
Jak gdybyś chciał uczynić świętą.
Nie chcę się skarżyć na swój los
Nie proszę więcej, niż dać możesz
I ciągle mam nadzieję, że...
Że chyba wiesz, co robisz, Boże.
To życie minie jak zły sen
Jak tragifarsa, komediodramat
A gdy się zbudzę, westchnę - cóż
To wszystko było chyba... zamiast
Lecz póki co w zamęcie trwam
Liczę na palcach lata szare
I tylko czasem przemknie myśl
Przecież nie jestem tu za karę.
Dziś czuję się, jak mrówka gdy
Czyjś but tratuje jej mrowisko
Czemu mi dałeś wiarę w cud
A potem odebrałeś wszystko.
Ja się nie skarżę na swój los
Choć wiem, jak będzie jutro rano
Tyle powiedzieć chciałam ci
Zamiast... pacierza na dobranoc
środa, 9 stycznia 2019
Victor del Árbol "Milion kropli"
Z dużym opóźnieniem sięgam po tę książkę (premiera w 2017r.), ale zarówno autor, jak i podejmowana przez niego zazwyczaj tematyka wojny domowej w Hiszpanii każą mi nadrobić to opóźnienie. I warto!
Tym razem Árbol sięga jeszcze głębiej do przeszłości niż w innych książkach i znacznie dalej, bo aż do Rosji lat 30. XX w. Dzięki temu i tak już zagmatwane dzieje Hiszpanii i niejednoznaczny wymiar postaci historycznych związanych z wojną domową, sięgają apogeum złożoności. Kolejny raz okazuje się, że polska mania dźwigania krzyża narodów okazuje się czystą uzurpacją: poraża kłębowisko losów hiszpańskich komunistów i falangistów, policjantów skompromitowanych współpracą z reżimem Franco i bojowników o wolność, gotowych oddać najbliższych w zamian za szansę przeżycia, walczących o wolność w kolaboracji z NKWD i walczących z komuną w kolaboracji z faszystami. Trudno wyobrazić sobie trudniejsze moralnie wybory i naiwnie sądzić, że można je będzie kiedykolwiek osądzić.
Ale powieść - jak zwykle u Árbola - to nie moralitet lecz fantastycznie skrojona sensacja z wątkami kryminalnymi. Stopniowo rozgryzamy powiązania między poszczególnymi postaciami, których tożsamości autor (jak zwykle zresztą) długo nie zdradza, przeciągając napięcie i serwując kolejne wolty. Każdy zwrot akcji, który pozornie zbliża nas do rozwiązania zagadki, okazuje się obnażać kolejne ludzkie intencje, a zarazem słabości i ułomności. Bohaterowie, którym współczuliśmy, zaczynają stopniowo budzić niechęć, tylko po to, żeby po uchyleniu kolejnego rąbka tajemnicy, zyskać ponownie nasze zrozumienie.
Klimat powieści jest jak zawsze przesycony melancholią - zastanawiam się, czy to wpływ flamenco czy bliskość morza czynią literaturę hiszpańską tak szczególną. Ostatecznie, jak uważa jedna z bohaterek, "wystarczy popatrzeć na morze by zniknąć za horyzontem". Tym razem jednak pisarz serwuje znacznie szersze spektrum opisów: sugestywne obrazy Syberii, scen wojennych, dramatu pokonanego Berlina, obozu na plażach Argeles, które dały szczególne "schronienie" hiszpańskim uchodźcom - to wszystko odmalowane przy pomocy wyrazistych, przytłaczających scen, sugestywne, jak najlepsze kino.
Postać młodego Siaki pozwala wprowadzić nawet obraz Afryki i tamtejszych bratobójczych walk, boleśnie skonfrontowanych z europejską obojętnością i dyletanctwem ("dla większości ludzi Afryka była tylko ciemnożółtą plamą na mapie. Wszystkie granice i państwa wyglądały tak samo. Miejsce nieszczęść, głodu, chorób i wojen.")
W wielu miejscach tonęłam w tych opisach i wątkach pobocznych, z przyjemnością wracając potem do zasadniczej historii, a potem znowu oddalając się w czasie i przestrzeni. Eskapizm w pełnym tego słowa znaczeniu!!!
wtorek, 8 stycznia 2019
Ernest Bryll
Boże NarodzenieKiedy dziecko się rodzi i na świat przychodzi
Jest jak Bóg, co powietrzem nagle się zakrztusił
I poczuł, że ma ciało, że w ciemnościach brodzi
Że boi się człowiekiem być. I że być musi
Wokół radość. Kolędy szeleszczące złotko
Najbliżsi jak pasterze wpatrują się w Niego
I śmiech matki - bo dziecko przeciąga się słodko
A ono się układa do krzyża swojego
poniedziałek, 7 stycznia 2019
Wisława Szymborska "Dłoń"
Dwadzieścia siedem kości,
trzydzieści pięć mięśni,
około dwóch tysięcy komórek nerwowych
w każdej opuszce naszych pięciu palców.
To zupełnie wystarczy,
żeby napisać „Mein Kampf”
albo „Chatkę Puchatka”.
trzydzieści pięć mięśni,
około dwóch tysięcy komórek nerwowych
w każdej opuszce naszych pięciu palców.
To zupełnie wystarczy,
żeby napisać „Mein Kampf”
albo „Chatkę Puchatka”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)