środa, 16 stycznia 2019

Jan Lechoń "Bajka warszawska"

Wczo­raj nocą (wszyst­ko ści­śle
Z naj­lep­sze­go źró­dła wiem)
Szedł je­go­mość przez Po­wi­śle
Za Sta­re­go Mia­sta tłem.

W me­lo­ni­ku, kurt­ka krót­ka,
Wśród nad­brzeż­nych znik­nął traw.
Wzrok za­mglo­ny, siwa bród­ka:
Krót­ko mó­wiąc: Po­ldzio Staff.

Sen­na Wi­sła na­gle drgnę­ła,
I w księ­źy­cu, z srebr­nych wód
Cud­na pan­na wy­pły­nę­ła
Z ry­bią łu­ską koło ud.

I szep­nę­ła: "Mój chłop­czy­ku,
Nic się nie bój! Daj mi dłoń!
Tak jak sto­isz, w me­lo­ni­ku
Pójdź gdzie miesz­kam, w Wi­sły toń.

"Co się wa­hasz? Nikt cię nie zji,
Znasz mnie prze­cież z two­ich snów.
Po­ga­da­my o po­ezji,
I do mia­sta wró­cisz znów.

"Po­ma­rzy­my o prze­szło­ści,
Co pod gru­zem mia­sta śpi.
Nie mam, wi­dzisz, zna­jo­mo­ści
Wśród tych lu­dzi z no­wych dni".

Chlup­nął Po­ldzio, i spod fali
Wyj­rzał tyl­ko jego nos.
Po czym całą noc ga­da­li
Za­pla­ta­ni w nim­fy włos.

A nad ra­nem, gdy świt ście­ra
Mro­ki z sen­nych nie­ba lic,
Po­ldzio znów był u Fu­kie­ra
Su­chy jak­by ni­g­dy nic.