sobota, 7 stycznia 2023

Paulina Wilk "Lalki w ogniu"

 

Indie szczęśliwie nie były pierwszym miejscem, jakie zobaczyłam w Azji. Jednak i tak na długo pozostała mi niechęć do tego kraju i brak zapału, żeby kogokolwiek namawiać na wyjazd. Rażą mnie cukierkowo-słodkie instafocie z laskami w sari i zaklinaczami węży, które nijak mają się do rzeczywistości, choć faktycznie da się fotografować Indie tak, żeby obiektyw ominął nędzę i wyłuskał jedynie bajeczne barwy landszaftów. Po lekturze Lalek w ogniu mój uraz uległ wzmocnieniu.
 
Zapewne nie taki był zamysł Autorki, która udała się w cudowną podróż w czasie i przestrzeni, podczas której zakochała się w tym kraju. Jednak czytając ten reportaż i dowiadując się o setkach nieznanych mi indyjskich kontrastów, utwierdzałam się w przekonaniu, że nie żyje w najgorszym ze światów. Tajemniczy Bombaj, Kalkuta i Delhi, zapierając dech w piersiach Himalaje, to tylko sceneria, w której sprawy przyziemne i boskie, tradycja, kultura i nowoczesność, przeplatają się z konserwatyzmem i zasadami, które nadal rządzą Indiami.

Życie Indusów, od dnia narodzin po ostatni dzień na ziemi, jest skrupulatnie rozpisane i przebiega według zasad, do których muszą się dostosować. Szczęście jednostki ustępuje potrzebom kasty i rodziny. 
 
Bieda nigdy nie może pociągać, ale bieda indyjska zawiera dodatkowo upiorny trzpień kastowości. Paulina Wilk - z całą mocą przekazu popartą bezlitosnymi statystykami - wskazuje na jeszcze jeden aspekt samoutrwalania tego koszmarnego systemu nędzy i bezradności: tragiczną w skutkach mizoginię. Sprzyja ona coraz silniejszemu dążeniu do tego, aby całą inwestycję rodzicielską (miłość, uwagę, pieniądze, edukację) skierować na syna, bo córka zawsze okaże się inwestycją bezzwrotną. Dziewczynki otrzymują gorsze pożywienie (jedzą dopiero, gdy mężczyźni skończą, często mniejsze i mniej odżywcze porcje), wcześniej wstają i pracują od najmłodszych lat, szybko przerywają edukację i są wcześniej wydawane za mąż. Młodziutka żona to mniejszy posag. Odtrącane przez cały system państwowo-rodzinny, dziewczynki nasiąkają przekonaniem, że liczy się tylko syn i powielają we własnych rodzinach podobny model postępowania.
 
Najważniejszym zadaniem Induski, a także jej najlepszą polisą ubezpieczeniową jest urodzenie syna. To wręcz daje nietykalność. „Syn w domu jest jak bóg” – zatem Indusi inwestują w chłopców: w ich żywienie, rozwój, edukację, zachcianki. Synowie, zwłaszcza pierworodni, spłacają ten dług, gdy zostają głównymi żywicielami, zapewnią opiekę starzejącym się bliskim. W szczególności owdowiałym matkom. Bez męża status kobiety zostaje zniweczony i choć golenie głów wdowom czy zakazywanie im spożywania posiłków przy stole nie jest już powszechne, to o starą samotną kobietę zadbać może jedynie syn. Tym bardziej opłaca się go urodzić.

Nasila się zwyczaj posagu, zgodnie z którym wraz z panną młodą należy przekazać podarunki. Wręczanie i przyjmowanie posagu jest nielegalne od 1971 r., podlega karze grzywny i więzienia. Ale wraz z nastaniem kapitalizmu w latach 90. zaczęło się umacniać, szczególnie w klasie średniej. Posag obciąża rodziców panny młodej, staje się przedmiotem wymuszeń i wpędza w długi.
 
Narodziny dziewczynki oznaczają więc dla jej rodziców finansową katastrofę i szantaż. Dochodzi do zabójstw kobiet, które albo nie spełniają wymagań materialnych mężów i teściów, albo już je spełniły i stają się niepotrzebne. Wiele takich zbrodni pozorowanych jest na wypadki lub samobójstwa (np. poprzez rzekome zapalenie się kobiety w czasie pracy w kuch - stąd tytułowe "lalki w ogniu"). Mają unikalny charakter – dokonywane są w domach w schematyczny sposób, niczym zrodzony z pogardy rytuał, praktykowany uniwersalnie w skądinąd głęboko zróżnicowanym społeczeństwie. W indyjskim kodeksie karnym tzw. posagowe śmierci doczekały się nawet odrębnego paragrafu.
 
Czy niedobór kobiet i pogłębiający się brak żon dla młodych mężczyzn w Indiach mogą cokolwiek zmienić? Tak. Głównie na gorsze. Kobiety jako deficytowy towar na rynku matrymonialnym stają się obiektem rywalizacji, i choć w związku z niedoborem ich wartość rośnie, w praktyce są jeszcze bardziej narażone na przemoc. Widać to na przykładzie opuszczonych żon. Często zdarza się, że po ślubie mąż zostawia żonę i wyjeżdża za pracą do innego stanu albo po prostu się nią nie interesuje. Opuszczone żony wychowują na wpół osierocone dzieci, są sekowane i poniżane, bez opieki mężczyzn łatwo padają ofiarą gwałtów i wymuszeń. Choć wydawało się, że to kłopot dotykający kobiety z ubogich, wiejskich środowisk, ostatnio ich los dzielą dziewczyny zamożniejsze i z wykształceniem. Bo indyjska żona to także cenne dobro na rynku transoceanicznym. Kawalerowie z diaspory biorą pożądany przez rodzinę ślub aranżowany w Indiach, po czym wracają do domu, zostawiając dziewczynę „pod opieką” krewnych. Jej życie ulega zamrożeniu, względnie ogranicza się do roli rozrodczej.
 
Chore przekonania na temat znaczenia i honoru dziewczyny skutkują szybkim wycofywaniem ich z systemu edukacji. To ma z kolei dalekosiężne efekty społeczne: od niechcianych ciąż i braku higieny, której nikt nie nauczył dziewczynek, po schorowane, źle odżywiane niemowlęta, którymi się one zajmują, jako młode matki. Jeśli niemowlęta przeżyją - to lepiej dla nich, żeby były chłopcami... „Obyś była matką tysiąca synów” – życzą sobie Hinduski w dniu ślubu.
  
W 1990 r. znany ekonomista Amartya Sen policzył, że w populacji Indii brakuje 40 mln kobiet. Dziś wiemy, że trzy dekady skoku ekonomicznego jeszcze bardziej nakręciły machinę „usuwania” kobiet ze społeczeństwa. Większy dostęp do diagnostyki i zabiegów medycznych ułatwia ustalanie płci płodu i pozbywanie się niechcianej ciąży. Nie ma w Indiach większego wroga kobiet niż ultrasonograf. Już w 1994 r. prawo zakazało udzielania informacji o płci płodu, a także przeprowadzania badań w celu jej ustalenia. Ale łatwo uzyskać taką informację wraz z propozycją przeprowadzenia aborcji. Tygodnik „India Today” ustalił, że szczególnie wysoki odsetek selektywnych aborcji notuje się w najbogatszych dzielnicach metropolii.
 
Nie sposób czytać o tych faktach i nie zestawiać ich ze wspomnieniem filmu Kraj bez kobiet (Matrubhoomi: A Nation Without Women). Kiedy go oglądałam, byłam przekonana, że to futurystyczna wizja społeczeństwa, jakim Indie MOGĄ się stać... 

Na zakończenie nie sposób pominąć kilku uwag o samym stylu tej wspaniałej książki. Opisy, jakie serwuje Autorka, są niezwykle barwne, soczyste i działają na wyobraźnię. Język tego reportażu kojarzy się raczej ze stylem gawędy - podszyty filozofią, troską, zadumaniem, ale także podziwem dla dynamiki i trwałości społeczeństwa, które niejako wbrew logice czasów i trudnej historii kultywuje swoje - choćby i straszne z europejskiej perspektywy - tradycje i obyczaje.

Lalki w ogniu okazały się jedną z najwspanialszych książek po jakie sięgnęłam pod koniec ubiegłego roku.